Jump to content

Taiteilija

Moderators
  • Content Count

    1961
  • Joined

  • Last visited

  • Days Won

    168

Everything posted by Taiteilija

  1. Zgadzam się, że coś świeżego zawsze jest mile słyszane, a już szczególnie w wykonaniu Nightwisha; choćby jazzowe inspiracje w "Slow, Love, Slow". Nie jestem pewna, czy syntetyczne brzmienia pasowałyby do muzyki zespołu w takiej formie, w jakiej się ona jawi obecnie (powiedzmy, ostatnie dwa albumy), ale z drugiej strony w życiu nie spodziewałabym się, że jazz będzie pasował do ich twórczości, a więc, jak sądzę, wszystko odpowiednio wplecione w doskonałe utwory, przemyślane i stonowane tak, by nie zdominowało naturalnego piękna muzyki NW, może brzmieć wspaniale jako ów świeży akcent. Tuomas ma wyczucie i na ogół nie popełnia błędów w kwestii wprowadzania nowych elementów do muzyki w postaci zbytnich dysonansów między tym, co nowe a tym, co stare, zwykle potrafi dokonać takiej fuzji w ciekawy, intrygujący sposób. Mamy przecież próbki różnych mieszanek w twórczości samego Tuomasa i zawsze są one umiejętne; komedia z patosem (solowy album o Sknerusie, utwór "Duel & Cloudscapes"), domieszka country (ten sam album, "Into the West"), elementy orientalne (Auri, "See" i "Skeleton Tree"). Zatem, jeżeli o połączenia niespotykane chodzi, to nie martwię się zbytnio. Tuomas da radę. Zresztą muzyka syntetyczna, a raczej jej elementy mogą się świetnie sprawdzać. Moją pierwszą myślą jest tu ostatni (bodajże) album Luca Arbogasta pt. Metamorphosis; łączy on muzykę średniowieczną, muzykę bardów z elektroniką (w małym stopniu, ale jednak) i to się cudnie sprawdza, a zatem... Go for it, Tuo! :D
  2. Hej, dzięki, Beatko, dzięki, Aniu! :D Mieliśmy z Michałem prawdziwe szczęście, że mogliśmy ich na żywo zobaczyć. Nightwisha pewnie zobaczę (oby, oby, oby, oby) jeszcze wiele razy, ale Stonesów możliwe, że nigdy więcej, zatem... A co tam mówić więcej! Warto było! :D
  3. Koncert zespołu tak niemożliwie wręcz znanego jak The Rolling Stones jeszcze kilka miesięcy temu wydawał mi się czymś absolutnie abstrakcyjnym, czymś, o czym się tylko słyszy, a w czym nigdy nie bierze się udziału. A jednak! Okazało się, że jest to coś całkowicie możliwego i to dodatkowo coś, w czym można tak po prostu uczestniczyć! Na koncert wybrałam się z moim lubym, znanym na forum jako Izzy, i to tak naprawdę on, a nie ja zasługuje na to, by nosić miano prawdziwego fana tego zespołu... choć i ja staram się nie odstawać! Zacznijmy od sentymentalnego początku... Gdy mieliśmy z Izzym po siedemnaście lat, to dosłownie nie dało się go odciągnąć od głośnika, z którego przez połowę czasu leciały utwory Stonesów (nic się pod tym względem nie zmieniło - nadal nie da się go odciągnąć!) i naprawdę nie potrzeba było wiele starań z jego strony, bym i ja stała się wielbicielką ich muzyki. Jako fanka brzmień nieco bardziej nightwishowych, symfonicznych i filmowych, wkroczyłam na obce wody zespołów, takich jak właśnie Stonesi czy (całkiem inni, co prawda, od nich) Doorsi... i bardzo szybko się w nich zakochałam. Pociągająca okazała się magia lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych... Mimo mojej zdumiewającej zdolności (chwalę się nią przed sobą) do wyliczenia niemal wszystkich albumów Stonesów czy też mimo sporej ilości rozmaitych filmów i książek czytanych przeze mnie na temat tego zespołu, wypadam jako fanka blado w porównaniu z Izzym, który naprawdę oddaje sedno tego zespołu swoją osobą. Zawsze mówił z goryczą, że szansa na koncert Stonesów; starych, dobrych, ukochanych Stonesów ze wspaniałym Keithem Richardsem (wielkim i genialnym!) w naszym kraju jest mała, że to niemal niemożliwe... Jakże przewrotny bywa los! Kilka miesięcy temu koncert został ogłoszony i wiedziałam, że kto, jak kto, ale Izzy nie przepuści okazji, by sprzedać nerkę i pojechać gdziekolwiek tego tylko organizatorzy by nie zapragnęli w tym niewielkim kraju, by ich zobaczyć. Okazało się, że sprzedał dwie... bo kupił bilet także i dla mnie! Mnie bowiem ceny biletów przerosły. Co więcej, kupił nam bilety w strefie (po polsku mówiąc) diamentowej, a to oznaczało jakieś cztery metry od sceny! Niemal lepiej być nie mogło! Czekało nas tylko wiele planowania podróży z północy ku Warszawie, sporo gubienia się w stanowczo zbyt dużym mieście, sporo stania i sporo biegania, a także... sporo przedkoncertowego oglądania występu kukiełek Stonesów na warszawskim rynku! https://orig00.deviantart.net/ebc9/f/2018/194/f/8/wp_20180708_12_18_52_pro_by_missaway-dch4iu8.jpg[/img] Pojawiliśmy się pod bramami Stadionu Narodowego o godzinie czternastej, by w upale i wytrwałym tłumie fanów ozdobionych koszulkami z charakterystycznym jęzorem czekać aż do godziny siedemnastej. W kolejce rozmawiało się także o Nightwishu (jedna z pań polecała nasz drogi zespół innej), ale też i o innych zespołach. Wszędzie pełno było melomanów, ludzi po turecku siedzących w kręgach, wcinających przekąski i co jakiś czas wydających z siebie charakterystyczne "hu-huu" (motyw z piosenki Stonesów "Sympathy for the Devil"). Od groma było obcojęzycznych fanów, ich liczba niemal równoważyła liczbę Polaków i wszędzie mówiło się po niemiecku, francusku, angielsku, a obok mnie siedzieli... Finowie! Nie obyło się jednak bez opóźnień... i deszczu, i burzy, i chóru ludzi odliczających do otworzenia bram raz po raz... i jeszcze ochroniarzy wesoło robiących sobie zdjęcia z tłumem! Za bramy stadionu wpuszczono nas po inspekcji przy użyciu psa i dzielnych panów i pań z ochrony. A co było potem? Chaos, bieg, kuksańce, pokrzykiwania i jeszcze więcej biegu... Okazało się, że od bram do stanowiska dzielnych ludzi z opaskami było jakoś pięćset metrów, więc mój brak kondycji szybko zamordował próby galopu i moje, i... Izzy'ego, który, bohatersko ściskając moją dłoń, także dał za wygraną zgodnie z niemal zabawnymi, nosowymi pokrzykiwaniami pana z ochrony, dzierżącego megafon: "Nie biegamy! Proszę, nie biegać!". Nie była to jednak zła decyzja. Gdy, ominąwszy z milion stacji kontroli i filtrowania, dzielących tłum na takie, siakie i inne opaski, dotarliśmy do naszej strefy, okazało się, że była ona jeszcze mocno opustoszała. Zajęliśmy więc miejsca przy barierce naprzeciwko lewego ramienia sceny i postanowiliśmy wytrwać... https://orig00.deviantart.net/bc32/f/2018/194/9/5/20180708_173455_by_missaway-dch4bf7.jpg[/img] https://orig00.deviantart.net/416f/f/2018/194/7/1/20180708_181113_by_missaway-dch4bp8.jpg[/img] Zespół miał się pojawić na scenie o dwudziestej trzydzieści, poprzedzony grającym od dziewiętnastej piętnaście supportem w postaci zespołu Trombone Shorty & Orleans Avenue (zidentyfikowanym przeze mnie jak wcale niezły amerykański jazz-coś-rock). Trwając niestrudzenie przy naszych barierkach i o jakieś cztery metry od sceny, zmuszeni byliśmy oglądać ludzi z piwem i kiełbaskami, które nie były nam dane, bo zbyt obawialiśmy się (choćby i pojedynczo) opuścić posterunek. Nie pokonały nas jednak pokusy! Opóźniony o jakieś dwadzieścia minut support robił, co mógł i robił to nieźle. Utalentowani muzycy, świetni instrumentaliści i wcale dobry wokalista wprawdzie zostali nagrodzeni brawami, a spora część publiki współpracowała, przyklaskując i pokrzykując, jednak w powietrzu wyraźnie dało się wyczuć oczekiwanie na The Rolling Stones: bandę żywiołowych muzyków, bohaterów niezliczonych rockandrollowych legend i mitów. Ostry, przenikliwy jazgot sprawnie obsługiwanych instrumentów dętych miał zostać zastąpiony i to już niebawem słynnymi riffami Keitha, perkusją szacownego pana Wattsa, sprężystą gitarą Ronnie'go, wokalem samego Micka Jaggera, basem Darryla Jonesa, chórkiem, klawiszami... Słowem, czymś całkiem innym! Gdy support zakończył swój występ, na scenę wpadł prawdziwy tłum speców, techników, którzy sprawnie wykorzenili resztki, triumfalnie schodzącego ze sceny zespołu, zastępując je magicznymi instrumentami nadciągających muzyków-na-których-wszyscy-czekali... Atmosfera w ułamku sekundy zgęstniała, gdy scenę spowiły kłęby dymu, a reflektory przygasły i nigdy nie uwierzycie, jaki okrzyk potrafi wydać pięćdziesiąt tysięcy gardeł, gdy na scenie pojawią się Stonesi! Chyba, żebyście to usłyszeli na żywo, a i wtedy jest to dźwięk przerażający i niewiarygodny! Wszystko zaczęło się od utworu "Street Fighting Man" i chyba dawno już tak nie zdarłam sobie gardła, jak wtedy, gdy oglądałam Micka Jaggera skaczącego po scenie jakby miał zaledwie dwadzieścia lat (ten pan łamie zasady starzenia się!), śpiewającego do wtóru wiecznie uśmiechniętego Keitha Richardsa (uśmiech pt. "to wciąż zaskakujące, że ktoś przyszedł na ten koncert!"), Ronnie'go Wooda, kicającego jak prawdziwy chochlik i strojącego najbardziej absurdalne miny oraz Charlie'go Wattsa z kamienną miną wybijającego zdecydowany rytm. Piosenek było ogółem dziewiętnaście i wszystko było dokładnie takie, jak na oglądanych przeze mnie koncertach na DVD - oni byli tacy sami, grali jakby mieli jeden umysł, Mick w niesamowity sposób dyrygował publicznością, jak najlepszy showman jakiego kiedykolwiek widziałam! I tu... jedyne zdjęcie Micka, jakie udało mi się zrobić aparatem-telefonem-tosterem, wśród publiki rozbujanej, choć, w gruncie rzeczy, dość grzecznej i układnej. https://img00.deviantart.net/c6eb/i/2018/194/b/8/mick_by_missaway-dch4ici.png[/img] Ponadto Jagger, jak to Jagger, postanowił się nieco rozgadać po polsku ze swoim wysoko postawionym akcentem, co robi chyba w każdym kraju na koncercie i w zawsze w języku tego właśnie kraju. Mówił wiele; od prostego "Jesteście fantastyczni!" poprzez wyliczankę "Kto jest z... Warszawy [krzyk tłumu], Krakowa [krzyk tłumu], Poznania, Gdańska...?", aż po słynne już zdanie "Jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody by śpiewać (albo, jak to ujął "śpiwać!" - nie mam mu za złe!)". Słynne, bo stanowiące odpowiedź na list Wałęsy, by Jagger poparł sprzeciw wobec ustawy dotyczącej sądownictwa, co też Jagger uczynił w sposób bardzo prosty. Zabrzmiało to w moich uszach jak słowa "żaden ze mnie polityk i w wolę się w to nie mieszać" i naprawdę nie doszukiwałabym się w tym zdaniu niczego innego! Mnie jednak, gdy o te polskie słowa chodzi, szczególnie do gustu przypadło przedstawienie zespołu, podczas którego, ku ogólnej uciesze tłumów, Mick przedstawił Ronnie'go Wooda jako "króla pierogów"! Najbardziej ze wszystkich utworów oczekiwałam jednak na "Paint It Black" - moją od samego początku ulubioną piosenkę Stonesów. Ani chwili nie przegapiłam, ani dźwięku nie uroniłam, śpiewając: I see a red door and I want it painted black, No colors anymore, I want them to turn black, I see the girls walk by, dressed in their summer clothes, I have to turn my head until my darkness goes... Dwie piosenki w repertuarze, co jest zabiegiem znanym i stosowanym, śpiewał Keith Richards i dawno nie słyszałam go w tak dobrej formie - wydobywał z siebie miłe dla ucha, rozleniwione i bluesowe dźwięki podczas utworu "You Got the Silver" i świetnie radził sobie w żywszym "Before They Make Me Run". Prawdziwe ciarki zapewnił mi jednak utwór "Symathy for the Devil" (nawet mimo wstępnej walki Micka z niedziałającym mikrofonem), gdy z czerwonej mgły wyłonił się Jagger, który (byłam tego pewna), w którymś momencie swojej kariery musiał podpisać cyrograf z diabłem, bo naturalny sposób w jaki śpiewał, gestykulował i poruszał się był zdecydowanie nieosiągalny dla kogoś po siedemdziesiątce! Niesamowicie potrafił się wcielić w diabła takiego, jakiego go znam z "Mistrza i Małgorzaty" (mojej ukochanej książki). Solówki Keitha zaś w tym utworze jawnie drwią sobie z jego postępującego przecież (jak się zdaje) artretyzmu! Co mam rzec? HU-HUU! Wspaniały na żywo był także utwór "Gimme Shelter" z Shashą Allen. Ta kobieta ma potężny głos, a sposób, w jaki wokalnie "kłócili się zajadle" z Mickiem Jaggerem, okrążając się na scenie był wizualnie przepiękny! Koncert, długi i krótki zarazem, zwieńczył utwór "Satisfaction", który uświadomił mi, że w przypadku takiego, jak ten występu naprawdę trudno jest się nasycić i osiągnąć pełną satysfakcję, bo ilekolwiek by nie trwał byłoby to po prostu zbyt krótko, za mało... Charlie oddał pałeczki, Ronnie kostkę, Keith gestem pobłogosławił publikę, wciąż posyłając w świat uśmiech pełen łobuzerskiego, ale i szczerego zaskoczenia, że... ktoś faktycznie przyszedł! Odeszli w kłębach dymu niesamowici Stonesi, kończąc trasę i tocząc się gdzieś dalej, jak na nigdy nie obrastające mchem kamienie przystało. A nas pożegnały fajerwerki, szum, stopniowo ustępującego tłumu i napis, hen, wysoko: Do zobaczenia wkrótce! Mogę powiedzieć tylko jedno, jakkolwiek mało prawdopodobne by to nie było - OBY!
  4. Najnowsze informacje, które pałętały się, co prawda, w okolicy już od jakiegoś czasu, potwierdziły, że na nowy album Nightwisha przyjdzie nam czekać do roku 2020. Wczesnego, ale jednak... Pomyślałam, że słusznie będzie założyć wątek dla czekających i zniecierpliwionych fanów, by umilić im czekanie... By umilić czekanie nam! Można się w tym oto wątku dzielić pomysłami na to, jak przetrwać długie oczekiwanie i podsycać Nightwishowy głód, można przedstawiać kreatywne pomysły na to, jak to oczekiwanie uczynić przyjaznym, a także, a także można wspominać, narzekać na czekanie, spekulować i wspólnie trwać w bólu. Zapraszam do dyskusji! Moje oczekiwanie osłodzi koncert w listopadzie, na którym znów zobaczę i usłyszę nie tylko zespół, ale i dobrych, starych, rzadko spotykanych, a nieco już znanych bywalców forum, a także, mam nadzieję, poznam nowych, świeżych i rozentuzjazmowanych. Po koncercie, na fali euforii, pewnie powtórzę sobie po raz milionowy wszystkie płyty i to od deski do deski, wieczorami, w kontemplacji i refleksji. Ponadto muszę koniecznie wziąć się w garść i jako osoba (powiedzmy) artystycznie uzdolniona i zacząć rysować, to, jak muzykę NW czuję, może trochę portretów? Zawsze, gdy przychodzi do NW, to mam blokadę, nie wiem, co rysować, bo tyle jest w mojej głowie. Oczekiwanie na album jest świetnym pretekstem, by ją przełamać! Będę też bezlitośnie spekulować, co też Tuomas nam natworzy (połączenie fantastyki z nauką w stylu miksu EFMB i IM to moi obecni spekulacyjni faworyci). Będę też jęczeć i narzekać, że tak długo, ale, że trzeba i, oj, że długo, ale trzeba, a to mam chęć robić z wami. :)
  5. Tak, jak i Ania, spodziewam się kontynuacji muzycznych idei z EFMB, ale także, być może, lekkiego powrotu w kierunku fantastyki. Skąd pomysł? Otóż, Auri. Wiem, że to projekt niejako solowy, ale ma on nieco bardziej baśniowy, fantastyczny wydźwięk, co wiąże się z silną inspiracją książką "Imię Wiatru" Rothfussa (swoją drogą, muszę ją w końcu przeczytać!). Skoro zatem Tuo wciąż czuje potrzebę fantastyki, ogląda seriale, takie jak Stranger Things czy Black Mirror (wspomniane w książeczce do płyty Auri), to znaczy, że możemy spodziewać się także tematyki pokrewnej Imaginaerum, ale... Tuomas mocno wciągnął się w tematy naukowe, zatem pewnie z nich nie zrezygnuje i dalej będzie o nich pisał. Może czeka nas miks IM z EFMB? A spoiwem byłaby nieśmiertelna prawda o wartości życia? Kto wie? Co do Jukki, to faktycznie informacja o operacji ręki jest niepokojąca. Bardzo. To w końcu niemalże główne narzędzie perkusisty! Cóż, cieszy mnie jednak, że jego kondycja nieco się poprawiła (mam na myśli bezsenność). Mam nadzieję, że z tą ręką to nic poważnego. Lubię Kai, ale Jukka to Jukka. ;)
  6. Zastanawiając się nad całokształtem twórczości Nightwisha, naszła mnie refleksja nad tym, jakie elementy uznaję za wyróżniające, za absolutnie niezbędne, by utwór nazwać utworem na wskroś Nightwishowym? Rozważałam wokal, charakterystyczne słowa w tekstach, które powracają, aspekty brzmienia, smak utworów, pewien szczególny patos i tu pojawia się moje pytanie do was: jakie elementy twórczości Nightwisha, elementy jakiegokolwiek rodzaju uznajecie za niezbędne, za Nightwishowe do cna? Postawię sprawę tak: gdybyście nagle mieli wylądować na bezludnej wyspie, to jakie eteryczne czy nie eteryczne elementy twórczości NW zabralibyście ze sobą, jakie wrażenia, by mieć jak najpełniejsze wrażenie obecności ich muzyki? Możecie wybrać tylko pięć! Pomyślałam, że taka otwarta, trochę filozoficzna, rozlazła dyskusja, poprawi trochę kondycję waszych palców i znów zaczniecie żywiołowo klepać w forumową klawiaturę. ;) Zatem... Bezludna wyspa to okropne miejsce. Bardzo bezludne. Ciche. Słychać tylko szum fal i nie mogę mieć tak po prostu materialnych płyt (i tak nie zadziałałyby bez odtwarzacza), ale mogę mieć te elementy... Myślę, że zabrałabym ze sobą: 1. Orkiestralne tło, bo to ono od ładnych już paru lat dodaje utworom rozmachu lub też je wysubtelnia, unosi, czyniąc baśniowymi, filmowymi, patetycznymi i magicznymi. 2. Solówki Emppu, gdyż... Emppu, gdy tego chce, potrafi tworzyć piękne w swej prostocie, ciepłe solówki, pełne słońca ze Sleeping Sun czy zadumy z Dead Boy's Poem. 3. Klawisze Tuomasa, ponieważ je uwielbiam, gdy są i zawsze jest mi ich za mało; klawisze z utworu Lappi, Ever Dream, The Forever Moment... 4. Wszystkie dudziarskie i niedudziarskie instrumentalizacje Troya, bo dają mi przestrzeń, las, pustkowie i dystans do miasta. 5. Przedziwną tajemniczą fińską lesistość i jeziorzystość, której nie da się opisać, a bez której Nightwish nie byłby Nightwishem. Nie jest ona namacalna, nie jest bezpośrednio związana z tekstami czy muzyką, ale ona po prostu w nich jest i już - chłodna, mistyczna i dziwaczna, ale bardzo ichna. :) I to te pięć elementów najbardziej kojarzy mi się z całością rozległego krajobrazu Nightwisha. Ktoś powiedziałby, że przynajmniej dwa z nich (instrumentalizacje Troya i orkiestra) są stałą składową twórczości zespołu od niedawna, ale to nie całkiem prawda, bo choć nie było ich wcześniej, to jednak zawsze były tam potencjalnie. Choćby w Fantasmic był flet, a zamiłowanie Tuomasa do muzyki filmowej prosiło się o orkiestralny rozmach, jego zapowiedź była w samej muzyce. Nie wymieniłam z kolei wokalu, nawet wokalu Tarji, wokalu w ogóle, a dlaczego? Bo po głębszym namyśle, choć tyle wojen było o te wokalistki, Tarja zaś tak mocno wrosła w wyobrażenia o zespole, to jednak, moim zdaniem, esencja Nightwisha leży w muzyce, w czymś głębszym niż wokal, o czym najlepiej świadczy fakt, że choć się zmieniał i nie zawsze na lepsze, to jednak Nightwish wciąż był na wskroś Nightwishowy pod linią wokalu. Podejrzewam, że te pięć elementów to mało, malutko, ale takie zawężenie zbliża bardziej do esencji zespołu. Moja prywatna, wyobrażona kwintesencja Nightwisha zaś tkwi w tych pięciu elementach.
  7. To coś o czym słowo powinien powiedzieć, Izzy! On zawsze ma jakiegoś Pilipiuka na podorędziu! :D Ostatnio, pierwszy raz od dawna, miałam szansę przeczytać coś nie bo-muszę-na-studia-ale-nie-chcę, ale bo chcę-mogę-bo-mam-wolną-wolę i tak oto czytam, właściwie już kończę, "Księgę jesiennych demonów" Grzędowicza i muszę powiedzieć, że lektura ta ma przyjemną, mgliście listopadową otoczkę. Mimo fantastycznego tła (przedziwne wydarzenia, sukuby i inne takie stwory) świat Grzędowicza jest boleśnie codzienny i realistyczny. Książka opisuje szereg przedziwnych wypadków, które zdarzyły się bardzo przeciętnym, wręcz nijakim Polakom, a które, choć zdawały się jak najbardziej normalne z perspektywy pobocznych świadków, były w gruncie rzeczy dziełem nadnaturalnych sił. I tak był sobie bardzo pechowy mężczyzna, mający na utrzymaniu dzieci i żonę, który stracił pracę i, który... nagle dostał od kogoś kartę kredytową bez żadnych limitów. Był terapeuta, który wplątał się w leczenie bardzo niecodziennego i bardzo nadnaturalnego pacjenta, co sprawiło, że demony i inne zjawy poczęły mu wygrażać... Oj, było tego trochę! Nieco ponura lektura, ale napisana bardzo plastycznym i nieco złośliwym językiem. Polecam, zdecydowanie. :)
  8. Minęło trochę czasu od premiery Auri... I jak tam wasze obecne odczucia? Bo ja nie mogę przestać słuchać Auri! Nie ma tygodnia, żeby ten album nie leciał od A do Z w moich głośnikach czy słuchawkach. Zauważyłam, że nawet Aphrodite Rising, który to utwór początkowo odrzuciłam jako nazbyt patetyczny, wręcz do granicy kiczu, zaczęłam lubić (szczególnie kawałki ze "surrender all" oraz chór "arrival" w tle). Chyba najczęściej jednak słucham "See" i "Skeleton Tree" - te lekko orientalne kawałki mnie zaklinają! Są cudowne, odrywające, eskapistyczne! Rzadko słucham Underthing Solstice, choć... jest to moja zdecydowanie ulubiona piosenka na płycie. Kojarzy mi się z Muminkami. W ogóle cała ta płyta sprawiła, że przeczytałam wszystkie posiadane przeze mnie książeczki o Muminkach. Brakuje mi kilku i koniecznie te braki muszę uzupełnić. Mimo zatem sporej dozy celtyckości, mitologii różnorakiej i orientu - serce ta płyta ma, moim zdaniem, doszczętnie fińskie! :D
  9. Słuchając DPP po dłuższej przerwie zaczęłam zachodzić w głowę, jak to możliwe, że kiedyś mogłam spokojnie słuchać utwory takie jak "Amaranth" czy BBB! Znaczy... Na dobrą sprawę, lubię wszystkie utwory Nightwisha (na swój sposób), ale wgryzanie się w te dwa konkretne kawałki... Oraz w Whoever Brings the Night... Sprawia mi szczególny ból. Byłam akurat po przesłuchaniu płyty Auri, gdy przymierzyłam się do całościowego, ponownego odsłuchu DPP i zaskakuje mnie, jak ktoś, kto był w stanie stworzyć melodie tak niebiańskie, jakie na Auri (oraz na sknerusowej płycie) słychać, był też w stanie napisać te trzy przecukrzone albo kompletnie nieharmonijne utwory. Niby znam tło DPP, wiem, dlaczego album był taki, wiem, że wytwórnia wymagała chwytliwych singli, ale... Ratujcie! Choć może to głos Anette? Czy jest tu ktoś, kto z czystym sumieniem mógłby nazwać np. WBTN utworem dobrym? Jakie w ogóle macie przemyślenia na temat tych trzech utworów?
  10. Ostatnio postawiłam na odprężenie i postanowiłam przesłuchać wszystkie spokojniejsze kawałki NIghtwisha i, słuchając Sleepwalkera zrozumiałam, że w gruncie rzeczy jest to piosenka niedoceniana... Cóż, niedoceniana w ogólności, ale ma też naprawdę uroczy w swej prostocie tekst, który jest niemalże hipnotyczny, a na pewno porywający, wręcz uwodzący... W krainę sennych marzeń, oczywiście! "Close your eyes Feel the ocean where passion lies Silently the senses Abandon all defences" Czy też... "Sleepwalker seducing me I dare to enter your ecstacy Lay yourself now down to sleep In my dreams you’re mine to keep" Oto, co nazywam uroczą prostotą! Łatwo jest mi sobie wyobrazić oniryczny krajobraz i nieznajomego w masce na dziwacznym, iluzorycznym wręcz balu. A wy? Macie jakieś teksty Nightwisha, które absolutnie uwielbiacie, a które są właśnie takie - nieco wodzące na pokuszenie, wciągające, jakby hipnotyczne i obiecujące coś nieokreślonego? Podzielcie się refleksjami, Dreamerzy!
  11. Jaki świetny temat! Naprawdę do tej pory takiego nie mieliśmy? Czy to możliwe, że została przeoczona taka ciekawa dyskusja? Mniejsza o to! Choć w kwestiach np. teledysków Nightwishowi daleko do wirtuozerii, to, jeżeli chodzi o okładki, szczególnie te starsze, naprawdę jest im blisko do gwiazd! Uwielbiam zwłaszcza pierwsze trzy; okładki do Angels Fall First, Oceanborn i Wishmastera, ale i okładką Imaginaerum nie pogardzę! AFF i drzewo na tle zachodzącego słońca - coś genialnego w swej prostocie! Coś kojącego i rzewnego, przywodzącego na myśl utwór Nightwish Angels Fall First. Czysty, marzycielski młody Tuomas! Wishmaster pożera mnie bogactwem ostrych i soczystych kolorów! Imaginaerum, całkiem inne, niż te pierwsze okładki, jest zaś mrocznym, tajemniczym i dziwnie pociągającym cudem, czymś ekscytującym ale i niepokojącym - wesołym miasteczkiem, opustoszałym i pięknym w tym osamotnieniu. Celowo pominęłam w tym opisie okładkę Oceanborn, bo, gdybym musiała, absolutnie musiała, wybierać, to okładka OB jest moją ulubioną. To surrealistyczne oko ze źrenicą w formie planety, ta kobieta w toni morskiej i sowa. Rysunkowa, ziarnista faktura, nasycone kolory i pewna linia (jak w przypadku WM) i całkowicie niespodziewane połączenie symboli, wraz z atmosferą; taką przestrzenną, spokojną, poważną i niesamowitą, wręcz magiczną, ale też, w jakimś sensie, pełną życia i rezolutną jak The Riddler - to mój wybór!
  12. W Angels Fall First można się zakochać. Chociaż to jest miłość, która definitywnie potrzebuje czasu na rozwój. W ramach moich ostatnich Nightwishowych powtórek, przesłuchiwałam ją ponownie i poza tym, co oczywiste (że nierówna, że nieco nieprofesjonalna, że dziwna obróbka techniczna, że wokal zbyt przenikliwy...), to na tym albumie po prostu słychać las; cały, szeroki, dziwaczny fiński las ze wszystkimi jego surowymi kształtami, zapachami... Lappi jest tu najlepszym przykładem; kojarzy mi się z lasem w deszczowy, wrześniowy dzień, takim zaczarowanym, trochę dziwacznym lasem rodem z książek Tove Jansson (szczególnie część Witchdrums - ciarki!), ale także Angels Fall First z tym refleksyjnym tekstem i klasycznym brzmieniem, surowym i "leśnym". Niesamowicie podoba mi się zarówno tekst, jak i muzyka utworu Know Why Nightingale Sings - eskapistyczna erupcja radości z lotu, z wolności! O ile pamiętam, inspiracją do powstania tej piosenki była w pewnej mierze bodajże siostra (?) Tuomasa, która uprawiała swego czasu skoki ze spadochronem i Tuomas chciał wiedzieć, dlaczego i zapytał o to. Jej odpowiedzią było właśnie: a dlaczego słowik śpiewa? I tak pojawił się pomysł tej radości, wolności, ta wspaniała zapowiedź muzyki z Oceanborn. Na AFF mamy zapowiedzi przyszłego OB, ale też coś fińskiego, trochę ichnego dziwactwa z mrocznej puszczy, trochę tuomasowego romantyzmu i szczyptę tęsknoty za czymś całkiem innym, czymś z innej kultury (Tutankhamen), ale równie tajemniczego. Namawiam wszystkich do ponownego przesłuchania! :)
  13. Myślę, że kwintesencja Nightwisha to trudna rzecz do zdefiniowania, zważywszy na muzyczną ewolucję zespołu (od ballad przy ognisku, przez power metal i odrobinę mhrocznego gotyku, po orkiestrę i radosną afirmację życia). Hm... Wydaje mi się, że nie będę zbyt oryginalna, ale to może być... Ghost Love Score! Ma w sobie coś z miłosnej ballady, coś z klimatu minionych wieków, coś z baśni, coś gotyckiego (gotycki romans?), ale też jakąś radość, wybuch orkiestry na wzór wybuchu radości, afirmacji istnienia, do tego nieco melancholijnego spokoju... No i... Ta piosenka się nie starzeje i wciąż jest, moim zdaniem, jedną z najlepszych Nightwisha. :)
  14. Ostatnio odświeżyłam sobie Wishmastera i muszę powiedzieć, że jest w tej płycie coś diabelnie wręcz sentymentalnego, coś z minionych lat. Nieco tych dobrych, znanych i kochanych utworów z grzechem i pożądaniem w roli głównej, trochę szaleństwa przy Crownless (nie, wciąż nie rozumiem ani słowa z tego, co śpiewa Tarja! God bless, Finnish accent!), promienie zachodzącego słońca w Dead Boy's Poem (nadal kojarzy mi się z zachodzącym słońcem!), miła cisza i harmonia w Deep Silent Complete... Teraz mnie natchnęło... A z czym wam kojarzą się piosenki z WM? Znaczy, co widzicie, gdy zamkniecie oczy. Jak u mnie: DBP - zachód słońca na polu w sierpniu, Deep Silent Complete - opustoszała plaża w nocy, same gwiazdy, brak księżyca, miła ciemność... Jak tam u was z wyobraźnią?
  15. Minęło już kilka lat od premiery ostatniego albumu zespołu i zastanawia mnie, jak brzmi on teraz w waszych nieco starszych uszach? Co zmieniło się w waszym odbiorze albumu? Albo... co się nie zmieniło? Po tych kilku latach EFMB wciąż jest dla mnie świetnym albumem, słońcem w pochmurny dzień i jesienią w środku każdego listopada. Jest jak eksplozja życia, jak kosmos w butelce, wylewający się przez głośniki i sączący prosto do mojego mózgu. To jakby mariaż wesołego, nieco power metalowego miejscami brzmienia z czasów Oceanborn z dojrzałością Imaginaerum. To forma odczarowania, w każdym razie dla mnie, rzeczywistości, a raczej próba jej ponownego zaczarowania. Muzyka NW zawsze kojarzyła mi się ze światem baśni, czegoś nierealnego, a tymczasem EFMB to jakby triumf rzeczywistości pod fasadą rzeczywistości (aż do jej najmniejszych atomów!), przekuwający to, co pod tą fasadą leży w czystą, radosną magię, równie bajkową, jak bajki z poprzednich albumów. To, co się zmieniło w moim postrzeganiu płyty, to... Teraz lubię ją nawet jeszcze bardziej! Wydaje się... większa w środku (jakby powiedział Doktor(a)... Who)! Poważnie! Jakby głębsza w samej warstwie bogactwa dźwięków, jakby ktoś zamknął w utworach, takich jak SBTB albo TGSOE całe galaktyki, jakieś bezdenne echo. Serdecznie polecam sumienny odsłuch w odosobnieniu. :D
  16. Przeglądając forum, zauważyłam, że nie ma tu takiego tematu... albo ja cierpię na jakąś niezdiagnozowaną wadę wzroku i go nie widzę. Jak sam tytuł wątku wskazuje: jakie są wasze ulubione teksty Nightwisha? I dlaczego? Mamy tu sporo do wyboru, po dwudziestu latach działalności. Zdecydowana większość tekstów to oczywiście dzieło Tuomasa, a on miewał najrozmaitsze okresy twórczości... Angels Fall First to bałagan między bajkami i fantazją a fińską naturą; Oceanborn to głębszy skok w krainy fantazji, ale także w głębiny oceanu, w kosmos i w dzicz; Wishmaster to zaś sporo wspomnień z krain Tolkiena, Disneya i innych, Century Child to osobiste bolączki; nadzieja, utrata niewinności, miłości; Once to wariacja na temat tematów fantastycznych i eskapistycznych, jak Dark Chest of Wonders i The Siren ale też wypady w świat wewnętrznej abstrakcji jak Nemo... Ogólnie, tekstowo, Once, to bałagan! Dark Chest of Wonders; realistyczny, smutny album autora szukającego ucieczki od doganiającej go rzeczywistości, Imaginaerum czyli całościowe zanurzenie się w świat imaginacji, odcinające się od rzeczywistości takiej, jak ją widzi podmiot twórczy na DPP i, na koniec, Endless Forms Most Beautiful - ucieczka od świata fantazji, by piękna szukać w tej rzeczywistości, od której IM uciekło, ale postrzegając ją odmiennie, niż na DPP; nie poprzez smutną doczesność, ale poprzez pryzmat piękna wieczności, odradzającego się nieustannie życia. To był taki skrót, odnośnie tego, o czym "mówiło się" na poszczególnych płytach, a moje wybory? Mam słabość do tych barokowych, rozbudowanych tekstów, które Tuomas zwykł pisać na początku kariery, tych bardziej opisowych, a muzycznie mniej chwytliwych, jak teksty piosenek na albumie Oceanborn czy Angels Fall First, gdzie poszczególne zwrotki korespondowały ze sobą logicznie, a rzadziej bywały surowymi wykrzyknieniami. Mam tu na myśli takie teksty, jak: "Floating upon the quiet hydrogen lakes In this ambrosial merry-go-round they will gaze Ephemereal life touched by a billion-year show Separating the poet from the woe" ~ Stargazers Czy prostsze: "What does the free fall feel like? Asks the boy with a spark in his eye Know why the nightingale sings Is the answer to everything" ~ Know Why The Nightingale Sings? I tak moimi ulubionymi są teksty: Know Why The Nightingale Sings?, Stargazers, Nightquest, The Riddler, ale ulubionym, być może irracjonalnie, jest prostszy od nich tekst, odnoszący się do jakiejś filozofii przemijania, czyli tekst utworu Dead Boy's Poem: "Never sigh for better world It`s already composed, played and told Every thought the music I write Everything a wish for the night Wrote for the eclipse, wrote for the virgin Died for the beauty the one in the garden Created a kingdom, reached for the wisdom Failed in becoming a god" Zapraszam do dyskusji! :)
  17. @Evi: Łał, to się nazywa wyboista droga fana. Chyba każdy, kto już od jakiegoś czasu słucha tego zespołu, miał wzloty i upadki "fanowania". Prawdopodobnie dlatego, że sam klimat piosenek Nightwisha, sam styl, mocno się zmieniał z czasem, do tego stopnia, że między, powiedzmy, Oceanborn a Endless jest po prostu przepaść muzyczna i stylistyczna. Do tych zmian technicznych, dochodzą te bolesne rozstania i cały ten brud z nimi związany. Nawet Tuomas, po latach zaprzeczania, w którymś wywiadzie, niedawno, może z dwa lata temu, powiedział, że mogli jednak tę sprawę z listem rozwiązać inaczej. Dziwię się, że tak późno się do tego przyznał, ale, to tylko człowiek i ma swoje dziwactwa. Prawdopodobnie bardzo szybko pożałował tej decyzji, ale jakoś nie mógł się zmusić, by to przyznać. Co zaś się tyczy wyrzucenia Anette, to tym razem od początku byłam po stronie Nightwisha, bo, choć nie nienawidziłam Anette, to jednak niemal zaczęłam, gdy rozpętała chaos, tylko dlatego, że zastąpiono ją kimś na koncercie, bez jej wiedzy, gdy była chora; od razu zaczęła żalić się w mediach społecznościowych, nie mówiąc o obietnicach składanych wielokrotnie, że "sprawę uważa za zamkniętą" i ponownym wdawaniu się w niedojrzałe kłótnie z fanami na swoim blogu. O ile Tarja wzięła się w garść i nigdy nie powiedziała niczego, co kwalifikować mogłoby się do miana niedojrzałości, przetrawiła to i, być może, uczyniło ją to nawet silniejszą, to Anette nie potrafiła zachować się w podobny sposób. O, i zgadzam się, Evi, że Floor... Floor to było to i też zaskoczyła od razu; jako wokalistka, i jako osoba. Po prostu jest w niej jakaś surowa szczerość, głos jest odpowiedni do typu muzyki i nie pozostaje mi nic, tylko mieć nadzieję, że tak pozostanie i, że zespół w takiej formie przetrwa. A, a, co do trafienia na forum, tutaj, w ogóle... Beatce należą się oklaski za to, że mamy Evi. :D Z kolei ja trafiłam tu nie-mam-pojęcia-jak. Tak po prostu. W okolicach chyba Imaginaerum, gdy jeszcze funkcjonowałam czynnie na oficjalnym forum Tuo, ale już zaczęłam się tam gubić, bo nagle z tych tam 100 czy 200 użytkowników zrobiło się tam kilka tysięcy, co utrudniło funkcjonowanie. Uciekłam od przeludnienia do swojskich klimatów, że się tak wyrażę, a te "swojskie klimaty" okazały się być nową, dziewiczą stroną, pełną werwy i potencjału!
  18. Aniu, jakie świetny dodatek do wątku uczyniłaś swoimi wspomnieniami! :D W sumie, to fajnie, że nadałaś swojej wypowiedzi charakter takiego fanowskiego podsumowania, bo to się świetnie zgrywa z rocznicą (zeszłorocznicą już właściwie) zespołu. A więc twoim wzorem była Tarja? To ciekawe... Zawsze myślałam, że wszyscy lubią głównie Maestro Tuomasa, ale to mogła być moja osobista nieświadoma modyfikacja rzeczywistości. ;) tak samo jak ty, nigdy tak naprawdę nie miałam "ataków nienawiści" w stosunku do Tuo, wokalistek, sprawy z listem... Nie, zawsze, jak większość ludzi, wolałam Tarję, ale uznałam, że to nie wina Anette, iż nie jest Tarją i jakoś z tym żyłam. Imaginaerum to także jeden z moich ulubionych albumów Nightwisha i, kto wie, czy nie wskazałabym na niego jako na ulubiony, gdyby mnie ktoś zapytał, a przecież to Tarji głos wolę. IM jest jednak wyjątkowe... Ach, a to prawda: koncert nadchodzi! I do tego ze starymi kawałkami, które do niemożliwości katowałam w gimnazjum, gdy odkryłam From Wishes to Eternity, a potem każdy album po kolei... Jeżeli zagrają Dead Boy's Poem, to prawdopodobnie zamienię się w fińskie jezioro albo pojezierze! Mam nadzieję, że się spotkamy na koncercie, a także (może) przed i po, a mówiąc "my", mam oczywiście na myśli Dreamerów znanych i nieznanych, czyli... nas, po prostu. Nastawiam się! :) Hej, a resztę z was też zachęcam do pisania o swojej perspektywie. Nawet krótko. To nie musi być esej... Może, owszem, ale może to być elegia, epos, poemat, sonet, oda albo początek ciekawych spostrzeżeń, o których zawsze będzie można podyskutować.
  19. Pomyślałam sobie, że dobrym pomysłem będzie założenie wątku o zabarwieniu nieco sentymentalnym, nieco refleksyjnym odnośnie naszego postrzegania zespołu na przestrzeni okresu naszego fanowania. Czyli, krótko, jak zmieniło się wasze postrzeganie muzyki zespołu i samego zespołu w czasie, w którym go znacie, odkąd go znacie? Zapewne ci z was, którzy fanami są dłużej, będą mieli tu więcej do napisania, ale jestem też ciekawa, jak to wygląda z perspektywy fanów nieco młodszych (o ile tacy tu są?), którzy do świata Nightwisha wkroczyli niedawno... Może i ci młodsi już zdobyli sobie jakąś, nieco węższą być może, ale jednak wartościową perspektywę? Jak zmieniało się wasze podejście do zespołu, wasz sposób bycia fanami, czy coś się zmieniło, co się zmieniło? :) Skoro ja to zaczęłam, to... ja to zacznę! :D Zaczęłam słuchać Nightwisha, gdy miałam dwanaście lat, a mam już dwadzieścia trzy, czyli zdążyło upłynąć trochę czasu i trochę pozmieniała się moja perspektywa, co oczywiste. Pamiętam, że, gdy zaczynałam moje "fanowanie", to mój słuch muzyczny był absolutnie zadowolony z utworów, takich jak Amaranth i Nemo, podczas gdy Ghost Love Score to było już coś strasznego, bo niby jak piosenka może trwać dziesięć minut? Z czasem wszystko się zmieniło... Zupełnie. Oczywiście, jako dzieciak, uważałam, że Tuomas to absolutny ideał mężczyzny, Nightwish to mhroczna, gotycka muzyka, więc ja będę także ponurym, zuym gotem (przez jakoś miesiąc, po czym zdecydowałam, że to wcale nie jest mhroczna, gotycka muzyka), a zaplakatowanie sobie świata twarzami członków zespołu było moim absolutnym priorytetem, ku uciesze mojej mamy. Nie mówiąc o cichym fantazjowaniu na temat posiadania pary glanów na własność, co było, gdy miałam lat trzynaście, moim celem i marzeniem nieosiągalnym, bo w małym miasteczku próżno ich było szukać. Jednak, gdzieś w gimnazjum, gdy już uzyskałam glany (i okazało się, że mimo wyjątkowości jako takiej, są to jednak zwykłe buty, nie dające jakichś nadludzkich supermocy), ale wyrosłam z Amaranth i z bycia quasi-gotem, a także zaczęłam postrzegać Tuomasa jako doskonałego muzyka raczej, niż idola w rozumieniu dość dziecinnym, zaczęłam na poważnie śledzić życie zespołu, tłumaczyć wywiady, napisy do dokumentów, a także udzielać się na oficjalnym forum Tuomasa, co zaowocowało zdobyciem sobie tam pozycji osoby prawie ważnej. Przestałam też obrażać się na krytykowanie zespołu przez innych, co wcześniej bardzo mnie bulwersowało i brałam to do siebie niby personalną zniewagę. Słowem, po prostu urosłam. Na sam koniec, porzuciłam międzynarodową społeczność na rzecz Dream Emporium i jestem tu do dziś, choć miewam mniej czasu, niż w liceum, gdy się tu pojawiłam. Studia nie są tak łaskawe... Na początku, począteczku fanowania, Nightwish był dla mnie zespołem ciężkim, bardzo metalowym, mrocznym i nierozłącznie zespolonym (że tak się wyrażę) z całym światem fanvidów, fanartów, fanficków, fanczegokolwiek. Nie znałam wcześniej muzyki metalowej, więc w mojej głowie istniało przeświadczenie, że, jeżeli coś jest metalem, to jest ciężkie, mroczne i złe. Cóż, obiegowe opinie wpłynęły na mój sposób myślenia i kreowania małej-siebie. Członkowie zespołu byli zaś dla mnie wówczas jak postaci z bajki raczej niż prawdziwi ludzie, co oczywiście zrzucam na krab postrzegania dwunastoletniej osoby, która nie była ani szczególnie dorosła, ani mądra, ale za to bardzo oddana. Potem okazało się, że zespół nie jest ciężki, mroczny i mocno metalowy, ale symfoniczny i traktujący często o urodzie świata częściej niż o jego ponurej stronie (takie postrzeganie zapewne wynikało z dziecinnego przywiązania do piosenek typu Nemo i Wish I Had an Angel). Tymczasem, przestałam też być największą fanką nieskomplikowanych singli, bo mój słuch pokochał przede wszystkim te wielkie, monumentalne dzieła, dające Tuomasowi szansę się wykazać. Członków zespołu zaczęłam widzieć jako ludzi, a nie wielkich idoli z kosmosu. A zespół sam też (co zrzucam już nie tylko na ewolucję mojego postrzegania) dojrzał, zrzucił trochę tego balastu piszczących fanek, stał się mniej autorski (już nie czysto tuomasocentryczny), a bardziej wspólnotowy (także jeżeli chodzi o przekaz utworów), same zaś utwory straciły jeszcze trochę ciężkości, zyskały jeszcze trochę radości (podobnej do tej dziecięcej wesołości piosenek, takich jak The Riddler) i symfoniczności, pewnej ogłady. Mam wrażenie, może mylne, że Nightwish także trochę urósł ze mną. Teraz oboje jesteśmy już duzi. :D Niniejszym zapraszam pozostałych użytkowników do podobnych, kompromitujących refleksji! :D
  20. Ta płyta, w całości, to coś genialnego! :D Mimo sporej ilości utworów, które nie zawierają standardowej, porywającej budowy (typu zwrotka-refren-zwrotka-refren-solo-refren itd.), ani nawet szczególnie dużo tekstu, album mnie oczarował. Wspaniała jest nieprzewidywalność piosenek. Wiele z nich trwa sobie i trwa i, gdy już myślisz, że wiesz, czego się spodziewać, to nagle, z czapy, pojawia się jakiś zaskakujący element, nagły zwrot akcji! I Hope Your World Is Kind poruszył mnie chyba najbardziej; tyle emocji, ten intrygujący rozbrat między chórem, a zwrotką. Poza tym porywający, powracający element orientalny w The Skeleton Tree niezwykle mi się spodobał. Wokal Troya w Desert Flower sprawia, że żałuję, iż częściej nie miał on okazji śpiewać własnych, autonomicznych partii nie tylko na tym krążku, ale także na płytach NW. Sevant to z kolei coś, co kojarzy mi się z miękką wersją Scaretale oraz z muzyką Danny'ego Elfmana; wspaniale jeży włosy na karku! :) Chyba tylko Aphrodite Rising jest dla mnie utworem nieco trudnym do pokochania. Po kilku przesłuchaniach udało mi się oswoić z piosenką i może nawet w końcu ją polubię, ale tymczasem za bardzo kojarzy mi się ona z jakąś dziecinną przyśpiewką do bajki o syrenkach, więc, choć kocham tuomasową dziecinność i uwielbiam bajki, to jakoś trudno mi się z nią zaprzyjaźnić... Za dużo syrenek... Za dużo słodyczy... Ale, co tam! Cała płyta jest miodzio, Tuo, Johanna i Troy powinni dostać po wielkim, pysznym ciachu! Mam nadzieję, że Auri powróci jeszcze kiedyś z jakąś płytą. Skoro mają już nazwę zespołu, to trochę głupio wykorzystywać ją do stworzenia pojedynczego krążka. Oby, w przyszłości, gdy znów się trafi jakaś luka, nagrali coś podobnego, bo Auri oderwało mnie cudownie od zapracowanej rzeczywistości i odrywać mnie będzie jeszcze dłuuugo! ;)
  21. Wreszcie mam chwilę, by posłuchać nagrań. Późne powroty z uczelni temu nie sprzyjały. Powiem, że jestem... pozytywnie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że Floor nagle stanie się Tarją, nie żywiłam nierealnych fantazji w tym względzie i słusznie. Floor poradziła sobie bardzo dobrze. Elvenpath wyjątkowo przypadł mi do gustu! Pomysł, żeby Floor i Marco śpiewali refreny razem dodał piosence kopa i świetnie się tego słucha. Szkoda, że nie mamy jeszcze oficjalnych nagrań z porządnym dźwiękiem. Czekam na nie jak na deszcz! Dead Boy's Poem też było niezłe, ale akurat ta piosenka to moja od wieków ulubiona i najdroższa dla mnie ze wszystkich Nightwisha i dlatego tu cenię w pełni tylko oryginał. Zwalam to jednak na swój purystyczny i utopijnie idealistyczny stosunek do utworu, a nie na Floor, która, obiektywnie, poradziła sobie bardzo dobrze. Do Gethsemane nie mam zastrzeżeń - połączenie wysokich tonów i niższych w zwrotkach nie jest wokalnym zabiegiem wszechczasów, ale doceniam inwencję Floor. Ha! Zaczęłam się zastanawiać, ile moich komplementów pod jej adresem wynika z mojej sympatii do niej jako do osoby. :D Poza tym w G jest całkiem milusia solówka Troya! Rany, idę słuchać pozostałych! Pisanie i słuchanie zaburza mi kontemplację! :D Tymczasem - jest miodzio, a moje bilety na koncert w Polsce stają się cenniejszym nabytkiem niż dana od natury nerka. ;) EDIT: Miałam sobie nie przeszkadzać w odbiorze, ale... intro Troya do Come Cover Me i krzyk Floor w Devil! ... Cofam to z nerką... Jedna to za mało... te bilety warte są obu nerek!
  22. Setlista wczorajszego koncertu, o ile nie jest to jakaś złośliwa podpucha, a sądzę, że nie, jest prześliczna! https://www.setlist.fm/setlist/nightwish/2018/tabernacle-atlanta-ga-2bef84ee.html Nie mogę uwierzyć w to, że zagrali Dead Boy's Poem! To moja ulubiona piosenka, a nie grali jej od lat! I Elvenpath, i Gethsemane, Come Cover Me! I wszystko! Musiałabym tu wypisać wszystkie stare kawałki i opatrzyć je wykrzyknikami! Aż obejrzę sobie dziś From Wishes to Eternity z nostalgii! :D
  23. Oczywiście, utwór nie zawiódł moich oczekiwań! Jest, tak jak i Night 13, czymś, czego się podziewałam, choć do Night 13 chyba szybciej się przyzwyczaiłam. Ten utwór ma miły pogłos, bębny, ale refren wypada mi z głowy, jakby brakowało mu kręgosłupa, a to jednak singiel, więc raczej powinien mi szybciej zapaść w pamięci. Zapewne muszę się osłuchać. Nie jestem jednak rozczarowana! Jest piękny! :D
  24. Koncepcja Decades ma największe znaczenie dla samego zespołu (jako forma zwieńczenia lat na scenie) i nowych fanów, tak naprawdę, bo starzy znają wszystkie utwory i mają własną koncepcję esencji muzyki NW. Wątpię, czy ponowne podrasowanie techniczne kawałków wiele w istocie zmieni. Składanka to miły gest, ale jako przystawka, bo głównym daniem będzie sama trasa i stare kawałki, akustyczne kawałki w wykonaniu Floor. To jest to, co nazywam faktyczną rocznicą - ta właśnie trasa! Choć szkoda, że zapewne opóźni ona nowe wydawnictwo. Informacja o spodziewanym terminie nowego albumu... że to będzie dopiero 2020... to sztylet w serce, ale nie ma co ich pospieszać, skoro dostaniemy i Decades (przystawka), trasę (danie główne) i album Auri (deser). To zawsze coś, a spodziewam się też nagrań z samych koncertów! Chociaż nie wydają albumu, to jednak nie próżnują. Dobrze to wiedzieć. :)
  25. Taiteilija

    Galeria Ani:)

    Urokliwe ferie zimowe! Zazdroszczę chwil z dala od cywilizacji, a bliżej chmur, w otoczeniu śniegu. Piękne zdjęcia! Muszę kiedyś koniecznie wybrać się w góry, gdy tylko przestanę studiować w tygodniu, a pracować w weekendy i w końcu się wyśpię! :D
×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.