Jump to content
  • Recenzja Dark Passion Play

    page-dpp-color.png.00d1c6ea6d8bf7743ad7ffb60528d35e.png

     

    To płyta wzbudzająca nieraz skrajne emocje – od uwielbienia po odrzucenie. Trzeba sobie też zdawać sprawę, że prawdopodobnie dla części słuchaczy Dark Passion Play będzie zawsze tym, czym są płyty Marillion bez Fisha lub albumy AC/DC nagrane z udziałem Briana Johnsona. Już sam ten fakt przesądza, że to najbardziej kontrowersyjna płyta zespołu.

    Owym kontrowersyjnym komponentem jest wokal nowej wokalistki Anette Olzon. Sam w sobie niezły, jednak zupełnie inny niż jej poprzedniczki. Przede wszystkim niemający nic wspólnego z operą. Jak wiadomo, ani wokal, ani teksty nie determinują przynależności do konkretnej szufladki muzycznej, to sama muzyka jest wyznacznikiem gatunku. Gdyby Bruce Dickinson zaśpiewał w utworze disco polo, to w dalszym ciągu byłoby to disco polo i na odwrót. Tę refleksję natury ogólnej poddaję państwu pod rozwagę, aby na starcie zaznaczyć, że opracowanie to ucieka jak najdalej od porównywania ze sobą wokalistek, skupiając się na meritum.

    Spróbujemy więc na chłodno, bardziej merytorycznie, przyjrzeć się temu wydawnictwu. Odrzucając wszelkie uprzedzenia i stereotypy. O dziwo album ten jest kontrowersyjny wśród fanów zespołu, natomiast zebrał relatywnie dobre oceny w prasie muzycznej, również w Polsce (pozytywne recenzje w Teraz Rocku, Mystic Art czy Metal Hammerze).

    Zanim przejdziemy do poszczególnych numerów, warto poznać genezę powstania tej płyty. Cały materiał został skomponowany, zaaranżowany, a nawet już nagrany w studiu włącznie z orkiestracjami, zanim wokalistka dołączyła do zespołu. Toteż wpływ nowego wokalu na styl i brzmienie grupy był absolutnie żaden. Zresztą nie jest to żadna nowość. Tarja również nie brała w ogóle udziału w procesie twórczym, więc zasadniczo zespół pracował tak jak zawsze. Anette Olzon przyszła zaśpiewać do całkowicie gotowej płyty, zrobionej już od A do Z. Nowa wokalista nie dominuje na płycie, wpasowując się w nightwishowy postulat podporządkowania wszystkich elementów kompozycji. W miksie jej wokal umiejscowiono dość daleko i absolutnie nie jest ona głównym aktorem płyty. Sporo partii wokalnych wziął też na siebie Marco Hietala, wyjątkowo aktywny na płycie. Mamy też wiele fragmentów instrumentalnych i chóralnych. Słowem zespół wręcz odchodzi od pojęcia: jeden główny dominujący wokal, a Anette jest tylko jednym z wielu aktorów w Tuomasowym przedstawieniu. Wokalistka nie pokazała też w pełni swoich możliwości, może to wynik pewnej tremy i braku jeszcze zgrania z resztą zespołu. Chociaż występ wokalny Anette Olzon należy uznać za umiarkowanie udany, to ustępuje on temu, co zaprezentowała nam na Imaginaerum.

    Dark Passion Play to najbardziej kosztowny album w historii fińskiej fonografii, na samo jego nagranie wydano pół miliona euro. Nightwish jak przystało na artystów pełną gębą, nie oszczędza na niczym, wydaje własne pieniądze, aby spełnić swoje marzenie i zrobić taką płytę, jaką sobie zaplanowali. Półtora roku nagrań w sześciu studiach. Lista gości długości książki telefonicznej.

    Zespół kontynuuje współpracę z Londyńską Orkiestrą Filharmoniczną i mieszanym klasycznym chórem Metro Voices, dokładając do tego jeszcze murzyński chór gospel. Jeśli chodzi o orkiestracje, to najbardziej zdominowany przez instrumenty z grupy dętych album Nightwish, co nadaje pewną duszność i masywność całej płycie. Jest to może rozwiązanie niezbyt efektowne, ale pokazujące Nightwish, jako grupę nie operującą tanim blichtrem, a kładącą nacisk na jakość. Samo opracowanie orkiestracji znajdziecie w Leksykonie.

    Idąc cały czas do przodu, jeśli chodzi o wielowarstwowość aranżacji, bogactwo użytych brzmień i zastosowanych instrumentów, na tej płycie dołącza do grupy Troy Donockley, obsługujący instrumentarium folkowe. Zostanie on potem oficjalnie szóstym członkiem zespołu.

    Umiejscowienie różnych dodatkowych instrumentów i różne ciekawostki, postaram się państwu przybliżyć przy omawianiu poszczególnych numerów.

    Orkiestra symfoniczna jest obecna w 11 z 13 utworów na płycie. Nie trudno zatem obliczyć, że udział orkiestry jest jeszcze większy niż na Once (zostanie to jeszcze przebite na Imaginaerum)

    Album Dark Passion Play to kuzyn i naturalny sequel Once. Obie płyty są do siebie bardzo podobne, jeśli chodzi o ogólne założenia aranżacyjne. To jest rozwinięcie stylu, z jakim zaprezentowali się na poprzedniej płycie. Nie ma mowy o żadnym przełomie lub całkowitym odcięciu się od muzycznej przeszłości. Jestem pewien, że gdyby na tym albumie występowała Tarja Turunen, jego odbiór byłby trochę inny. Od strony muzycznej grupa kultywuje metalowo-symfoniczny styl z pełną orkiestrą symfoniczną znany z Once. Ponadto zespół dokłada do tego dużą ilość folku, szczególnie w czterech ostatnich utworach na płycie. Pamięta także o nowościach, takich jak muzyka gospel. Dodajmy, że wpływy muzyki filmowej bardzo silnie zaznaczają swoją obecność, właściwie należałoby stwierdzić, że twórczość Nightwish już na tej płycie ma w pełni charakter metalowego soundtracku.

    Sam ciężar gitar i moc przesteru są mniej więcej na tym samym poziomie, co na poprzedniej płycie. Produkcja jest klarowna i przejrzysta. Można tylko mieć zastrzeżenia, że w niektórych momentach przydzielono gitarom zbyt dominujacą rolę w miksie, kosztem słyszalności orkiestracji i instrumentów dodatkowych. Cały materiał naznaczono bardzo dużym zróżnicowaniem. To płyta wręcz idąca po ekstremach. Wahadło z okładki przechyla się raz w jedną, a raz w drugą stronę.

    Patrząc całościowo – to album będący mieszanką różnych odmian rocka i metalu, folku, popu i muzyki filmowej, a nawet muzyki gospel. Wszystko to oczywiście odbywa się na metalowo – symfonicznym podłożu. Prześledźmy teraz wspólnie poszczególne numery:

    1. The Poet And The Pendulum

    Po zobaczeniu długości utworu, można rzec: komercyjny samobój. Trochę na przekór przeciętnemu rozkładowi utworów na albumie, najdłuższy kawałek został umiejscowiony na samym początku. Nightwish złamał schemat, nie poszedł na kompromis. Obok Song of Myself jest to najdłuższy kawałek w historii grupy. Najbardziej złożona kompozycja zespołu, usiłująca przebić rozmach i bogactwo Ghost Love Score i tylko pod pewnymi względami się to udaje. Chociaż utwór nie jest drugim GLS, to trzyma bardzo wysoki poziom przez cały czas, szczególnie pod względem instrumentacji. Przede wszystkim to rzecz zupełnie inna, mniej zwarta, bardziej poszatkowana aranżacyjnie i formalnie, przebija też niej spora teatralność. Suita, gdzie nastroje zmieniają się jak w kalejdoskopie. Początek to dziecięce soprany i złożone poligeniczne orkiestracje. Po około półtoraminutowej introdukcji, wchodzi metalowo – symfoniczna machina, zdominowana przez dęciaki i agresywne riffy. Zwrotki są za to bez gitar, lecz z mocno wyeksponowanym basem. Melodyjny, chóralny refren zmierza w końcu do fragmentów spokojnych, lirycznych, delikatnych, z fortepianem i wiolonczelami oraz kolejnym podłączeniem się sopranów dziecięcych. Po szóstej minucie następuje kolejny zaskakujący zwrot. Wejście orkiestralnych tub (będące swego rodzaju nawiązaniem do propagatora tego instrumentu – Wagnera), jest heroldem obwieszczającym zmiany i przyspieszenie obrotów, które kończy się dialogiem zespołu i orkiestry. Po zespołowo-orkiestralnej „rozmowie”, słuchacza atakują niemal thrashowe fragmenty, inspirowane Panterą z wykrzyczanymi partiami Marco. Rzecz przechodzi znowu w bardziej melodyjne rejony, zmierzając do punktu kulminacyjnego kompozycji. Bicie serca i koniec. Cisza. Wreszcie z wolna wyłania się delikatnie trąbka, rozpoczynając ostatnią część utworu. Część, która nabiera tym razem smyczkowego rozmachu, spowitego śliczną melodią. Prawie czternaście minut zleciało jak z płatka. Dodajmy, jako ciekawostkę, że kompozycja ta ma około 300 ścieżek instrumentalno-wokalnych. Za filmowe efekty specjalne w tym utworze (jak i na całej płycie), odpowiada człowiek, który robił efekty do Spidermana.

    2. Bye Bye Beautiful

    Rzadko się zdarza Tuomasowi zrobić utwór, będący niemal kalką wcześniejszego kawałka. Tak jest w tym przypadku Bye Bye Beautiful. To nic innego jak Wish I Had An Angel 2.0. To prawdopodobnie dwa najbardziej analogiczne kawałki w całej dyskografii zespołu. Mają taką samą konstrukcję i aranżację, nawet końcowa linia wokalna Anette w tle jest identyczna z partią Tarji na poprzedniej płycie. Słowem – jak ktoś lubi Anioła z wcześniejszej płyty, pokocha również ten numer. Jak ktoś nie lubi, to pewnie i do tego się nie przekona. Uwagę zwracają bardzo masywne i mięsiste gitary. Utwór bez orkiestry, która jednak pojawia się w wersji instrumentalnej.

    3. Amaranth

    Drugi dość przebojowy numer, z lekkim wpływem Abby. Zatwardziali metalowcy zgrzytają zębami, ale na szczęście Nightwish zawsze wyżej stawiał artystyczną wolność niż posiadanie klapek na oczach. Tym razem mamy swego rodzaju odpowiedź na Nemo. Ktoś kiedyś ładnie określił ten utwór: Nemo w negatywie, czyli optymistyczna i bardziej radosna wersja singla z Once. Jednak tym razem, co warto zauważyć, nie zastosowano patentu z dziurawą pierwszą zwrotką, utrzymując gitarowy charakter w całości. Zrezygnowano także z solówki gitarowej. Zdominowane przez dęciaki orkiestracje. Przebojowy refren wwierca się w mózg, a chóry dopełniają obrazu całości. Idealny materiał na singiel. Jako ciekawostkę można dodać, że filmowym efektem w utworze są odgłosy źródełka, które słyszymy w początkowej zagrywce klawiszy.

    4. Cadence Of Her Last Breath

    Najbardziej amerykański utwór na płycie. Oparty na wyraźnie zaznaczonych partiach basu Marco. Tym razem zastosowano też efekt: „łapania oddechu”. W mostku przełamanie i solidna porcja ostrzejszych gitarowych riffów. Sama gitara ma tutaj dość nowoczesne brzmienie. Wstawka Marco może wzbudzać skojarzenia z Bring Me to Life Evanescence. Niemniej Nightwish zachowuje tu swój charakter, choć nie da się ukryć, że lekko puszcza oko do publiczności za oceanem. Warto wspomnieć, że Tuomas uważa ten utwór za najbardziej komercyjny na albumie i nie sposób się z nim nie zgodzić.

    5. Master Passion Greed

    Najostrzejszy kawałek w historii grupy. Generalnie to co się dzieje do refrenu można spokojnie nazwać thrash metalem, bardzo przypominającym ulubioną przez lidera grupy Metallikę z lat osiemdziesiątych, gdzieś z okolic płyty Ride The Lightning. Takiego metalowego wyziewu jeszcze na płycie Nightwish nie było. Gdzieś w tym też pobrzmiewają ostatnie nagrania Children of Bodom, zespołu zaprzyjaźnionego z Nightwish. Po zwolnieniu następuje druga część kawałka z wykrzyczanymi partiami Marco, którego barwa przypomina tu momentami Dave’a Mustaine’a lidera Megadeth. Pomimo dużej agresji, kluczową rolę w drugiej części numeru odgrywa orkiestra symfoniczna. Jej partie mają bardzo filmowy charakter. Skojarzenia z soundtrackami są jak najbardziej na miejscu.

    6. Eva

    Pierwszy singiel z płyty, zupełnie niereprezentatywny dla całości materiału. I mamy tu właśnie wspomniane na początku ekstrema, gdyż po najostrzejszym kawałku zespołu następuje delikatna ballada. Rozpoczyna ją obój i pianino. Orkiestra symfoniczna pełni główną rolę w utworze. Kawałek ładnie nawiązuje do stylu Nightwishowej ballady, jak chociażby Two For Tragedy , tyle że w bardziej symfonicznym wydaniu. Ciekawie wypada dublowanie linii wokalnej w pewnym momencie, solówka Emppu przypomina, że to wciąż płyta zespołu. W tle uzupełniają muzyczny aranż – chóry mieszane.

    7. Sahara

    Tak jak zwodnicza jest fatamorgana na pustyni, tak zwodniczy jest ten kawałek. Zaczyna się niemal autocytatem motywu klawiszowego z Come Cover Me, następnie uderza metalowa machina, robi się szybko, heavy metalowo i gdy wydaje się, że tak będzie płynął dalej utwór – stop. Przesycone pustynnym klimatem zwolnienie i znowu mocniejsze wejście, ale utwór kroczy już w marszowym pochodzie. Riffy są utrzymane w doomowo – sabbathowym stylu. Ciężkie gitary splatają się z rozmachem orkiestry symfonicznej. Orientalna atmosfera, użyty w aranżu sitar i przesycony wschodem śpiew Anette. Jeśli o jakimś kawałku zespołu można powiedzieć, że to „Nightwishowy Kashmir„, to właśnie o Saharze. W tle chóry męskie (co jest rzadkością w muzyce zespołu), przez moment bas bezprogowy (kolejna nowinka) i arabska wokaliza na koniec utworu, która jest prawdopodobnie najlepszym momentem wokalnym Anette na całej płycie.

    8. Whoever Brings The Night

    Pod wieloma względami najbardziej eksperymentalny kawałek na płycie. Już sam fakt, że to jedyna w pełni autorska kompozycja Emppu Vuorinena w historii grupy, musi sprawiać, że będzie to rzecz ciut odmienna. Zwraca uwaga bardzo aptekarskie brzmienie gitary, co dobrze koresponduje z odrobinę horrorowatym tekstem. Utwór posiada ciekawą aranżację, która przez wyciągnięcie w miksie na pierwszy plan gitar, może być dla słuchacza niezauważona. Mówiąc ściślej, mamy tu do czynienia, z potężną orkiestracją, solówkami na cymbałkach, a przede wszystkim z zupełnie eksperymentalnymi aranżacjami perkusyjnymi. Do zestawu Jukki i perkusjonaliów orkiestralnych dołączają bowiem, tak nietypowe instrumenty, jak stalowe beczki i kontenery oraz szyna kolejowa. Ich metaliczne odgłosy słyszmy w wielu miejscach utworu. Do tego jeszcze w tle, cały czas słychać włączony odgłos sygnału alarmowego, a na głos Anette został nałożony zniekształcający efekt. Wedle słów Tuomasa, zespół chciał uzyskać tu klimat rodem z filmów Tima Burtona. Utwór kończy dość mało melodyjna solówka, mogąca się raczej kojarzyć z agresywniejszymi odmianami metalu, co ogólnie czyni ten kawałek najostrzejszym na płycie, zaraz po Master Passion Greed.

    9. For The Heart I Once Had

    Jedna z najbardziej zwartych rzeczy na płycie. W zwrotkach mamy przyjemne folkowe odjazdy. Istnieje duży kontrast między niesamowicie delikatnymi zwrotkami, a epickim refrenem. Głos Anette idealnie dopasował się do tematyki utworu, wchodząc tu wręcz w czyste, nieskażone, ciepłe, dziecięce tony. Przy zwolnieniu mamy charakterystyczną dla utworów Nightwish wiolonczelę i po nim z rozmachem powtórzony refren. Puryści mogą oczywiście zarzucać utworowi zbytnią „piosenkowość”, jednak nie sposób odmówić kawałkowi uroku i kompozytorskiej zgrabności. Początkowo utwór miał być bonusem.

    10. The Islander

    Brodaty basista przyznaje się do inspiracji folkowymi kompozycjami Jethro Tull. Faktycznie słuchając pierwszej zwrotki, można pomyśleć wręcz, że mamy do czynienia z Ianem Andersonem i jego grupą. Bardzo celtycka rzecz, bez perkusji, a napędzana jedynie bębenkami bodhran, za które odpowiada Troy Donockley. Wspomniany Troy gra też w tym utworze na dudach oraz dwóch rodzajach flażoletów – low whiste i tin whistle. Mimo że wokalem prowadzącym jest Marco, wtóruje mu Anette. Ich głosy znakomicie się uzupełniają, a w aranżacji linii wokalnych znać duże wyczucie. Utwór ma też w sobie coś z szanty. Mamy tu udany powrót do folkowych korzeni Nightwish. Korzeni, które na poprzednich dwóch albumach wydawały się zanikać.

    11. Last Of The Wilds

    Pierwszy od czasu Moondance instrumental na płycie zespołu. Utwór utrzymany w duchu celtyckiego folkloru z tradycyjnymi irlandzkimi melodiami. Bardzo mocno zaznacza swą obecność Troy Donockley, który udzielił się zarówno na dudach, dwóch rodzajach flażoletów, jak i bębenkach bodhran. Reszty celtyckiego anturażu, dopełniają małe folkowe skrzypce. Mimo że utwór jest w stylu muzyki celtyckiej, ujawniają się też w nim elementy z rodzimego kraju naszego zespołu. Mianowicie mamy tu także do czynienia z fińskim instrumentem ludowym o nazwie kantele, którego partie możemy usłyszeć w środku i pod koniec utworu. Mają one dość podobny wydźwięk do gitary akustycznej. Finlandia spotyka Irlandię i na odwrót.

    12. Seven Days To The Wolves

    Drugi najdłuższy numer na płycie. Rozpoczynają go mocarne bębny, idąc przez chwilę samodzielnie, a następnie mocna, acz nieprzytłaczająca gitara, upodobnia początek utworu do klasycznych heavy rockowych rozwiązań. Numer napędza świetne dobrany duet wokalny Anette i Marco, przed refrenami słyszymy także szepty Tuomasa. W środku Emppu popisuje się krótką solówką, po której następuje zmiana rytmu, a także w konsekwencji tempa. W utworze tym udzieliła się słynna irlandzka skrzypaczka Nollaig Casey, grając folkowe motywy, po których utwór przez moment pędzi do przodu. Owa heavy/power metalowa galopada zostaje skontrapunktowana refrenem. Jednak na koniec powraca znów, w coraz bardziej intensywnej formie, aż po sam finisz.

    Warto też zwrócić uwagę na przesiąknięty poezją Walta Whitmana – tekst. Liryk ten jest pochwałą życia i Tuomasową wersją maksymy „Carpe Diem”.

    13. Meadows Of Heaven

    Utwór kończący album, będący hymnem dla dzieciństwa. Muzycznie spaja on symfoniczną balladę, lekko zaznaczone elementy celtyckie, metalową gitarę i muzykę gospel. Ten ostatni element jest zupełnym novum w muzyce Tuomasa Holopainena. Nightwish jawi się tu jako lodołamacz konwencji, bo ile znacie ballad metalowych o celtyckim zabarwieniu, które łączą się z muzyką gospel? Niech to pytanie pozostanie pytaniem retorycznym. Start utworu to małe folkowe skrzypce. Symfoniczno-celtycka ballada z czasem staje się zarówno coraz bardziej metalowa, jak i coraz bardziej przesiąknięta muzyką gospel, za sprawą murzyńskiego chóru. Ów gospelowy komponent, znakomicie współgra z tematyką utworu, dzieciństwem jako niebiańskim, cudownym czasem w naszym życiu. Emppu gra śliczną solówkę, przez chwilę objawiają się też dudy Troya Donockleya. Końcówka to już ekstatyczne gospel, które unosi nas hen wysoko w niebiosa, czarując atmosferą rodem z amerykańskiej mszy. Ten podniosły, seraficzny i piękny akcent zamyka płytę.

    Zróżnicowanie w warstwie muzycznej przekłada się też na zróżnicowanie w warstwie tekstowej. Mamy tu cały przekrój tematów. Od rozliczeń z przeszłością i byłą wokalistką, przez powrót do dzieciństwa i uniwersalne emocje, a na erotyce i pochwale życia kończąc. Tuomas Holopainen tradycyjnie już uczynił liryki swoim pamiętnikiem. Warto pamiętać, że w Nightwish muzyka podporządkowana jest tekstom, zatem liryki wywierają wpływ zarówno na sferę kompozycji, jak też użycie konkretnych instrumentów.

    Zbliżając się do końca, zreasumujmy. W momencie wydania był to najbardziej różnorodny materiał w karierze zespołu. Materiał mieniący się różnymi barwami, brzmieniami i rozwiązaniami aranżacyjnymi. Dark Passion Play jest często oceniane przez pryzmat wokalu, jednak bliższe przyjrzenie się albumowi przekonuje, że mamy do czynienia z płytą silnie osadzoną w stylu zespołu, nawiązującą mocno do folkowych korzeni Nightwish, które na tej płycie zaliczają prawdziwy comeback, po praktycznej absencji na dwóch poprzednich wydawnictwach. Jednak zespół nie zamyka się w symfometalowym gettcie, bo jednocześnie wprowadza nowe elementy, żeby zachować świeżość.

    Warto posłuchać też tej płyty w wersji instrumentalnej bądź orkiestralnej, aby wychwycić wszystkie smaczki aranżacyjno – brzmieniowe.

    Największym problemem tej płyty jest Imaginaerum, które po prostu jest lepszym i bardziej równym wydawnictwem. Dark Passion Play nie jest zatem płytą idealną, ma swoje słabsze punkty. Niemniej posłuchajcie tego albumu bez uprzedzeń i stereotypów, które na jego temat krążą, bo to wydawnictwo to wciąż dobry, ciekawie brzmiący materiał, spod ręki maestro Holopainena. Album, który po uważnym przyjrzeniu się może zachwycić pomysłowością, będąc znakiem, że zespół bazując na swojej tradycji, nie stoi w miejscu. Komu nie odpowiada wokal Anette, zawsze może sięgnąć po wersję instrumentalną płyty. Jako recenzent albumu, nie mogę nie docenić przygotowania tak wielobarwnego i bogatego materiału, który jak przystało na coś wartościowego, nie odkrywa wszystkiego na pierwszej randce.

     

    © Maciej Anczyk

    Sign in to follow this  



×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.