-
Content Count
1961 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
168
Content Type
Forums
Gallery
Calendar
Aktualności
Lyrics
Dyskografia
Reviews
Everything posted by Taiteilija
-
Tonę w licencjacie, projekcie społecznym, książkach na studia i pracach... na laptopie nie idzie porządnie rysować. Ostatnio bawiłam się trochę GIMP-em. Kilka prac... nic specjalnego, różne style, różne eksperymenty: Tuutikki - pierwsza próba z GIMP-em bez użycia warstw; A very Holmes issue - czyli pierwsza próba z kolorowaniem i cieniowaniem, używając warstw; Holmes and Watson - pierwsza próba bardziej złożonej interakcji z kolorowaniem na warstwach; Snufkin - eksperyment z warstwami, teksturą i pędzlem; Splendid, my dear Watson! - zmiana kreski i dalej warstwy. Dużo śmiecia... znaczy przeciętnostki, ale to takie małe ćwiczonka przed kolejnymi true-well-done portretami. :)
-
W moim przypadku jest to ciut zagmatwana kwestia. Nightwisha znałam pobieżnie, ze słyszenia, bo moi sąsiedzi często ich słuchali i to bardzo głośno (niedziele upływały mi na słuchaniu ich, czy tego chciałam, czy nie), ale sama uważałam to za muzykę koszmarną, mhroczną i złą... miałam wtedy jakoś jedenaście, czy dwanaście lat i moje gusta muzyczne były dość... odmienne... raczej popowe, popowo-rockowe, ale z silną pasją do muzyki klasycznej i filmowej. Pamiętam, że jakiś czas później, gdy miałam dwanaście lat usłyszałam "Amaranth" i oczywiście bardzo mi się spodobał! Cóż, pasował do moich popowo-rockowych klimatów. Nie mam zielonego pojęcia, co było dalej, ale wyraźnie pamiętam, że szybko moja setlista zaroiła się od Nightwishów... pamiętam, że na pewno było tam "Crownless", "Ever Dream", "Sleeping Sun"... No, chyba tak to jakoś było! :D
-
Te wspólne inicjatywy, podejmowane sukcesywnie co roku to świetna sprawa! Wzmacniają więzi między fanclubami na świecie i fanów między sobą. A może mu coś naskrobię? :)
-
Moim zdaniem Tarja nie była tylko "pojedynczym członkiem" zespołu. Nightwish bez niej już nigdy nie zbliży się do dawnego poziomu. Wszystko, co było i będzie po niej, jest jedynie nieśmiałą namiastką nieziemskiej magii, która powodowała u mnie gęsią skórkę. Sam przecież napisałeś kiedyś przepiękne słowa rozpoczynając nimi temat: "Tarja Turunen", nazywając ją nawet "Królową Śniegu". Nie sądziłem, że ktoś inny może tak trafnie ubrać w słowa moje własne emocje i odczucia, dlatego trochę mi się to kłóci z Twoją obecną wypowiedzią. To ciekawa kwestia - tak na marginesie. Z jednej strony zgadzam się z Beatką - jeżeli jesteś fanem zespołu, to kochasz zespół, a nie wokalistkę. To suma wielu składowych jest zespołem, to mechanizm, składający się z wielu, równolegle obracających się zębatek, a więc kochasz całość. Jednak, utrata jednej zębatki może zmienić istotny element, pierwiastek, który, z czego zdajemy sobie sprawę po jego utracie, jest dla nas najważniejszy, decydujący i nadaje miłej całości, znamion niezwykłej unikalności. Czy można więc sprawiedliwie uznać, że ktoś, kto przestał lubić Nightwisha po zmianie wokalistki, nigdy nie był jego fanem? Z pewnością nie był jego fanem w pełni (tu zgadzam się z Beatką), ale dopiero zmiana uświadomiła mu ile dla niego w ich muzyce znaczyć mogła ta, czy inna wokalistka. Niektórzy wręcz nie trawili Anette i przestali słuchać NW po zmianie. Czy oni nie są fanami z tego powodu? Trudno zdecydować, bo akurat (mimo klimatu, muzyki, ducha niezmiennego u NW) obie panie miały tak róże style, że faktycznie dało się odczuć poważną zmianę. Ktoś kto jest fanem NW, a po NW kocha np. muzykę klasyczną, czy chóralną, opery itd., a za rockiem i popem nie przepada, to po zmianie wokalistki stracić musiał zapał do słuchania. Po prostu to metalowo-symfoniczno-operowy styl, z którego słynął zespół, a który stanowił jego znak charakterystyczny był tu motywacją do słuchania - czymś bardzo istotnym w ich muzyce przez lata, kręgiem w kręgosłupie. Myślę, że fani, którzy stracili zapał do słuchania NW po zmianach zasługują wciąż na miano fanów, bo dla każdego co innego jest ważne w muzyce - to jak np. ktoś kto lubi pomidorową, czyli jest fanem pomidorowej, ale ktoś mu ją przesoli, czy dalej będzie ją jadł z apetytem? Nie, bo jest przesolona, po prostu niedobra, ale czy to sprawia, że ów ktoś już nie zasługuje na miano konesera zupy pomidorowej? Nie. A przecież nie tylko sól czyni pomidorową, a jednak jej nadmiar sprawia, że nie da się jej zjeść. Żeby jednak oddać Beatce sprawiedliwość, bo i ona ma rację, powiem, że jeżeli ktoś nie je pomidorowej, bo jest za słona, to czyni go połowicznym fanem pomidorowej! Tak, tak! Jak ktoś kocha pomidorową do jej pomidorowego rdzenia, z marchewką, mięskiem i makaronem, to i tak wybierze przesoloną pomidorową prędzej, niż ogórkową, bo to pomidorowej poprzysiągł wierność (właśnie zabrnęłam za daleko w kulinarne metafory... nevermind!) i zawsze będzie zdolny wyczuć ten właściwy smak, ukryty za słoną fasadą. Tak jest NW - mogę nie przepadać z np. Anette, ale pod jej głosem, czuję ten sam, stary Nightwish i w końcu sól przestaje mi przeszkadzać - widzę Dead Boy'a za fasadą wokalu i wokal też staje się przez to coraz mniej uwierający. Najwierniejsi fani, to ci, którzy wierni są sumie elementów, reszta to też fani, ale jest to inny ich rodzaj, są to fani elementów, a nie całości i chyba to odróżnia i poróżnia dwie grupy: są fani holistyczni i fani fragmentaryczni. Z punktu widzenia zespołu i sprawiedliwości - najprawdziwszymi są holistyczni, co nie czyni miłości fragmentarycznych do ich wybranych fragmentów mniej prawdziwą. To różnica między widzeniem całości i parcelowaniem ich na smakowite i niedobre. A może raczej różnica między widzeniem elementów, widzeniem niedoskonałości, ale kochaniem mimo wszystko całości, a kochaniem elementów mocniej niż całości. To różnica między kochaniem żony bez względu na jej starzenie się, choroby, ułomności, dziwactwa, a kochaniem żony tylko ze względu na wspomnienie o jej młodości i pierwotnej doskonałości, kochaniem przedłużanym wspomnieniem i kochaniem tylko wspomnienia. To było dość podłe porównanie, ale myślę, że taką perspektywę z dumą przejmują ci, którzy nie porzucili NW ze względu na zmiany i nawet jeżeli nie byli nimi zachwyceni, to wytrwali. To butne przeświadczenie nie jest pozbawione pychy i tu wraca kwestia bezsensownego, w gruncie rzeczy, sporu o to, kto jest fanem i kto na miano fana zasługuje. Każdy kto kocha NW, jak mi się wydaje, tylko ilu ludzi, tyle rodzajów miłości od bezwzględnej, do bardzo względnej. Bum. Nie wiem, czy aby ten wywód jest na temat... :D Więc dorzucę coś na temat... Nightwish to zespół w Polsce tak popularny, jak nieznany. To zależy od środowisk, w jakich się poruszamy. W bardziej oczytanych, niszowych, wielkomiejskich środowiskach, to wydaje się temat bardziej popularny, a w każdym razie na pytanie o NW słyszę odpowiedzi typu: "słuchałam kiedyś", albo "moja dziewczyna tego słucha", "a znam, znam", a wszędzie indziej? Odpowiedzi: "metalu nie słucham". Paradoks NW jest taki, że są coraz bardziej wybuchowi, ekspansywni, tyle złotych płyt, takie tłumy na koncertach, a ludzie zwykle, statystycznie tylko "coś niecoś kojarzą" i to głównie przez zmianę wokalistek, którą większość uznaje za negatywną w skutkach... oczywiście o Floor jeszcze nie słyszeli. ;)
-
Zgadzam się z Lucid, że nieco odpychające są bardzo podobne setlisty, ale każde wykonanie live ma też to do siebie, że różni się w pewien sposób od poprzednich, więc nie ma co się smutać. Ale skoro poruszony został temat powtarzalności to... Dla mnie np. DVD FWTE to prawdziwa gratka, bo utworów jest masa, koncert klubowy i mamy utwory, których nie ma na innych koncertówkach - to prawdziwy smaczek dla koneserów NW, najpierwsze ich wydawnictwo koncertowe, młodzi ludzie, stare utwory... EOAE zaś było ambitne, wieńczące, genialnie zmiksowane pod każdym względem. Dlatego też tak trudno mi akceptować nowe wydawnictwa koncertowe NW - bo te dwa, to jakby dwa kompletnie różne oblicza, odmienne, oryginalne i jedyne w swoim rodzaju. Mam wrażenie zawsze, że, po tych dwóch koncertach, nagrań w internecie, oficjalnych i na DVD zrobiło się więcej, ale przez to straciły swą niepowtarzalność do pewnego stopnia... do tego ten audio-mix, który tak często nawala, co mnie dziwi - jakość obrazu coraz wyższa, a dźwięku nie? Ponoć tak szybko ewoluuje technologia, a tu takie audio-porażki. Ale oczywiście nie odrzucam VOS na starcie - mam w związku z nim większe nadzieje niż z SS (zresztą to było wymuszone wydawnictwo... epokowe, zgadzam się z Anią, no i zawiera kilka genialnych elementów np. wokal Floor w Romanticide, czy Ghost River, ale jednak jako wstępniak dla Floor lepsze byłoby DVD, uwieczniające ją już lepiej radzącą sobie z utworami, na ich własnym, niefestiwalowym koncercie). Tak jak Evi, i ja cieszę się z TPATP! Mam wielkie nadzieje co do tego utworu w wykonaniu Floor... o ile dźwięk nie zawiedzie, to mogę liczyć na stokroć lepszą jakość tej piosenki, bo słodki głosik Anette umiarkowanie do niej pasował. Dojrzały wokal Floor może ją wzbogacić. No, a na koniec... bardzo się cieszę, że nie tylko mi ta solówka Tuo nie podeszła zbytnio... piszczy, trzeszczy, zbyt "elektryczna" jak na moje gusta, ale on zwykle taką właśnie niestety gra w tym utworze na żywo... grał kiedyś inną? O.o Bo nie kojarzę. Na albumie brzmi dobrze, a tu... co to za ustawienia sprzętu! Oj, Tuomasie!
-
Jako, że DVD nadchodzi wielkimi krokami proponuję powoli przełączyć się w tryb dyskusji na jego temat. Jakie są wasze przeczucia, a całkiem niebawem i opinie? Czy ktoś zamówił już sobie swoją kopię? I co myślicie o zanęcie od NB? [video=youtube] Przypominam zawartość VoS: DVD3 (Extras) 01. Weak Fantasy (Vancouver) 02. Nemo (Buenos Aires) 03. The Poet And The Pendulum (Mexico City) 04. Yours Is An Empty Hope (Joensuu) 05. 7 Days To The Wolves (Espoo, Barona Arena) 06. Sleeping Sun (Masters Of Rock) 07. Sahara (Tampa Bay) 08. Edemah Ruh acoustic (Nightwish Cruise) 09. Last Ride Of The Day (Rock In Rio feat. Tony Kakko) 10. Élan (Sydney) 11. Richard Dawkins Interview From Wembley DVD2 (The Tampere Show) DVD1 (The Wembley Show) Może moje przeczucia... Mieszane. Z jednej strony jestem przeszczęśliwa, że aż tyle będzie do oglądania; dwa koncerty i tyleeeeee dodatków! Z drugiej, martwię się, że to może zaszkodzić jakości. Od czasów EoaE żadne wydawnictwo koncertowe NW mnie nie usatysfakcjonowało... Właściwie było tylko SS i to wymuszone przez wytwórnię, ale też i wszystkie inne nagrania wrzucane przez NW na YT miały często słabą jakość dźwięku i mało dynamiczną pracę kamery, nie mówiąc też o wyborze utworów - mam tu na myśli milion wersji GLS i IWMTB. Tak genialnym spektaklem było EoaE pod każdym względem; objętościowym, jakościowym, emocjonalnym i symbolicznym niejako też, że podejrzliwie traktuję wszelkich ewentualnych następców. Początkowo też na wieść, że nagrają Wembley trochę się nie ucieszyłam... nie przepadam za koncertami typu open-air, bo dźwięk często nawala, ludzi za dużo, a mniejsze sale robią klimat, ale rozumiem ten wybór... to w końcu Wembley! ;) Co zaś myślę o zanęcie? No, SBTB bardzo ładne... ale dźwięk czasem wydaje mi się jakiś niezdecydowany (chodzi mi o wokal) i... TUO ZMIEŃ BRZMIENIE TYCH KEYBOARDÓW SWOICH! :D Na albumie jego solo brzmiało lepiej, czemu zmienił brzmienie, ja się pytam? Podsumowując - uczucia mieszane, ale, wbrew pozorom, wcale nie takie fatalne - porządna paczuszka ulubionego zespołu to zawsze gratka! Ucieszę się, choćbym nawet teraz podchodziła nieufnie do nowego wydawnictwa. Muszę się z nim zaprzyjaźnić po prostu. :)
-
Cassiopeo, dzięki za miłe słowa i zabieraj się za rysunki - warto. A zapytam z ciekawości, bo sama tonę w Holmesach ostatnio i tych klasycznych i tych mniej; który Holmes jest tym magicznym "Twoim" Holmesem? Zakładam odruchowo "Sherlocka" BBC, bo teraz ten zdaje się jest najbardziej popularnym. Też bardzo go lubię, choć zupełnie oddzielam go od najukochańszego książkowego i równie ukochanego Holmesa z serialu Granady (w tej roli magiczny Jeremy Brett). Wcale zaś nie trafia do mnie Holmes Downeya Juniora - to taki raczej sympatyczny film w stylu wiktoriańskiego Indiany Jonesa na niedzielę, ale absolutnie nie Sherlock Holmes. Cumberbatch chociaż był w swej kreacji oryginalny na swój sposób... nie kojarzy mi się z Holmesem, ale jest świetnym Sherlockiem. ;) Ale jestem ciekawa, jakiego Ty preferujesz i dlaczego? :) Dobra już nie mówię o tym Holmesie, bo mnie mają za wariatkę... obsesyjną wariatkę... kłamałam. Ostatnio oddałam hołd Holmesowi Jeremy'ego Bretta (czyt. idealnemu ksiązkowemu Holmesowi)... z opóźnieniem dodaję go i tu: "Sherlock Holmes (Jeremy Brett)" A przed chwilą zaczęłam myśleć o pracy licencjackiej, więc zgadnijcie co? Narysowałam Tuutikki z Muminków (pisownia fińska). Po Włóczykiju, to ją lubię w tych książkach najbardziej. "Tuutikki"
-
Mam jakieś trzy dni, żeby wymyślić temat pracy licencjackiej. Jestem w kropce. W tym roku mam mało zajęć, ale są tak podłe i z tak koszmarnymi wykładowcami, że nie mogę sobie ułożyć w głowie planu pracy. Tonę. O czym ja niby mam pisać? Czemu nie wymyśliłam tego w wakacje? Na seminarium nie mam nawet co się pokazywać w środę bez tematu. Klęska. EDYCJA: A żeby było zabawnie, poprosiłam mamę, żeby mi wyrównała końcówki moich pięknych, długich włosów... teraz są dalej piękne, ale długimi ich nie nazwę. Mam włosy nieco przed ramiona... wyglądam jakbym miała czternaście lat... bo i od tamtej pory nikt tak krótko mnie nie załatwił. Będę nosić czapkę. God dammit! Tai wygląda jak paź! :(
-
Dawno nie dawałam upustu własnej próżności i nie publikowałam tu swojej szacownej osoby uwiecznionej na fotografiach. Kupiłam sobie płaszcz i szalik... teraz mogę bezpiecznie wegetować w słońcu, oczekując nowego sezonu "Sherlocka". :D
- 1794 replies
-
- 12
-
Słuchałam tylko "Life", ale po "Life" jakoś nie mam ochoty sprawdzać singla. PC było dość słabe i w sumie od dawna nie słyszałam naprawdę dobrej płyty Sonaty, więc się na najbliższą nie nastawiam... no, owszem, posłucham, ale wątpię, by mnie zachwyciła.
-
O, na wielkiego glana! Tonę w niedokończonych pracach! Mam tylko tydzień, nim wybuchnie bomba zwana potocznie studiami, żeby skończyć chociaż kilka tych cyfrowych. Skończyłam krótki komiks na GIMP-ie właśnie. Pokrótce powiem o co tu chodzi: jakoś pod koniec wakacji próbowałam poćwiczyć pisanie, bo dawno tego nie robiłam, ale z braku pomysłów ruszyłam cudzą historię tj. zaczęłam pisać fanfiction. Publikować go nie zamierzam (nawet go jeszcze nie skończyłam i kto wie, czy i kiedy mi się to uda) - to miała być tylko moja prywatna praktyka sprawności literackiej i intelektualnej w ogóle. Fanfiction dotyczyło Holmesa, bo byłam świeżo po książkach, które mnie urzekły. Pomyślałam sobie jak koszmarnie ten fanom się rozrósł i jak daleko odfrunął od korzeni i postanowiłam napisać opowiadanie tak bliskie do tych Doyle'a jak to tylko możliwe i stylistycznie, i tematycznie. Wymyślenie intrygującej zagadki kryminalnej to nie lada wyczyn! Jak już pisałam - nie skończyłam. Ogólnie nie przepadam za fanficami, dlatego też raczej nie opublikuję (większość z nich to forma rozbudowanych literackich coverów, które wypaczają treści oryginalne tak bardzo, że wołają wręcz o pomstę do nieba! Pastisz, pastisz, pastiszem pogania!)... No, ale tak sobie rysowałam na kartkach komiksy, ilustrujące sceny z książek Doyle'a w te wakacje i pomyślałam, że sobie to samo poćwiczę na GIMP-ie (że się przeproszę z tym programem, do którego nie mam cierpliwości) i sobie narysowałam... początek mojego opowiadania. Tego krótkiego komiksu też nie chciałam publikować początkowo (miałam zamiar tylko GIMP-a poćwiczyć), ale jakoś tak ładnie wyszło... :D I to miało być niby to "pokrótce"? Brawo Tai. To akurat jest ilustracja do samego początku opowiadania: Watson wraca zmęczony z pracy (z Holmesem już nie mieszka, bo go porzucił dla żony) i spotyka Billy'ego Wigginsa (takiego młodzieniaszka, którym czasem Holmes razem wraz z innymi dzieciakami z ulicy się wysługiwał za drobną opłatą; żeby kogoś śledziły itd.), który przekazuje mu list od Holmesa. Watson jest co prawda zmęczony, ale tak dawno nie widział starego przyjaciela, że cieszy się, iż znowu jest mu potrzebny w jakiejś nietypowej sprawie... jak mówi tytuł komiksu: gra się rozpoczyna! :D "The game is afoot"
-
Miałam i tak większe oczekiwania! Zawsze mam, a po ukończeniu wydaje mi się takie średnie (po kilku dniach zerknę znowu i podoba mi się bardziej)... opatrzyłam się chyba, rysując! Tuomas ma tak charakterystyczną twarz, że nawet z lekkimi niedociągnięciami wcale nie tak trudno oddać jego istotę! ;) Dziękuję za komentarz, Aniu! Nie widzę tu niczego zepsutego, praca jest niesamowita! ;) Ha! Zawsze mówię, gdy skończę, że zepsułam (prawie zawsze), bo tak długo patrzę na rysunek, że wydaje mi się gorszy z każdym szlifem... muszę odpocząć od wgapiania się i wtedy moja opinia się często poprawia... No, mimo wszystko coś jednak tym razem całkiem szczerze zepsułam... na oryginalnym szkicu miał jeszcze kapelusz, ale kapelusz przerósł moje talenty... :( O, dziękuję bardzo! Jaki DŁUGI komentarz! :D Cieszę się niezmiernie, że podobają Ci się moje prace! Te starsze są wiadomo gorsze... ale powoli, w miarę ćwiczenia, poprawiam styl. To na pewno nie koniec moich rysunków ze świata HP (Lupin to moja zdecydowanie ulubiona postać!) - kwestia czasu, kiedy znowu mnie najdzie wena. Zrobię wtedy coś wymagającego... może nie portret, ale coś bardziej szczegółowego? To dobra myśl... Chwilowo mam tyle prac do skończenia, że lepiej, żebym za nic nowego się nie brała! Ostatnio pochłania mnie z duszą, sercem i wątrobą Sherlock Holmes i mam pełno do skończenia artów, które prezentują perypetie tego pana... Co do samego rysowania - Cassiopeo wracaj do niego! Nie ważne, że od dawna nie rysujesz, gdy już zaczniesz to po pewnym czasie i standardowej dozie porażek artystycznych zacznie się wyrabiać łapka i na pewno przy odrobinie wyobraźni będziemy mogli podziwiać i Twoje arty! Polecam - ćwicz, a, gdy zwątpisz popatrz na prace innych; motywujące jest patrzenie na twórczość lepszych od siebie (sama tak robię), bo czujesz, że dążysz do czegoś i łapiesz przy tym ciekawostki artystyczne (tu jakieś zagięcie, tam cień, tu światło). Na temat tego rysowania, a raczej mojego tempa rysowania można by napisać poemat pod tytułem "KIEDY JA TO SKOŃCZĘ?!". Niemal nigdy nie udaje mi się niczego zrobić w jeden dzień, bo mam po pierwsze bardzo wątłą cierpliwość (gdy coś mi wychodzi, to boję się zepsuć i ciągle łażę naokoło, nucę, patrzę na efekty pod różnym kątem i wzdrygam się przed kontynuowaniem), po drugie zaczynam dziesięć prac naraz, a po tygodniu mam łącznie milion nieskończonych i jestem rozdarta, po trzecie jestem perfekcjonistką i zwykle dłubię nad każdym porem skóry niemal jak górnik! Czasem "na odwal", bez zamiaru stworzenia arcydzieła biorę kartkę i nagle po godzinie mam skończoną genialną pracę rysowaną byle jak, a i tak świetną! Niestety - to zdarza się rzadko... cóż... potrzebuję czasu - mówiąc krótko! :D
-
I teraz nie wiem, czy altruistycznie się cieszyć, czy egoistycznie martwić o kolejny album? Chyba jednak nie będę w tym względzie egoistką - gratulujmy i życzmy małym Floorkom talentu i powodzenia. :D NW i tak będzie miało teraz dłuższą przerwę, więc wszystko się jakoś pokryje... w sumie, to zapewne jest powód, dla którego NW ma przerwę! :D
-
[video=youtube] Dziewczyna idealnie odtwarza mimikę Cumberbatcha! Umieram ze śmiechu... najgorsze jest to, że kawałek zapada w pamięć i potem chodzisz, śpiewając: "I'm gonna solve a case, only got John Watson as my partner!" :D
-
Hej, dzięki ludkowie za miłe słowa! Jesteście kochani! :) Cieszę się, że relacja Wam się podobała. Widać, że tzw. pisanie "z zamkniętymi oczami", czyli na zasadzie "cofnij się w czasie, przywołaj emocje, pisz bez zastanowienia" daje słodkie owoce. Za patos tylko przepraszam, ale jestem pod tym względem jak Tuomas - twórczość bez patosu? Łeeee! :D Tak wspominam ten pamiętny dzień. Mogłam dodać jeszcze opis chwil na Ensiferum i kilka innych zabawnych anegdotek, ale... może to już byłoby zbyt wiele? To wszystko, co opisałam przyszło mi na myśl nagle, pod wpływem wspomnień. Z kolorowego i głośniego chaosu wyłoniła się taka właśnie całość. Do następnego razu, Dreamerzy!
-
Dance to the whistle, to the play, to the story To infinite encores Laugh at the royalty with sad crowns And repeat the chorus once more... ~ Nightwish, Edema Ruh Minęło ponad dziewięć lat odkąd wybrałam się na pierwszą muzyczną przejażdżkę z Panem Holopainenem i jego hałastrą. Oczywiście – wówczas tylko w wyobraźni, słuchając z głośnika „słodkich dźwięków pianina, spisujących mój żywot”. Minęło ponad dziewięć lat i w końcu trafiła się dogodna pod niemal każdym względem okazja, by przekonać się, czy ONI faktycznie istnieją! Owszem – widziałam zdjęcia, zgadza się – oglądałam koncerty, a nawet wywiady i dokumenty, a więc miałam i dowody na to, że za dźwiękami stoją ludzie, ściskający w dłoniach odpowiednie narzędzia i majstrujący przy nich we właściwy sposób... ale, gdy muzyka tak uporczywie przywrze do człowieka i wywalczy sobie prawo do bycia jego nieodzownym pierwiastkiem, to abstrakcyjna wydaje się myśl, że stoją za nią ludzie z krwi i kości. Doszło do tego, że łatwiej było mi sobie wyobrazić członków zespołu jako humanoidalne formy samej muzyki, niż faktycznych ludzi ją tworzących. Jakby to oni byli jej wtórnymi produktami, ona zaś czymś w stosunku do nich pierwotnym... Chyba popadam w dziwny żargon pełen męczącego patosu... Pominę rozwodzenie się nad nieesencjonalnością wszechrzeczy... Słowem – ogłoszono koncert w Polsce. Ale gdzie? No, gdzie też to mogło być? Oczywiście – w Nibylandii zwanej Straszęcinem! Nie dość, że na drugim końcu kraju, to jeszcze w miejscu mitycznym niczym Atlantyda! Przełknęłam też pigułkę goryczy zwanej „festiwalem”, zamknęłam oczy i kliknęłam: KUP BILET! Zabrałam wiernego druha, drogiego Michała, wsiadłam w niewygodną puszkę zwaną Polskim Busem i wyruszyłam w dzikie ostępy, na poszukiwanie Atlantydy! Forget the task enjoy the ride And follow us into the night! Wielokrotnie podczas podróży rozmyślałam nie o samym koncercie, ale o czymś niemalże równie istotnym – ludziach z forum. Kilka lat minęło, odkąd czynnie (w miarę możliwości) działam na rzecz Dream Emporium i niektórych Dreamerów znam niemal jak żywych ludzi... tylko bardziej eterycznych... i zastanawiałam się nieustannie jak to będzie spotkać ich wszystkich na żywo, czy jest jakaś szansa, że się polubimy, że rozmowa „zaskoczy”, że wytworzą się iskierki i inne takie... Nie uważam się za ekstrawertyka i z nawiązywaniem kontaktów bywa u mnie różnie, więc niepokój był nieco doskwierający... Po najdłuższych w moim krótkim życiu trzynastu godzinach podróży znalazłam się w końcu w okolicach Atlantydy, przespałam noc w jakiejś lokalnej noclegowni i ruszyłam do serca tajemniczej krainy, otoczonej przez malownicze, mityczne przyczółki takie jak np. Lubzina (czymkolwiek jest LUBZINA... brzmiało groźnie). Rano, w dzień koncertu, przyszło mi do głowy, że ludzie z forum to też abstrakcyjny wytwór mojej wyobraźni i zadzwoniłam do Adriana tylko po to, żeby sprawdzić, czy on istnieje. Okazało się, że tak... to, albo był najbardziej przekonywającą halucynacją dźwiękową w historii dźwiękowych halucynacji. Nie dałam jednak za wygraną (nie, nie, mnie się nie da tak łatwo omamić!) i po jakimś czasie zadzwoniłam też do Ani – ponownie – żeby sprawdzić, czy ona istnieje – jej głos także brzmiał dość realistycznie. Upewniłam się dzięki obu telefonom, że Dreamerzy prawdopodobnie istnieją (czytaj: są mniej mityczni niż mityczny Straszęcin) i metodycznie zmierzają do Atlantydy. W Dębicy poczułam wibracje mocy – stężenie ludzi w koszulkach Nightwisha było tak silne, że wezwano specjalny oddział deratyzacyjny, żeby je rozcieńczyć, gdyż groziło to nieodwracalną katastrofą ekologiczną na skalę kraju... tak naprawdę to nie... ;) Niewątpliwie jednak coś w tym było, bo temperatura przeskoczyła samą siebie i pogalopowała w górę, histerycznie wrzeszcząc i czyniąc życie ludzi w czarnych koszulkach nieznośnym. W tym i moje, niestety. Dotarłam do Atlantydy na obrzeżach czasu i materii, wyruszyłam niczym pewien hobbit „na przygodę”, pokonałam smoka Smauga komunikacji publicznej i obuta w glany wparadowałam dumnie do straszęcinowskiej Atlantydy! Okazało się, że jestem pierwszym dzielnym Dreamerem na miejscu i razem z towarzyszami podróży rozejrzeliśmy się po rozległych dziedzinach tejże nieistniejącej krainy, do której, o dziwo, dotarła już cywilizacja w postaci sklepu sieci Biedronka. Tłumy ludzi, budki z piwem, człowiek-jednorożec, kolorowowłosi, glanonodzy, irokezogłowi... przedziwna to była kraina! Wreszcie, niestrudzenie oczekując pod bramką, wypatrując sokolim wzrokiem znanych ze zdjęć twarzy wypatrzyłam Dreamerów! Tak, tak... wyobraźcie sobie, że jednak istnieją! Chociaż tam, w Atlantydzie, mitycznej krainie na końcu kraju mogli być przecież i Dreamerzy! Adrian w kapeluszu i wysoka Evi, Ania, Paula, potem Beatka, Sahara, Sami, NighwishAnka, Sahara, HietAla... nawet Was wszystkich nie zliczę! Moje obawy okazały się płonne; gromadka szybko przyjęła mnie pod skrzydła, a przemierzając kręte ścieżki festiwalowego zamętu, niczym śniegowa kula zgarniała coraz to nowe osoby! O, nigdy nie zapomnę łączenia stołów w plenerowym pubie – była nas chyba trzydziestka! Na niebezpieczną wyprawę wybraliśmy się jednak w skromnym gronie: udaliśmy się do samego serca Atlantydy, by przekazać prezenty i pocztówki od fanów zespołowi. Naprzeciw wyszedł nam honorowy Brytyjczyk zespołu – Troy Donockley. I... RUNĘŁA MOJA TEZA O HUMANOIDALNYCH FORMACH MUZYKI! :D Chociaż... może muzyka była na tyle silna, że faktycznie wytworzyła Troya... E? Może lepiej nie popadać w dyskusje natury filozoficznej... Troy okazał się niezwykle uprzejmym człowiekiem, naturalnym i tak zwyczajnym, tak namacalnym, jak tylko może być drugi człowiek. Z chęcią zrobił sobie z nami zdjęcia, z prostodusznym zadowoleniem przyjął podarunki. Rozmowa z nim nie trwała długo, a ja, choć bardzo się staram, nie potrafię przypomnieć sobie jej szczegółów. Pamiętam, że bardzo przyjemnie brzmiał jego brytyjski akcent... cóż, rzadko słyszę na żywo Anglików, a szczególnie nieesencjonalnych (humanoidalne formy muzyki itd.). Po spotkaniu przyszedł czas na Ostatnią Przejażdżkę Dnia, a dla nas także i Najwspanialsze Widowisko Świata – koncert. I zasmucę chyba wszystkich, bez patosu mówiąc: MOTŁOCH! I, nie, nie, nie mam tu na myśli koncertu. Dodrapałam się do barierek w towarzystwie niezłomnej Ani i równie niezłomnego aparatu Evi, czy też może Beatki (?) (który w moich drżących dłoniach okazał się tak użyteczny jak kosiarka, podczas zimowego odśnieżania) i innych Dreamerów, a Ci tajemniczy Obcy, Inni, którym także sądzone było dostąpić tego zaszczytu i otrzymać tę koronę wyraźnie nie potrafili jej nosić! Chwila wzruszenia, gdy po ponad godzinnym staniu, usłyszałam znajome intro (temat muzyczny Hansa Zimmera z filmu „Karmazynowy przypływ”) – patetyczne i potężne, mające poprzedzać mój pierwszy koncert ukochanej kapeli... i BUM! Atak tłumu niemal zmiótł nas z powierzchni Atlantydy! Motłoch... O, nie, pomyślałam jednak, nie dam sobie wytrącić kart z ręki, nie przed finalnym rozdaniem! Walka o pozycję potrwała chwilę, ale jej wynik był satysfakcjonujący. Widziałam Tuomasa, stałam naprzeciwko jego keyboardu, ale i tak nie udało mi się przekonać siebie samej, że był prawdziwy, że Floor, że Marco, że Emppu, że Troy i Kai Hahto... czułam się jak w trójwymiarowym koncercie na DVD! Shudder Before the Beautiful, Ever Dream, Èlan, I Want My Tears Back (chciałam My Walden, ale... i tak z Anią razem: HOP-HOP-HOP!), Ghost Love Score... i Greatest Show On Earth... Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki owego magnum opus, to coś we mnie drgnęło... może to świadomość, że był to już ostatni akt spektaklu? Niemniej, to właśnie było to, to nieuchwytne to... może krótkie, może i na Atlantydzie, może motłoch i może festiwalowy ubogi jak żebrak z jedną nogą set, ale jednak... NAJWSPANIALSZE WIDOWISKO ŚWIATA! Tuomas, popijający wino pod keyboardem, Emppu, skaczący po scenie jak gumowa piłka, Marco-wiking, posągowa Floor (którą naprawdę chciałabym słyszeć lepiej...)... i oni wszyscy, na końcu objęci i, jak to czynią od lat, kłaniający się po raz ostatni, Kai ciskający pałeczkami (HietAla złapała jedną!)... Istny Nightwishowy impresjonizm! Tak niewiele i trwało nie dłużej, niż ruch skrzydełek motyla. Jakby to się wcale nie zdarzyło... Pamiętam jeszcze Sami, nucącą na pogrążonym w niezmąconym niemalże mroku parkingu: Man, he took his time in the sun Had a dream to understand A single grain of sand... To to niesamowicie rozgwieżdżone niebo Atlantydy... i spójrz! Tai! To mleczna droga! This concert was but a single grain of sand... and I do really have a dream to understand it! Potem był jeszcze dogorywający, skromny, ciasny dworzec w Dębicy; okrutnie rzeczywisty po pożegnaniu z Nightwishem oraz z większością Dreamerów. Pocieszył mnie tylko niespodziewany widok Adriana i Evi zawiniętych kocem i śpiących w najlepsze na tym straszliwym mrozie, który przyszedł po upalnym dniu (nawet pogoda wyczuła, że koncert minął bezpowrotnie!), na zewnątrz na dworcowej ławce. Trzeba było nie lada wysiłku, by im wyjaśnić, że zamarzną tam na śmierć! Zapadli w sen zimowy... Pomyślałam teraz, że być może w miarę oddalania się od Atlantydy, odrealnionej krainy i równie nieprawdopodobnej muzyki Dreamerzy też znikają... albo zapadają w sen, który potrwa aż do kolejnego razu, gdy z drzemki wyrwie ich słodki dźwięk „lutni” Maestro? Wiem... Patos. Paskudny Patos przez duże „P”. I tak wszyscy spaliśmy... na twardej, niegościnnej posadzce dworca w Dębicy, skąpani w paskudnym neonowo-białym świetle... Pocieszającą zdała mi się wówczas myśl: The dreams remain they only break...
-
Tai padła na twarz, ale skończyła Tuomasa... i oczywiście zepsuła... czyli było lepiej, ale coś potem poszło nie całkiem tak... no, jest... tak, że tego... UJDZIE. ;) "Maestro Tuomas Holopainen"
- 318 replies
-
- 12
-
Dziś jest dzień na "Greatest Show on Earth"... słucham i nie wierzę własnym uszom tak bardzo wmurowuje mnie w krzesło ten utwór... Gęsia skórka... O, tak dziś jest dzień na kolosa! Tuomas dostanie ode mnie ciasteczko przy najbliższej okazji za ten kawałek (no, oczywiście nie tylko za ten), ale zasłużył na wielkie ciacho! O_O
-
TROY JEST GENIALNY! :D Uśmiałam się czytające jego odpowiedzi... co za ironiczny Brytyjczyk! :D Marzę teraz o GLS w aranżacji z bandżo! :D
-
Wrażenia po koncercie na Czad Festiwalu
Taiteilija replied to LucidDreamer's topic in Relacje z koncertów
Komercha komerchą - nienawidzę argumentu typu "sprzedał się" jako lekarstwa na wszystkie bolączki fanów. Bisów NW to chyba nigdy nie grał i nigdzie, więc to nie tylko kara dla polskich fanów. Nagłośnienie na festiwalach, na wolnym powietrzu zawsze jest średnie, tak samo jak setlista - zwykle jest ograniczona. Tuomas powiedział już kiedyś, że wiadomo - na festiwalach są różni ludzie, nie tylko fani NW, więc grają wtedy bardziej chwytliwe kawałki, żeby wszyscy mogli się bawić i ogólnie show jest skromniejsze. Zdaje się, że mówił to w kwestii przymusowego nagrania koncertu, podczas Wacken (czego nie chciał, co wielokrotnie podkreślał, a co było wymogiem wytwórni). I tu pojawia się kwestia strasznej, złej... KOMERCJI. Prawda jest taka, że muzyka to biznes i praca dla muzyka, a nie tylko wielka twórczość i muszą z tego wyżyć. Gdy zespół chce mieć dostęp do wszelkich środków, umożliwiających im realizację muzycznych fantazji i chce mieć większą stabilność finansową (bez strachu, że zostaną w końcu podrzędnym zespolikiem ze wsi, grającym w niszowej wytwórni) musi wyrzec się pewnej dozy swobody, na rzecz woli szefów na górze. Nie ma co się oszukiwać - pirotechnika, przepych, wielkie areny, gadżety, miliony edycji jednego albumu - to jest reklama i cena za swobodę artystyczną. Śmiem wyrazić przekonanie, że NW muzycznie może realizować śmiałe marzenia dzięki temu, że są w wielkiej wytwórni i ich twórczość się sprzedaje; w zamian muszą wypuścić komercyjne single, sypać gadżetami i robić przedstawienie. To ograniczenia swobody i szum medialny to niska cena za możliwości realizacji fantazji i stabilność finansową. Twierdzę, że NW, mimo komercyjnej obecnie kariery, wielkiej kariery, wciąż gra muzykę daleką od bezdennie komercyjnej. A ich rzadkie wizyty tutaj? Skargi powinny iść też do naszych, rodzimych organizatorów, którzy nieczęsto się starają, by ich tu zaprosić.- 39 replies
-
- 13
-
Chyba w końcu wracam do rysunkowej formy! Nie chcę zapeszać, ale mój aktualnie rysowany myszką na DA muro Tuomas jest majestatyczny... skoro to napisałam, to teraz opuści mnie wena, cierpliwość, talent i zacznę pewnie rysować kolejną rzecz, a ja... mam skłonność do posiadania minimum miliona nieskończonych szkiców. Ten Tuomas to czekał w zarysie od, jak mówi mi DA muro, od... 10 kwietnia. :D
-
Nic tak nie poprawia humoru, jak obowiązkowe, darmowe praktyki i poprawa egzaminu za tydzień! Nic tak wspaniale nie rozprasza lekkiej, sennej mgiełki minionego koncertu, jak twarda ręka rzeczywistości, machająca sobie nachalnie tuż przed twoim nosem i ten odległy, twardy, nieprzejednany głos: praktyki, studia, mieszkanie, papiery do stypendiów! A pies to trącał, idę rysować! :P
-
Wrażenia po koncercie na Czad Festiwalu
Taiteilija replied to LucidDreamer's topic in Relacje z koncertów
Tak nużąca jest monotonia codzienności, że trochę zasłużonych komplementów, skierowanych do właściwych osób nie zawadzi. :D Ach, zresztą to nawet nie są komplementy tylko poetyczne przedstawienie rzeczywistości (do lekkiego patosu zawsze miałam skłonności). Cieszę się Aniu, że zrobiłam Ci duuużo czasu i trochę rozjaśniłam typowy dzień w pracy/domu/na zakupach/w urzędzie. Nie ma wątpliwości, dyplomowany spawaczu więzi międzyludzkich, że tytuł taki jest adekwatny do Twojego zaangażowania w zacieśnianie przyjaźni Dreamerów. Powtórzę jeszcze raz, bo raz to nie dosyć - czekam na kolejny zlot i jeszcze więcej pozytywnej energii. :) -
Wrażenia po koncercie na Czad Festiwalu
Taiteilija replied to LucidDreamer's topic in Relacje z koncertów
Najgorsze jest to, że nie mogłam dłużej pogadać z każdym z Was! Wiadomo, że Ania, Adi, Evi, Beatka, Paula, Sami, trochę Sahary, czy Nymph ;) , ale ogólnie tylu było ludzi, a ja z niektórymi ledwie słowo zamieniłam, bo nie było czasu, a i usłyszeć ludzi siedzących naprzeciwko nie dało się niekiedy przez te cudactwa na małej scenie! Żałuję właśnie tak skromnej dozy rozmów z resztą ludzi, a wszyscy byli takiej rozmowy i uwagi warci. Nawet jeżeli nie pogadałam ze wszystkimi i nie ze wszystkimi tyle ile bym chciała, to ten klimat serio był niesamowity. Nie mogę się wciąż nadziwić, jak łatwo się z Wami przebywało, nawet bez tych godzinnych rozmów z każdym z osobna! Po prostu nie czułam się jakoś obca, czy wykluczona, nie czułam tego, co się zdarza w większych grupach, czyli wewnętrznego bardzo wyraźnego podziału na mniejsze frakcje... myślę, że to akurat przynajmniej częściowo zasługa Ani, która dla każdego znalazła czas i wszędzie była, spajając nas jak dyplomowany spawacz więzi międzyludzkich! :D Momentami miałam wrażenie, że się rozmnożyła po prostu, tak bardzo starała się z każdym dłużej pomówić, zamrozić chwilę z każdym Dreamerem. :)- 39 replies
-
- 12
-
Fajna pamiątkowa sklejka! Wspaniale, że dałeś słynne NIghtwishowe intro! Nawet nie mam niektórych z tych zdjęć! Żałuję tylko, że nie nagrywaliśmy więcej filmików z nami samymi, gdy pijemy piwko, szamamy paluszki, spacerujemy radośnie wśród czarno-glaniastego tłumu... trzeba następnym razem coś nagrać! :D