-
Content Count
258 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
73
Content Type
Forums
Gallery
Calendar
Aktualności
Lyrics
Dyskografia
Reviews
Everything posted by Ada28
-
Sierpień 2008 roku. Byliśmy z mężem i córeczką u znajomych na popołudniowej kawce i przyjaciółka mówi tak: "Włączę nam coś do posłuchania. Ostatnio mamy fazę na Nightwish. Mówię wam, wokalistka [Tarja] ma tak niesamowity głos, że kapcie spadają." Za nic w świecie nie pamiętam, który utwór był pierwszy, ale wiem, że po kilku godzinach spędzonych u znajomych wróciłam do domu zakochana w muzyce, która wówczas po raz pierwszy dotarła do moich uszu. Zaczęło się wertowanie klipów na YT i pierwszą piosenką, którą sobie przypominam, i która wzbudziła we mnie ogromne emocje, była ballada "Sleeping Sun". Kolejną "Dark Chest Of Wonders" i cała płyta "Once". A potem się dowiedziałam, że Tarja 3 lata wcześniej odeszła z zespołu... Chciałam posłuchać najnowszej płyty NW i odpaliłam "Amaranth" z DPP. ZONK. Nie mogłam. Nie potrafiłam. Nie chciałam. Wróciłam do Tarji. Takie były początki mojej przygody z zespołem, a mojej przyjaciółce do dziś jestem wdzięczna za tamten pamiętny wieczór, który zmienił moje życie.
-
Dobry wieczór wszystkim, właśnie wysłałam odpowiedzi do III tury :) Jak dobrze pójdzie, to w sobotę (zapewne rzutem na taśmę), dorzucę coś od siebie do I tury.
-
Witaj Piotrek! Chyba już mieliśmy okazję się poznać na Delain, prawda? ;) Miło mi gościć na forum duszę z Wrocławia! Baw się tu dobrze :)
-
Wielbię Sonatę już od tak dawna, że nigdy nie odrzucam żadnej ich nowej płyty po pierwszym odsłuchu. "The Ninth Hour", podobnie jak "Pariah's Child", mnie nie powaliło, ale mimo to co kilka dni odświeżam sobie ten album, doszukując się czegoś, co wywoła we mnie dawne emocje. Jakiś czas temu SA opublikowała lyric video do ballady "We Are What We Are". Obejrzałam kilp dopiero przed chwilą i poczułam ten dreszcz wzruszenia, na który czekałam. A gdy dowiedziałam się, że gościnnie w tym utworze zagrał "nasz" TROY, moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech. :D Łapcie utwór, słuchajcie i komentujcie :) [video=youtube]http://https://www.youtube.com/watch?v=bTmVPvtA374
-
Kochani! Przyznać muszę, że muzyczna zagadka drugiej tury uświadomiła mi, że po ponad ośmiu latach "fanowania" wcale nie mam dyskografii zespołu w małym palcu, jak myślałam. Wstyd się przyznać, ale wyłożyłam się na siedemnastosekundowym fragmencie utworu, który do tej pory po głowie mi się plącze i niejasno z czymś kojarzy... Niestety nie miałam więcej czasu, żeby dłużej pogdybać nad tytułem, więc jestem bardzo ciekawa odpowiedzi. Duże brawa dla autora zagadki ;) Łączę się w bólu ze wszystkimi, którzy nie zdążyli odgadnąć tytułu :/ Nie martwcie się, jeszcze dwie tury przed nami :)
-
Ja znam ten projekt i śledzę go od początku :) Sopran Heidi urzekł mnie już w Amberian Dawn. Twórczość Dark Sarah jest inna i trudniej się do niej przekonać. Jednak moim zdaniem zdecydowanie warto. Spróbowałam i się nie zawiodłam. Czekam na nowy album.
-
dark passion play Tłumaczenia - Dark Passion Play
Ada28 replied to Taiteilija's topic in Tłumaczenia
Mogę śmiało powiedzieć, że nastąpił pewien przełom. Polubiłam utwór, który do niedawna wywoływał u mnie tylko zgrzytanie zębami, przywołując wspomnienia bolesnych roszad w zespole, których nie potrafiłam zaakceptować. Zmotywował mnie mój mąż, przygotowujący cover tego utworu (swojego ulubionego) ze szkolnym zespołem rockowym, który prowadzi. Postanowiłam więc dać mu drugą szansę. Wsłuchać się w melodię, wczytać w tekst i podjąć kolejne wyzwanie tłumaczeniowe, rzucone przez poetę. Jako że przy okazji zapoznałam się również z „Amarantową” demówką, wrzucam dwa przekłady naraz. Pierwszy – śpiewany, drugi – na upartego też można próbować, ale jest nieco trudniej. Są to oczywiście tłumaczenia alternatywne, ponieważ, jak zwykle, możliwości interpretacji jest więcej niż jedna. Spotkałam się w internecie również z wersjami, w których na końcu wiersza jest znak zapytania. „You believe but what you see?” – Wierzysz, lecz co widzisz? Ja jednak skłaniam się ku tej pierwszej – Wierzysz tylko w to, co widzisz. „snow-white” – śnieżna biel, ale Snow White to także bajkowa Śnieżka Amarant Imię wzorowe przyjął z chrztem W zwątpieniu serca trwa Wyzbyty siebie sam Wojna pomiędzy nim a dniem Obwinić kogoś chce Ostatecznie niewiele może sam Wierzysz w co twe oko zna Dane ci, co twa dłoń da Pielęgnuj go, ten niesłabnący deszcz co w sercu mży, łzą śnieżnej bieli płacze Pielęgnuj ten jedyny amarant, skryty tam gdzie wstaje świt Z dala od wędrujących mas W ulotnej chwili dnia Zmierzamy do tych, co ośmielą się Wierzysz w co twe oko zna Dane ci, co twa dłoń da Pielęgnuj go, ten niesłabnący deszcz co w sercu mży, łzą śnieżnej bieli płacze Pielęgnuj ten jedyny amarant, skryty tam gdzie wstaje świt (x2) Podążając za czymś, co nietknięte jest Słysząc głosy, które nie przestają wołać (Wołać...) Pielęgnuj go, ten niesłabnący deszcz co w sercu mży, łzą śnieżnej bieli płacze Pielęgnuj ten jedyny amarant, skryty tam gdzie wstaje świt (x2) Reach Imię wzorowe przyjął z chrztem W zwątpieniu serca trwa Wyzbyty siebie sam Wojna pomiędzy nim a dniem Obwinić kogoś chce Ostatecznie niewiele może sam Wierzysz w co twe oko zna Dane ci, co twa dłoń da Sięgnij Serca przez życie w dłoni trzymanego Tego co ma przybyć – tańczącego Sięgnij I chwyć mnie, nim upadnę Z dala od wędrujących mas W ulotnej chwili dnia Zmierzamy do tych, co ośmielą się Wierzysz w co twe oko zna Dane ci, co twa dłoń da Sięgnij Serca przez życie w dłoni trzymanego Tego co ma przybyć – tańczącego Sięgnij I chwyć mnie, nim upadnę Sięgnij Przyjaciela, który dba Tego, który śmiałość ma Sięgnij By mnie chwycić, gdy upadnę Podążając za sercem wątpiącym Słysząc głosów wołanie Chwyć, powstrzymując spadanie Sięgnij Serca przez życie w dłoni trzymanego Tego co ma przybyć – tańczącego Sięgnij I chwyć mnie, nim upadnę Sięgnij Przyjaciela, który dba Tego, który śmiałość ma Sięgnij By mnie chwycić, gdy upadnę -
Po dołączeniu Floor do NW koniec ReVamp był tak naprawdę kwestią czasu, a ciąża przypieczętowała los tego zespołu. Nie zaskoczyła mnie ta wiadomość, a jednak nieco zasmuciła, ponieważ pierwsza ich płyta jest jedną z moich ulubionych w gatunku metalu symfonicznego. Tak naprawdę to dzięki tytułowemu albumowi "ReVamp" przekonałam się w stu procentach do wokalu Floor. Uwielbiam wszystkie kawałki na tej płycie - dźwięczne, melodyjne, dynamiczne. Bardziej chaotyczny "Wild Card" to już nie do końca moja bajka. Fajnie, że Floor eksperymentuje głosem, miesza growling z operą, ale do mnie to jakoś nie trafia. Skoro teraz nie ma już ReVamp, w którym Floor świadomie rozwijała swój potencjał wokalny, pozostaje mieć nadzieję, że na kolejnym albumie Nightwish Tuomas pozwoli jej rozwinąć skrzydła i zaprezentować pełen wachlarz umiejętności, których nie pokazała na EFMB, a które z pewnością w niej drzemią. [video=youtube]http://https://www.youtube.com/watch?v=y0u3b7fj0wE
-
Witam wszystkich amatorów kocich / psich przytulasów i wielbicieli wszelkiego gatunku zwierząt. Jestem jedną z Was. Niepoprawną kociarą niemal od urodzenia. Koty były u mnie w domu odkąd sięgam pamięcią. Pierwsza była czarno-biała kotka Psota, następnie kolejno dwa rudzielce, a potem... przeniosłam się na studia do Wrocka i o kotach zapomniałam. Mimo że nie miałam wtedy już własnego futrzaka, zawsze mnie do nich ciągnęło. Uwielbiałam je głaskać, fotografować i słuchać kojącego kociego mruczenia. Miłość do tych stworzeń jest u mnie rodzinna. W chwili obecnej jedenastoletnia kotka, zwana moją, mieszka u moich rodziców, a ja ze względu na zabiegany tryb życia, częste wyjazdy i brak opieki w miejscu zamieszkania, zwierzaka żadnego nie posiadam. Moja młodsza córka od urodzenia kocha pieski i kolekcjonuje pluszaki. Starsza marzy o jakimkolwiek własnym zwierzątku, a mąż podchodzi do tematu z dużą rezerwą. Tymczasem od kilku dni przychodzą do naszego ogródka dwa młode (kilkumiesięczne) kociaki i ich mama. Ciężarna kotka prawdopodobnie została przez kogoś wyrzucona i okociła się u sąsiadów w ogródku. Teraz cała trójka bywa to tu, to tam, ku radości wszystkich kociarzy na ulicy. Kotki są niesamowicie przymilne i zadbane. Przyjdą, połaszą się, pobrykają i idą dalej. Ja ze swojej strony oczywiście dokarmiam i dopieszczam te mruczki, marząc jednocześnie o tym, żeby któregoś z nich zatrzymać. Na razie do domu nie wchodzą, bo nie ma takiej potrzeby – na dworze jest ciepło i przyjemnie. Zastanawiam się jednak, co będzie zimą. Czy do tego czasu ktoś weźmie je do siebie. Jedną z rozważanych przeze mnie opcji jest przygarnięcie na stałe kotki-matki (jednym z powodów jest chęć zapobiegnięcia narodzinom kolejnych kiciusiów przez sterylizację). Póki co nie wiem, czy wiąże się to (i ewentualnie z jakimi) kosztami, a przede wszystkim, co powiedziałby na to mój mąż, na co dzień raczej stroniący od towarzystwa „sierściuchów” (jakże słodkich, prawda ? ;) )
-
Ciekawy wątek, z chęcią będę tu zaglądać! :) Ze swojej strony mogę Wam polecić jeden polski zespół, z którego muzyką zetknęłam się około 7 lat temu za sprawą mojego męża-basisty (grającego na co dzień w jazzowym Full-X Trio, ale o tym będzie mowa w innym wątku). Otóż mam na myśli gdański CHASSIS. Nie wiem, czy ktoś z Was zetknął się już wcześniej z ich twórczością, ale mnie, entuzjastkę ciężkiego grania, przekonali od razu. Jestem w posiadaniu dwóch płyt, które wydali: „WhyWeRoll” i „Social Distortion”. Szczerze polecam. Mocne brzmienie (niektórym kojarzące się z Kornem), melodyjne kawałki i genialny wokal. Byłam na kilku ich koncertach, gościłam chłopaków u siebie w domu, a oni... się rozpadli. Całkiem niedawno. Wielka szkoda, bo mieli za sobą występy na wielkich imprezach (m.in Woodstock 2013, Power Festiwal 2016) i przyszłość przed sobą. Być może ktoś kojarzy ich również z udziału w tegorocznej edycji MBTM. [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=LUfrVSF-faAhttp:// [video=youtube]http://https://www.youtube.com/watch?v=ok_ITs-nPDo @Piotrek Co do Herjalf - jako rodowita Jeleniogórzanka nie mogłam nie przesłuchać ;) Całkiem przyjemna muzyka, a wokal rzeczywiście piękny! Chwilami kojarzy mi się z Heidi Parviainen :)
-
Widzę, że wszyscy mamy podobne odczucia w temacie nowej Sonaty ;) Mi "Pariah's Child" również nie bardzo przypadło do gustu i choć po wydaniu tej właśnie płyty byłam na koncercie SA, to najbardziej czekałam na stare kawałki :P Tak pięknie się stało, że zagrali mój ukochany - White Pearl, Black Oceans :) Jednak nadal najbardziej przemawiają do mnie ich pierwsze albumy (Ecliptica, Silence, Reckoning Night, Winterheart's Guild), a z nowszych wydawnictw "Stones Grow Her Name". Niemniej jednak czekam na nowe piosenki i zamierzam dać im szansę. Może chociaż WPBO part 2 mnie przekona ;)
-
Mamy nowy singiel SA z nadchodzącego albumu "The Ninth Hour" - premiera 7 października. Lalalalalalalalalalalalala... śpiewa sobie Tony :D Co Wy na to? Czekacie na nową płytę? Ja tak, ale fajerwerków się po niej nie spodziewam :P [video=youtube]http://https://www.youtube.com/watch?v=fzoGtRxo_JE
-
Dzieci są fajne! Jak słodko śpią :P To w żartach oczywiście. ;) Sama jestem podwójną mamą i wiem, jakie to uczucie nosić pod sercem maleńkie cudo, czuć jak się rozwija i słuchać bicia tyciutkiego serduszka ♥ To najcudowniejsza rzecz, jakiej może doświadczyć kobieta. Ogromnie się cieszę szczęściem Floor. Zasłużyła na nie i widać już bardzo tego chciała. Czas leci nieubłaganie, a nam, kobietom planującym macierzyństwo, zegar biologiczny tyka szybciej. Floor stuknęło 35 lat i wewnętrzny budzik zadzwonił. Podjęła mądrą, dojrzałą decyzję. Ciocią już jest, więc przyszła pora na kolejny krok. Nie nową płytę i trasę z ReVamp, jak marzyli niektórzy, ale własne dziecko. Odpoczynek od sceny. Zmianę priorytetów. Oficjalna informacja o jej ciąży tylko potwierdziła moje przypuszczenia. Od dawna patrzyłam na nią „okiem matki”, szukając jakichkolwiek oznak błogosławionego stanu. Dyskretne składanie rąk na płaskim jeszcze brzuchu, promienny uśmiech... i już wiedziałam wszystko :) Popieram pomysł z prezentem dla przyszłych rodziców, jak najbardziej! Jak myślicie, czy Maestro pozazdrości Floorci? Może pójdzie za jej przykładem i da nam podwójną okazję do świętowania? ;) Nightwish Family Getting Bigger? Why not?
-
Dzięki, Sami :) Koncert jest w sobotę i myślę, że dlatego bilety szybciej zeszły. Sprawdziłam na stronie NFM i ewidentnie są WYPRZEDANE. Zostały tylko miejsca na Wawę.
-
Wiecie co... Podłamałam się dzisiaj :( Jeszcze wczoraj tak się cieszyłam, że w lutym przyszłego roku wreszcie zobaczę i usłyszę Apo pierwszy raz na żywo w swoim mieście, pełna euforii opowiadałam Sami o pierwszej mojej kasecie z coverami Metalliki, a dzisiaj taki ZONK :-( Bilety do wrocławskiego NFM już się wyprzedały (5 miesięcy przed koncertem!). Zagapiłam się strasznie, nie zdążyłam kupić :( To boli, gdy się fanuje kapeli niemal od początków jej istnienia (z małymi przerwami). Naprawdę nie spodziewałam się tego. Marzyłam o tym koncercie, od kiedy go ogłosili. Czemu nie kupiłam biletu?? Ktoś z Was wybiera się w lutym do NFM / ew. na warszawski Torwar? Gdybyście gdzieś zasłyszeli jakieś info o niechcianym bilecie do Wrocka, proszę, dajcie znać. Jestem tu i czekam. Chyba na cud...
-
Super było, dziękuję Sami za spotkanie i pogaduchy :) Rzeczywiście straciłyśmy poczucie czasu, ale kto o nim myśli, gdy rozmowa toczy się w przyjaznej atmosferze, przy pięknej, słonecznej pogodzie, w piątkowe popołudnie? :)
-
Witaj Cassiopea! Baw się dobrze na forum i nie przejmuj za dużymi koszulkami ;) Rozumiem Twój problem, bo sama regularnie tonę w zbyt dużych butach :P Małe stópki, choć piękne, są bardzo niepraktyczne. Za małe, żeby się dopasować do najmniejszego rozmiaru damskiego, i za duże, żeby się wcisnąć w największy rozmiar dziecięcy. Choć i tak prędzej znajdę dla siebie młodzieżowe trampki z logo Hanny Montany/Krainy Lodu itp. niż kobiece sandałki. Małe damskie rozmiary są, ale z obcasem. A ja z obcasów najbardziej kocham glany, do których jestem zmuszona zakładać po dwie skarpetki, bo buciory mi kłapią :P Byłam na Czadzie, ale Cię nie pamiętam :/ Muszę to nadrobić ;)
-
Relacja z koncertu Nightwisha - Straszęcin, Czad festiwal 2016
Ada28 replied to Taiteilija's topic in Relacje z koncertów
Tai, czytam Twoją relację już któryś raz i za każdym razem przeżywam ją tak samo. Z wypiekami i szerokim uśmiechem na twarzy :D Wspaniale oddałaś atmosferę i emocje, które towarzyszyły nam w tym wyjątkowym dniu, którego z pewnością nigdy nie zapomnimy! Było cudownie, choć zbyt krótko, by wszystkich poznać i nacieszyć się w pełni tym tak bardzo wyczekiwanym wydarzeniem. Obyśmy szybko mogli je powtórzyć! -
Na Tarji w Krakowie w 2010 r. byłam ja :P To był mój drugi jej koncert i spodziewałam się fajerwerków, tak jak po pierwszym rok wcześniej w czeskich Pardubicach. Moje oczekiwania chyba sięgały za wysoko, bo bardzo mnie ten koncert rozczarował, przede wszystkim pod względem nagłośnienia i supportów. Właściwie to prawie nic z niego nie zapamiętałam. Jedynie chyba "Stargazers", które jakoś też mi się wtedy nie spodobało :/ Czekałam i czekałam, gotowa dać się porwać muzyce, ale nic takiego nie nastąpiło. Nie wiem do końca, dlaczego tak się stało. Być może moje mało pozytywne odczucia były wynikiem zachwytu, jaki ogarnął mnie po pierwszym koncercie Tarji (Pardubice, 2009). Jednak trzeba obiektywnie stwierdzić, że organizacja koncertów u naszych sąsiadów stoi na zdecydowanie wyższym poziomie. Choć... koncert Tarji w Łódzkiej Wytwórni (2014) był już doskonały niemal pod każdym względem. Świetna akustyka i porywająca setlista. Mam nadzieję, że na nadchodzących grudniowych koncertach będzie podobnie. ;)
-
Miasto Wrocław, któremu przyznano tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, dzień 27. sierpnia zapamięta na długo. Będą to wspomnienia wypełnione żarem ognia, kłębami dymu i istnym szaleństwem ponad czterdziestu tysięcy wielbicieli ciężkiego brzmienia, którzy zjechali do stolicy Dolnego Śląska w ramach pierwszej edycji festiwalu Capital of Rock. Tego dnia na Stadionie Wrocław wystąpiły prawdziwe gwiazdy, wśród których ta najjaśniejsza – niemiecka supergrupa RAMMSTEIN – przyciągnęła na swój koncert komplet publiczności. Społeczność fanowska, wśród której nie brakowało fanów R+ z ich ojczystego kraju, była niezwykle zróżnicowana pod względem zarówno wieku, jak i preferencji muzycznych, co można było wywnioskować z różnorodnych nadruków na charakterystycznych, czarnych koszulkach. W mrocznym tłumie, kontrastującym z wyjątkowo błękitnym tego dnia niebem, logo Rammstein zdecydowanie wyróżniało się na tle innych. W miarę upływu dnia natężenie człowieka na metr kwadratowy systematycznie wzrastało, zaś przy barach i bufetach oferujących napoje tworzyły się gigantyczne kolejki. Słońce grzało niemiłosiernie, toteż tłum ze wzmożonym zaangażowaniem opróżniał dystrybutory ze złocistym trunkiem. Kto żyw, pędził do wodopoju. Kto już zaspokoił pragnienie, gnał na stadion, aby posmakować muzycznej uczty serwowanej przez zespoły supportujące. Były nimi polski OCN (dawniej znany pod nazwą Ocean), amerykański RED, francuska Gojira (zaproszona w ostatniej chwili w zastępstwie grupy Bullet For My Valentine, która utknęła w Japonii) oraz pochodząca z Florydy megagwiazda lat 90-tych, Limp Bizkit. Ci ostatni rozpoczęli swój występ 15 minut przed czasem i o tyle wcześniej go zakończyli. To tylko podsyciło atmosferę panującą wśród rozentuzjazmowanego tłumu zgromadzonego pod sceną i na trybunach stadionu. Fred Durst wraz z ekipą doskonale rozgrzał publiczność, która przy dźwiękach takich hitów, jak „Break Stuff”, „Nookie” czy „My Way” ochoczo przyłączyła się do refrenu, podrygując w rytm doskonale znanych melodii, pochodzących z wydanych ponad piętnaście lat temu kultowych albumów kapeli. Podczas „Take A Look Around”, wieńczącego występ Amerykanów, z ust Freda padły słowa: „This is it. Rammstein is next”. Publiczność zareagowała na nie bardzo żywiołowo, wiwatując i nagradzając zespół gromkimi brawami. Wokalista pięknie podziękował licznie przybyłym fanom, na sam koniec rzucając w tłum kilka butelek wody mineralnej. Pozostała godzina oczekiwania na gwiazdę festiwalu. Stadion był już wypełniony niemal do ostatniego miejsca. W trakcie tej ostatniej przerwy okazało się, że najbardziej chodliwy towar dnia, czyli piwo, jest na wyczerpaniu. W obliczu tego faktu niektórzy zadowalali się wodą, inni stawali w długich kolejkach, ryzykując przybycie na początek występu R+ z opóźnieniem. W końcu nadeszła długo wyczekiwana chwila. Na kurtynie zasłaniającej scenę wyświetlił się zegar odmierzający ostatnie 60 sekund do rozpoczęcia koncertu. Tłum skandował finałowe odliczanie, po którym charakterystyczny dźwięk oznajmił początek show. WIR SIND WIEDER DA! Nastąpił wybuch petardy, kurtyna opadła. Po chwili wyciszenia na stadionie rozbrzmiało „Ramm 4”, nowy utwór, który zasilił setlistę tegorocznych letnich festiwali. Co ciekawe, na jego treść składają się połączone w logiczną całość tytuły kilkunastu piosenek i albumów zespołu. To nie pierwszy raz, gdy Rammstein poprzez efektowną grę słów bawi odbiorcę śpiewając o sobie samym. Gdy zabrzmiał charakterystyczny motyw nowego numeru, na buchających ogniem platformach zjechali na scenę gitarzyści. Po chwili pojawił się i on, Till Lindemann, charyzmatyczny wokalista formacji. Odziany w biel kontrastującą z upiornym malijażem, wykonał teatralny ukłon w stronę publiczności, a następnie zrzucił z głowy cylinder, który niemal natychmiast efektownie wybuchł w powietrzu. Eksplozji tego wieczoru nie brakowało. Rammstein, słynący z zamiłowania do spektakularnych efektów pirotechnicznych podczas swoich koncertów, nie szczędził ich wrocławskiej publiczności. Ta od razu podchwyciła charakterystyczne słowa refrenu: „Ja! Nein! Rammstein!”, skutecznie podgrzewając atmosferę panującą na stadionie. http://i.imgur.com/yqI9o3k.jpg[/img] Drugim numerem było klasyczne i klimatyczne „Reise Reise”, pochodzące z wydanego w 2004 roku albumu o tym samym tytule. Na scenie zrobiło się nieco spokojniej. Till pozwolił zedrzeć z siebie biały kostium, ukazując się w nowej, mroczniejszej odsłonie. Utwór wybrzmiał przy charakterystycznych dźwiękach klawiszy Flake’a, po których zespół uraczył fanów niespodzianką. Było nią „Hallelujah”, japoński bonus z płyty „Mutter” z 2001 roku, który gości na koncertach sporadycznie. Fani przyjęli go z wielkim entuzjazmem, głośno wiwatując i wykrzykując w kierunku sceny charakterystyczne partie utworu, któremu Flake brzmieniem swoich klawiszy nadał charakterystyczny, kościelny klimat. [align=justify] Kolejnym akcentem wieczoru było jeszcze rzadziej grane na żywo „Zerstören” z wydanej w 2005 roku płyty „Rosenrot”, traktujące, najogólniej mówiąc, o niszczeniu. Gnany niszczycielską siłą Till przywdział na tę okoliczność obszerny płaszcz i osobliwy beret, a następnie wykrzyczał do mikrofonu wszelkie możliwe synonimy tytułowego „niszczenia”, będące esencją całej piosenki. Gdy okazało się, że wokalista skrywał pod płaszczem pas szahida, nastąpiła spektakularna autodestrukcja. Widok wybuchającego człowieka mógł szokować i wywoływać makabryczne skojarzenia. Jednak Rammstein nie byłby sobą, gdyby nie szokował. [/align] [align=justify] Nakręcony 11 lat temu teledysk do utworu „Keine Lust” (pol. Nie mam ochoty, Nie chce mi się) zna chyba każdy fan zespołu. Widzimy w nim, jak piątka obrzydliwie otyłych kumpli spotyka się po latach, aby wspólnie pograć. Jedynym chudzielcem w grupie starych przyjaciół pozostaje Flake, przykuty do elektrycznego wózka inwalidzkiego. Tego typu efektów na żywo wprawdzie nie zobaczyliśmy, ale Till zaprezentował swój klasyczny headbanging z charakterystycznym uderzaniem dłonią w kolano. Całości dopełniły efekty specjalne w postaci kłębów dymu spowijających scenę. [/align] [align=justify] http://i.imgur.com/I2Is4mL.jpg[/img][/align] [align=justify]„Feuer frei!” Jak sama nazwa wskazuje, był ogień. Dużo ognia. „Bang bang!” – skandował tłum, któremu Till i spółka odpowiadali słupami ognistych płomieni, wyrzucanych dzięki specjalnie założonym na twarz maskom. Na scenie wrzało i buchało, a rozgrzana do czerwoności publiczność żarliwie chłonęła każdą chwilę tego piekielnego spektaklu. Nie każdy mógł dostrzec, jak w pewnej chwili wokalista w sposób celowy i efektowny uderzył głową w stojący przed nim mikrofon, a następnie ruszył w stronę klawiszowca z zamiarem porwania biedaka na tortury, czekające go niechybnie w dalszej części show. Tym razem jednak Flake zdołał ujść z życiem. Nadeszła pora na utwór „Seemann” (pol. Marynarz), w którym to właśnie Flake zazwyczaj odgrywał rolę pierwszoplanową, surfując ponad głowami fanów, energicznie przekazujących sobie z rąk do rąk dmuchany ponton z człowiekiem na pokładzie. Nie tym razem. Tego dnia to polscy fani zafundowali artystom niespodziankę, rozświetlając stadion narodowymi barwami. Płyta momentalnie zabarwiła się czerwienią, a trybuny bielą, bijącą od uniesionych w górę telefonów komórkowych. Widok był niesamowity. Wspaniałe podziękowanie dla zespołu, którego kontakt z publicznością zwykle ograniczony jest do minimum. W „Ich tu dir weh” (pol. Zadaję ci ból) publiczność obejrzała prawdziwy pokaz tortur, którym wokalista poddał nie kogo innego, jak klawiszowca Flake’a. Utwór rozpoczął się mocnym wejściem w postaci efektownej salwy fajerwerków wystrzelonych w rozgwieżdżone niebo. Ostatecznie schwytany przez swego oprawcę Flake wszedł do stojącej na środku sceny wanny, gdzie dosięgnął go ognisty, wybuchowy prysznic, mający niechybnie odesłać biedaka na tamten świat. On jednak swoim zwyczajem wyszedł z opresji cały i zdrowy, w błyszczącym, cekinowym garniturze. Poruszając się niczym robot, wykonał serię nieskoordynowanych ruchów, by wśród aplauzu fanów powrócić na swoją bieżnię. http://i.imgur.com/VMuR24S.jpg[/img]http://i.imgur.com/OjYgHdB.jpg?1[/img] Kolejnym mocnym akcentem wieczoru było doskonale znane „Du riechst so gut” (pol. Pachniesz tak dobrze) z debiutanckiej, wydanej w 1995 roku płyty „Herzeleid”. Tekst utworu zainspirowany jest słynnym „Pachnidłem” Patricka Süskinda. Pierwszym słowem, które pada w piosence, jest „der Wahnsinn”, oznaczające szaleństwo, obłęd. Gitarzysta Richard Kruspe wykrzyczał jednak do mikrofonu inne, a mianowicie „sexy M*F*”. Można było to odebrać jako ukłon w stronę zmarłego w kwietniu tego roku Prince’a, który wraz z formacją The New Power Generation wydał w 1992 roku singiel o tym tytule. Zespół i tym razem zaprezentował widowiskowe efekty pirotechniczne. Till strzelał z ognistego łuku, płonęły kostiumy gitarzystów. Ot, Rammstein w pełnej krasie. Licznie zgromadzona publiczność dzielnie wspierała wokalistę w utworze „Mein Herz brennt”, kolejnym klasyku z wydanej w 2001 roku płyty „Mutter”. Przymocowany do stroju Tilla miotacz ognia doskonale spełnił swoją rolę, imitując płonące serce. Czas mijał, a rozpędzona niemiecka maszyna nie zwalniała tempa. Przy charakterystycznym początku utworu „Links 2-3-4”, również z albumu „Mutter”, fani wydali z siebie dzikie okrzyki radości, witając w ten sposób jeden z najbardziej wyczekiwanych utworów wieczoru. Uniesione w górę ręce zaczęły ochoczo klaskać w rytm marszu. Tysiące gardeł wspierały wokalistę, odpowiadając na jego gest, zachęcający publiczność do współpracy. Przyłączyli się do niej również obaj gitarzyści, których płonące instrumenty efektownie zsynchronizowały się z okrzykami tłumu. http://i.imgur.com/e7fw2RS.jpg?1[/img] Zespół nie dał fanom chwili wytchnienia. Wystarczyły dwa słowa, by stadion ponownie oszalał z radości. „Ich will” (pol. Chcę) to absolutny hit (ponownie z albumu „Mutter”), zagrany dotychczas na żywo ponad 400 razy. Utwór traktujący o potrzebie zyskania sobie zaufania tłumu i bycia przez niego podziwianym, idealnie pasuje do typowej dla zespołu koncepcji oszczędnego kontaktu z publicznością w trakcie koncertu. Till rozmawia z ludźmi poprzez utwór, który śpiewa: "Könnt ihr mich/uns hören? (Czy mnie/nas słyszycie?) Könnt ihr mich/uns sehen? (Czy mnie/nas widzicie?) Könnt ihr mich/uns fühlen? (Czy mnie/nas czujecie?). Hipnotyzujące słowa, które w połączeniu z energetycznym brzmieniem dają wrażenie przebywania w transie, z którego człowiek budzi się dopiero po wybrzmieniu ostatnich dźwięków utworu. Rzucone przez wokalistę po polsku „Ręce w górę!” zelektryzowało publiczność, która wśród wybuchających na scenie fajerwerków dała się porwać szaleństwu. Na rozgrzanym do czerwoności stadionie napięcie sięgało zenitu, gdy rozbrzmiało intro utworu „Laichzeit”, będące zapowiedzią kultowego „Du hast”, promującego album „Sehnsucht” z 1997 roku. Zachwycona publiczność niemal natychmiast podchwyciła charakterystyczne słowa: "Du – Du hast – Du hast mich", śpiewając je na tyle głośno, że w pewnym momencie wokalista zamilkł, pozwalając fanom przez krótką chwilę współreżyserować trwające przedstawienie. Pięciominutowy utwór został suto okraszony ogniem. Płomienie buchały na scenie w takt wypowiadanych słów "Ja! Nein!" Z ustawionych na płycie wież wznosiły się słupy ognia, których żar docierał aż na trybuny. Wypuszczone przez wokalistę z ognistego łuku fajerwerki poleciały w stronę trybun, po czym wróciły niczym bumerang na scenę, by zakończyć swój krótki żywot spektakularną eksplozją. Efekty pirotechniczne najwyższej klasy, czyli to, co czyni koncerty Rammstein przeżyciem absolutnie wyjątkowym. Po serii niesamowicie energetycznych numerów przyszła pora na zmianę nastroju. Zespół zagrał cover Depeche Mode, „Stripped”, owacyjnie przyjęty przez fanów. Till śpiewający po angielsku to rzadkość. Jednym z największych atutów R+ pozostaje śpiewanie w języku ojczystym, w którym wokalista porusza się z dużo większym wyczuciem i naturalną swobodą. Mimo, iż po wybrzmieniu ostatnich nut depeszowego kawałka zespół ukłonił się publiczności, tym niemym gestem oznajmiając koniec występu, fani nie pozwolili muzykom rozstać się ze sceną. Stadion tętnił życiem i głośno domagał się bisów. Mistrzowie koncertowej pirotechniki powrócili. Zabrzmiało „Die Sonne” (pol. Słońce), kolejny klasyk z płyty „Mutter”. Zrobiło się gorąco. Wszechobecne płomienie wdzierały się na scenę i wzbijały pośród tłumu, ponownie generowane z ustawionych na płycie specjalnych wież. Rozgrzana publiczność ochoczo wyśpiewywała znane partie refrenu. http://i.imgur.com/OxRefh4.jpg?1[/img] W utworze „Amerika” ogień zastąpiła gra świateł. Scena podświetliła się amerykańskimi barwami narodowymi, a Flake, zwykle ukryty na podwyższeniu sceny, zszedł na dół. Ze specjalnie przygotowanych klawiszy uwolnił deszcz barwnego konfetti, które, wystrzelone następnie z różnych punktów stadionu, zalało publiczność kolorową, niebiesko-czerwono-białą falą. https://i.ytimg.com/vi/ktYrDVvShTo/maxresdefault.jpg[/img] Koniec? Nie. Od kilku lat żelazną pozycją wieńczącą pełen pirotechniki spektakl Niemców jest „Engel” (pol. Anioł), jeden z singli promujących wydaną w 1997 roku płytę „Sehnsucht”. Podczas gdy niezawodna wrocławska publiczność śpiewała charakterystyczny refren piosenki: „Gott der weiß, ich will kein Engel sein” (Bóg wie, że nie chcę być aniołem), Till wzniósł się ponad scenę na olbrzymich skrzydłach. Naszpikowane pirotechniką anielskie skrzydła płonęły, wybuchały i ziały ogniem. Scenografia w tym utworze robi wrażenie iście piorunujące. http://i.imgur.com/acKOmss.jpg?1[/img] Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Wybrzmiały ostatnie dźwięki, zgasły światła. Półtoragodzinne show dobiegło końca. Zespół ukłonił się ponownie, a z ust wokalisty padły szczere, choć typowo lakoniczne podziękowania: "Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję. Danke schön. Thank you Poland". Tłum wypełniający stadion również głośno skandował “Dziękujemy!” i tak oto zamknął się kolejny rozdział historii odwiedzin niemieckiej supergrupy w naszym kraju. Pozostaje mieć nadzieję, że Niemcy szybko skończą pracę nad nową płytą i odwiedzą nas ponownie ze świeżym materiałem, na co liczni fani w Polsce z pewnością czekają. Koncert Rammstein jest jak przedstawienie w teatrze. Wyuczone, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, nastawione na budzenie w widzach skrajnych emocji, od zachwytu poczynając, a na obrzydzeniu kończąc (a może odwrotnie?). Kontrowersyjne teksty, brutalne zachowania i perwersyjne gesty są jego nieodłączną częścią. Ujmujące swą prostotą melodie mają dosadny przekaz, wzmacniany nieodłączną pirotechniką. Jesteśmy świadkami widowiska, w którym nie ma miejsca na najdrobniejsze błędy czy niedociągnięcia, które groziłyby naruszeniem monumentalnej scenografii i zburzeniem misternie tworzonego porządku choreograficznego. Choć Rammstein na żywo to perfekcja w każdym calu, od czasu do czasu powraca dyskusja na temat wspomagania się przez muzyków playbackiem. 20 lat minęło, więc i trybiki niemieckiej supermaszyny mają prawo domagać się przesmarowania. Oby tylko tego smaru nigdy nie było w nadmiarze.[/align]
- 1 reply
-
- 3
-
Łapcie moje czadowe fotki i przeżyjmy to razem jeszcze raz :) Ostatnie z tych zdjęć jest moim ulubionym. Codziennie patrzy na mnie z pulpitu, a ja zachodzę w głowę, jakie myśli kłębią się w głowie Tuo, gdy tak spogląda na uśmiechniętą Floorkę :blush: Troy, Kai i Emppu zdają się patrzeć wprost w wycelowany w nich obiektyw, za co szczerze im dziękuję :-D Promienny uśmiech Marco przyprawia o dreszcz wzruszenia ♥ Czegóż chcieć więcej? Tylko jednego. Jak najszybszej powtórki z rozrywki :D
- 2 replies
-
- 10
-
Książka wprawdzie już ponad miesiąc temu dołączyła do grona pozycji przeczytanych, ale nie mogę o niej nie wspomnieć. Natknęłam się na nią podczas wertowania przecenionego asortymentu oferowanego przez pewien nadmorski kiermasz książek. Znalazłam tam taką oto pozycję (choć czasem mam wrażenie, że to ona znalazła mnie): Alexandra Salmela „27, czyli śmierć tworzy artystę”. Chyba nie muszę mówić, jakie skojarzenia wzbudził we mnie ten skądinąd znajomo brzmiący tytuł :P Powieść autorki (z pochodzenia Słowaczki, ale od lat mieszkającej w Finlandii) traktuje o losach 27-letniej dziewczyny, której życie napędza pragnienie stworzenia epokowego dzieła i odejście z tego świata w blasku sławy. Aby dołączyć do słynnego „Klubu 27” (Morrisson, Hendrix, Joplin, Cobain (...) plus nieuwzględniona jeszcze w powieści Amy Winehouse), musi tego dokonać przed swoimi dwudziestymi ósmymi urodzinami. Próbuje szczęścia jako pisarka, uciekając w poszukiwaniu natchnienia na fińską wieś. Tyle w skrócie. Autorka opowiada całą historię z różnych perspektyw, stosując wielostronną i dość osobliwą narrację. Początkowo można odnieść wrażenie chaosu, który wyklarowuje się w miarę zagłębiania się w losy bohaterów. Wrażenia po przeczytaniu pozytywne, egzamin na lekturę wakacyjną zaliczony. Nie ma to jak "namiotowe" księgarnie i książki za dosłowną dychę :P
-
Przyłączam się do forumowego grona fanów grupy Rammstein. Ich twórczość towarzyszy mi w życiu już od dawna, czyli końca lat 90-tych. Śledzę ich karierę na bieżąco od czasu wydania albumu „Sehnsucht” w 1997 roku. Kupili mnie tą płytą. Zafascynowała mnie ich odmienność. Magnetyzujący wokal. Industrialne brzmienie, jakiego dotychczas nie znałam. Jako że w tamtym czasie intensywnie poszerzałam swoją wiedzę z języka niemieckiego, Rammstein idealnie wkomponował się w mój muzyczny świat. Był rozrywką i edukacją w jednym. Śpiewałam teksty, zapamiętywałam słowa. W życiu zawodowym wykorzystywałam teksty ich piosenek (te, które się nadają) do nauki innych. Abrakadabra i trudny, nielubiany język niemiecki stawał się nagle prosty i fascynujący. Magia? Miałam okazję być już na dwóch koncertach zespołu (2009 w Katowicach i 2016 we Wrocławiu). Tego pierwszego nie pamiętam, bo pojechałam do katowickiego Spodka chora. Siedziałam na trybunach zziębnięta i półprzytomna. Supporty przespałam, a z występu finałowego pamiętam tylko ostatnią piosenkę i ... Och, nie powiem. Już teraz zapraszam do przeczytania mojej relacji z drugiego koncertu R+, który odbył się nieco ponad 2 tygodnie temu we Wrocku. Wyszalałam się na nim za oba, okrutnie zdarłam gardło i przeżyłam niezapomniane chwile. Relacja pojawi się na dniach w odpowiednim wątku na forum.
-
Ja zawsze czekam na jakieś koncerty ;) Od kiedy w 2002 roku mój mąż zabrał mnie na Ozzfest do katowickiego Spodka, nie potrafię żyć bez tych klimatów. :P Wtedy gwiazdą był Ozzy, a supportami Slayer i Tool. Pamiętam, jak otworzyły mi się szeroko oczy z zachwytu i nie mogłam się doczekać kolejnej metalowej imprezy. W tej chwili już nie pamiętam, jaki koncert był następny, ale od tamtej pory co roku jedziemy gdzieś "poheadbangować" :D W tej chwili czekam na DELAIN (21.10) w Warszawie, TARJĘ (06.12) we Wrocku i APOCALYPTICĘ (luty 2017 r.) we wrocławskim Narodowym Forum Muzyki. Na ten koncert wybieram się głównie ze względu na genialną akustykę, choć za fankę Apo też śmiało można mnie uznać ;) Ich album "Apocalyptica plays Metallica by four cellos" mam jeszcze na kasecie. To właśnie z repertuarem Mety jadą w przyszłym roku w trasę, z okazji XX-lecia wydania wspomnianej płyty. Jednak zawsze najbardziej czekam na Nightwish :) . Moim "pierwszym razem" był zeszłoroczny Masters Of Rock. Mam nadzieję, że ich kolejnego koncertu w naszym kraju doczekamy się szybciej niż za kolejne 4 lata...
-
Ale mamy fantastyczną pamiątkę ze wspólnego spotkania! :D Sebastian, spisałeś się na medal :) Można oglądać i oglądać Twoją relację bez końca. Cieszę się, że mogłam przyłożyć do niej swoją cegiełkę w postaci zdjęć. Następnym razem musi być ich więcej! Aparaty w dłoń i nagrywamy wszyscy! :-D Dear Nightwish, you have to come back to Poland. QUICKLY! :D