Mnie nie razi wtrącanie słów z angielskiego (czy z innych języków), jeśli jest z sensem i służy jakiemuś celowi. Rozróżnijmy dwie rzeczy: kaleczenie języka (przykład A) od świadomego wplatania makaronizmów (przykład B). To pierwsze brzmi niedorzecznie, to drugie wręcz przeciwnie. Może nie w takiej wielkiej ilości w mowie potocznej, ale w tekście, gdy piszemy na przykład jakiś artykuł, to właściwie użyte zwroty obcojęzyczne podnoszą jakość literacką wypowiedzi, plus trzeba wziąć pod uwagę fakt, że są dziedziny życia (informatyka, muzyka), w których nie ma polskich odpowiedników (albo brzmią śmiesznie) i musimy używać obcojęzycznej terminologii.
A: Ja i moi friends goingujemy sobie teraz do shopu, żeby kupić one kilo ziemniaków i kilka oranges. I like oranges, są sweet i w ogóle. Dobrze, że mam cash, bo moją credit card zgubiłem wczoraj na streecie, ale jest lightowo i cool.
B: Ten album to udany sequel płyty X. Zespół serwuje nam swoje spécialité de la maison, czyli growling i blasty. Perkusja jak zawsze nagrana bez triggerów. Można narzekać, że ich muzyczny modus operandi się nie zmienił i całość brzmi jak poprzednik, ale i tak longplay ten sprawia, że chcemy naciśnąć repeat.