-
Content Count
1961 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
168
Content Type
Forums
Gallery
Calendar
Aktualności
Lyrics
Dyskografia
Reviews
Everything posted by Taiteilija
-
[video=youtube] :-D
-
Evi, marzenie fanów! :D Tym razem zagłosowałam na biedny, surowy "Nightwish", bo choć w swej surowości i nagości jest w jakiś sposób cudowny i, hmm, dziewiczy to jednak coś musi odpaść i rozdarta między "Nightwish", a "Lappi" - wybrałam to pierwsze, bo "Lappi" jest jednak bardziej kunsztowne... ech... Zaczynają się wybory między tymi najlepszymi i trzeba wbić nuż w plecy cudownym kompozycjom! Zło! :undecided:
-
Już cały album przesłuchany! Nie całkiem legalnie, przyznam, ale zamierzam go prędzej, czy później nabyć, więc Artysta Tuomas nic nie straci! ;) The Life and Times of Scrooge to była magia. Absolutnie, niewiarygodna magia i dała mi olbrzymiego kopa nadziei, siły oraz prostej radości. Od czego mam zacząć? Album jest nieliniowy, jest niczym muzyka filmowa, okraszony elfickimi brzmieniami, nagłymi atakami bębnów, chóru oraz cichym nuceniem rodem z kołysanek, które pamiętam z dzieciństwa. Johanna pokazała mi, że jej głos wcale nie jest przeciętny, że potrafi nim operować, czarować i kołysać, płakać... wszystko! Była niesamowita w "To Be Rich"! Nic dziwnego, że Tuomas ją wybrał, bo w takim głosie można się zakochać. Pasuje do klimatu albumu. Alan wspaniale śpiewał w "Go Slowly Now, Sands Of Time", Tony genialnie wypełnił przestrzenie między chórem w "Cold Heart..." (chór też miał cudną moc, nota bene!). Banjo w "Into The West" bardzo mi przypasowało (zaczynam myśleć, że Tuomas mógłby wybrać dowolny instrument i na nim oprzeć arcydzieło). "Duel & Cloudscapes" jest z kolei genialnym połączeniem mrocznych organów oraz zabawnych a'la Scaretale fragmentów komicznych. Jak mówiłam, płacz wokalny, całe to zawodzenie Kurkeli w "To Be Rich" przejęło mnie dreszczem. Ogólnie ta opinia jest strasznie nieskładna, ale ja zwyczajnie dalej pozostaje pod niekłamanym urokiem albumu i nie mogę sklecić składnej wypowiedzi! Jedno wiem, nie da się słuchać pojedynczych utworów... znaczy można, oczywiście, ale to jest całość, uzupełniająca się, niczym film - wcale nie bawi mnie myśl, że to film o kaczkach, wręcz przeciwnie! The Life and Times of Scrooge czynią kaczki bardzo poważnymi istotami, a historię Sknerusa McKwacza bardzo dojrzałą i mądrą. Nie żartuję! O ile, gdy o projekcie usłyszałam, nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić, ani pojąć "jak?", czy "dlaczego?", tak teraz znakomicie rozumiem. Jeżeli tak wspaniały jest soundtrack to, jak wspaniałe muszą być te historie? Koniecznie muszę je poznać! Ten album to owoc prawdziwej pasji i geniuszu, dla mnie, fana muzyki filmowej od czwartego roku życia, w każdym razie, bo nikomu nie odbiorę własnego zdania. No i "Sknerus" dowiódł nam, że należy bezwzględnie realizować swoje marzenia artystyczne, mimo tego, że ktoś uznaje to za komiczne (poważny muzyk metalowy i płyta o KACZKACH?). Dzięki Maestro za niewątpliwie długie dni, które spędzę słuchając Twojego działa! :-D PS. Widzieliście już Tuomasa autorstwa Dona Rosa? :happy: Proces tworzenia dostępny: KLIK
-
Uszczęśliwiło mnie to, że coraz bardziej przybliżam się do paska na koniec szkoły średniej i został mi już tylko WOS do zaliczenia na jutro. Keep your fingers crossed! :D
-
Cóż, twój to wybór, ale pozwolę się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że czytanie recenzji psuje niespodziankę, bo niby jak słowa mogą zepsuć nieznane utwory? Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić muzyki, nawet znając instrumenty i wokalistów, a z recenzji i tak nie da się dowiedzieć niczego nowego, poza tym, co Tuomas mówił od początku: o celtyckim klimacie płyty itd., czyli to co wiemy już i ty i ja. Za to ta, ta konkretna recenzja posiada coś szczególnego; interpretacje utworów, które niedawno podał sam Tuomas, a które są istotne dla tych, którzy nie czytali komiksu i chcą rozumieć album lepiej. Wiemy z jakich rozdziałów korzystał Tuo. Dla dociekliwych to gratka, a nie żadna nuda. ;) Jeżu kolczasty, słuchanie płyty przed premierą? Dla mnie osobiście coś takiego jest barbarzyństwem! Co to w ogóle za przyjemność? Nie lepiej poczekać dzień dłużej w tym cudownym oczekiwaniu? To coś, jak rozpakowywanie prezentów gwiazdkowych dzień przed Gwiazdką - zabija całą magię.
-
[video=youtube] :happy:
-
Recenzja jest napisana świetnym językiem; prostym, jasnym, zwięzłym, ale i opisowym oraz pobudzającym wyobraźnię. Kunszt się chwali oraz wysiłek (co nie umniejsza mojej zazdrości względem waszej możliwości odsłuchu przedpremierowego). Bardzo pobudzająca apetyt recenzja tak, jak się spodziewałam, chociaż, jak każda recenzja, przypomina lizanie cukierka przez papierek - smaku nie sposób poczuć nawet z najlepiej rozwiniętą wyobraźnią muzyczną. Ciekawam, jak to się stało, że weszliście, o adminowie, w posiadanie krążka przed premierą? Znaczy, mam na myśli, czy zechcenie nam ujawnić, czy to Ewo dał wam taką możliwość, czy sami o nią poprosiliście? O ile oczywiście ta wiedza nie jest tajemnicą. ;)
-
Właśnie, sprecyzuj, co masz do grunge'u? Sama, delikatnie rzecz biorąc, nie jestem fanką Nirvany i nigdy mnie nie pociągała (wyczuwam w twórczości tegoż zespołu jakąś powtarzalność i jednolitość), ale np. Alice in Chains, czy Pearl Jam mają wiele świetnych kawałków. Uzasadnij swoje zdanie, szanowny panie. Być może tym iż spowodowała zepchnięcie tradycyjnego metalu do podziemia. Jestem absolutną przeciwniczką nielubienia czegokolwiek tylko dlatego, że wyparło coś innego. Co to w ogóle za argument: "bo metal zszedł do podziemia"? Tym bardziej cieszyć się powinni jego fani, którzy zyskali w ten sposób oryginalność i pokazali się, jako osoby nie podążające za głównym nurtem muzycznym! Takie same niezrozumiałe walki miały miejsce między fanami i twórcami jazzu, a fanami/twórcami rock and rolla w swoim czasie i dochodziło niekiedy do poważnych ataków jednych na drugich; z nożami i w ogóle... Bzdury. Dobra muzyka nigdy nie schodzi do podziemia, nigdy nie znika: zawsze jest, tylko nie ma tylu zwolenników, co wtedy, gdy była na topie, dzięki czemu wiemy, kto tak naprawdę był jej fanem, a kto pozerem, podążającym za modą.
-
O, nie, nie zgodzę się; MWS było według mnie najlepszą płytą Tarji i z pewnością wiele ambitniejszą, niż "Shine" (leciutkie, popowe i błahe). Nie sądzę, by w ogóle dało się obie porównywać zważywszy na odmienny styl obu wokalistek. Ja "Shine" przejrzałam (uchem ;)) i doszłam do wniosku, że jest to nieco popowa papka, nie najgorsza, ale cień poczynań pani Olzon ciąży mi nad płytą i odbiera jej szczerości. Nie potrafię oceniać płyty bez tegoż pryzmatu. Przyznam jednak, że Anette dobrze zrobiła, wybierając swój własny, lekko popowy styl i nie brnąc w jakiś pseudo-metal, bo to byłoby bardzo niekorzystne w obecnych okolicznościach. Pewnie praca w NW wzbogaciła ją o nowe doświadczenia (słychać jakąś naleciałość) i to bardzo dobrze, ale cieszę się, że zbyt namacalnie nie wykorzystała tych doświadczeń, bo to wybrakowałoby ją z pomysłowości w oczach fanów i ujawniło Anette jako nędzną kopiarkę nightwishowej twórczości. Chwali jej się własny styl, który pasuje do jej głosiku o wiele lepiej, niż metal.
-
Etiäinen (zmiana frontu - Lappi jednak lepsze po ponownym przesłuchaniu)
-
Chellenge accepted! :happy: [video=youtube]
-
Ej, no ładnie to tak? Słuchać albumu, kiedy innym nie wolno? Wstyd, adminowie! Mam nadzieję, że ta recenzja choć trochę zrekompensuje mi poczucie krzywdy doznane przez niemożliwość posłuchania albumu oraz świadomość, że wyście mogli. :happy: Chociaż, prawdopodobnie, recenzja tylko zaostrzy albumowy głód i spowoduje, że będę was przeklinała na równi z samym Tuomasem, który zawsze wszystko mówi lakonicznie, podsycając apetyt do granicy szaleństwa! :-D
-
Kęs Sonaty na dziś: [video=youtube]
-
Widzę, Aresie, iż łakniesz dźwięków remontu, że się na Skrillexa przerzucasz. Be. :huh: A ja? Ja słucham muzyki z filmiku, który sama zrobiłam przed laty (kiedy jeszcze lubiłam tego typu zabawy). [video=youtube] Ha! Miałam wtedy z 14/15 lat, patrząc po dacie dodania! Rany, jak ten czas leci!
-
Wciąż uważam, iż jest to nader zabawna wizja historyczna przedstawiona w teledysku Kummitusjuna, Kotiteollisuus. :happy:
-
Zdefiniuj, proszę, "nasza", panie adminie. Co właściwie masz na myśli, mówiąc to zagadkowe "nasza"?
-
Wczoraj z bólem serca skończyłam czytać, pożyczony od mości Izzy'ego, "Ocean na końcu drogi" Neila Gaimana i muszę powiedzieć, że największa wadą książki było to, że... była za krótka! Za krótka, lecz przepiękna; bajkowa, mroczna i oniryczna! Wspaniała! Nawet tak prozaiczna rzecz, jak jej okładka od razu przypadła mi do gustu (niby "nie oceniaj książki po okładce", ale mam taką naturę, że lubię piękne okładki; nieprzesadzone, niezbyt komputerowe i niewyrachowane). Najpierw dostrzegłam autora, potem tytuł, kolejno okładkę i ciekawe opisy z tyłu, otóż: "Ocean na końcu drogi to książka o pamięci, magii i przetrwaniu, o potędze opowieści i mroku skrytym w każdym z nas, dzieło niezrównanej wyobraźni Neila Gaimana. Ocean na końcu drogi to baśń, nadająca nowe ramy współczesnej fantasy: poruszająca, przerażająca i poetycka - czysta jak sen, delikatna jak skrzydełko motyla, niebezpieczna jak klinga w ciemności - owoc geniuszu narracyjnego Gaimana. Dla naszego narratora wszystko zaczęło się czterdzieści lat temu, kiedy lokator, wynajmujący pokój u jego rodziców, ukradł im samochód i popełnił w nim samobójstwo, budząc tym czynem pradawne moce, które lepiej byłoby zostawić w spokoju. Pojawiają się mroczne stwory spoza naszego świata i nasz narrator potrzebuje wszystkich sił i sprytu, by nie stracić życia w obliczu pierwotnej grozy, zarówno tej przyczajonej w rodzinnym domu, jak i sił, które gromadzą się, by ją zniszczyć. Pomocy może szukać wyłącznie u trzech kobiet z farmy na końcu drogi. Najmłodsza z nich twierdzi, że jej staw to ocean. Najstarsza pamięta Wielki Wybuch." Nic ponadto nie da się rzec, nie zdradzając istotnych elementów fabuły.
-
Jeden z moich ulubionych albumów (moja czołówka to Oceanborn, Wishmster i Imaginaerum - ex aequo na pierwszym miejscu podium). Wspaniała jest w nim ta powoli gasnąca energia i niewinność z Oceanborn, przekształcająca się w coś nieco mroczniejszego, dojrzalszego i pełniejszego. Trochę smutny jest fakt, że na albumie Wishmaster zespół powoli odchodzi od wykorzystywania pełnego zakresu oraz pełnej potęgi głosu Tarji, który, choć czasem niedopracowany, czasem rażący, był jednak oryginalny, silny i piękny. Mimo wszystko, może to lepiej? Może lepiej, że zrezygnowali z pełnej gamy zdolności wokalistki, ponieważ nie potrafili za bardzo dopasować jej głosu do stylu utworów (niekiedy) i tak: relaksująca piosenka stawała się lekko drażniąca i mało eteryczna, a szybka bywała piskliwa, tekst, zaś, niezrozumiały. No, ale... Cały album budzi jednak we mnie bardzo pozytywne skojarzenia! Poczynając od przepięknej kolorystycznie okładki albumu, która pod dziś dzień jest jedną z moich ulubionych (wespół z okładką Oceanborn), kończąc na dziełach tak, moim skromnym zdaniem, wspaniałych, jak "Dead Boy's Poem", czy "FantasMic". Najwspanialsza i prywatnie najbliższa mojemu sercu piosenka Nightwish'a to "Dead Boy's Poem"; słowa pozornie nieskomplikowane, złożone w majestatyczną, filozoficzną całość, podsumowanie życia, doskonały, muzyczny testament okraszony ciepłą, refleksyjną muzyką oraz poruszającą recytacją. Za samą tą piosenkę album zasługuje na laury! Uważam, że częściej powinni wracać do niej na koncertach. Na wyróżnienie zasługuje też "FantasMic - magia dziecinnych lat i tęsknota za disneyowymi bajkami budzi się ze snu! Co do reszty: - "She Is My Sin" - dobry początek albumu; porządne, zdecydowane kopnięcie, piosenka prosta w konstrukcji, jak budowa ołówka, singlowa, chwytliwa, lekko mroczna (mam na myśli warstwę tekstową) i basta. - "The Kinslayer" - kontynuacja mocnego uderzenia, mrok narasta, także w warstwie muzycznej, tworząc ciekawy, burzowy klimacik; wokal, brzmieniowo, kojarzy mi się z wypluwaniem plugawych treści, rodzajem manifestu. Uwielbiam recytację z dozą polemiki między Ike, a Tarją oraz końcową partię wokalną. - "Come Cover Me" - stare, dobre "kom kovir mi", lekki relaks, słodki flet, przechodzący w nieco mocniejsze uderzenie. Może nie ich najlepsza ballada, jednak cenię ją i czasem do niej wracam. - "Wanderlust" - swego czasu słuchałam jej nałogowo, marząc o odległych podróżach, wycieczkach dzikimi szlakami Laponii i nadal dobrze ją wspominam! Naprawdę lubię te klawisze i prostą radość, płynącą z miłości do tułaczki, szybki wesoły refren (idę na wyprawę! Ha! Idę! Jupi!), "pianie" Tarji pod koniec (wróciłam z wyprawy! Ha! Wróciłam! Mogę odpocząć!)... - "Two for Tragedy" - piosenka bardzo przejmująca, pesymistyczna, ale z akcentem końcowym, dającym nadzieję. Jakby te końcowe partie były promieniami słońca, które przebiły się przez chmury po deszczowym dniu. Bardzo lubię "Two". - "Wishmaster" - genialny technicznie, mocny, chwytliwy, perfekcyjnie koncertowy. Jeden z tych utworów, które trafiają na składanki, taki reprezentacyjny... Już nieco 'przesłuchany', ale nadal doskonały w każdym calu; kocham fantasy, a WM wspaniale nawiązuje do tego właśnie gatunku. - "Bare Grace Misery" - lubię przy tym jechać samochodem! Niby nijaka piosenka, ale też swego czasu często jej słuchałam. Nie jest taka zła, może nawet nieco niedoceniana? Yhm-yhm... ale tekst "Sweet boy, come in / I am the dark side of you" bardzo łatwo da się wykorzystać na niekorzyść autora tekstu, który, jak wiemy, lubuje się w Martwych Chłopcach (z czego można sobie od czasu, do czasu ładnie pożartować) ;). - "Crownless" - śmieszna muzycznie piosenka z dużą ilością dziwnego syntezatora, który mnie nieco poraża. :-D Bardzo jednak lubię tekst. Naprawdę - bardzo! - "Deep Silent Complete" - kocham łagodność, marzycielską prostotę i czystość tej piosenki! Jest taka zwiewna i chłodna, jak wieczorne powietrze; daje mi poczucie wolności, przestrzeni... Uwielbiam. - "Sleepwalker" - uważam, że piosenka jest całkiem na rzeczy, choć na singiel się pewnie nie nada. Ma wspaniały senny klimat i tekst, który przypadł mi do serca swoją magiczną, niewyraźnie mglistą treścią. "Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!" :happy:
-
Powiedzieć wam coś? To żart. To tzw. 'fake'. Kilka dni temu fani się z tego nabijali; zdaje się, że to był żart na Prima Aprilis. :P
-
Słuszne spostrzeżenia, a w każdym razie, mam nadzieję być właśnie taką osobą. Z przyjemnością realizowałabym podobne pomysły częściej, ale sęk w tym, że rysunek też musi mi opowiedzieć swoją historię i ta historia musi niecierpliwie wrzeszczeć mi do ucha: "CHCĘ BYĆ NAPISANA". Jest jeszcze jeden, czy dwa rysunki, które czasami się odzywają, ale niestety nie wrzeszczą. Poczekam, więc, aż zaczną i wtedy na pewno je napiszę. ;) Myślę, że każde z moich opowiadań ma podwójne (ba! nawet potrójne!) dno i opiera się, nawet nieświadomie, na jakiejś metaforze. Podczas pisania "Pasterza", muszę jednak przyznać, że żadna konkretna nie nawiedzała moich myśli i, jeżeli tam była, to jest dziełem naturalnym, płynnym i czysto przypadkowym... ale cały proces tworzenia (i rysunku i opowiadania) wydawał mi się mieć więcej własnej inicjatywy, niż ja sama... jakby to ująć... Wiele czytałam o pisarzach, twierdzących, że mają czasem wrażenie, jakoby ich ręka spisywała tylko historię, którą ktoś opowiadał za ich pośrednictwem i "Pasterz Ślimaków" jest właśnie czymś takim. Jakbym to nie ja go pisała, ale jakbym była tylko narzędziem, które spisuje jego treść... więc może on faktycznie cały jest metaforą, a ja, jako narzędzie, nie mogę o tym wiedzieć? Zaczynam odpływać nurtem filozoficznym, więc lepiej tu zakończę wypowiedź. Dodam tylko, że lubię udzielać wszystkim swobody interpretacyjnej i cenię każdą indywidualną interpretację, bo na tym polu, dla mnie, nie istnieje żadna nietrafiona. Twoja była naprawdę ciekawa! Dziękuję za komentarz i za fatygę! :blush:
-
YEAAAH! :happy: Głosuję na: Lappi (Lapland)
-
Czas na kolejnego, ukochanego przez wszystkich, giganta. Opowiadanie olbrzym! Wiem, że niewielu się za nie zabierze (bo kto, chce tracić czas i wzrok?), tym niemniej, wstawiam je tu, gdyż uważam, że jest całkiem nie najgorsze, jak na moje skromne pisarskie możliwości. Opowiadanie o tyle ciekawe, że powstało równolegle z rysunkiem ( i ów rysunek został pod nim umieszczony). Krótki opis fabuły: Pan Albert Tam jest podstarzałym mieszkańcem pewnego sielankowego miasteczka. Nie wyróżnia się on niczym szczególnym, poza pewnym wspomnieniem, pewną historią, pewnym dziwacznym incydentem, który przytrafił mu się kilka lat wcześniej... Otóż, pan Tam, miał jedyną w swoim rodzaju okazję poznać przedziwną, chorą istotę: Pasterza Ślimaków. W sumie, nic więcej nie mogę powiedzieć. Opowiadanie umieściłam na dwóch stronach: "Pasterz Slimaków" (Via-Appia) "Pasterz Slimaków" (Nowa Fantastyka)
-
Wspaniała, pełna i zachęcająca recenzja, cudnie poparta tłem muzycznym! Opierając się na samym tle, mogę powiedzieć, że album będzie niezwykle piękny; zwiewny, jak bryza, elficki, celtycki, leciutki brzmieniowo i bardzo poruszający. Składa się z przeplatanych instrumentalami piosenek w stylu Enyi (Tuomas nie bez racji przyrównał jego brzmienie do jej twórczości, bo od razu właśnie z nią mi się to skojarzyło!) idealnych do rozmyślań, czy bezmyślnego oglądania zachodów słońca z kubkiem herbaty w dłoni. Skoro po tak nikłej dawce jestem pod wrażeniem, prawdziwym i niekłamanym, to jakie będą moje odczucia po całości? Pan Maestro sprawił, że mam żywą chęć przeczytania komiksu, a to wielka rzecz, bo ja za komiksami nie przepadam (nie lubię, gdy ktoś mi narzuca obraz rzeczywistości - wolę myśleć za siebie). :) Rozbawił mnie stary Tuomas, mówiąc o piosence "Dreamtime", która na początku miała się nazywać "Dreamtime DUCK", ale z pewnych względów z tego zrezygnowano. Zakładam, że chodziło o kwestie prawne; prawa do nazwy, o których mówił Tuo (dlatego też jego album nie ma w tytule Mcduck), ale poza tym... sami pomyślcie, jakby brzmiała piosenka o tytule "Czas marzeń kaczki"! :happy: