-
Content Count
3858 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
220
Content Type
Forums
Gallery
Calendar
Aktualności
Lyrics
Dyskografia
Reviews
Everything posted by Adrian
-
Przez cały czas drobiazgowo śledząc proces nagrywania płyty, użyte instrumenty, filmy ze studia i sam koncept Imaginaerum, obracający się wokół tematu wyobraźni i afirmacji życia. Miałem przeświadczenie graniczące z pewnością, że zespół nagra płytę wyjątkową, taką która mnie zaskoczy, a zaskoczyć kogoś, kto od kilkunastu lat zgłębia twórczość grupy, nie jest łatwo, na szczęście, nie myliłem się. Trzeba rzec, że Nightwish na Imaginaerum wzniósł się na nowy poziom i nagrał chyba najlepszy album w karierze. Piszę album, ale faktycznie mamy tu do czynienia z czymś na podobieństwo ścieżki dźwiękowej filmu, ewentualnie spektaklu teatralnego. Pod wodzą lidera Tuomasa Holopainena, Nightwishowego capo di tutti capi, zespół przybiera dwanaście masek i odgrywa dwanaście scen za pomocą odmiennych interpretacji i środków, a wiadomo nie od dziś, że variatio delectat – odmiana sprawia przyjemność. Na wstępie obalmy mit, który pokutuje wśród fanów zespołu. Mianowicie przekonanie, że utwory na Imaginaerum w przeciwieństwie do Dark Passion Play były pisane pod Anette. Oddajmy głos maestro w wywiadzie dla metalnewspl: Prawdę powiedziawszy pisanie utworów nie ma nic wspólnego z głosem. To jedna z tych rzeczy, które ludzie źle rozumieją – ja nie piszę utworów pod konkretny głos. Trzeba sobie przyswoić tę prawdę, że żaden album nie był nigdy pisany pod wokal. Każdy kto bliżej interesuje się zespołem, musi wiedzieć, że to wokal dostosowuje się do utworu, a nie na odwrót. Wynika to ze stylu pracy Tuomasa, który podporządkowuje wszystkie elementy utworowi. Na przykład tak uwielbiany wokalnie Oceanborn, był dla Tarji bardzo niekomfortowy do śpiewania. Jeszcze lepsze wypadnięcie wokalne Anette na tej płycie w stosunku do poprzednika wynika z większej pewności siebie, zaaklimatyzowania się w zespole i tego, że nie musi już nic udowadniać. Nie jest natomiast związane z faktem pisania utworów pod jej głos. Do kwestii wokalu powrócę jeszcze pod koniec, przechodząc zaś do warstwy muzyczno-tekstowej trzeba zanotować, że jest to rzecz bardzo eklektyczna, szczególnie docenią ją ludzie o otwartym umyśle. Natomiast „truemetalowcy”, dla których muzyka to tylko zbiór riffów i solówek mogą sobie ten album darować, bo tak naprawdę to dużo ambitniejszy projekt i coś dużo większego. Eklektyczna podróż, muzyka filmowa, w którą włożono gdzieniegdzie trochę gitar, aby zachować metalowy płaszczyk okrywający album tu i ówdzie. W kompozycjach mocno słychać wpływy Hansa Zimmera, Danny Elfmana i Ennio Morricone. Elementy niemetalowe zdecydowanie dominują na tej płycie. Nightwish staje się coraz bardziej uwolniony z ram jednego gatunku. Album na pewno zapiera dech w piersiach pomysłowością i aranżacjami, niezwykle kompleksowymi, wielowarstwowymi, które swoim zaawansowaniem mogą przyprawić o zawrót głowy. Zespół jest w swojej klasie rolls-roysem o instrumentacji emanującej całą masą detali, które postaram się wam w dalszej części opracowania przybliżyć i zwrócić uwagę na rzeczy, o których ktoś, kto nie zna zespołu od podszewki nie ma pojęcia. Przeciętny kawałek z tej płyty ma około kilkaset ścieżek instrumentalnych, co jest rzeczą unikatową w muzyce rockowej. Złożone orkiestracje mogą zawstydzić najlepszych, w niczym nie ustępując tym z wielkich produkcji Hollywood. Lecz trzeba przyznać, że materiał który orkiestra dostała do zagrania zachwyca melodyką i swobodą. Przede wszystkim jest to album znacznie mniej skoncentrowany na sekcji dętej. Oczywiście podstawą potężnego orkiestralnego brzmienia wciąż jest puzon, tuba, trąbki czy waltornie, ale w przeciwieństwie do DPP nie jest to aż tak duszne i dominujące. Sekcja smyczkowa też w wielu miejscach rozwija skrzydła. Zniknęły za to niemal całkowicie tak charakterystyczne dla muzyki Nightwisha partie solowe wiolonczel, zastąpione najczęściej innymi pozaorkiestralnymi instrumentami dodatkowymi. O ile po pierwszych płytach nastąpiło przeniesienie muzycznego akcentu na orkiestrę, o tyle na Imaginaerum nastąpiło częściowo przeniesienie akcentu jeszcze z orkiestry na inne dodatkowe instrumentarium. Dzięki temu płyta jest jeszcze lepiej zbalansowana i bardziej różnorodna. Owo zróżnicowanie przesiąknęło także w aranżacje chóralne. Tradycyjne Nightwishowe rozwiązanie, czyli 32 osoby tworzące harmonię wokalną (16 kobiet i 16 mężczyzn), jest rzadko stosowane. W kilku kompozycjach w ogóle nie ma chóru, a w czterech innych numerach mamy do czynienia z chórem dziecięcym. Wspomniana już wcześniej dywersyfikacja objęła zatem także sferę wokalną. Tuomas Holopainen po raz kolejny obwieszcza urbi et orbi, że pracuje jak kompozytor muzyki filmowej i nie chodzi tu tylko o bardzo wyraźnie słyszalne wpływy muzyczne, które każą oceniać muzykę Nightwish kategoriami muzyki filmowej, a nie muzyki rockowej, ale też o sam styl pracy. Lider Nightwisha z iście benedyktyńską precyzją i wyczuciem, po kolei składa elementy swojej muzycznej układanki niczym fińska wersja Hansa Zimmera. Z tym, że zaryzykowałbym tezę, iż przewyższa on słynnego Niemca różnorodnością i wszechstronnością. Jedną z licznych zalet tego wydawnictwa jest perfekcyjna symbioza zespołu i orkiestry symfonicznej, dzieje się tak dlatego, że kompozycje te od razu są pisane jako rzeczy symfoniczne, filmowe. Natomiast gitary są wkładane w niektóre miejsca filmowych kompozycji, tak aby nadać metalowy charakter, a nie na odwrót. Partie orkiestry są przez Tuomasa komponowane i precyzyjnie zaplanowane od samego początku, a nie dopisywane potem. To one są główną osią kompozycji. Żaden inny zespół w świecie metalu, oprócz może Lacrimosy i czasem Theriona tak nie pracuje. Nie bez kozery cztery lata czekaliśmy na to wydawnictwo. To misternie zaplanowana i przemyślana konstrukcja, gdzie nic nie jest przypadkowe bądź niedopracowane i właśnie dlatego zajmuje tyle czasu. To jedna z tych płyt, przy których miesiącami toczą się dyskusje, jaki efekt chce się wywołać u słuchacza? użycie jakich instrumentów sugeruje tekst? jaki nastrój chce się wykreować w utworze? co będzie służyło utworowi, a co będzie mu przeszkadzać? (np.nadmierny popis jednego instrumentu). Przy takim filmowo-klasycznym stylu pracy, instrumenty metalowe stają się jeszcze jednymi z wielu instrumentów w wielkiej Nightwishowej machinie, mając funkcję usługową wobec kompozycji. Partie gitar mają więc przydzielone jedynie funkcje rytmiczne, mające tworzyć nośną ścianę dźwięku, która poniesie całą kompozycję. Jest to wszystko logiczną konsekwencją wybranych priorytetów, obranej drogi rozwoju zespołu i pomysłu na własną twórczość. Nie sposób nie zauważyć też coraz większego wyrafinowania i bogactwa w niemetalowej części kompozycji, co jest niemal założeniem artystycznym współczesnego Nightwisha. Zespół już kolejną płytę z rzędu, praktycznie bije rekord w użyciu różnych ciekawych brzmień i instrumentów, ale to jest właśnie wspomniany pomysł na siebie i swoją twórczość. Kluczem do zrozumienia Imaginaerum jest zauważenie, że muzyką Nightwisha już od dawna rządzą te same prawa i mechanizmy co soundtrackami, a owym filmem do którego pisana jest muzyka, jest w tym wypadku wizja twórcy i tekst utworu. Zespół na Imaginaerum jawi się jak zawsze jako grupa zorientowana na utwory, nie na gitary, wokal czy jakikolwiek inny instrument. Każdy element układanki, ma spełniać ściśle określoną funkcję w kompozycji. Mówiąc prozaicznie, każda piosenka ma to, co jej potrzeba, a nie ma tego, czego jej nie potrzeba. Bo tym charakteryzuje się prawdziwy artyzm, że nie jest grą dla gry, ale idealnie dobiera środki mające przedstawić emocje, opowieść, historię jaka kryję się za tekstem. Namalować przekonujący i plastyczny muzyczny obraz, który spowoduje że mamy ciarki na plecach, w oczach szkli się łza i ogarnia nas wrażenie obcowania z czymś prawdziwym i pięknym. Robert Plant z Led Zeppelin powiedział kiedyś, że sztuka musi nieść ze sobą emocjonalną prawdę i gdy śpiewa Babe I’m gonna leave you, to słuchacz musi uwierzyć słuchając utworu, że on za chwilę rzeczywiście pójdzie i zostawi swoją kobietę. Bardzo dobrze rozumie to lider zespołu, gdyż to jest ten najważniejszy składnik każdej działalności artystycznej (muzyki w szczególności). Sztuka powinna nas uczyć także piękna i wrażliwości, tej nauczyć może tylko przenikliwy artysta, taki właśnie jak Tuomas Holopainen, który po raz kolejny zaprasza nas do swojego świata. 1. Taikatalvi Niezwykle klimatyczny wstęp w rytmie walczyka z pozytywki, idealne preludium do wspaniałej muzyczno-literackiej przygody. Użycie języka fińskiego nadaje egzotycznego posmaku tej propozycji zespołu. Dla nas polaków język Sibeliusa i Waltariego jest czymś magicznym, niezwykłym. 2. Storytime Rzecz lepsza od poprzednich singli w rodzaju Bye Bye Beautiful, bardzo przebojowy symphonic metal, trochę postmodernistyczny, bo słychać tu kilka wcześniejszych utworów zepołu. Napędzający całość riff jako żywo przypomina ten który znamy ze zwrotki Master Passion Greed. Natomiast orkiestracja chwilami nawiązuje do tej z The Escapist, świetne wejścia poruszającej się w bardzo niskim rejestrze sekcji dętej. Mimo że dziś Tuomas mówi, że styl Nightwisha to bycie wolnym, to jest to zdecydowanie najbardziej tradycyjny kawałek na płycie. Kompozycja która godzi twarde riffy w stylu Metalliki z orkiestracjami z soundtracków Hansa Zimmera i przebojowością rodem z Abby, czyli ma w sobie też pierwiastki z pamiętnego otwarcia płyty Once. Błyskotliwa jest również warstwa liryczna, koncept, w którym to nie my czytamy dzieła artystyczne, a one czytają nas, bo dzięki nim lepiej poznajemy siebie. Głos Anette jest głosem opowieści, ta opowieść (w domyśle także całe Imaginaerum) przeczyta nas naprawdę. Warto zwrócić uwagę: środkowa orkiestracja z niemal cytatem z Crimson Tide Hans Zimmera i mostek z dziecięcym chórem oraz etniczymi potężnymi japońskim bębnami Taiko. 3. Ghost River Otwierający riff niemal cytuje słynną zagrywkę Van Halena z Ain’t talkin about love, ale dalej kompozycja oczywiście nie ma nic wspólnego z tą estetyką. Dość ciemne w wyrazie skrzyżowanie metalu z symfonią. W zasadzie teatr i pojedynek między mroczną stroną życia a Gają. Utwór ciekawie poszatkowany aranżacyjnie, rozpisany na role i z zaskakującym wejściem chóru dziecięcego symbolizującego niewinność. Nightwish wchodzi tu na aktorski poziom ekspresji rodem z norweskiego Arcturusa, kawałek brzmi bardziej jak wycinek sztuki teatralnej niż zwykły metalowy numer. Jeden z najbardziej przejmujących utworów na płycie. Warto zwrócić uwagę:wyczucie aranżacyjne, szczególnie gdy elementy następują osobno: najpierw sama gitara, potem sama symfonia, potem sam chór dziecięcy a na końcu sama Anette, słowem: idealny dobór składników. Tuomas Holopainen wyraźnie nauczył się, że separacja pomysłów aranżacyjnych zamiast kumulowanie ich wszystkich naraz, daje nieraz jeszcze lepsze efekty. Komponując partyturę musi pamiętać zarówno o fragmentach na same gitary, jak i na samą orkiestrę, czy nie przytłoczone niczym wejścia wokalne. 4. Slow, Love, Slow Wybitne zespoły można poznać po tym, że mogą zagrać każdy gatunek pozostając sobą, tak było chociażby z grupami typu z Queen czy The Beatles, które robiły wycieczki po odległych stylach na każdym odciskając swój własny ślad. Jest to pierwszy jazzowy kawałek Nightwisha, kuszący i zmysłowy. Zaczyna się pianinem, następnie dołącza perkusja grającą jazzowy beat „shuffle”, te charakterystyczne miotełki. Zauważalne są jazzowe harmonie we fragmentach. Jest to absolutny ewenement w dyskografii zespołu, przesiąknięty zadymioną atmosferą lat 30. Bezpośrednią inspiracją był dla Tuomasa soundtrack do Twin Peaks. Warto zwrócić uwagę: wokal Anette i błąkająca się jazzowa trąbka rodem (sic!). 5. I Want My Tears Back Nowoczesne niskostrojone cięte riffy, całość można określić jako celtycki folk metal. Świetne dudy Troya Donockleya i Pekka Kuusisto na małych folkowych skrzypcach. W zasadzie samograj, gdzieś tam echa Last of the wilds w tym pobrzmiewają. Utwór nie tylko nie ustępuje tuzom folk metalu, w rodzaju Ensiferum, Eluveitie czy Korpiklaani, ale pod względem melodii równie mocno wgryza się w mózg. Kawałek ma wszystko czego należy wymagać od folk metalowego numeru: swego rodzaju irlandzką skoczność, kantylenę i użycie ludowych instrumentów. Jest to jedyny utwór na płycie, który nie został napisany na orkiestrę, w związku z tym nie bierze ona w nim udziału. Warto zwrócić uwagę: porywające linie wokalne, mostek z bodhranem, partie solowe w środku zrobione w stylu „celtyckiego tańca”. 6. Scaretale Muzycznie najlepszy utwór na płycie, z aktorskim środkiem, w którym cytując jedną recenzje:„Danny Elfman zjadł o jednego za dużo grzybka halucynogennego i zaczął tańczyć fińską humppę”. Bardzo teatralny numer, mogący spokojnie zostać zaklasyfikowany jako avant garde metal, pojawiają się też naleciałości z estetyki groteska i dark cabaret. Interludium mogłoby się znaleźć na płycie Diablo Swing Orchestra albo kanadyjskiego Unexpect. Jest to też swego rodzaju odpowiedź na Elfmanowe Miasteczko Halloween czy tytułowy Sok z Żuka. Sporo owego halloweenowego klimatu grozy, popularna dziecięca wyliczanka na początku (nagrana przez Troya) i niecodzienna konstrukcja całości. Warto zwrócić uwagę: absolutnie rewelacyjny i przerażający (w dobrym tego słowa znaczeniu) chór dziecięcy, wiedźmowaty wokal Anette, idealnie dopasowany do tematyki utworu. 7. Arabesque Tuomas Holopainen po raz kolejny pokazuje, że może stawać w szranki z najlepszymi kompozytorami muzyki filmowej. Tworząc często jeszcze bardziej porywające linie melodyczne. Klimat orientu i dźwięki rodem z bliskiego wschodu, ponad osiemdziesiąt ścieżek perkusjonaliów takich jak stalowe kontenery, beczki a przede wszystkim potężne japońskie bębny Taiko, mocarne i plemienne. Magiczna orkiestracja. Warto zwrócić uwagę: solowe partie tureckiej surmy, instrumentu, który nadaje antyczny posmak całości oraz pojawiający się miejscami w tle akustyczny gong 8. Turn Loose The Mermaids Jedyna stricte ballada, bardzo celtycka z użyciem folkowego instrumentarium. Istotne znaczenia mają tu partię bodhranu i buzuki obsługiwanych przez Troya. Całość spowita jest piękną melodią i klimatycznym śpiewem Anette. Utwór zainspirowany odejściem dziadka Tuomasa, ale mimo tak smutnej tematyki wypełnia go pewna jasność, odejście po spełnionym życiu. Afirmacja tych wszystkich przeżytych chwil. Warto zwrócić uwagę: mostek w stylu muzyki do spaghetti westernów Ennio Morricone prawie cytujący słynne Ecstasy of Gold. 9. Rest Calm Zainspirowana doom metalem pozycja, szczególnie początek, który mógłby się znaleźć na płycie Swallow the Sun. Sam Tuomas traktuje ten utwór jako hołd dla doom metalowych grup z połowy lat 90., których słuchał jako młody chłopak. Wciąż jest jednak epicko z zachowaniem własnego stylu. Kroczące, potężne riffy gitar i narastające napięcie. Kontrastowa budowa, ten utwór w domyśle miał brzmieć jak marsz, dostojnie i potężnie, i tak też brzmi. Warto zwrócić uwagę: chyba najlepsze wejście dziecięcego chóru na całej płycie. Zaskakujący kontrast w budowie, zazwyczaj refreny są mocne a zwrotki spokojne, tutaj inwersja, przypominająca rozwiązanie z The Unforgiven Metalliki. 10. The Crow, The Owl And The Dove Teoretycznie najprostsza rzecz na płycie, żadne wielkie dzieło, ale czasem geniusz tkwi w prostocie. Śliczny numer zainspirowany poezją Henry Davida Thoreau i jego tomikiem Walden. Cztery nałożone na siebie gitary akustyczne, buzuki, akustyczny bas plus Troy Donockley z flażoletem. Mocno wyeksponowana jest tez zwykła gitara basowa, a całość spina koronkowo wykonana aranżacja Warto zwrócić uwagę: wejście Troya w środku wraz ze śpiewem w języku kumbryjskim(sic!), partie buzuki, instrumentu o brzmieniu podobnym do gitary akustycznej, przede wszystkim kojarzącego się z Grecją, ale też używanego czasem w muzyce celtyckiej. Imaginaerum to pierwsza płyta, na której Nighwtish zastosował ów instrument. 11. Last Ride Of The Day Wejście chóru nawiązuję trochę do Carmina Burana. Dużo tu energii, zwrotki są dość synkopowane, ale refren to już dynamiczna jazda na całego, niezła solówka gitarowa. Ten kawałek jest najbardziej bezpośrednim utworem na płycie, pełnym radości i mocy. Od strony literackiej można go streścić w dwóch słowach – carpe diem. Gra instrumentów jest idealnie dobrana do założeń utworu. Owym założeniem i przesłaniem utworu jest przysłowiowy cios prosto w twarz, który ma nam dać zastrzyk pozytywnej energii na cały dzień. Przy okazji to także idealne zamknięcie koncertów i ulubiony utwór perkusisty Jukki Nevelainena. Warto zwrócić uwagę: praca chóru, przejście zwrotki-refren, orkiestracje z mostka i tekst – pochwała życia i chwili. 12. Song Of Myself Pod względem ogólnego wyrazu, numer jeden płyty, emocjonalna bomba. Początek, szczególnie wejścia chóralne nasuwają skojarzenia z muzyką Hansa Zimmera. Sam utwór idzie po śladach największego amerykańskiego poety Walta Whitmana. Kluczowa jest tu ostatnia część, gdzie mamy charakterystyczne Whitmanowskie wolne wersy, w których narrator jest swobodnym obserwatorem życia, ludzi, miejsc, emocji, zjawisk. Wszystko to życie i jego przejawy, do których Tuomas żywi niemal franciszkańską miłość i wykazuje głęboki humanizm. Afirmacja istnienia, ze wszystkimi jego pięknymi i mrocznymi stronami jednocześnie, (Tuomas jako muzyk kończy utwór muzyczną metaforą G i e moll, skale równoległe. Jasność i ciemność, dwie współistniejące strony tego samego medalu). Istotą tej całej recytacji jest owo przedstawienie życia w różnych jego przejawach i aspektach. Recytowany poemat, momentami może przyprawić o gęsią skórkę, szczególnie jeśli zdamy sobie sprawę, że recytują bliscy zespołu. Dzieło skończone, brak zbędnej nuty. Warto zwrócić uwagę: poezja, wyraz całości, jeden z najlepszych momentów wokalnych Anette na płycie. W tym utworze zastosowano też pierwszy raz w historii zespołu, kojarzony z norweskim folklorem instrument o nieprzetłumaczalnej na polski nazwie „hardanger fiddle”, można usłyszeć jego wzruszające partie w tle recytacji poezji. 13. Imaginaerum Medley złożony z melodii z sześciu kawałków z płyty, gdzie jest jedynie sama orkiestra bez gitar, czuć w tym Zimmera (Piraci z Karaibów), trochę Morricone czy Howarda Shore’a. Idealne podsumowanie wspaniałego ponad godzinnego spektaklu Imaginaerum, który wystawił nam zespół. Podsumowując trzeba zanotować, że Anette Olzon śpiewa o wiele pewniej niż na poprzedniej płycie oraz więcej interpretuje. Różnorodność wokalna jaką zaprezentowała wokalistka jest w stanie przekonać nawet największych sceptyków. Całość materiału charakteryzuje bardzo duże zróżnicowanie stylistyczne od metalu i symfoniki na folku i jazzie kończąc. Nightwish swoją pomysłowością zostawia daleko w tyle zespoły, które robią osiem mniej lub bardziej do siebie podobnych metalowych kawałków, obowiązkową metalową balladę i na zakończenie wymęczony dłuższy utwór, w którym gitarzyści muszą się popisać, dopełniając obrazu metalowej kalki i sztampy. Warto również zwrócić uwagę na sam koncept i poetyckie teksty, które w tym wypadku są syntezą myśli Tuomasa Holopainena i wszystkie w jakimś stopniu dotyczą afirmacji życia, pięknych chwil oraz potęgi marzeń i naszej wyobraźni. To jeden z tych albumów, który zabiera nas w podróż głęboko w życie i tak różnorodna jest to płyta jak różnorodne jest życie. Miejmy nadzieję, że w trakcie przejażdżki po świecie Imaginaerum, zdamy sobie lepiej sprawę z tego, co jest dla nas w życiu najważniejsze, a obcując z tą muzyką i słowami, poczujemy znowu moc marzeń z dzieciństwa i siłę, by je realizować w dorosłym życiu. © Maciej Anczyk
-
To płyta wzbudzająca nieraz skrajne emocje – od uwielbienia po odrzucenie. Trzeba sobie też zdawać sprawę, że prawdopodobnie dla części słuchaczy Dark Passion Play będzie zawsze tym, czym są płyty Marillion bez Fisha lub albumy AC/DC nagrane z udziałem Briana Johnsona. Już sam ten fakt przesądza, że to najbardziej kontrowersyjna płyta zespołu. Owym kontrowersyjnym komponentem jest wokal nowej wokalistki Anette Olzon. Sam w sobie niezły, jednak zupełnie inny niż jej poprzedniczki. Przede wszystkim niemający nic wspólnego z operą. Jak wiadomo, ani wokal, ani teksty nie determinują przynależności do konkretnej szufladki muzycznej, to sama muzyka jest wyznacznikiem gatunku. Gdyby Bruce Dickinson zaśpiewał w utworze disco polo, to w dalszym ciągu byłoby to disco polo i na odwrót. Tę refleksję natury ogólnej poddaję państwu pod rozwagę, aby na starcie zaznaczyć, że opracowanie to ucieka jak najdalej od porównywania ze sobą wokalistek, skupiając się na meritum. Spróbujemy więc na chłodno, bardziej merytorycznie, przyjrzeć się temu wydawnictwu. Odrzucając wszelkie uprzedzenia i stereotypy. O dziwo album ten jest kontrowersyjny wśród fanów zespołu, natomiast zebrał relatywnie dobre oceny w prasie muzycznej, również w Polsce (pozytywne recenzje w Teraz Rocku, Mystic Art czy Metal Hammerze). Zanim przejdziemy do poszczególnych numerów, warto poznać genezę powstania tej płyty. Cały materiał został skomponowany, zaaranżowany, a nawet już nagrany w studiu włącznie z orkiestracjami, zanim wokalistka dołączyła do zespołu. Toteż wpływ nowego wokalu na styl i brzmienie grupy był absolutnie żaden. Zresztą nie jest to żadna nowość. Tarja również nie brała w ogóle udziału w procesie twórczym, więc zasadniczo zespół pracował tak jak zawsze. Anette Olzon przyszła zaśpiewać do całkowicie gotowej płyty, zrobionej już od A do Z. Nowa wokalista nie dominuje na płycie, wpasowując się w nightwishowy postulat podporządkowania wszystkich elementów kompozycji. W miksie jej wokal umiejscowiono dość daleko i absolutnie nie jest ona głównym aktorem płyty. Sporo partii wokalnych wziął też na siebie Marco Hietala, wyjątkowo aktywny na płycie. Mamy też wiele fragmentów instrumentalnych i chóralnych. Słowem zespół wręcz odchodzi od pojęcia: jeden główny dominujący wokal, a Anette jest tylko jednym z wielu aktorów w Tuomasowym przedstawieniu. Wokalistka nie pokazała też w pełni swoich możliwości, może to wynik pewnej tremy i braku jeszcze zgrania z resztą zespołu. Chociaż występ wokalny Anette Olzon należy uznać za umiarkowanie udany, to ustępuje on temu, co zaprezentowała nam na Imaginaerum. Dark Passion Play to najbardziej kosztowny album w historii fińskiej fonografii, na samo jego nagranie wydano pół miliona euro. Nightwish jak przystało na artystów pełną gębą, nie oszczędza na niczym, wydaje własne pieniądze, aby spełnić swoje marzenie i zrobić taką płytę, jaką sobie zaplanowali. Półtora roku nagrań w sześciu studiach. Lista gości długości książki telefonicznej. Zespół kontynuuje współpracę z Londyńską Orkiestrą Filharmoniczną i mieszanym klasycznym chórem Metro Voices, dokładając do tego jeszcze murzyński chór gospel. Jeśli chodzi o orkiestracje, to najbardziej zdominowany przez instrumenty z grupy dętych album Nightwish, co nadaje pewną duszność i masywność całej płycie. Jest to może rozwiązanie niezbyt efektowne, ale pokazujące Nightwish, jako grupę nie operującą tanim blichtrem, a kładącą nacisk na jakość. Samo opracowanie orkiestracji znajdziecie w Leksykonie. Idąc cały czas do przodu, jeśli chodzi o wielowarstwowość aranżacji, bogactwo użytych brzmień i zastosowanych instrumentów, na tej płycie dołącza do grupy Troy Donockley, obsługujący instrumentarium folkowe. Zostanie on potem oficjalnie szóstym członkiem zespołu. Umiejscowienie różnych dodatkowych instrumentów i różne ciekawostki, postaram się państwu przybliżyć przy omawianiu poszczególnych numerów. Orkiestra symfoniczna jest obecna w 11 z 13 utworów na płycie. Nie trudno zatem obliczyć, że udział orkiestry jest jeszcze większy niż na Once (zostanie to jeszcze przebite na Imaginaerum) Album Dark Passion Play to kuzyn i naturalny sequel Once. Obie płyty są do siebie bardzo podobne, jeśli chodzi o ogólne założenia aranżacyjne. To jest rozwinięcie stylu, z jakim zaprezentowali się na poprzedniej płycie. Nie ma mowy o żadnym przełomie lub całkowitym odcięciu się od muzycznej przeszłości. Jestem pewien, że gdyby na tym albumie występowała Tarja Turunen, jego odbiór byłby trochę inny. Od strony muzycznej grupa kultywuje metalowo-symfoniczny styl z pełną orkiestrą symfoniczną znany z Once. Ponadto zespół dokłada do tego dużą ilość folku, szczególnie w czterech ostatnich utworach na płycie. Pamięta także o nowościach, takich jak muzyka gospel. Dodajmy, że wpływy muzyki filmowej bardzo silnie zaznaczają swoją obecność, właściwie należałoby stwierdzić, że twórczość Nightwish już na tej płycie ma w pełni charakter metalowego soundtracku. Sam ciężar gitar i moc przesteru są mniej więcej na tym samym poziomie, co na poprzedniej płycie. Produkcja jest klarowna i przejrzysta. Można tylko mieć zastrzeżenia, że w niektórych momentach przydzielono gitarom zbyt dominujacą rolę w miksie, kosztem słyszalności orkiestracji i instrumentów dodatkowych. Cały materiał naznaczono bardzo dużym zróżnicowaniem. To płyta wręcz idąca po ekstremach. Wahadło z okładki przechyla się raz w jedną, a raz w drugą stronę. Patrząc całościowo – to album będący mieszanką różnych odmian rocka i metalu, folku, popu i muzyki filmowej, a nawet muzyki gospel. Wszystko to oczywiście odbywa się na metalowo – symfonicznym podłożu. Prześledźmy teraz wspólnie poszczególne numery: 1. The Poet And The Pendulum Po zobaczeniu długości utworu, można rzec: komercyjny samobój. Trochę na przekór przeciętnemu rozkładowi utworów na albumie, najdłuższy kawałek został umiejscowiony na samym początku. Nightwish złamał schemat, nie poszedł na kompromis. Obok Song of Myself jest to najdłuższy kawałek w historii grupy. Najbardziej złożona kompozycja zespołu, usiłująca przebić rozmach i bogactwo Ghost Love Score i tylko pod pewnymi względami się to udaje. Chociaż utwór nie jest drugim GLS, to trzyma bardzo wysoki poziom przez cały czas, szczególnie pod względem instrumentacji. Przede wszystkim to rzecz zupełnie inna, mniej zwarta, bardziej poszatkowana aranżacyjnie i formalnie, przebija też niej spora teatralność. Suita, gdzie nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie. Początek to dziecięce soprany i złożone poligeniczne orkiestracje. Po około półtoraminutowej introdukcji, wchodzi metalowo – symfoniczna machina, zdominowana przez dęciaki i agresywne riffy. Zwrotki są za to bez gitar, lecz z mocno wyeksponowanym basem. Melodyjny, chóralny refren zmierza w końcu do fragmentów spokojnych, lirycznych, delikatnych, z fortepianem i wiolonczelami oraz kolejnym podłączeniem się sopranów dziecięcych. Po szóstej minucie następuje kolejny zaskakujący zwrot. Wejście orkiestralnych tub (będące swego rodzaju nawiązaniem do propagatora tego instrumentu – Wagnera), jest heroldem obwieszczającym zmiany i przyspieszenie obrotów, które kończy się dialogiem zespołu i orkiestry. Po zespołowo-orkiestralnej „rozmowie”, słuchacza atakują niemal thrashowe fragmenty, inspirowane Panterą z wykrzyczanymi partiami Marco. Rzecz przechodzi znowu w bardziej melodyjne rejony, zmierzając do punktu kulminacyjnego kompozycji. Bicie serca i koniec. Cisza. Wreszcie z wolna wyłania się delikatnie trąbka, rozpoczynając ostatnią część utworu. Część, która nabiera tym razem smyczkowego rozmachu, spowitego śliczną melodią. Prawie czternaście minut zleciało jak z płatka. Dodajmy, jako ciekawostkę, że kompozycja ta ma około 300 ścieżek instrumentalno-wokalnych. Za filmowe efekty specjalne w tym utworze (jak i na całej płycie), odpowiada człowiek, który robił efekty do Spidermana. 2. Bye Bye Beautiful Rzadko się zdarza Tuomasowi zrobić utwór, będący niemal kalką wcześniejszego kawałka. Tak jest w tym przypadku Bye Bye Beautiful. To nic innego jak Wish I Had An Angel 2.0. To prawdopodobnie dwa najbardziej analogiczne kawałki w całej dyskografii zespołu. Mają taką samą konstrukcję i aranżację, nawet końcowa linia wokalna Anette w tle jest identyczna z partią Tarji na poprzedniej płycie. Słowem – jak ktoś lubi Anioła z wcześniejszej płyty, pokocha również ten numer. Jak ktoś nie lubi, to pewnie i do tego się nie przekona. Uwagę zwracają bardzo masywne i mięsiste gitary. Utwór bez orkiestry, która jednak pojawia się w wersji instrumentalnej. 3. Amaranth Drugi dość przebojowy numer, z lekkim wpływem Abby. Zatwardziali metalowcy zgrzytają zębami, ale na szczęście Nightwish zawsze wyżej stawiał artystyczną wolność niż posiadanie klapek na oczach. Tym razem mamy swego rodzaju odpowiedź na Nemo. Ktoś kiedyś ładnie określił ten utwór: Nemo w negatywie, czyli optymistyczna i bardziej radosna wersja singla z Once. Jednak tym razem, co warto zauważyć, nie zastosowano patentu z dziurawą pierwszą zwrotką, utrzymując gitarowy charakter w całości. Zrezygnowano także z solówki gitarowej. Zdominowane przez dęciaki orkiestracje. Przebojowy refren wwierca się w mózg, a chóry dopełniają obrazu całości. Idealny materiał na singiel. Jako ciekawostkę można dodać, że filmowym efektem w utworze są odgłosy źródełka, które słyszymy w początkowej zagrywce klawiszy. 4. Cadence Of Her Last Breath Najbardziej amerykański utwór na płycie. Oparty na wyraźnie zaznaczonych partiach basu Marco. Tym razem zastosowano też efekt: „łapania oddechu”. W mostku przełamanie i solidna porcja ostrzejszych gitarowych riffów. Sama gitara ma tutaj dość nowoczesne brzmienie. Wstawka Marco może wzbudzać skojarzenia z Bring Me to Life Evanescence. Niemniej Nightwish zachowuje tu swój charakter, choć nie da się ukryć, że lekko puszcza oko do publiczności za oceanem. Warto wspomnieć, że Tuomas uważa ten utwór za najbardziej komercyjny na albumie i nie sposób się z nim nie zgodzić. 5. Master Passion Greed Najostrzejszy kawałek w historii grupy. Generalnie to co się dzieje do refrenu można spokojnie nazwać thrash metalem, bardzo przypominającym ulubioną przez lidera grupy Metallikę z lat osiemdziesiątych, gdzieś z okolic płyty Ride The Lightning. Takiego metalowego wyziewu jeszcze na płycie Nightwish nie było. Gdzieś w tym też pobrzmiewają ostatnie nagrania Children of Bodom, zespołu zaprzyjaźnionego z Nightwish. Po zwolnieniu następuje druga część kawałka z wykrzyczanymi partiami Marco, którego barwa przypomina tu momentami Dave’a Mustaine’a lidera Megadeth. Pomimo dużej agresji, kluczową rolę w drugiej części numeru odgrywa orkiestra symfoniczna. Jej partie mają bardzo filmowy charakter. Skojarzenia z soundtrackami są jak najbardziej na miejscu. 6. Eva Pierwszy singiel z płyty, zupełnie niereprezentatywny dla całości materiału. I mamy tu właśnie wspomniane na początku ekstrema, gdyż po najostrzejszym kawałku zespołu następuje delikatna ballada. Rozpoczyna ją obój i pianino. Orkiestra symfoniczna pełni główną rolę w utworze. Kawałek ładnie nawiązuje do stylu Nightwishowej ballady, jak chociażby Two For Tragedy , tyle że w bardziej symfonicznym wydaniu. Ciekawie wypada dublowanie linii wokalnej w pewnym momencie, solówka Emppu przypomina, że to wciąż płyta zespołu. W tle uzupełniają muzyczny aranż – chóry mieszane. 7. Sahara Tak jak zwodnicza jest fatamorgana na pustyni, tak zwodniczy jest ten kawałek. Zaczyna się niemal autocytatem motywu klawiszowego z Come Cover Me, następnie uderza metalowa machina, robi się szybko, heavy metalowo i gdy wydaje się, że tak będzie płynął dalej utwór – stop. Przesycone pustynnym klimatem zwolnienie i znowu mocniejsze wejście, ale utwór kroczy już w marszowym pochodzie. Riffy są utrzymane w doomowo – sabbathowym stylu. Ciężkie gitary splatają się z rozmachem orkiestry symfonicznej. Orientalna atmosfera, użyty w aranżu sitar i przesycony wschodem śpiew Anette. Jeśli o jakimś kawałku zespołu można powiedzieć, że to „Nightwishowy Kashmir„, to właśnie o Saharze. W tle chóry męskie (co jest rzadkością w muzyce zespołu), przez moment bas bezprogowy (kolejna nowinka) i arabska wokaliza na koniec utworu, która jest prawdopodobnie najlepszym momentem wokalnym Anette na całej płycie. 8. Whoever Brings The Night Pod wieloma względami najbardziej eksperymentalny kawałek na płycie. Już sam fakt, że to jedyna w pełni autorska kompozycja Emppu Vuorinena w historii grupy, musi sprawiać, że będzie to rzecz ciut odmienna. Zwraca uwaga bardzo aptekarskie brzmienie gitary, co dobrze koresponduje z odrobinę horrorowatym tekstem. Utwór posiada ciekawą aranżację, która przez wyciągnięcie w miksie na pierwszy plan gitar, może być dla słuchacza niezauważona. Mówiąc ściślej, mamy tu do czynienia, z potężną orkiestracją, solówkami na cymbałkach, a przede wszystkim z zupełnie eksperymentalnymi aranżacjami perkusyjnymi. Do zestawu Jukki i perkusjonaliów orkiestralnych dołączają bowiem, tak nietypowe instrumenty, jak stalowe beczki i kontenery oraz szyna kolejowa. Ich metaliczne odgłosy słyszmy w wielu miejscach utworu. Do tego jeszcze w tle, cały czas słychać włączony odgłos sygnału alarmowego, a na głos Anette został nałożony zniekształcający efekt. Wedle słów Tuomasa, zespół chciał uzyskać tu klimat rodem z filmów Tima Burtona. Utwór kończy dość mało melodyjna solówka, mogąca się raczej kojarzyć z agresywniejszymi odmianami metalu, co ogólnie czyni ten kawałek najostrzejszym na płycie, zaraz po Master Passion Greed. 9. For The Heart I Once Had Jedna z najbardziej zwartych rzeczy na płycie. W zwrotkach mamy przyjemne folkowe odjazdy. Istnieje duży kontrast między niesamowicie delikatnymi zwrotkami, a epickim refrenem. Głos Anette idealnie dopasował się do tematyki utworu, wchodząc tu wręcz w czyste, nieskażone, ciepłe, dziecięce tony. Przy zwolnieniu mamy charakterystyczną dla utworów Nightwish wiolonczelę i po nim z rozmachem powtórzony refren. Puryści mogą oczywiście zarzucać utworowi zbytnią „piosenkowość”, jednak nie sposób odmówić kawałkowi uroku i kompozytorskiej zgrabności. Początkowo utwór miał być bonusem. 10. The Islander Brodaty basista przyznaje się do inspiracji folkowymi kompozycjami Jethro Tull. Faktycznie słuchając pierwszej zwrotki, można pomyśleć wręcz, że mamy do czynienia z Ianem Andersonem i jego grupą. Bardzo celtycka rzecz, bez perkusji, a napędzana jedynie bębenkami bodhran, za które odpowiada Troy Donockley. Wspomniany Troy gra też w tym utworze na dudach oraz dwóch rodzajach flażoletów – low whiste i tin whistle. Mimo że wokalem prowadzącym jest Marco, wtóruje mu Anette. Ich głosy znakomicie się uzupełniają, a w aranżacji linii wokalnych znać duże wyczucie. Utwór ma też w sobie coś z szanty. Mamy tu udany powrót do folkowych korzeni Nightwish. Korzeni, które na poprzednich dwóch albumach wydawały się zanikać. 11. Last Of The Wilds Pierwszy od czasu Moondance instrumental na płycie zespołu. Utwór utrzymany w duchu celtyckiego folkloru z tradycyjnymi irlandzkimi melodiami. Bardzo mocno zaznacza swą obecność Troy Donockley, który udzielił się zarówno na dudach, dwóch rodzajach flażoletów, jak i bębenkach bodhran. Reszty celtyckiego anturażu, dopełniają małe folkowe skrzypce. Mimo że utwór jest w stylu muzyki celtyckiej, ujawniają się też w nim elementy z rodzimego kraju naszego zespołu. Mianowicie mamy tu także do czynienia z fińskim instrumentem ludowym o nazwie kantele, którego partie możemy usłyszeć w środku i pod koniec utworu. Mają one dość podobny wydźwięk do gitary akustycznej. Finlandia spotyka Irlandię i na odwrót. 12. Seven Days To The Wolves Drugi najdłuższy numer na płycie. Rozpoczynają go mocarne bębny, idąc przez chwilę samodzielnie, a następnie mocna, acz nieprzytłaczająca gitara, upodobnia początek utworu do klasycznych heavy rockowych rozwiązań. Numer napędza świetne dobrany duet wokalny Anette i Marco, przed refrenami słyszymy także szepty Tuomasa. W środku Emppu popisuje się krótką solówką, po której następuje zmiana rytmu, a także w konsekwencji tempa. W utworze tym udzieliła się słynna irlandzka skrzypaczka Nollaig Casey, grając folkowe motywy, po których utwór przez moment pędzi do przodu. Owa heavy/power metalowa galopada zostaje skontrapunktowana refrenem. Jednak na koniec powraca znów, w coraz bardziej intensywnej formie, aż po sam finisz. Warto też zwrócić uwagę na przesiąknięty poezją Walta Whitmana – tekst. Liryk ten jest pochwałą życia i Tuomasową wersją maksymy „Carpe Diem”. 13. Meadows Of Heaven Utwór kończący album, będący hymnem dla dzieciństwa. Muzycznie spaja on symfoniczną balladę, lekko zaznaczone elementy celtyckie, metalową gitarę i muzykę gospel. Ten ostatni element jest zupełnym novum w muzyce Tuomasa Holopainena. Nightwish jawi się tu jako lodołamacz konwencji, bo ile znacie ballad metalowych o celtyckim zabarwieniu, które łączą się z muzyką gospel? Niech to pytanie pozostanie pytaniem retorycznym. Start utworu to małe folkowe skrzypce. Symfoniczno-celtycka ballada z czasem staje się zarówno coraz bardziej metalowa, jak i coraz bardziej przesiąknięta muzyką gospel, za sprawą murzyńskiego chóru. Ów gospelowy komponent, znakomicie współgra z tematyką utworu, dzieciństwem jako niebiańskim, cudownym czasem w naszym życiu. Emppu gra śliczną solówkę, przez chwilę objawiają się też dudy Troya Donockleya. Końcówka to już ekstatyczne gospel, które unosi nas hen wysoko w niebiosa, czarując atmosferą rodem z amerykańskiej mszy. Ten podniosły, seraficzny i piękny akcent zamyka płytę. Zróżnicowanie w warstwie muzycznej przekłada się też na zróżnicowanie w warstwie tekstowej. Mamy tu cały przekrój tematów. Od rozliczeń z przeszłością i byłą wokalistką, przez powrót do dzieciństwa i uniwersalne emocje, a na erotyce i pochwale życia kończąc. Tuomas Holopainen tradycyjnie już uczynił liryki swoim pamiętnikiem. Warto pamiętać, że w Nightwish muzyka podporządkowana jest tekstom, zatem liryki wywierają wpływ zarówno na sferę kompozycji, jak też użycie konkretnych instrumentów. Zbliżając się do końca, zreasumujmy. W momencie wydania był to najbardziej różnorodny materiał w karierze zespołu. Materiał mieniący się różnymi barwami, brzmieniami i rozwiązaniami aranżacyjnymi. Dark Passion Play jest często oceniane przez pryzmat wokalu, jednak bliższe przyjrzenie się albumowi przekonuje, że mamy do czynienia z płytą silnie osadzoną w stylu zespołu, nawiązującą mocno do folkowych korzeni Nightwish, które na tej płycie zaliczają prawdziwy comeback, po praktycznej absencji na dwóch poprzednich wydawnictwach. Jednak zespół nie zamyka się w symfometalowym gettcie, bo jednocześnie wprowadza nowe elementy, żeby zachować świeżość. Warto posłuchać też tej płyty w wersji instrumentalnej bądź orkiestralnej, aby wychwycić wszystkie smaczki aranżacyjno – brzmieniowe. Największym problemem tej płyty jest Imaginaerum, które po prostu jest lepszym i bardziej równym wydawnictwem. Dark Passion Play nie jest zatem płytą idealną, ma swoje słabsze punkty. Niemniej posłuchajcie tego albumu bez uprzedzeń i stereotypów, które na jego temat krążą, bo to wydawnictwo to wciąż dobry, ciekawie brzmiący materiał, spod ręki maestro Holopainena. Album, który po uważnym przyjrzeniu się może zachwycić pomysłowością, będąc znakiem, że zespół bazując na swojej tradycji, nie stoi w miejscu. Komu nie odpowiada wokal Anette, zawsze może sięgnąć po wersję instrumentalną płyty. Jako recenzent albumu, nie mogę nie docenić przygotowania tak wielobarwnego i bogatego materiału, który jak przystało na coś wartościowego, nie odkrywa wszystkiego na pierwszej randce. © Maciej Anczyk
-
"Dzieło mówi za twórcę" jak perorował kiedyś Umberto Eco, spróbujemy zatem bliżej przyjrzeć się ostatniej płycie studyjnej z Tarją Turunen za mikrofonem. Na wstępie trzeba podkreślić, że na Once mamy do czynienia z dojrzałym, świadomym swojej wartości zespołem, to już nie są nieopierzeni debiutanci albo muzycy, którzy wciąż szukają własnego stylu i muszą zapłacić frycowe. Nightwish anno domini 2004 to grupa, która ma pełne rozeznanie swoich możliwości i dokładnie wie, co chce osiągnąć. To także płyta, która wprowadza zespól na niespotkany wcześniej poziom jeśli chodzi o aranżacyjny przepych i rozmach. Od pierwszego numeru to, co rzuca się w oczy (a właściwie uszy) to krystaliczna produkcja i brzmienie, o jakim tysiące zespołów może tylko pomarzyć. Tu nie ma ma miejsca na brud, brak selektywności któregoś instrumentu czy jakąś chropowatość. Najlepsze studia i inżynierowie dźwięku, miesiące spędzone za konsoletą, każdy fragment dopieszczony z wielką pieczołowitością. Once to wielka superprodukcja, wymagająca sporych nakładów finansowych, czasu, energii. Trudna do zorganizowania także pod względem logistycznym. Krążek, który otrzymujemy do rąk, jest efektem wielu miesięcy wytężonej pracy mnóstwa ludzi, idealnego zgrania wszystkich detali w Nightwishowym puzzle. Muzycznej budowli, której głównym architektem jest Tuomas Holopainen, pociągający za sznurki od zarania aż po sam finał. Płyta przedstawia sobą eklektyzm i różnorodność, które na stałe zagoszczą w twórczości Nightwish. O ile Wishmaster, Oceanborn czy nawet Century Child były płytami utrzymanymi w całości w podobnych aranżacjach i kolorystyce brzmieniowej, o tyle Once narzuca zróżnicowanie i kontrasty, które jeszcze bardziej uwidocznią się na dwóch następnych wydawnictwach. Przechodząć już do szczegółów, trzeba stwierdzić, że Once cechuje najcięższe brzmienie gitar w dotychczasowej historii zespołu. Sześć strun Emppu brzmi mocno, bardzo mięsiście i nowocześnie, słychać też obniżone strojenie do D, co dodatkowo nadaje głębi i mocy. Również bas Marco Hietali jest jeszcze bardziej mięsisty, a silny atak na struny za pomocą kostki wyraźnie zaznacza masywne partie gitary basowej na płycie. Wrzucony w odtwarzacz album obwieszcza z całym przekonaniem, że ten materiał nie mógł zostać nagrany kilkanaście lat wcześniej, tylko jest owocem pracy z początku XXI wieku z całym dobrodziejstwem (lub jak kto woli przekleństwem) inwentarza. Dla osób które znają Nightwish sprzed paru płyt, takie oblicze grupy może być lekkim zaskoczeniem. Zespół ma już właściwie niewiele wspólnego z dość szybkim i zwiewnym stylem popartym operowym wokalem, jaki prezentował na albumach Wishmaster i Oceanborn. Zmieniły się aranżacje, instrumenty klawiszowe zeszły na drugi plan, położone bardzo nisko w miksie płyty, a pierwszy plan zagospodarowała orkiestra symfoniczna (nie byle jaka bo The London Philharmonic Orchestra, znana z wielu nagrań muzyki filmowej i klasycznej, uważana powszechnie za najbardziej renomowaną orkiestrę na świecie). Orkiestra wypełnia dziewięć z jedenastu utworów na płycie. Wspomaga ją potężny 32-osobowy chór, The Metro Voices o charakterze mieszanym męsko-żeńskim (16 kobiet, 16 mężczyzn). Kolorystyka brzmienia zmieniła swój obraz na ciemniejszy, nie ma już tej lekkości i specyficznego niemal eterycznego klimatu z pierwszych płyt. Co zatem mamy? Po pierwsze masywność, potęgę brzmienia, monumentalizm i dużo niskich niemal dusznych rejestrów. Po drugie wyjątkowo jak na Nightwish twarde brzmienie gitar. Pomimo wielkiego rozmachu i symfonicznych aranży słuchacza początkowo może przytłoczyć ściana dźwięku. Istotną kwestią jest, że rozwój Nightwisha poszedł tu dwutorowo, bo jednocześnie grając bardziej symfonicznie dociążyli brzmienie gitar. Paradoksalnie mimo że jest to bardziej symfoniczny materiał niż poprzednie, to może sprawiać także wrażenie mocniejszego i surowszego. Muzyczna rzeczywistość albumu, to medal który ma ma dwie strony, bo jakkolwiek to dziwnie zabrzmiało to Once to płyta, która jest bardziej symfoniczna i bardziej gitarowa jednocześnie. Album jako całość ma idealnie wyważony balans między partiami gitar a orkiestrą, natomiast same poszczególne numery przechylają się to w jedną, a to w drugą stronę. Przy takim założeniu Tuomas musiał świetnie opanować separację między ogniwami aranżacji. Czyli mówiąc najprościej, mamy zarówno fragmenty bardzo surowe i gitarowe jak nigdy wcześniej, jak i dłuższe fragmenty samej orkiestry bez udziału gitar, a nawet bez udziału zespołu, co jest swego rodzaju nowum. Wreszcie w pełnej formie doszły do głosu sygnalizowane już na poprzednich płytach inspiracje soundtrackami i muzyką filmową. Współpraca zespołu i orkiestry odbywa się na zasadzie głębokiej symbiozy i ani przez moment nie odnosi się wrażenia, że coś jest na siłę czy nie pasuje do siebie. Tuomas zawsze pracował jak kompozytor muzyki filmowej, rozpisując poszczególne elementy jak twórca soundtracków. Tym bardziej w sytuacji coraz większej obecności filmowych wpływów, jego styl pracy odgrywa decydujące znaczenie przy konstrukcji całości. Trzeba też dodać, iż ta płyta utrzymuje status quo jeśli chodzi o pierwiastek folkowy w muzyce Nightwish w stosunku do poprzedniego wydawnictwa. Po pierwszych mocno naznaczonych folkiem płytach, Once podobnie jak Century Child ogranicza tego rodzaju wpływy do w zasadzie jednego numeru (Creek Mary’s Blood). Ów element odżyje dopiero ze zdwojoną mocą na kolejnych płytach. Metamorfoza, jaką przeszedł na Once zespół, ominęła w zasadzie wokale, ponieważ graniczną płytą, jeśli chodzi o zmianę sposobu śpiewania na mniej operowy, był poprzedni album. Once niejako kontynuuje zaczęty wtedy wątek i wielkiego przeskoku w tej materii nie ma. Generalnie Tarja śpiewa bardziej przyziemnie, starając się różnicować śpiew, będąc bliżej normalnego śpiewu niż opery. Zdecydowanie najbardziej operowym wykonaniem jest utwór Romanticide. Większą rolę wokalną zaczął też odgrywać Marco Hietala, którego mocny rockowy wokal ubarwia płytę. Świat muzyki ma to do siebie, że wszelkie kontrasty budują napięcie i zazwyczaj są czymś ciekawym, toteż duety wokalne Tarji i Marco są jedną z ozdób płyty. Jeśli chodzi o miks albumu to nie był on łaskawy dla Tarji, gdyż zdecydowanie nie jest to płyta nastawiona na wokal (który jest trochę wycofany), jak też na jakikolwiek inny instrument. Niemal tradycyjnie mamy prymat samej kompozycji, atmosfery i odmalowania emocji nad poszczególnym muzykami czy składnikami aranżacji. Cytując fragment Dead Gardens, muzyka maluje opowieść skrytą za obrazem Przechodząc już do konkretnych utworów, warto zaznaczyć, że Nightwishowa układanka staje się coraz bardziej bogata w różne komponenty. Jest to jedna z tych płyty gdzie nie mamy do czynienia z utworami metalowymi, którym ktoś dopisał orkiestrę, ale z muzyką symfoniczno-metalową od samego zarania. Partie orkiestralne są od samego początku skomponowane i stanowią nierozerwalną część muzyki. 1. Dark Chest of Wonders Pomijając intra, to archetypicznym otwarciem metalowej płyty jest zazwyczaj dynamiczny numer. To jest kanon i ciężko sobie wyobrazić album, który nie jest balladowy, a ma za otwarcie utwór o spokojnym charakterze. Umiejscowienie utworów na dotychczasowych płytach zespołu także zakładało podniesienie adrenaliny na początku i nie inaczej jest tym razem. Nightwish znów kłania się własnej i rockowej tradycji, zaczynając energetycznym, dobitnym i pełnym mocy numerem. Utwór krzyżuje mięsiste gitary z potęgą orkiestry symfonicznej. W konstrukcję tą udanie wplatają się partie chóralne w stylu soundtracków Zimmera lub muzyki Orffa, jeśli mówimy o klasyce. Owa „agresywność” dotyczy tylko i wyłącznie siarczystego i mocarnego brzmienia gitary, które może nasuwać skojarzenia z pracą gitar w grupie Anthrax. Pomijając ów fakt, cała reszta jest utrzymana w metalowo- symfonicznej stylistyce, a sama kompozycja zachwyca melodyką i od razu narzuca aranżacyjne standardy z jakimi będziemy mieli do czynienia przez cały album. Mianowicie: niemal symbiotyczny związek metalowego podłoża z pracą orkiestry. Nie ulega żadnej wątpliwości, że mamy do czynienia z wyjątkowo masywnym i miażdżącym otwarciem płyty. Wyróżnia się mostek z wpierw podbiciami kotłów i orkiestry, a potem surową gitarową szarpanką, która zmierza do porywającego podwójnego refrenu. Warto zwrócić uwagę na patent aranżacyjny zastosowany w tym numerze, a mówiąc ściślej tzw: „hybrydowe brzmienie” charakterystyczne dla Hansa Zimmera, idola lidera zespołu. Polega ono na łączeniu orkiestry z keyboardami, partie symfoniczne gra orkiestra, a instrumenty klawiszowe dublują partie orkiestralne, zlewając się w jedno z brzmieniem orkiestry bądź dopełniając je od spodu. Przypomnijmy choćby słynne The Battle z muzyki do Gladiatora. Podobne rozwiązanie zastosował tutaj Tuomas, który wymienia wspomniany kawałek w swoim top 10 utworów, jak widać nie bez powodu. 2. Wish I Had An Angel Najbardziej kontrowersyjny utwór na płycie. Powstały pod wpływem fascynacji lidera zespołu muzyką grupy Rammstein, charakterystyczny beat w tle i cięte mechaniczne gitary oprawione w przebojową formę, to Nightwishowa wersja industrial metalu. Bezpośrednią inspiracją była wizyta Tuomasa w nocnym lokalu w Kitee i obserwacja ludzkich zachowań. Na płycie pod względem stylistycznym ten kawałek robi trochę wrażenie przysłowiowego wołu przy karecie i odstaje jakby od reszty płyty. Niemniej wciąż mamy do czynienia z dobrym singlowym kawałkiem. Takie rzeczy wbrew temu, co się wydaje, też trzeba umieć napisać. Tuomas Holopainen niejednokrotnie podkreśla w wywiadach, że trudniej mu się tworzy czterominutowe kawałki o bardzo zwartej i zamkniętej formie niż epickie numery. Trzeba się w takiej sytuacji wykazać sporą dozą kompozytorskiej zgrabności. Oczywiście nikt nie będzie udowadniał, że jest to wiekopomne dzieło, bo nie o to chodzi w tym numerze. Trzeba zanotować, że utwór nie tylko nie ustępuje pozycjom wspomnianych Niemców, ale nawet ich przewyższa. Wzorcowo został również dobrany duet wokalny Tarji i Marco, których wymienność robi wrażenie. Kawałek zdecydowanie zyskuje na koncertach będąc ulubieńcem fanów i żelaznym punktem setu na każdej trasie zespołu. Ciekawostka, utwór jest bardziej wielowarstwowy niż się z początku wydaje. Pod koniec na przykład, udziela się w nim w harmoniach wokalnych fiński krzyczany GME choir 3. Nemo Charakterystyczny motyw na pianinie, który już dziś jest Nightwishową klasyką, a potem skrzyżowanie delikatności i ciężaru to Holopainenowy pomysł na hit i trzeba przyznać, że udany. Bardzo zgrabna singlowa kompozycja, w dużej mierze utrzymana w tradycyjnym Nightwishowym stylu owo mid-tempo i pół-balladowość połączona z żywszym refrenem. Swoje robią też przestrzenne partie orkiestry symfonicznej oraz krótka solówka Emppu. Nie brak też Nightwishowego znaku firmowego przy singlach, czyli „dziurawej” pierwszej zwrotki opierającej się na samej perkusji, basie i orkiestracjach, a dołączeniu gitary dopiero przy drugiej zwrotce. Miłym akcentem jest zmiana sposobu gry przez Jukkę pod koniec. Początkowo Nemo miało ponad 6 minut i trochę inną formę. Niepasujący fragment skończył ostatecznie w innym kawałku z tej płyty, o czym dowiecie się w toku dalszej lektury. Nemo jawi się jako utwór ze śliczną melodią, elegancją i wdziękiem niczym mitologiczne Gracje, a wszystko to bez zdrady ideałów w przystępnej formie. Jako pierwszy singiel kawałek implikował skojarzenie, że Once będzie płytą bardzo zachowawczą i zwartą. Jak się okazało, po raz kolejny sprawdziło się przysłowie: nie oceniaj płyty po singlach, bo w tym wypadku jego reprezentatywność dla całości materiału jest w zasadzie żadna. Co nie zmienia faktu, że jest on wciąż nice, jak mawiają nad Tamizą. 4. Planet Hell Długi rozbudowany wstęp do utworu, w którym prym wiodą instrumenty orkiestralne, wpierw smyczki, a potem trąbki, waltornie i inne instrumenty dęte cały czas kontrapunktowane wejściami chóru. Orkiestracja z intra należy do jednych z najbardziej smakowitych na albumie, natomiast gdy wchodzi gitara atakująca słuchacza zajadłym riffem, staje się jasne, że wehikułem który poniesie orkiestralną konstrukcję będzie ostre riffowanie Emppu. Jest to jedyny utwór na albumie, który rozpoczyna się samodzielnym śpiewem Marco. Twardy z dynamiczną motoryką i naleciałościami szybkiego heavy/power metalowego grania. Znowu bezbłędnie dobrany duet wokalny Tarji i Marco. Absolutnym highlightem utworu jest solówka klawiszowa (a tak naprawdę trzy ścieżki grające osobno, a nakładające się na siebie sprawiając tym wrażenie jednej). Jej umiejscowienie na tle ciężkich gitar, brzmienie klawiszy, mroczna atmosfera i charakterystyczne przebiegi po klawiaturze nasuwają skojarzenia z tym, co czasem robi klawiszowiec Dimmu Borgir, Mustis. Utwór wycisza się i kończy partią chóru o wyraźnej przewadze głosów żeńskich. 5. Creek Mary’s Blood Utwór unikat. Żeby w pełni sobie zdać sprawę, z czym mamy do czynienia, przytoczmy kilka faktów. Grupa symfoniczno-metalowa z Finlandii nagrywa kawałek z Indianinem, mieszając metal, muzykę symfoniczną, westernowe naleciałości i indiański folklor. Można się zapytać, ile znacie tego typu połączeń, jest to oczywiście pytanie retoryczne. Bo nikt nigdy nie połączył tych wszystkich elementów i pewnie już nie połączy, także Nightwish bo tak ekscentryczne mieszanki tworzy się zazwyczaj raz. Owszem zdarza się Indianin w kawałku metalowym, ale dotyczy to zazwyczaj grup folk metalowych głównie z Ameryki Południowej i środkowej grających tzw. „prehispanic metal” lub „tribal metal”. Styl, który łączy rdzenny folklor sprzed odkrycia ameryki przez Kolumba z surowym metalowym brzmieniem. Natomiast to, co zaprezentował Nightwish nie ma odpowiednika na świecie. Mamy do czynienia z w pełni autorskim pomysłem. Jedną z inspiracji muzycznych do napisania tego numeru były soundtracki do Ostatniego Mohikanina oraz Tańczącego z Wilkami. Tuomas zrobił niezgorszą robotę przy kompozycji, niektóre linie melodyczne i fragmenty aranżacji nawiązują do tak lubianego przez lidera zespołu Ennio Morricone. Udział muzyka indiańskiego Johna Dwa Jastrzębie objawia się tu grą na fletni pana, inkantacjami oraz końcową recytacją. Zwracają uwagę liczne zmiany tempa i aranżacji. Ten utwór przywraca też razem z Higher Than Hope gitary akustyczne w muzykę Nightwisha, gitary, które były nieobecne na poprzedniej płycie. Jest on też niemalże jedynym elementem folkowym na płycie, co jak już wspomniałem ustawia Once obok Century Child, jako najmniej folkowy album Nightwish. 6. The Siren Muzyka rockowo-metalowa i orient chodzą ze sobą na randki od zarania, również Nightwish korzystał z dobrodziejstw muzycznych bliskiego wschodu i używał tych dźwięków i skal, jak choćby przykładowo w Tutankhamen. Tym razem jednak posunęli się dalej i sięgnęli po wschodni instrument zwany sitarem, który przewija się przez większość utworu. Bardzo dobrze wyeksponowana jest gitara basowa. Kawałek wabi nas swym pięknem i czarem niczym tytułowa syrena z kart Odysei Homera. W mostku mamy krótki oniryczny pasaż harfy. Doskonale dobrane chóry w tle pasują do utworu jak ubranie szyte na miarę. Kompozycja jest też popisem Tarji, której arabizujące ozdobniki i wokalizy harmonijnie zespalają się z muzycznym podkładem, otulając słuchacza klimatem rodem z baśni Tysiąca i jednej nocy. Na koniec jako ciekawostkę warto zwrócić uwagę, że to absolutnie jedyny utwór zespołu, gdzie mamy solówkę na skrzypcach elektrycznych, takich na jakich gra Vanessa Mae lub nasz rodzimy Jelonek. 7. Dead Gardens Utwór otwiera strefę dwóch najbardziej agresywnych kompozycji na albumie. Znowu mamy do czynienia ze swego rodzaju ewenementem, gdyż utwór to bardzo melodyjny, by nie rzec przebojowy. Natomiast gitary są twarde i mechaniczne, utrzymane w średnim tempie, przypominają brzmieniem znany utwór Walk Pantery, kolejnego ulubieńca Tuomasa i przy okazji Jukki. Osobną sprawą jest zakończenie, które jest monotonnym powtarzaniem dwóch motywów, tworząc efekt jakby coś się zacięło. Można na to spojrzeć dwojako, ktoś niezaznajomiony ze specyfiką zespołu, będzie narzekał na jednostajność, brak pomysłu (sic!). Jednak prawda jest zupełnie inna – to jest właśnie wspomniany pomysł! Trzeba pamiętać, że utwory Nightwish zawsze ilustrują tekst. W tym wypadku utwór opowiada o bloku artystycznym, zacięciu, tego rodzaju emocje chciał odmalować autor w muzyce. Zatem czy zmienna i urozmaicona końcówka sprawiłaby, że słuchacz miałby wrażenie zaciętej płyty?Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie. Mam nadzieje, że w tej chwili staje się klarowne, czemu ta końcówka jest właśnie taka, a nie inna. 8. Romanticide Pozycja, która jako demo nazywała się The Testament song jako że riffy przypominają thrash z końca lat 80. w wykonaniu właśnie zespołu Testament. Jedyny w historii Nightwisha składak, ponieważ cała druga cześć utworu to pierwotnie była część Nemo, która ostatecznie skończyła jako uzupełnienie tego numeru. Pierwszą część do przełamania skomponował Marco, nadając riffom klasyczny thrashowy posmak. Znowu jak wcześniej, dotyczy to tylko gitar, gdyż nie zabrakło symfonicznej otoczki. Po charakterystycznym „złamaniu” mamy ekwilibrystyczną solówkę gitarową i kolejne agresywne zakończenie. Można się zastanowić, czy umieszczenie drugiego numeru z bardzo agresywną końcówką z rzędu to dobry pomysł. Moim zdaniem niekoniecznie, co nie zmienia faktu, że wciąż mamy do czynienia z kawałkiem na wysokim poziomie. 9. Ghost Love Score Opus magnum nie tylko płyty, ale całej dyskografii Nightwisha. Kompozycja, o której można by napisać osobne opracowanie. Trwająca dziesięć minut układanka z metalu i symfonii, gdzie z początku delikatny niczym morska bryza wokal Tarji znakomicie kontrastuje z monumentalnymi wejściami chóru i orkiestralnym rozmachem. Partie orkiestralne w tym kawałku to zresztą również opowieść na osobną bajkę. Ich rozbudowanie może się raczej kojarzyć z pełnymi przepychu symfoniami dziewiętnastowiecznych kompozytorów doby romantyzmu lub wielkim kompozytorami muzyki filmowej niż z muzyką rockową. Napięcie jest budowane w iście filmowy sposób lub niczym akty w operze. Utwór płynnie przechodzi od potęgi i rozmachu do bardziej spokojnych fragmentów. Znalazło się też miejsce na fortepian po trzeciej minucie i solówkę gitarową, po której następuje czysto orkiestralny pasaż. Buduje on stopniowo napięcie przed drugą bardziej dramatyczną częścią utworu. Kompozycja cały czas zadziwia świeżością, płynnością przejść i wyrafinowaniem aranżacyjnym. Podchody obojów, fagotów i innych instrumentów dętych wtłoczonych w ciężkie partie gitar mogą zachwycić. Zmiana metrum około ósmej minuty to miły ukłon dla fanów muzycznej matematyki i na koniec powrót partii chóralnych, co zamyka formę. Po tym wszystkim, człowiekowi pozostaje tylko to bardzo rzadkie wrażenie obcowania z muzycznym absolutem, fundamentalnym dziełem dla swojego gatunku. Choć trzeba przyznać, że nawet na tle muzyki metalowej czy rockowej ogółem, numer jest pozycją absolutnie topową. Rzemieślnikiem się jest, a artystą się bywa tylko czasami – właśnie w takich momentach. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że skupiając się wyłącznie na orkiestrze można przegapić, iż użyto też hinduski sitar, słychać go w tle przed wejściem wokalu w pierwszej zwrotce. 10. Kuolema Tekee Taiteilijan Jedyna stricte ballada na płycie i przy okazji jedyny utwór w rodzimej mowie Nightwisha. Dla nas Polaków egzotyczna pozycja. W numerze nie występuje w ogóle nikt z zespołowych instrumentalistów. Oprawę muzyczną stanowią sami londyńscy filharmonicy i chór. Całość inkrustują dyskretne podbicia kotłów. Głównym punktem utworu jest wzruszająca solówka na wiolonczelach. Te ręcznie robione dwustuletnie Stradivariusy, emanują szlachetnością i dostojeństwem. Obok wspomnianego instrumentarium, główną gwiazdą utworu jest Tarja, to na jej pięknym śpiewie koncentruje się uwaga słuchacza. 11. Higher Than Hope Wspólna kompozycja Marco i Tuomasa poświęcona Marcowi Bruelandowi, Amerykaninowi zaprzyjaźnionemu z Tuomasem, który zmarł przegrywając walkę z rakiem, więcej na ten temat można przeczytać tutaj. Ronnie James Dio powiedział kiedyś, że zawsze żeby podkreślić te mocarne fragmenty muszą istnieć też te spokojne. Radę tę jakby wziął sobie do serca Tuomas, bo utwór zaczyna się comebackiem gitar akustycznych w muzyce Nightwisha. Gra na nich nie Emppu, ale Marco, który prócz biegłej znajomości arkanów gry na basie jest zespołowym specjalistą od gitar akustycznych i klasycznych. Po czułej i przytulnej, łagodnej zwrotce, potężny chóralny refren spada na nas jak grom z jasnego nieba. Wgniata w ziemię za każdym razem aż do końca. To nie jest tylko kwestia gitar, które w tym utworze nie są jakoś drastycznie wyraźne i ciężkie, ale bardziej zasługa kumulacji wszystkich składników aranżacji: perkusji, kotłów i bębnów orkiestralnych, sekcji dętej, basu, chóru itd. Swoje robi też element zaskoczenia. Druga zwrotka wyróżnia się prowadzeniem melodii przez flet poprzeczny. W środku mamy instrumenty smyczkowe grające techniką pizzicato, z wplecionymi fragmentami wywiadu Marca Bruelanda niedługo przed śmiercią, co dodatkowo potęguje tragiczne okoliczności powstania numeru. Utwór unieśmiertelnił Bruelanda oraz stał się przejmującym epitafium i równocześnie klamrą zamykającą album. Jedenaście utworów, ponad godzina muzyki symfoniczno-metalowej z najwyżej półki. Mimo konwencji metalu symfonicznego Nightwish nie zamknął się w przysłowiowej wieży z kości słoniowej, wprowadzając w swą muzykę elementy z innych gatunków. Jak widać, znalazło się tu miejsce i na niemal thrashową agresję i na indiański folklor lub posmak orientu czy lekko industrialny hit bądź kameralną balladę. Jeśli chodzi o stronę tekstową, to mamy niezły rozstrzał, nie jest to zdecydowanie album koncepcyjny jak Century Child. Tym razem Tuomas postawił na różnorodność swoich poetyckich liryków. Prezentuje on na każdej płycie w zasadzie stały równym poziom warstwy lirycznej z licznymi nawiązaniami literacko-kulturalno-mitologicznymi. Wyróżniają się pod tym względem ostre utwory: Romanticide, Dead Gardens czy Planet Hell, choć trzeba dobitnie zaznaczyć, że na płycie nie ma słabych tekstów i próżno szukać tu pięty achillesowej w tej kwestii. Rekapitulując, Once choć w momencie wydania wzbudzało u fanów mieszane uczucia to jednak dziś jest to już płyta kultowa. Prezentująca brzmienie do którego Nightwish dochodził osiem długich lat z każdym kolejnym krokiem i albumem zbliżając się do niego. Płyta stanowi logiczną konsekwencję obranej przez zespół drogi. Umiejętnie potrafili zachować charakterystyczne dla siebie pierwiastki i własną estetykę, odświeżając jednocześnie swój styl. Wprowadzili z jednej strony nowe elementy, a z drugiej strony ulepszenia aranżacyjno-brzmieniowe. To, co może też cieszyć, to coraz większe wychodzenie zespołu poza „metalową szufladkę”, co skutkuje wspomnianą na początku różnorodnością i narastającym eklektyzmem. Album pozostaje pozycją wybitną i prawdopodobnie największym osiągnięciem składu z Tarją Turunen, perfekcyjnie zrealizowanym marzeniem piątki ludzi z dalekiej północy. A po przesłuchaniu go pozostaje tylko nacisnąć „repeat” i usłyszeć znowu Once I had a dream and this is it… © Maciej Anczyk
-
Czwarty album studyjny Nightwish. Zespół w momencie nagrywania go był już gwiazdą w Finlandii i stawał się coraz bardziej znany w metalowym światku w Europie i na świecie. Ta płyta jest traktowana zazwyczaj dwojako. Bądź jako płyta przejściowa między stylem znanym z Oceanborn i Wishmaster, a tym od czasu Once, bądź jako sama początek nowego stylu Nightwish. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji, aczkolwiek w muzyce jak to w życiu, rzadko co jest czarno-białe, zazwyczaj mieniąc się odcieniami szarości. Tak i w tym przypadku, mimo zaczynu nowego stylu, można odnaleźć elementy świadczące o pewnej przejściowości i nawiązywaniu do wcześniejszych wydawnictw. Natomiast zmiany, które na naszych oczach dokonały się w twórczości zespołu, można ująć w następujących punktach: A) Dojście do składu Marco Hietali, człowieka zakochanego old-schoolowym rocku i metalu, który nie przepada za galopadami i „jodłowanymi” melodiami, jest raczej fanem Black Sabbath czy Dio. Nowy członek zespołu stał się drugim wokalistą i od tego czasu odpowiada za męskie wokale. Ma on za sobą naukę w college’u muzycznym i sporą wiedzę na temat teorii muzyki. Co warto zaznaczyć, lider zespołu nadmieniał kiedyś w wywiadzie, że Marco otworzył mu oczy na pewne sposoby aranżowania i umiejscowienia basu w przestrzeni muzycznej, z których wcześniej nie korzystali. Marco opanował także biegle arkana gry na gitarze akustycznej i klasycznej. Brodaty basista jest muzykiem bardzo dobrym technicznie, z wieloletnim doświadczeniem zarówno studyjnym jak i scenicznym. Dziś ciężko sobie wyobrazić Nightwish bez Marco, a mówię to nie bez kozery, bo właśnie ta płyta po raz pierwszy pokazała Nightwish, jaki znamy obecnie i wytyczyła kierunki rozwoju na przyszłość. B) Z dokoptowaniem Marco wiąże się bardziej wyrazisty i cięższy bas. Marco gra kostką i bardzo siłowo, z agresją atakuje struny, podczas gdy poprzedni basista Sami Vänskä używał do gry palców i grał znacznie delikatniej. Konsekwencją cięższego brzmienia basu jest też cięższe i bardziej masywne brzmienie gitar. Sześć strun Emppu charakteryzuje się bardziej zdecydowanym przesterem niż na poprzednich płytach. Gitarzysta Nightwish po raz pierwszy przechodzi również ze standardowego strojenia E, stosowanego z powodzeniem w latach 1997-2001, do obniżonego strojenia D, które stosuje z drobnymi odstępstwami (czasami schodząc aż do C) po dzień dzisiejszy. C) Motoryka – jak już wspomniałem Nightwish zaczął grać wolniej, ale ciężej, zupełnie zmieniło się frazowanie gitar, już nie uświadczymy szybkich, lekkich i unoszących się jak Pegaz w powietrzu galopad. W ich miejsce zadomowiły się cięższe, potężne, bardziej masywne brzmienia. Także Jukka ze swoim zestawem perkusyjnym nie nadużywa podwójnej stopy, zachowując ją tam gdzie jest ona konieczna. D) Zmienił się ogólny klimat muzyki na ciemniejszy, bardziej melancholijny i pełen refleksji. E) Nastąpiła absolutnie kluczowa zmiana w kwestii brzmienia i aranżacji, poprzez wprowadzenie do muzyki zespołu, po raz pierwszy pełnej orkiestry symfonicznej: Joensu City Orchestra i dużego klasycznego 18 osobowego chóru mieszanego. F) Tarja zmieniła swój sposób śpiewu na mniej operowy. W wielu utworach stara się używać bardziej normalnego wokalu, jedynie z lekkim operowym posmakiem. Nightwish znacznie mocniej niż wcześniej, zaznaczył symfoniczne i filmowe wpływy w swojej twórczości. To jest już metal symfoniczny pełną gębą. Trzeba też zanotować powrót tu i ówdzie do nastrojowych gotycko-metalowych brzmień, z jakich zespół słynął w okresie debiutanckiego albumu. Tym razem jednak w wersji bardziej melancholijnej, dojrzalszej i ciemniejszej brzmieniowo. Nagranie płyty poprzedził ciężki okres w życiu lidera zespołu i jednocześnie twórcy całego repertuaru. Rozstanie z poprzednim basistą Samim, problemy z Tarją, komplikacje w życiu osobistym. Maestro jest tego rodzaju twórcą, który mimo świetnego opanowania zasad rzemiosła i erudycji, pisze przysłowiową wątrobą. Nightwish zawsze był odzwierciedleniem jego duszy. Toteż nie najlepszy okres w życiu Tuomasa, dał światu najbardziej melancholijną płytę w dziejach zespołu. Po raz pierwszy mamy do czynienia ze swego rodzaju koncept albumem. Jeśli chodzi o stronę liryczną, motywem przewodnim płyty jest utrata dziecięcej niewinności i rozczarowanie otaczającym nas światem oraz związane z tym sprawy. Wszystkie teksty orbitują wokół owego tematu. Spod szyldu Nightwish wyszedł album, jak wspomniałem wyjątkowy gorzki, choć jednocześnie nie pozbawiony całkowicie nadziei. Warto jeszcze przytoczyć skąd się wziął metaforyczny tytuł płyty – Century Child. Otóż w owym czasie, Tuomas był bardzo zmęczony życiem, rozczarowany, był nawet moment, że zastanawiał się nad zakończeniem działalności Nightwish. Sprawy wokół go przytłaczały, do tego dochodziły jeszcze problemy personalne (Sami/Tarja) i osobiste. To był mroczny okres dla niego i to dziecko w środku, ta dziecięca niewinność i radość życia, zostały w znaczym stopniu zabite. Świat wokół zniszczył w nim część tej niewinności, którą miał kiedyś i jego „wewnętrzne dziecko” stało się tak metaforycznie stare, doświadczone przez życie i zmęczone, że określił je jako Dziecko Stulecia. Tytuł ten niby klamra, idealnie spina koncept płyty. Jest to ostatnia płyta z jakimś większym użyciem instrumentów klawiszowych, w roli elementu dominującego w brzmieniu. Keyboardy są wyraźnie słyszalne obok orkiestry symfonicznej w praktycznie każdym utworze. 1. Bless The Child Utwór otwierający płytę, bardzo dobrze oddający ducha albumu, napędzany rytmicznym staccato klawiszy. Tuomas określa ten utwór jako idący po śladach Hansa Zimmera. W pierwszym odruchu może to wywołać zaskoczenie, ale gdy wgłębimy się w twórczość Niemca i dojdziemy do na przykład muzyki z filmu Black Rain,, a w szczególności do utworu The Final Confrontation. Usłyszymy wyraźnie skąd Tuomas czerpał inspirację, jeśli chodzi rytmikę i specyficzne klawiszowe uderzenia dźwięku. Swoje robi też mocno przesterowany bas Marco. W mostku dumnie prezentują się potężne partie po raz pierwszy użytej pełnej orkiestry symfonicznej. W utworze wystąpił też Sam Hardwick (ten sam, którego znamy jako martwe „wewnętrzne dziecko” – Dead Boy z Dead Boy’s Poem), recytując pewne fragmenty tekstu w zakończeniu, notabene dość mocnym i gitarowym. 2. End Of All Hope Kompozycja jako demo nosiła tytuł Rewishmastered. I jest to jeden z wcześniej wspomnianych refleksów stylu z poprzedniej płyty, aczkolwiek chodzi tu tylko o konstrukcję utworu. Polega to też na wykorzystaniu w podobny sposób partii chórów czyli na początku i w refrenach. W przypadku tego konkretnie numeru dochodzą jeszcze partie chóralne w części C czyli mówiąc popularnie – mostku. Natomiast samo brzmienie jest zupełnie inne. End of All Hope to utwór ciemny, dramatyczny nie mający w sobie nic z lekkości oraz rześkiej i optymistycznej energii, jaka cechowała Wishmastera. Tym razem to raczej energia rozpaczy i dramatu, niemalże krzyk. Bardzo wyraźnie słychać chrupiący bas, a całość ubarwia krótka solówka gitarowa. 3. Dead to the World Gdy na dzień dobry, słyszymy współgranie głosów Tarji i Marco, to zdajmy sobie sprawę, że podobne rozwiązanie zastosowano na następnej płycie przy jednym ze singli. Jednak w tym przypadku pierwszą zwrotkę zaczyna Marco Hietala i jest to jego pierwsze samodzielne wejście na tej płycie, na tyle surowe i gitarowe, że dopóki śpiewa Marco można odnieść wrażenie, iż mamy do czynienia z tradycyjnym męskim heavy metalem. Dopiero partie klawiszowe i wokal Tarji naprowadzają nas na właściwy tor. Numer zakorzenia się dobitnie w naszych uszach ultra melodyjnym refrenem. Wybornie i z dużym wyczuciem został dobrany też duet wokalny i podział tekstu między wokalistów. Potem mamy wyraźne maidenowskie przyśpieszenie, z podwójną stopą zestawu Jukki Nevalainena, po którym do naszych uszu dochodzi wyciszenie z samym pianinem. Warto dodać, że jest to prawdziwe akustyczne pianino Tuomasa, a nie imitujący je syntezator. Końcówka to już tradycyjnie powtórzenie refrenu. 4. Ever Dream Ten numer ten stanowi jakby pre – Nemo. Wejście na pianinie rozpoczyna utwór. Oczywiście pod względem motoryki, brzmienia czy aranżu kawałek wyraźnie się różni od Nemo, ale konstrukcją jest już zaczynem singla z Once. Warto zauważyć, że już znajduje zastosowanie (podobnie jak w Nemo), patent z dziurawą pierwszą zwrotką bez gitary, która dołącza dopiero później, co będzie charakterystyczne przy wielu następnych singlach zespołu. Na tej w większości melancholijnej i ciężkiej płycie, ta kompozycja wyróżnia się swoją lekkością, zwiewnością i dynamiką jakby wyjętą z poprzedniego albumu Wishmaster. I tylko bardzo dobrze zaznaczone partie orkiestry symfonicznej sygnalizują, że to nowe wcielenie grupy. W refrenach słychać w tle partie wokalne Marco, które jednak bardziej wyraziste i dłuższe stały się dopiero na koncertach. Po dwóch zwrotkach następuje popisowa solówka Emppu i zwolnienie, po którym mamy przyspieszenie jeśli chodzi o frazowanie gitar i pracę perkusji, przez co utwór kończy się rozpędzoną, melodyjną power metalową galopadą. 5. Slaying the Dreamer Najcięższy utwór na albumie. Asumpt do jego napisania, dała liderowi Nightwish, osoba z otoczenia zespołu, która go dość mocno zbeształa, krytykując sposób prowadzenia grupy. Sytuacja ta przelała czarę goryczy. Od strony muzycznej, po raz pierwszy pojawiły się w stylu grupy naleciałości thrashowe, inspirowane tak lubianą przez Tuomasa – Panterą. Można je wychwycić w drugiej części utworu, gdzie na tle agresywnych, szarpanych riffów gitarowych wydziera się Marco. Rozbujane zwrotki, podniosły chóralny refren i lekko orientalizujący mostek poprzedzają ostrą końcówkę. Utwór sygnalizuje chęć wycieczek Nightwisha w bardziej agresywne rejony. Zespół kontynuował i rozwijał potem styl z tego utworu, czego dowodem były takie rzeczy na Once jak Dead Gardens i Romanticide czy utwór Master Passion Greed z jeszcze kolejnej płyty, będący apogeum agresywnych wycieczek zespołu. Przez ów „pierwiastek agresji” jest to rzecz zdecydowanie różniąca się stylistycznie od reszty płyty. W miejsce melancholii pojawił się gniew i złość, a utwór skanalizował i dał ujście emocjom kłębiącym się w głowie lidera zespołu w tamtym okresie, będąc swego rodzaju muzyczną pięścią wymierzoną w brutalny świat. 6. Forever Yours Jedyna ballada z prawdziwego zdarzenia na albumie, choć pod koniec wzmocniona gitarą elektryczną. Spowita orkiestralnym aranżem i z melodią prowadzącą trochę przypominającą tą, którą wszyscy znamy z Titanica. Jest to też rodzynek na płycie, bo jako jedyny na albumie przynosi ze sobą elementy folkowe, które materializują się w postaci krótkiej partii fletu prostego w środku utworu. Co ustawia Century Child, jako najmniej folkowy album ze wszystkich wydawnictw zespołu. Jest to też najmniej lubiany kawałek z tego wydawnictwa przez samego Maestro. 7. Ocean Soul Utwór bardzo ważny dla lidera zespołu, o niesamowicie osobistym, niemal intymnym charakterze. Do tego stopnia, że oficjalnie oświadczył on, że nigdy nie zostanie zagrany na żywo. Atmosferyczny numer trochę w klimacie gothic metalowym i z brzmieniami instrumentów klawiszowych, przypominajacych nieco rozwiązania z neoprogresywnych bandów typu Pendragon, lecz w ciemniejszym wydaniu. Refleksyjny nastrój plus dość chwytliwy refren są atutami kompozycji. W końcowej części utworu następuje lekkie podkręcenie dynamiki, która jednak nie zmienia kontemplacyjnego wyrazu całości. 8. Feel For You Początek utworu opiera się na wyraźnie zaznaczonych partiach basu Marco, którym po chwili idzie w sukurs sekcja smyczkowa orkiestry symfonicznej. Delikatny śpiew Tarji wciąga nas w głąb opowieści, niczym księżyc przyciąga do siebie lunatyka. Prawdziwym highlightem kawałka jest niespodziewane wejście wokalne Marco Hietali. Kapitalne skontrastowanie wokalu żeńskiego i męskiego i moc głosu jaką pokazuje w tym momencie nowy basista, powodują, że jest to bez dwóch zdań najbardziej ekscytująca partia wokalna naszego wikinga na płycie. W finale wyraźniej zaznacza się obecność riffów Emppu, który twardymi partiami gitary stawia przysłowiową kropkę nad i, dopełniając tym ładnie formę utworu. Numeru, który jest lekko ironiczny w wymowie. 9. The Phantom of the Opera Nightwish rzadko kiedy umieszczał cover na podstawowej, studyjnej płycie zespołu, tym razem po raz trzeci (po Walking in the Air i Over the Hills and Far Away), zdecydował się na taki krok. Upiora w Operze znają pewnie wszyscy z dziesiątków wykonań, jest to jeden z najpopularniejszych musicali na świecie. Jego wykonań istnieje legion, ich ilość jest tak duża, że niekoniecznie znany ogółowi jest oryginalny singiel, śpiewany przez Sarah Brightman. I przy całym pięknie jej głosu, muzycznie reprezentuje on typowo ejtisowe brzmienie. Elektroniczna perkusja, rozmyte gitary, syntezatory i orkiestracje, ale całość charakteryzuje brak werwy i dynamiki, wyróżnia się głównie melodia. Piszę o tym nie bez kozery, bo wypowiadając się na temat wersji Nightwish. trzeba zestawić ją z tamtym singlem. Ta żywsza bardziej metalowa wersja tak się ogółowi wbiła w podświadomość, że nie pamiętają, iż oryginał taki nie był. Zespół nadał tej kompozycji energii i pazura, jaki powinien charakteryzować metalowy musical. W zasadzie to opracowanie stało się teraz kanoniczne, bo nawet oryginalna wykonawczyni na koncertach prezentuje ten utwór, najczęściej w wersji zbliżonej do Nightwish. Głosy Tarji i Marco idealnie współgrają, zresztą basista zespołu wydaje się być wręcz stworzony do roli upiora. Jedyne z czego zrezygnowano to wysokie partie wokalne pod koniec, gdyż nie znosi ich mózg zespołu Tuomas (jednak były one wykonywane przez Tarję w wersji koncertowej). 10. Beauty of the Beast W momencie wydania była to najdłuższa i najbardziej zaawansowana kompozycja jaka wyszła pod szyldem zespołu. Będąc zarazem najbardziej zespołową pozycją w historii. Jej autorami są Tuomas Holopainen, Marco Hietala i Emppu Vuorinen łącznie. Jest to jedyny utwór podpisany przez trzy osoby naraz w historii grupy. Nigdy wcześniej, ani nigdy później taki fakt nie miał miejsca. Numer czaruje nas trwająca ponad dziesięć minut mieszanką gitar, keyboardów, chórów męsko-żeńskich i partii orkiestry symfonicznej. Charakterystyczna zimmerowska rytmika, te specyficzne uderzenia (jakie znamy choćby z kawałka otwierającego album). Aranżacyjnie utwór bezbłędnie zlewa brzmienie instrumentów klawiszowych z orkiestrą, tak charakterystyczne własnie dla wspomnianego Zimmera. Całość jest zasadzona na potężnych bębnach, a przede wszystkim chrupiącym basie. Numer został podzielony na trzy części. Pierwsza utrzymana w średnim tempie, stworzona została przez Marco, jeśli się wsłuchacie uważnie, to usłyszycie, że Marco udzielił się także wokalnie w tle. Druga szybsza, orientalizująca z partiami solowymi poszczególnych instrumentów, gdzie istotny wkład wniósł Emppu. Utwór zamyka trzecia i ostatnia część, skomponowana przez Tuomasa. Jest ona najbardziej majestatycznym fragmentem utworu, naznaczonym wiodącą rolą orkiestry. Numer zamyka recytacja Sama Hardwicka, która jest nawiązaniem do noweli S.Byatt „Opętanie”. Kawałek jest bardzo dobrym zamknięciem płyty oraz udanym i spójnym nawiązaniem do pierwszego utworu. Płyta jest mało zróżnicowana jak na standardy ostatnich albumów zespołu, ale należy to zrzucić na karb konceptu i zachowania pewnej spójności brzmienia i klimatu całości. Poza tym zaznaczają się tu jeszcze pewne elementy z wczesnych płyt grupy, które właśnie charakteryzowały się większą jednolitością brzmieniowo-aranżacyjną. Century Child otwiera nowy rozdział w historii Nightwish i nie jest tylko przygrywką, przed tym co się będzie działo później, ale samodzielnym bytem o bardzo wyrazistej charakterystyce. Oczywiście można na jej przykładzie prześledzić rozwój grupy, ale tak można równie dobrze rzec o każdej płycie. Spowity specyficznym refleksyjnym klimatem album z bardzo dobrymi kompozycjami, prezentuje się jako ważne wydawnictwo w dyskografii grupy. Osobiste, pełne zadumy poetyckie liryki, w jakie oprawiona jest zawartość muzyczna płyty, są znakiem firmowym wydawnictwa. I tak oto mamy kolejny świetny album, który zaprasza nas do Nightwishowego świata, tym razem bardziej nastrojowego i melancholijnego niż wcześniej, ale jak pisał Leopold Staff żyłem i z rzeczy ludzkich nic nie jest mi obce. © Maciej Anczyk
-
Podczas gdy debiut Nightwish zyskał rozgłos głównie na rodzimym podwórku, tak Oceanborn dał zespołowi bilet do wejścia na europejskie salony metalu, a nawet poza obszar starego kontynentu. Styl jaki zademonstrował na tej płycie zespół do dzisiaj jest kojarzony z Nightwishem, mimo że grupa od ponad dekady tak nie gra. Album odbił się szerokim echem w metalowym światku, zainspirował wiele innych grup, będąc niekończącym się źródłem powstawania naśladowców i epigonów takiej estetyki. Nie ulega wątpliwości, że to najszybsza płyta zespołu, o niespotykanej wcześniej ani później dynamice. Mimo dość śmigłej motoryki, album nie jest zbyt ciężki wręcz przeciwnie, spowija go zwiewny niemal eteryczny klimat, niepozbawiony jednak elementów mroku i iskierki demoniczności. Pomimo całego polotu muzycznego, Oceanborn był o dziwo nagrywany w niezwykle trudnej sytuacji w zespole, ciągłych konfliktów i pretensji. Tuomas i Emppu nie rozmawiali ze sobą podczas znacznej części sesji, wymieniając uwagi li jedynie poprzez Jukkę. W stosunku do debiutu styl zespołu wyewoluował w bardziej symfoniczny. Implikuje to pierwszy raz kooperację z kwartetem smyczkowym pod przewodnictwem Plamena Dimova, nauczyciela muzyki, który uczył Tuomasa przez wiele lat. Liczne ścieżki kwartetu słyszymy w większości utworów na płycie, a w niektórych fragmentach następuje ich multiplikacja, wiele ścieżek nałożono na siebie. Rozszerzeniu uległy także wpływy muzyki folkowej, a często pojawiające się partie fletu Esy Lethinena są ozdobą płyty w aż sześciu numerach, wprowadzając folklorystyczne pierwiastki w muzyczną płaszczyznę płyty. Muzyka stała się również bardziej energetyczna w porównaniu z poprzednim wydawnictwem, a przymiotnik epicka wcale nie będzie już używany na wyrost. Zmniejszone zostały także wpływy gothic metalu i grup typu The Gathering na rzecz bardziej wyraźnych elementów symfonicznych i większych wpływów z rejonów typowo metalowych. Osobny akapit to kwestia wokalu, Tarja Turunen śpiewa tu najbardziej operowo ze wszystkich płyt zespołu, wychodząc nieraz wręcz poza swój normalny rejestr. Wokalistka wspomina sesje do płyty jako koszmar i bardzo niekomfortową sytuację. Jako ciekawostkę podam, że śpiew w większości utworów został zarejestrowany w ten sposób, iż Tarja zarzekała się i płakała, że nigdy owej partii nie zaśpiewa, że nie jest ona w ogóle pod nią, po czym koledzy z zespołu zachęcali ją żeby spróbowała rozluźniona na wyłączonym mikrofonie. Nikt tego nie usłyszy a nuż się uda. Jak widać los bywa przewrotny nie tylko dla pana Twardowskiego, bo owe próby usłyszało grubo ponad milion osób na całym świecie, bo w takim nakładzie sprzedała się dotychczas płyta. Zespół po raz pierwszy nawiązał też współpracę z inżynierem dźwięku Mikką Karmila, z którym pracuje do dnia dzisiejszego. Odpowiadał on za miksy i nagrania, które obrabiał w słynnym Finnvox studio. Toteż materiał z sesji do Oceanborna brzmi jeszcze bardziej profesjonalnie niż do debiutu, o wiele więcej czasu poświęcono też na nagranie samej płyty. Generalnym założeniem jakie postawili sobie członkowie zespołu przez nagraniem, było pokazanie bandu od jak najlepszej strony, innej niż na poprzedniej płycie. Toteż powstał album bardziej techniczny, z wieloma partiami instrumentalnymi zdradzający bardzo dobry warsztat muzyków i solidne przygotowanie teoretyczne. Przeskok stylistyczny, jaki nastąpił między pierwsza, a drugą płytą zespołu był wynikiem zmieniających się fascynacji muzycznych lidera grupy oraz chęci pokazania różnorodności w muzyce zespołu. Natomiast cała płyta jako taka, jest utrzymana mimo wewnętrznego zróżnicowania w podobnym, spójnym klimacie i kolorystyce brzmieniowej. Słysząc kawałek z tej płyty można bez trudu zgadnąć, że nie może on pochodzić na przykład z Century Child albo Once. Produkcja jak na ówczesne czasy jest bardzo selektywna i w zasadzie nie zestarzała się od momentu wydania albumu. W tej kwestii ciężko Oceanbornowi stawiać jakikolwiek zarzut. Spośród wszystkich albumów Nightwish ten album jest płytą z miksem gdzie najbardziej do przodu wysunięty jest wokal. Głos Tarji dlatego dominuje na płycie, bo tak została ona zmiksowana. Bardzo szybko zespół odszedł od takiego miksu, natomiast ten styl produkcji, czyli wokal do przodu, a reszta w tle kontynuuje na swoich solowych albumach Tarja (co jest zrozumiałe, że nie mając warstwy muzycznej na poziomie choćby tego longplaya, robi ze swojego wokalu głównego aktora płyty). Tym razem do wykonania męskich partii wokalnych zaproszono Tapio Wilskę, kolegę Tuomasa z wcześniejszej grupy Nattvindens Gråt, jego agresywny wokal ubarwił dwa numery na płycie. 1. Stargazers Najszybsze otwarcie płyty w historii zespołu. Utwór ten to prawdziwa rakieta napędzana grą sekcji rytmicznej i wysoko granymi partiami solowymi Emppu. Swoje robi też kwartet smyczkowy udanie komponując się z resztą, szatkuje on zgrabnie przestrzeń aranżacyjną utworu, a reszty dopełniają klawisze Tuomasa. Sama melodia ma ewidentnie klasycyzujące korzenie przeplecione folklorystycznymi refleksami, to właśnie przepis na ciekawą kompozycje spod pióra maestro Holopainena. Uważny słuchacz może też wychwycić niejaką parafrazę melodii z Ostatniego Mohikanina , tyle że w wersji metalowej. Duże wrażenie robi wokal Tarji w tym utworze śpiewający bardzo wysoko i mocno. Ciężko wskazać jakiś inny utwór zespołu z tak wysokimi liniami wokalnymi, można wręcz obwieścić, że to wokal Tarji przykuwa uwagę słuchacza w tym kawałku, czyniąc z niej niemal pierwszoplanową gwiazdę utworu. 2. Gethsemane Prawdopodobnie najlepszy utwór na płycie. Z wyrazistymi partiami smyczkowymi i szybkimi partiami granymi na pianinie. Przebojowy refren plus poetycki tekst. Po dwóch zwrotkach następuje krótka riffowa szarpanka i przełamanie z fletem w stylu Jethro Tull. Wprowadza to w utwór trubadurowy, niedzisiejszy klimat niemal wyjęty z kart jakiejś starej powieści. Uspokojenie przynoszą delikatne smyczki, a przysłowiową „kropkę nad i” stawia Emppu grając tu swoją prawdopodobnie najlepsza solówkę gitarową, a przynajmniej najdłuższą. 3. Devil & The Deep Dark Ocean Jeden z dwóch najszybszych kawałków w historii Nightwish. Perkusja momentami jest ultra szybka, podobnie riffowanie gitar chwilami wchodzi na prawdziwe turbo obroty. Ze względu na łączenie szorstkiego, mrocznego agresywnego wokalu podchodzącego niemal pod growl z operowymi partiami Tarji skojarzenia biegną w kierunku Theli Theriona jednej z ulubionych płyt Tuomasa w tamtym okresie, do inspiracji którą wielokrotnie przyznawał się w wywiadach. Mroczna aura, lekko demoniczna atmosfera, teatralność, partie klawiszy a la organy z charakterystycznymi przebiegami wzbudzają znowu skojarzenia z teatralnymi grupami symfonicznego blacku typu Asgaard czy nawet Dimmu Borgir. Zwracają uwagę wręcz krzyki i piski Tarji w tle brzmiące niemalże jak owo baśniowe licho lub demoniczny chochlik. Utwór pokazuje ostrzejszą stronę Nightwish z jaką nie mieliśmy do czynienia na debiutanckim albumie, a jaka będzie powracać nieraz w przyszłości. 4. Sacrament of Wilderness Najbardziej tradycyjnie gitarowy kawałek utrzymany w duchu melodyjnego metalu, sam styl riffów przypomina trochę Stratovarius z wydanej rok wcześniej płyty Visions, którą zafascynowany był wówczas na przykład Jukka. Trzeba zanotować, iż jest to jeden z nielicznych utworów zespołu gdzie mamy naprzemienne solówki gitar i instrumentów klawiszowych. W tamtym czasie, muzycy chcieli się pochwalić swoimi umiejętnościami, płyta miała ich pokazać jako zespół niepospolitych twórców i w dużym stopniu to się udało, bo wszyscy ze swojego zadania wywiązali się znakomicie Żaden z muzyków nie obniża poziomu płyty, a wręcz przeciwnie wszyscy dopełniają się i motywują wzajemnie. 5. Passion and the Opera Kawałek z bardziej techniczną grą perkusji, rytmiczny z wyraźnie zaznaczonymi akcentami. Tytuł doskonale koresponduje także z zawartością muzyczną. W pierwszej części mamy żarliwe wersy erotyka wyśpiewywanego przez Tarję, za to w drugiej części utworu obcujemy z prawdziwa operą i nie chodzi tu tylko o wokal, ale o fakt że mamy do czynienia praktycznie z cytatem z arii królowej nocy z opery Czarodziejski flet Mozarta. Dziś oczywiście główna performerka nie jest zadowolona ze swojego występu wokalnego, co nie zmienia faktu, że wciąż robi on wrażenie. 6. Swanheart Pierwsza ballada na płycie. Z wyraźnym wpływem folku. Ciepłą, przytulną atmosferą, delikatnym fletem i adamaszkowym klimatem. Piękne partie smyczkowe a całość ubarwia śliczna solówka utrzymana w duchu art rocka. Znowu prawdziwą perełką utworu staje się wokal Tarji, który wyjątkowo błyszczy na tej płycie w balladach. 7. Moondance Utwór, który jest z jednej strony lekko klasycyzujący, słychać w nim echa twórczości krajana naszych muzyków Sibeliusa, a z drugiej strony jest to rzecz bardzo folkowa, o melodii z wyraźną ludową inspiracją. Same harmonie i styl kompozytorski przypominają tym XIX-wiecznych europejskich kompozytorów doby romantyzmu, którzy dorobek symfoniki symbiotycznie łączyli z narodową tradycją folklorystyczną. Utwór pozornie wydaje się czymś prostym, ale nic bardziej błędnego. Numer łączy w sobie harmonijnie i z gracją wydawałoby się przeciwstawne cechy: jest klimatyczny i ma ludowy przytup jednocześnie, ucieka w folk i w klasykę naraz. Ma w sobie skandynawską melancholię i północną mroźną radość ludzi skaczących przez rozpalone gdzieś w dalekiej Laponii ogniska. Nietuzinkowa rzecz jednym słowem. Oprócz zespołu, mamy tu znakomite partie fletu i około dwadzieścia ścieżek kwartetu smyczkowego. 8. The Riddler Najbardziej przebojowa rzecz na płycie, oczywiście przebojowa w dobrym tego słowa znaczeniu. Bardzo chwytliwa, z wyrazistym refrenem i linią melodyczną prowadzoną przez gitarę solową Emppu. Przez poetycki tekst prowadzi nas kryształowy śpiew Tarji. Trzeba zauważyć, że ten numer to jakby zapowiedź kierunku, jaki grupa obierze na następnej płycie Wishmaster. Pod koniec typowe dla wielu utworów zespołu przyspieszenie z podwójną stopą perkusji. 9. The Pharoah Sails to Orion Na pierwszy rzut oka kompozycja może się wydawać czymś w stylu Devil & The Deep Dark Ocean, jakby dwaj muzyczni kuzyni. Oczywiście takie wrażenie narzuca słuchaczowi od razu wokal Tapio Wilski, niemniej to rzecz znacznie się różniąca od poprzedniego kawałka z sympatycznym miśkowatym Finem. Primo, posiada ona wyraźniejsze barokowe wpływy, tyczy się to w szczególności motywów klawiszowych, zarówno na początku utworu, jak i w jego trakcie. Secudno, mamy tutaj pojawiające się orientalne motywy tworzące paraegipską atmosferę. Flet, który nadaje egzotyczny posmak, choć ma też w sobie coś z Jethro Tull. Triada: opera plus męski szorstki wokal połączone z orientem znowu skierowuje nas w kierunku Theli Theriona. Szybka dobra technicznie gra perkusji i basu, antyczny klimat, dużo partii instrumentalnych, wysoki głos Tarji i kontrastujący z nią agresywnie Wilska, prowadzą nas przez zakamarki greckiej i egipskiej mitologii. Cudowne gitarowe zakończenie puentuje ponad sześciominutową podróż w starożytne zaświaty. 10. Walking in the Air Pierwszy cover w historii Nightwish umieszczony na płycie studyjnej. By zrozumieć czemu zespół nagrał ten właśnie numer, trzeba wiedzieć że jest to motyw z kreskówki Snowman, bajki która leci w Finlandi na święta, a z którą lider zespołu jest od najmłodszych lat bardzo mocno związany. To prostu kawałek jego duszy, ten moment gdy usiądzie w rodzinnej atmosferze do oglądania kreskówki z czasów dzieciństwa jest dla niego czymś magicznym, niezwykłym. A pomijając względy sentymentalne to prostu śliczna melodia, zachwycająca swoim pięknem. Na tyle że sięgali po nią także inni artyści jak choćby Ritchie Blackmore ze swoim Rainbow czy heavymetalowcy z Iron Maiden. Jeśli ktoś was kiedyś zapyta jak zrobić dobry cover to puśćcie mu ten utwór. Z całym szacunkiem do oryginału trzeba zanotować, że Nightwish zdeklasował pierwotną wersję na każdej płaszczyźnie. Co najważniejsze gdyby ktoś nie wiedział, że to cover mógłby uchodzić za kompozycje zespołu ,tak wdzięcznie wpasowuje się w stylistykę płyty. 11. Sleeping Sun W pierwotnej wersji albumu nieobecne. Dodane potem do reedycji jako bonus. Utwór napisany z okazji zaćmienia słońca jakie miało miejsce w 1999 roku. To dziś już klasyczna Nightwishowa ballada. Z nastrojowymi klawiszami, chwytającą za serce melodią i tęskną atmosferą. Całości dodaje smaku krótka solówka gitarowa, zbliżając tym samym utwór do stylu klasycznej ballady rockowej. Prawdopodobnie dla wielu osób utwór ten, to także niezapomniany teledysk Tarją w wannie. W 2005 roku zespół zrobił remake utworu zostawiając jednak ścieżki gitar i perkusji z 1999 roku. Od strony lirycznej to płyta mająca różnorodny odcień, począwszy od tematyki egzystencjalnej poprzez rzeczy bardzo osobiste, a na erotykach kończąc. Wszystkie utwory tradycyjnie stanowią odbicie duszy lidera zespołu Tuomasa Holopainena i interesujących go tematów. Oceanborn to bez dwóch zdań płyta wybitna. Album jest obecnie uznawany za jedną z czołowych i kanonicznych płyt zespołu jak również jedną z najważniejszych płyt lat 90. w ciężkim graniu. Styl, jaki wypracował na tej płycie Nightwish odcisnął swoje znaczne piętno na gatunku. Powiedzenie, że mamy do czynienia z bardzo sprawną mieszanką symfoniczno – metalowych dźwięków, operowo-gotyckiej atmosfery, tu i ówdzie progresywnych wtrętów, śladów heavy/power metalowego pędu, ociupinki teatralnej symfoekstremy oraz sporych naleciałości folkowych, nijak nie oddaje zawartości albumu. Bo suma pojedyńczych komponentów nie oddaje magii, jaka towarzyszy tej płycie, tego czegoś czego nie da się określić, precyzyjnie obmierzyć i rozebrać na czynniki pierwsze, gdyż dopiero razem tworzą dzieło. To jest to przysłowiowe „coś”, a mówiąc inaczej tym się właśnie różni sztuka od gry jakiegoś nawet najlepszego zespołu. Przenikliwy artysta porusza w nas najgłębsze zakamarki duszy, najtkliwsze struny, dociera do środka. Piękno, świeżość i energia, jaką można znaleźć na tej płycie, są absolutnie niepowtarzalne (o czym przekonały się całe tabuny naśladowców). Oceanborn to Nightwishowa magia w pełnej krasie. © Maciej Anczyk
-
Angels Fall First to płyta w pewien sposób wyjątkowa, z kilku powodów. Primo, to swego rodzaju „standalone” w dyskografii Nightwisha. Album ten nie jest związany stylistycznie z żadną inną pozycją w historii grupy, samodzielnie więc stanowi osobny rozdział w twórczości zespołu. Secundo, to płyta, która przeszła cały proces przeobrażeń od wersji pierwotnej do tej, którą zna większość z nas. I wreszcie tertio, ta płyta to debiut, rzecz dla każdego artysty będąca cezurą, momentem, od którego liczy się profesjonalne życie zespołu, chwilą, w której poznaje go szersza publiczność. Początek dla każdego zespołu jest czymś niezwykle ważnym, zamknięciem pewnej epoki, a rozpoczęciem nowej, tej właściwej. Przyjrzyjmy się zatem debiutowi Nightwish. By w pełni zrozumieć dlaczego ta płyta wygląda i brzmi, tak jak brzmi, musimy cofnąć się do jej korzeni i pewnego tła historycznego. W 1996 Tuomas z kolegą i koleżanką nagrywa pierwsze demo, owym kolegą jest Emppu Vourinen, a koleżanką Tarja Turunen. W 1997 roku już w składzie z perkusistą Jukką Nevelainenem przygotowuje drugie demo zatytułowane Angels Fall First (do dzisiaj istnieje ok. 500 sztuk pierwotnej wersji płyty). Ta wczesna wersja płyty, nie zawierająca kawałków takich jak Elvenpath, Beauty and the Beast, Know Why the Nightingale Sings i Tutankhamen, zawierała w podstawowej setliście numery, które dziś znamy jako bonusy. Jednak Spinefarm, jako wytwórnia specjalizująca się w metalu, bardziej była skłonna wydać materiał brzmiący ciut bardziej metalowo, a nasi muzycy mieli zdecydowanie metalowe korzenie, toteż te najbardziej dynamiczne i metalowe numery powstały na końcu, wypierając klimatyczne utwory z pierwotnej wersji. Przejdźmy teraz do płyty takiej, jaką znamy wszyscy. Nie ulega wątpliwości, że nurtem który bardzo mocno wpływał wówczas na lidera grupy (o czym on sam wspomina w wywiadach) był klimatyczny metal z wokalistkami, albo jak kto woli gothic metal z damskim głosem. Tuomas Holopainen jako główne inspiracje wówczas wymienia The Gathering i jego album Mandylion, Theatre of Tragedy oraz The Third and The Mortal (w szczególności pierwszą płytę). Swoje wpływy w tych szybszych numerach zaznaczył też Therion i jego płyta Theli. Lider przyznaje się też do inspiracji Ulverem i jego folkowym Kveldssangerem oraz klimatyczno- metalowym Wildhoney Tiamatu. To jest właśnie gleba, na jakiej wyrósł debiut Nightwish, debiut zupełnie niesymfoniczny. Zamiast symfoniki mamy naleciałości gotycko-metalowe, atmosferyczne oraz folkowo-akustyczne. Gdy płyta znalazła się już na rynku, pojawiała się słynna recenzja, w której nazwano Nightwish „fińskim The Gatheringiem” i na ówczesny czas nie było to absolutnie przesadą. Jednak to, co odróżniało zespół od innych grup, szczególnie tych wyżej wymienionych, to operowy wokal Tarji oraz fakt, że melancholia nie lała się z głośników. Wręcz przeciwnie nad całością dominuje, co prawda pełen zadumy nastrój, ale nie depresyjny. Większość kompozycji na albumie ucieka od piosenkowego schematu, mamy dużo wstawek, przejść, bridge’ów, break downów, solowych partii instrumentalnych. To jedyna płyta na której za wszystkie gitary odpowiada Emppu. Nie tylko nagrał partie gitar elektrycznych i akustycznych, ale też wziął na siebie ciężar gry na gitarze basowej, będąc zarówno gitarzystą, jak i basistą zespołu. W paru miejscach dograł również dodatkowe instrumenty klawiszowe. Dziś płyta jest często krytykowana za produkcję. Nie da się ukryć, że w porównaniu z ostatnim płytami produkcja jest rachityczna, mało mięsista, niezbyt selektywna. Niemniej trzeba zauważyć, że wpisuje się w pewne standardy brzmieniowe epoki, z której pochodzi. Produkcja wszystkich wspomnianych już wyżej płyt, tak drastycznie się nie różni. Największe zastrzeżenia można mieć do brzmienia gitary i bębnów. Aczkolwiek przyznam się szczerze, że owe "kartonowe" brzmienie ma swój urok nieoszlifowanego diamentu. Per analogiam czy prawdziwy leśny norweski black metal nagrany w super nowoczesnym studiu byłby jeszcze wciąż leśny?- to pytanie daje państwu pod rozwagę. Dlatego byłbym przeciwko wszelkim powtórnym nagraniom płyty na lepszym sprzęcie i w lepszym studiu, bo utraciłaby swój pierwotny, niewinny czar. Aranżacje są relatywnie ascetyczne, pisze relatywnie, bo tutaj swego rodzaju wzorcem metra w Sevres są ostatnie płyty. Niemniej w swojej stylistyce brzmi dość bogato, jak na gotycko-metalowe dźwięki połowy lat 90. Oprócz standardowego rockowo-metalowego instrumentarium (basu, gitar, perkusji), mamy liczne partie gitar akustycznych, sporo także fletu. Istotną rolę w instrumentacji płyty odgrywają także instrumenty klawiszowe, używane nieraz w ciekawych odcieniach brzmieniowych, jak na przykład klawesyn. Przez moment pojawia się też pianino. Klimat płyty jest dość zwarty, jednak i w obrębie tego monolitu mamy spore zróżnicowanie. Mówiąc konkretniej, znajdzie się tu miejsce i na melodyjny heavy metal z ładną solówką gitarową (Elvenpath), i na utwory mające w sobie zalążek epickości (Beauty and the Beast), i na niemal gotycko-doomowe jakby wyjęte z Tiamatowego Wildhoney (The Carpenter), jak też nazanczone sporym wpływem akustycznego folku, a nawet ambientu (Lappi). Pojawiają się na albumie także wpływy orientalne w postaci egipskiego Tutankhamen. Utwór Astral Romance zdradza za to wpływy holenderskiego The Gathering. Nasze uszy może też cieszyć gotycka ballada tytułowa podszyta także odrobiną folku. Jest też miejsce na nastrojowe klimatyczno-metalowe granie, w którym także nie zabrakło akcentu folkowego (Nymphomaniac fantasia). Przedostatni utwór na płycie według słów Tuomasa zainspirowany został Theli Theriona. Po części wokalnej mamy w nim wymienne solówki pianina i gitary. Osobny akapit to wspomniane już rozbudowane Lappi. Tradycją jest, że na każdej płycie Nightwish mamy dłuższy utwór. Nie inaczej sprawa miała się na debiucie. Czteroczęsciowa minisuita to prawdziwe opus magnum wczesnego Nightwisha. Płynnie zespaja ona klimatyczno-metalowe dźwięki spod znaku The Gathering czy Tiamat z akustycznym fińskim folkiem. Nie brakuje w niej też wpływów ambientowych, które materializują się w postaci inspirowanych Vangelisem partii klawiszowych, notabene jednym z idoli lidera zespołu. O ile przy późniejszych płytach nie będziemy się zajmować bonusami, o tyle w przypadku debiutu wydaje się to nieuniknione, gdyż w pierwotnej wersji utwory te były integralną częścią płyty. Mówimy tu o dwóch kawałkach: gothic metalowym A Return to The Sea z wyraźnie zaznaczonymi partiami pianina i dość mroczną aurą oraz akustycznym, przesiąkniętym muzyką folkowo-dawną Once Upon a Trobadour. Utwór ten ma wyraźnie dawny charakter, można się nawet pokusić o tezę, że zawiera wpływy muzyki dworskiej. Najbardziej interesującym jego punktem jest barokowo brzmiący pasaż klawiszy, naśladujący brzmienie klawesynu. Sfera wokalna płyty nie prezentuje się zbyt okazale. O ile sopran Tarji już zaczyna czarować słuchacza, o tyle głos męski pozostawia wiele do życzenia. W sytuacji, gdy nikt nie podjął się zaśpiewania, obowiązkami wokalnymi zajął się lider zespołu Tuomas Holopainen. Będąc wielkim talentem kompozytorskim i literackim jest przy tym bardzo średnim wokalistą, mówiąc eufemistycznie. Na pewno jego wokal zaniża ciutkę ocenę płyty. Trzeba jednak podkreślić, że jest go naprawdę niewiele i wpasowuje się w klimat utworów. Do dziś są wręcz tacy, którzy bardzo pozytywnie reagują na jego śpiew, lecz trzeba przyznać, że jest to dość kontrowersyjne, szczególnie że lider zespołu sam przyznaje, że nie umie śpiewać. Od strony lirycznej album trzyma równy, wysoki poziom. Mamy do czynienia z motywami powrotu do dzieciństwa, uniwersalnymi emocjami i przeżyciami, kwestiami filozoficznymi, erotyką, czy pochwałą przyrody. Album cechuje duży rozrzut tematyczny, jeśli chodzi o teksty piosenek, niektóre wręcz zaskakują dojrzałością, a zostały napisane przecież przez bardzo młodego człowieka. Rekapitulując, debiut Nightwish pokazał zespół jako nowe, interesujące zjawisko na mapie współczesnej muzyki rockowej. Namieszał na scenie już na początku, pokazując, że oryginalność jest jego mocną stroną. I choć spijać z prawdziwego rogu obfitości przyjdzie nam dopiero na następnych płytach, o tyle uczta jaką oferuje Nightwish Anno Domini 1997 jest syta i treściwa, a przede wszystkim charakteryzuje się odmiennym składnikami od reszty Nightwishowych dzieł. Kluczem albumu jest tutaj słowo „klimat”, bo to on jest wyznacznikiem tej płyty. Rzeczy, które udało się uzyskać tylko jeden, jedyny raz, często mają wielką wartość właśnie przez to, że są unikatem. Włączcie bez obaw wczesny, gotycko-folkowy materiał od finów, bo może nie ma on takiego epickiego, symfonicznego rozmachu, jak to później bywało, ale potrafi skutecznie oczarować słuchacza intymną atmosferą i nastrojem, jakiego już nigdy później nie udało się uzyskać na żadnej płycie. © Maciej Anczyk
-
Powoli przywracam treści na stronie, między innymi pojawiły się: FAQ wraz z zaktualizowanymi informacjami o członkach zespołu Dyskografia (albumy) wraz z HVMAN. :||: NATVRE Teledyski wraz z klipem Noise Pozostałe treści pojawią się już wkrótce - wraz z wieloma innymi rzeczami ?
-
Premiera albumu HUMAN. :||: NATURE. Długo wyczekiwana premiera nowego albumu Nightwish poświęconego człowiekowi i naturze. HUMAN. :||: NATURE. (ang. Człowiek. Natura. / Ludzka natura) - dziewiąty album studyjny zespołu Nightwish. Dwupłytowe wydawnictwo, w którym pierwsze 9 utworów poświęconych jest człowiekowi i porusza między innymi tematy ludzkiej empatii, wyobraźni czy uzależnieniu od technologii. Drugi krążek zawiera najdłuższy w historii zespołu utwór All the Works Of Nature Which Adorn the World (ang. Wszystkie dzieła natury, które zdobią świat - cytat Leonarda Da Vinciego), który podzielono na 8 rozdziałów. Tuomas Holopainen opisuje go jako list miłosny dla Ziemi. Dodatkowe informacje znajdziecie w dziale Dyskografia. Jest to pierwszy album, do którego muzykę w całości napisał Tuomas Holopainen. Wraz z premierą zespół opublikował także wideo do większości utworów: View full wpis
-
- human nature
- nowy album 2020
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
HUMAN. :||: NATURE. (ang. Człowiek. Natura. / Ludzka natura) - dziewiąty album studyjny zespołu Nightwish. Dwupłytowe wydawnictwo, w którym pierwsze 9 utworów poświęconych jest człowiekowi i porusza między innymi tematy ludzkiej empatii, wyobraźni czy uzależnieniu od technologii. Drugi krążek zawiera najdłuższy w historii zespołu utwór All the Works Of Nature Which Adorn the World (ang. Wszystkie dzieła natury, które zdobią świat - cytat Leonarda Da Vinciego), który podzielono na 8 rozdziałów. Tuomas Holopainen opisuje go jako list miłosny dla Ziemi. Dodatkowe informacje znajdziecie w dziale Dyskografia. Jest to pierwszy album, do którego muzykę w całości napisał Tuomas Holopainen. Wraz z premierą zespół opublikował także wideo do większości utworów:
-
- human nature
- nowy album 2020
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Witaj na forum @Ithiriell! Bardzo ciekawe spostrzeżenia! Faktycznie, ma to sens biorąc pod uwagę, że na tym samym albumie Century Child znajduje się cover Upiora wykonany przez zespół. ? Podobnie jest z motywem Pięknej i Bestii, który również przewija się przez album ?
-
Oglądałem, podobnie jak Within Temptation. ? Bardzo ciekawa inicjatywa! Byłoby wspaniale gdyby np. Tuomas z Johanną zdecydowali się nagrać kilka utworów, np. z repertuaru Auri... ?
-
Nowy utwór Nightwish: Ad Astra Nightwish wraz z organizacją World Land Trust o ochronie zagrożonych gatunków. Zespół Nightwish opublikował krótkie wideo reżyserii Ville Lipiäinena, którego ścieżkę dźwiękową stanowi utwór Ad Astra (łac. do gwiazd) - ostatni rozdział wieńczącego album All The Works Of Nature Which Adorn The World. Utwór zawiera cytat z Carla Sagana, amerykańskiego astronoma i popularyzatora nauki, recytowany przez brytyjską aktorkę Geraldine James: Zespół wspólnie z World Land Trust pragnie zwrócić uwagę na wymierające gatunki na naszej planecie i ednocześnie prosi o wsparcie finansowe celem ich ochrony. Więcej informacji: https://www.worldlandtrust.org/ View full wpis
-
Zespół Nightwish opublikował krótkie wideo reżyserii Ville Lipiäinena, którego ścieżkę dźwiękową stanowi utwór Ad Astra (łac. do gwiazd) - ostatni rozdział wieńczącego album All The Works Of Nature Which Adorn The World. Utwór zawiera cytat z Carla Sagana, amerykańskiego astronoma i popularyzatora nauki, recytowany przez brytyjską aktorkę Geraldine James: Zespół wspólnie z World Land Trust pragnie zwrócić uwagę na wymierające gatunki na naszej planecie i ednocześnie prosi o wsparcie finansowe celem ich ochrony. Więcej informacji: https://www.worldlandtrust.org/
-
Premiera singla "Harvest" Premiera singla oraz lyric video promującego nadchodzący album Nightwish HVMAN. :|| NATVRE. Dzisiaj światło dzienne ujrzał drugi (po Noise) singiel Harvest (ang. żniwa). Jest to bardziej taneczno-folkowa odsłona nadchodzącego albumu HVMAN. :||: NATURE., którego premiera została zapowiedziana na 10 kwietnia 2020. Jest to też pierwszy utwór Nightwish gdzie rolę głównego wokalisty pełni Troy Donockley, natomiast Floor oraz Marco występują w chórkach. Poniżej wideo z pojawiającym się tekstem: View full wpis
-
Dzisiaj światło dzienne ujrzał drugi (po Noise) singiel Harvest (ang. żniwa). Jest to bardziej taneczno-folkowa odsłona nadchodzącego albumu HVMAN. :||: NATURE., którego premiera została zapowiedziana na 10 kwietnia 2020. Jest to też pierwszy utwór Nightwish gdzie rolę głównego wokalisty pełni Troy Donockley, natomiast Floor oraz Marco występują w chórkach. Poniżej wideo z pojawiającym się tekstem:
-
Thomas Bergersen zapowiada, że niebawem ujrzy światło dzienne jego długo zapowiadane dzieło HUMANITY. Jest to seria rozdziałów muzycznych poświęconych ludzkości od "naszego zniszczenia po nieskończone piękno". Jakże bliska nam tematyka, czyż nie? ? Łącznie 4 godziny muzyki zostało nagranych z udziałem wielkiej orkiestry i chóru oraz solowych instrumentalistów i wokalistów z całego świata. Zapowiada się interesująco! ?
-
Magiczne, spokojne miejsce. Z dala od... Zgiełku ? Widzę, że spędziliście naprawdę miło czas! Ten skansen wygląda interesująco - ciekawe jak wygląda wiosną ?
-
Marko Hietala we Wrocławiu - Tour Of The Black Heart, 08.02.2020 r.
Adrian replied to Ada28's topic in Relacje z koncertów
Dzięki Agu za podzielenie się Waszą przygodą. ? To był bardzo intensywny czas pełen emocji - co jest odczuwalne czytając i przeglądając załączone obrazki ? -
Jeśli smakowały tak samo jak wtedy w Krakowie to myślę, że możemy być spokojni. ? Podpisuję się czterema kończynami ?
- 2 replies
-
- 1
-
- marco hietala
- wywiad
-
(and 2 more)
Tagged with:
-
Myślę, że warto poczekać na pełen obraz Ludzkiej Natury. Marco w wywiadzie dla nas wspomniał, że w jego ocenie na albumie znajdziemy "more badass songs". Przyznał tym samym, że singiel nie reprezentuje całej zawartości. ?
- 9 replies
-
- nightwish
- nowy album 2020
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Świetne! Ta róża jest prawie tak duża jak Ty! ?
-
Miałem na początku podobne odczucia - to dość "bezpieczny" utwór, w którym sprawdzone motywy są wyraźnie odczuwalne. Niemniej jednak sporo zyskuje po którymś z kolei odsłuchu. ? Marco w wywiadzie dla nas wspomniał, że w jego ocenie na albumie jest "more badass songs" - czekamy zatem ?
-
Kilka dni temu premierę miał nowy album Delain Apocalypse & Chill. Przesłuchaliście?
-
Epica pracuje nad nowym albumem, który wg zapowiedzi zespołu ukaże się na przełomie sierpnia/września. Mark Jansen wspomina, że album będzie iść w kierunku The Quantum Enigma. Rozumiem to tak, że stonują trochę orkiestracje i skupią się bardziej na grze zespołowej. https://www.metalinsider.net/interviews/mark-jansen-reflects-on-the-history-and-future-of-epica