-
Content Count
648 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
14
Content Type
Forums
Gallery
Calendar
Aktualności
Lyrics
Dyskografia
Reviews
Everything posted by Lawenda
-
Spełnienia marzeń, Nymph! ;)
-
[video=youtube] Taak, doom/death metal to najlepsze co może być ♥
-
Arabesque, dobry człowieku ♥ Dziękuję! Faktycznie, dedykowałam je Tobie, a z braku odzewu po pierwsze zapomniałam o nim (dopiero Patryk je odnalazł xD) a po drugie stwierdziłam, że pewnie już utonęło w "takiej masie nowych postów" że nikt go nie wygrzebie :P Ale moje obawy okazały się płonne... Jeszcze raz dziękuję, Twój post był naprawdę kompletnym zaskoczeniem ♥ Po co tu ten "pewien"? Brzmi to nienaturalnie. Główny bohater dobrze zna (jeśli możemy tak określić ich wzajemny stosunek) Jacka. Z pewnością by go tak nie określił. Kropimy kropelkami, a masło jest maślane. Może lepiej byłoby użyć napisać: chmurami, z których kapały maleńkie kropelki? Całe zdanie jest o matce, więc ten ojciec tam w środku trochę nie pasuje. Można go spokojnie wywalić. Ona tak bardzo dbała o to, by mieć swoją pracownię, wspólną z mężem sypialnię, wygodną łazienkę Lepiej ;) Miałam jeszcze kilka uwag, ale były na tyle drobne, że gdzieś je zgubiłam. A nie pamiętam dokładnie o co mi chodziło xD Gdybym w jakimkolwiek innym miejscu publikowała to opowiadanie, wykorzystałabym wszystkie Twoje i Patryka rady. I w ogóle ostro bym je przeczesała z błędów, złych zdań, powtórzeń itp. Kiitos (y) Wszyscy lubią Connor'a ♥... Ja też :P W ogóle zauważyłam, że jak zaczynam nie przepadać za swoim główny m bohaterem, to z reguły zostawiam opowiadanie. Muszę mieć z nim psychiczną więź xD Dziękuję za obietnicę zabrania się za moje następne wypociny :)
-
Wszystkiego najlepszego, Aniu! Zdrowia, szczęścia, dobrej muzyki ;) Dużo wolnego czasu do spędzania go z rodziną :D
-
Wszystkiego najlepszego, Adrian! Spełnienia marzeń i dużo dobrej muzyki :D
-
Zauważyłam kilka błędów, ale całość przedstawia się genialnie :) Cieszę się, że udostępniłeś wszystko. Końcówka zaskakuje i oszałamia. Nie miałam zielonego pojęcia, że to aż tak zawiła intryga. Świetne opowiadanie! Teraz będzie mi smutno, że wszystko się skończyło :P Masz jeszcze jakieś swoje teksty do opublikowania? Na każdy czekam z utęsknieniem ♥ Jestem Twoją wierną czytelniczką ^^
-
Mam bardzo mało czasu i wena jakoś na razie nie przychodzi, więc.... radzę poczekać ;) Obiecuję, że jeśli cokolwiek napiszę nowego, co uznam za nadające się do wrzucenia na forum, niezwłocznie to uczynię. Jak na razie proszę się uzbroić w cierpliwość ;)
-
Zwrot w akcji niespodziewany, zaskakujący i... świetny ;) Fajnie, że opisałeś punkt widzenia gubernatora, to dodaje tekstowi jakby paru wymiarów - poznajemy zdanie różnych bohaterów na wiele tematów. Charakterystyczne opisy robią niesamowitą atmosferę, wprowadzają czytelnika w nastrój pełen oczekiwania i niepokoju. Biolog jest ciekawie zarysowaną postacią. Dziękuję za dalszą część ^^. Czyta mi się bardzo przyjemnie i z niecierpliwością oczekuję końca ♥
-
Mam nadzieję, że się spodoba ;) [video=youtube]https://youtu.be/mTSXu_ksvyM I jeszcze taki bonus z tego samego albumu - instrumentalny Angel Tears
-
Z okazji Świąt chciałabym życzyć wszystkim tego, co najlepsze ♥ Wiary, że uda nam się osiągnąć postawione cele i ufności w pomyślne zakończenie naszych działań. Pozytywnych emocji na co dzień oraz szczęścia w każdej kolejnej minucie. Oby przyszły rok przyniósł coś lepszego niż ten :P Patryk, wszystkiego naj! Dobrej muzyki, koncertów, spełnienia marzeń i duuużo weny! :)
-
Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie, podczas czytania tego opowiadania. I tak.... Hm. Na część z Twoich pytań nawet mam odpowiedź, ale sama dobrze widzę, że coś tu porządnie "namąciłam". Masz całkowitą rację i zanim to tu opublikowałam, powinnam wymyślić sobie, ustawić i logicznie opracować całą tę dziwną teorię, którą rozwinęłam. Postaram się, edytuję to wszystko i dopiero później pokażę. Może. W głowie mi się kręci, chyba jest spowodowane tymi przygotowaniami do Świąt, i tak dalej. Reasumując, jestem Ci niezwykle wdzięczna za czas, jaki mi poświęciłeś, wszystkie sensowne i pomocne uwagi. Wesołych Świąt, Patryk (y)
-
Witaj, Satu! Jakie są Twoje ulubione książki, bądź autorzy? A co do zespołów metalowych - co oprócz NW słuchasz? Poza tym - dobrej zabawy na forum! :)
-
Dziękuję ♥ No to teraz krótka końcówka. Pocieszam, że to ostateczny koniec tej męki. "Trup wyszedł powoli z wanny, pryskając na wszystkie strony wodą z krwią. Ciało zdawało się odłazić mu od kości. Smród, jaki się roztoczył, wykręcał nozdrza na drugą stronę i przypominał o zjedzonym wcześniej posiłku. Luna pobladła jak ściana, w uszach jej bił pogrzebowy dzwon, a przed oczyma latały mroczki. Nie miała złudzeń, co zaraz się wydarzy. - Dawno chciałem, byś przyszła - powiedział Trup. Podszedł do lustra i uśmiechnął się bezzębnymi ustami. Przeczesał zielonkawymi palcami resztki włosów. - Byłaś mi potrzebna. Wiedziałem, że się boisz. - Wcale nie - powiedziała zdartym szeptem Luna, nie wierząc we własne słowa. - Tak, tak. I słusznie. Ten cały bojowy zapał, z jakim tu biegłaś, był zupełnie nie na miejscu. I czasie. Przecież wiesz, że nic nie możesz mi zrobić - zaśmiał się cicho, chrapliwie. Dziewczyna zastanawiała się, jak może on żyć, skoro jest... martwy. Przeczucie, że jest naprzeciwko czegoś większego, niż może przypuszczać, dławiło ją i szokowało. Zarazem jednak pewien siebie ton Głosu zaczynał ją denerwować, a gniew, nawet jeśli beznadziejny, rozgrzał ją od wewnątrz. Trup kontynuował, przyciskając sobie kawałek rozpływającego się policzka do twarzy: - Wiesz, że nie możesz mi nic zrobić. I to dobrze. Myślałaś, że masz wolną wolę? Dzieciaku! - prychnął. Luna nie mrugnęła nawet powieką. Czuła zbierające się łzy i wściekłość, jakby została oszukana. Dziwne upokorzenie, jakie ją ogarnęło, sprawiło, że rozbolało ją całe ciało. Miała ochotę zdzielić tego... tego diabła czymś przez łeb, by zdechł i przestał się z niej złośliwie naigrawać, gdy działała w jak najlepszym celu - by wreszcie odzyskać własne życie. - Jesteś dzieckiem - powtórzył Trup. - Teraz też. A dzieci łatwo giną. Nie ma nikogo, kto mógłby nimi pokierować. Twoja wolna wola była tak naprawdę moim rozkazem. Myślisz, że normalny człowiek by tu przyszedł? Wytłumaczyłaś sobie inaczej moją chęć - ale i tak przeczuwałaś, co tu się stanie. - A co tu się stanie? - warknęła Luna, tracąc nagle uczucie nierealności. Wpiła w niego spojrzenie szarych oczu, w których malował się już nie strach - tylko rozpacz. A czym jest rozpacz? To gniew bez nadziei. - Zginiesz - wyjaśnił Głos pogodnie. - Ale nie tak, jak możesz myśleć. Nie rzucę się na ciebie i nie oderwę ci głowy, czy roztrzaskam czaszkę przy użyciu jakiegoś tępego narzędzia. Jedyne co od ciebie chcę - zrobił lekką przerwę, Luna powstrzymała oddech. - To twoja dusza - odwrócił się i spojrzał na nią z zimnym uśmiechem. Zapadła cisza, Luna słyszała jedynie bicie swojego serca. Próbowała coś wymyślić. Nawet nie pomyślała, by spróbować ułagodzić jakoś Trupa, czy też oddać mu to co chce. Zaskoczenie, jakie ją ogarnęło i lęk, były większe, niż gdyby dowiedziała się, że Głos zamierza ją torturować, spalić na stosie, a potem zjeść jej popioły. - Dusza? - wyrwało jej się pytanie. Nie poznawała własnego głosu. - Po co ci ona? W następnej chwili zapomniała o całym świecie. * - Wyobraź sobie, że żyjesz jako skatowany członek rodziny, która naprawdę nie jest twoją rodziną. Każdy, kogo spotykasz, cię nienawidzi, a ty nienawidzisz jego. Próbujesz się ratować, poprawić, ale los spycha cię na sam dół, jakby twoim przeznaczeniem było życie w ciemności i na dnie. Szukanie ratunku w wielu różnych sposobach stało się w końcu moim całym życiem. Chodziłem na różne spotkania wywoływania duchów i tak dalej. Wiem, widzę po twojej twarzy, że uważasz mnie za głupca. Pewnie masz rację. W końcu doszedłem do wniosku... Że moja dusza wszystkiemu jest winna. Niektórzy ludzie uważają, że czegoś takiego nie ma. Mylą się. Jest ten duchowy łącznik między umysłem, a ciałem, między niebem a ziemią. Wyjaśnienie, że to wszystko jej wina, było proste. Zrobiłem odpowiedni obrządek, czy raczej rytuał... - Rytuał?... - Tak. A potem się zabiłem. Ale pominąłem jedną rzecz - Trup skrzywił się z niesmakiem. - Że w końcu to może mi się znudzić. Nie mam duszy, więc nie mogę umrzeć. Mogę się jedynie sam zabić, ale na to nie mam ochoty. Ale ciało zmienia się - nie widzisz jak wyglądam? Gdy wezmę twoją duszę - pozwól, że tak to pospolicie nazwę - stanę się znów normalny. - Ale zaraz - Lunie zaczęło się wszystko mieszać. - Jak ty teraz możesz myśleć, mówić do mnie? Przecież... nie masz duszy. - Nie wiem, co mnie ożywia - powiedział Głos. - A raczej - JA to wiem, ale ty nie musisz. Fakt jest faktem, że ożywiłem się dopiero, jak zbliżyłaś się do tego domu. Poprzednie życie nie było nim... Mogłem siedzieć w tym miejscu, gdzie pozbawiłem się życia, ale i tak byłem na świecie. Przecież - roześmiał się. - Sama mnie czułaś. Twoje sny i "zwidy", jak myślisz, kto to robił? A teraz.... - w jego głosie pojawiło się coś, co dziewczynie kazało ocknąć się z zasłuchania. Odwrócił się ostrym szarpnięciem, aż Lunie wydarł się krzyk zaskoczenia. Rzucił się na nią, wyciągając błyskawicznym ruchem przed siebie obydwie dłonie, z zakrzywionymi palcami. O włos musnął jej kaptur bluzy, ale dziewczyna zdążyła odskoczyć w bok. Przewróciła jakieś pudło, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Rozkaszlała się, ale nie straciła czujności. Uskoczyła znów w bok, prawie nic nie widząc w ciemnościach (latarka kopnięta niechcący gdzieś w bok, zgasła), z załzawionymi od kaszlu oczyma i machnęła na oślep kijem, trafiając Trupa w wyciągniętą rękę. Syknął ze złością i jednym susem znalazł się przy niej. Zdzielił ją pięścią przez głowę, aż ją zamroczyło. Machinalnie uderzyła kijem ponownie, a jęk, jaki do niej dotarł przez dzwonienie w uszach, poświadczył, że trafiła celnie. Zataczając się, cofnęła się do tyłu i usiłowała złapać ostrość widzenia. Księżyc najwidoczniej wyszedł zza chmur i zalał łazienkę zimnym blaskiem, wydobywając z ciemności rozżarzone oczy Czegoś, co nie powinno istnieć. - Zostaw mnie w spokoju - warknęła słabo Luna, wymacując klamkę w mroku. - Sam się zabiłeś. Dlaczego mnie chcesz ? Będziesz miał wtedy duszę dziewczyny. To jest idiotyczne - zastanowiła się, dlaczego używa takich śmiałych słów. Tak jakby nie wierzyła, że coś jej się może stać. - Dusze nie mają płci - odburknął Trup. Ruchem szybkim niczym światło podniósł się z podłogi, gdzie wcześniej się wywrócił i złapał ją za kołnierz. Dziewczyna poczuła smród jego ciała i z obrzydzenia prawie straciła przytomność. - Zostaw mnie - wychrypiała ponownie, niemal się dusząc. Uderzyła go w twarz, ale ruchy miała coraz bardziej osłabłe. Dopiero teraz dotarło do niej, naprzeciwko czego stoi, co zaraz się wydarzy. Mdła fala stłoczonego strachu, obrzydzenia i paniki uderzyła jej do głowy niczym stare wino. Wrzasnęła w ostatnim zrywie buntu i udało jej się wyrwać. Usłyszała za sobą krzyk gniewu i zawodu. Szarpnęła za klamkę i pobiegła, obijając się o ściany, tuż do drzwi prowadzących na klatkę schodową. Wiedziała, że Głos za nią biegnie i to dodawało jej skrzydeł. Zbiegała po schodach, pobijając chyba swoje rekordy prędkości. Modliła się, by nie potknąć się glanem na jakimś stopniu i nie wyłożyć, co było bardziej niż prawdopodobne, ale na szczęście, prowadzona jakimś nieludzkim przeczuciem, dawała sobie radę w trafianiu na stopnie i w niesamowitym tempie znajdowaniu się znów na następnej kondygnacji schodów. Miała wrażenie, że prąd powietrza bije ją po twarzy, a obślizgłe palce czepiają jej ramion. Prawie nieprzytomna wydostała się z budynku i potykając popędziła ulicą. Mroczne niebo nocy snuło swoje historie, które zawsze się źle kończą. Luna wiedziała, że niedaleko jest tu miasto, ludzie i rodzina, ale miała wrażenie, że została wessana do innego świata, w którym jest tylko ona i jej wróg. Wiatr świszczał jej w uszach, tętno waliło w skroniach. Miała wrażenie, że zaraz mózg roztrzaska się jej na milion dudniących elementów, z których każdy rwał się do ucieczki. - Myślisz, że mi się wymkniesz? - usłyszała za sobą znienawidzony głos, który popędził ją niczym bicz. Zimno zaczęło wypełzać zza drzew i nawet rozgrzanej biegiem Lunie szczękały zęby. Zacisnęła dłonie w pięści i wyrównując oddech, a także starając się zachować dużo siły na dalszy "spacerek", wbiegła pomiędzy drzewa i ślizgając się na zakrętach, oddała całe swoje życie, duszę i serce w umknięcie przed tym diabłem, co za nią biegł. Gałęzie chłostały ją po twarzy otwierając na wpół zasklepione rany oraz robiąc nowe, z ust wyrywał się na wpół zdławiony krzyk. Nie chciała myśleć o tym, co będzie, jak Głos ją dogoni, przewróci i weźmie z niej to, co jest najcenniejszego... A potem zostawi ją - pustą skorupę. Ale co ja mogę zrobić? - pomyślała, a zimny pot spływał jej po gorącym czole. Przypomniało jej się, że Trup powiedział, że jedynie on sam może się zabić. I co? - krzyknęła do samej siebie. - Przekonasz go, by się zarżnął?! Do głowy przychodziło jej milion różnych pomysłów, ale każdy odrzuciła. Myśli pracowały jej jak w diabelskim młynie, wirowały i trudno się było dziewczynie na nich skupić. Wytężała ślepy w mroku wzrok, jakby mogła dostrzec odpowiedź na może najważniejsze pytanie swojego życia. I nagle potknęła się. Przekręciła fikołka w powietrzu, poślizgnęła na rozmiękłej ziemi i wywróciła się, uderzając głową o jakiś wystający korzeń. Straciła przytomność, lecz zaraz odzyskała ją, gdy uświadomiła sobie, kogo może za chwilę oczekiwać, czyje kroki się zbliżają, a czyj śmiech za moment wybuchnie do wtóru czyjegoś krzyku przerażenia. Próbowała się podnieść, ale nie miała złudzeń, że się to uda. Osłabła i oszołomiona leżała w dziwnej pozycji na ziemi i miała wrażenie, że się już nie dźwignie do góry, a straszny ból w wykręconej pod podejrzanym kątem ręce wwiercał się w mózg. Nagromadzony przez cały dzień ból, strach i zmęczenie obezwładniło ją w najgorszy sposób, jaki jest możliwy. - Już do ciebie idę! - usłyszała głos. Zdała sobie sprawę, że jej nogi wiszą na skraju jakiejś wielkiej skarpy. Czuła jej poszarpany, gruby brzeg, wpijający pod kolana. Szok odebrał Lunie głos i władzę nad ciałem, nie drgnęła, nawet gdy Trup przeskoczył, nie zauważając dziewczyny, korzeń i wpadł prosto w macki przeznaczenia. Przeznaczenie. Jak wielu ludzi w nie wierzy. I jak wielu również uważa, że to nieprawda, że wszystko zależy od Opatrzności. Czasem nie wiadomo, czy coś wydarzyło się niechcący, wprost zaskakującym zbiegiem okoliczności, a może jest też w tym czyjaś wola, żądanie, by dane wydarzenie potoczyło się tak, a nie inaczej, nawet kompletnie nieprawdopodobnie. Gdy Głos potknął się o leżące bezwładnie ciało Luny, której powoli dochodziło do przekonania, że już jest prawie martwa, a w dodatku połamana w paru miejscach, każdy mógłby stwierdzić, że Trup wywróciłby się jedynie na ziemię, podniósł, otrzepał i złapał swoją ofiarę, która straciła już resztki instynktu samozachowawczego. Ale to, że spadłby ze skarpy, ostrego urwiska, mającego nie więcej niż trzy metry, ale najeżonego kamieniami i wyschłymi, połamanymi, poszarpanymi gałęziami martwych drzew, nikt by nie przypuścił. Luna usłyszała jego rozdzierający krzyk, który sprawił, że podpełzła pod granicę skarpy. Miękka ziemia przesączyła jej ubranie wodą i błotem pachnącym czymś niezdrowym, czymś co kojarzyć się będzie zawsze źle, a nigdy dobrze. Wytężyła wzrok i zobaczyła Trupa z wbitym przez brzuch konarem jakiegoś drzewa. Miała wrażenie, że spływa po nim czarna krew, czy jakaś ohydna maź. Trup niemrawo jak złapana na lep mucha próbował się zsunąć ze swojej pułapki, ale jednym ruchem pozbawił się dość bezpiecznego oparcia. Gałąź pękła z przeraźliwym trzaskiem, a Głos tym razem nadział się na dwie inne gałęzie, które przeszyły mu szyję i klatkę piersiową. Ciało podrygiwało jeszcze, ale po chwili znieruchomiało. Zapadła cisza, tak głęboka, że dziewczyna czuła jedynie tętno serca w skroniach. Włosy przykleiły jej się do czoła, w okropny ból w ręce i zwichniętej kostce jakby przygasł. Czy to możliwe? - zapytała sama siebie Luna. - Powiedział, że nie można go zabić. Więc... Poczuła panikę i gdyby nie zwichnięta kostka, rzuciłaby się do ucieczki. Ale nagle mózg opuściły jej okowy, o których nawet nie miała pojęcia. Poczuła ulgę i nagły dopływ świeżości do płuc. Potarła dłonią czoło, próbując sobie wszystko wyjaśnić, ale jedynym wytłumaczeniem było to, że Trup w jakiś sposób doprowadził do własnego samobójstwa. Gdyby nie próbował się uratować, nie upadłby niżej i nie oberwał gorzej, z jakby "własnej winy". Ten świat jest bez sensu - posumowała Luna. Wstała, sycząc z bólu i zrobiła kilka kroków. Usiadła pod jednym z drzew i poczuła nagłe uderzenie senności. Oczy zaczęły jej się kleić. Oparła głowę o pień i naszła ją wizja Snu. Zupełnie innego niż dotychczas. Bez koszmarów i złych wspomnień, spokój, cisza i ukojenie. Cisza na Wieczność. Coś zupełnie odmiennego niż dotąd. Uśmiechnęła się bezwiednie i zamknęła oczy. Jutro wrócę do domu - pomyślała, zapadając w otchłań. - Jeśli mi się uda - bo co do tego miała wątpliwości. Zasnęła." Amen. Wyjaśniło się. Nie zawiedziony?
-
Kiitos ^^ Jak fajnie, gdy ktoś czyta ze zrozumieniem i uwagę, zauważając zdania, z których jestem szczóglnie zadowolona ;) Postaram się ;) Noooo, lekka nadinterpretacja :P Co jak co, ale nie miałam zamiaru tego wiązać z Connorem, który jest oddzielną historią ;) Dziękuję ^^ Proszę - dalsza część. Spoko, jeszcze będzie jedna i koniec ;) Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję specjalnie, choć też nie wiem, czy ucieszę - końcówką :P "Luna wytrąciła się gwałtownie ze snu. Zamrugała oczyma, chcąc odgonić resztki powracającego ponownie koszmaru. Przełknęła ślinę w zaschniętych na wiór ustach i zerwała się do pozycji siedzącej, zrzucając z głowy poduszkę. Zaczęło ją łupać w tylnej części głowy, a żołądek wykręcać głód. Dziewczyna zataczając się, podążyła do kuchni, gdzie na patelni leżało kilka pierogów, przykrytych szczelnie pokrywką. Zapewne ciocia Lara kazała zostawić posiłek dla swojej siostrzenicy, gdy ta zgłodnieje i wyjdzie z zamkniętego na klucz pokoju. Inaczej matka łomotałaby w drzwi, dopóki nie zerwałaby swej córeczki na równe nogi, aby grzecznie i miło dołączyła do posiłku rodzinnego. Dzięki, ciociu - pomyślała Luna, włączając gaz i mieszając szybko pierogi, roztaczające upojną woń kapusty z grzybami. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, dlaczego ma tak zdrętwiałe policzki. Gdy rzuciła okiem na lustro w przedpokoju, dostrzegła, że posiada również zaczerwienione oczy oraz pocętkowaną charakterystycznie od płaczu twarz. Czy ja szlochałam przez sen? - zastanowiła się zaskoczona Luna. - Z jakiego powodu? I nagle wszystko sobie przypomniała. Wspomnienia męki przed zapadnięciem w koszmarny sen rzuciły się na nią jak fala, znienawidzona fala skłębionych uczuć i rozszalałych emocji. Dziewczyna stęknęła, jakby dostała kopniaka w brzuch i skuliła się, zapominając o pierogach. Walnęła czołem w jakąś klamkę szuflady, nie czując bólu. Miała wrażenia, że wnętrzności wykręcają się w niej na drugą stronę, a jakieś pazury zostawiają szramy na duszy. Znowu to samo - szepnęła w myślach Luna, czując napływające łzy do oczu. Włosy wisiały jej wilgotnymi skrzydłami po obu stronach twarzy. Dziewczyna wpiła wzrok w starą podłogę, której drobna jodełka wirowała jej przed oczyma. - Znowu to samo - powtórzyła, mając wrażenie, jakby mówiła do kogoś, kto ją słyszy, słyszy jej myśli. - Będę żyć tak do końca świata. Ktoś chce mnie zabić. Nie wiem w jaki sposób, ale chce. Ktoś na mnie poluje... Przypuszczenia, kto to może być, odebrały jej dech. Przygryzła dolną wargę tak mocno, że kropelka czerwonej krwi spłynęła jej z kącika ust. Jednak najbardziej załamała się nad jedną sprawą - wiedziała, czuła to do głębi swego jestestwa, że przegra. Przegra coś, czego nie potrafiła nazwać. Walkę z Głosem, z Szaleństwem czającym się na nią. Wyglądającym z każdej szpary jej duszy, wyrywającym się z mózgu. Do woni pierogów dołączył się zapach spalenizny. Luna zerwała się na równe nogi i szybko przełożyła zbrązowiałą zawartość patelni na talerz, a ją samą wcisnęła do zlewozmywaka i zalała zimną wodą, czując ocierające się o swoją twarz kleiste kłęby piany. Dziewczyna postawiła ciężki talerz na stole i z nagle utraconym apetytem zaczęła jeść. Miała wrażenie, jakby kęsy rosły jej w ustach do nie wiadomo jak wielkich rozmiarów, zamieniały się w kamienie i stawały w przełyku, roztaczając smak rozkładającego się truchła zwierzęcia. Zakrztusiła się, łzy z trudem powstrzymywane, trysnęły jej po policzkach. Kaszląc głośno, skoczyła do łazienki. Wolała nie wywoływać wilka ze swojej jamy, czyli matki, która zapewne siedziała w swym pokoju, szczelnie zamknięta i obrażona na swoją niewychowaną córkę, ale która również potrafiła z niego wyleźć w najmniej spodziewanym momencie. Luna zatrzasnęła drzwi, przekręciła klucz i oddychając ciężko, zwiesiła się na umywalce. Umyła się lodowatą wodą, przez co straciła swój rozszlochany wygląd. Uspokoiła się na tyle, że zbagatelizowała chwilowo swoje życie i zajęła wprowadzaniem równowagi psychicznej. Obsztorcowała się w myślach za nadmierne wylewanie łez, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. I... Najwyżej przegrać. - I co z tego? - burknęła sobie w twarz, gapiąc się do lustra. - Często przegrywałaś. Ba, przegrywasz cały czas. Nie wyj i nie wyglądaj jak idiota. Przypudrowała się starannie i pomalowała oczy. O wiele lepiej. Nie widać, że coś jej grozi, maska jakby zakryła twarz. Świetnie. Nie tylko matka nie musi wiedzieć, że jej jedyne dziecko ma kłopoty, wszyscy mieli stwierdzić, że wszystko jest idealnie, cudnie i pięknie, a to dziewczę z zawzięta miną zwykłą uczennicą liceum. Luna zaczęła czesać swoje ciemne, gęste włosy, o kosmykach przyciętych przez amatora. Nieprzywykła do częstych przesiadywań przed lustrem, obrzuciła jak zwykle niechętnym spojrzeniem lekko kwadratowy podbródek i trójkątne brwi. Co jak co, ale natura postanowiła ją... ekhm, upiększyć paroma przedmiotami nie przydającymi wielkiej urody. Dziewczyna splunęła na swoje odbicie, po czym natychmiast wytarła je papierem toaletowym. Matka zabiłaby ją za plamy na lustrze. Według nie wszędzie powinien być porządek, nawet tam, gdzie jest to niemożliwe, na przykład w szufladzie z skarpetkami. Wyszła z łazienki, gwałtownie i głośno trzaskając drzwiami. W żołądku czuła podejrzane mdłości, ale poruszała się szybko i sprężyście, ale pomimo braku apetytu zrobiła sobie kanapkę, zawinęła w folię i wrzuciła do torby, którą następnie przewiesiła przez ramię. Zabrała kilka drobiazgów, jak portfel czy latarkę, czy też chusteczki higieniczne, zasznurowała glany, założyła przewidująco sportową bluzę z wielkim napisem NFL, a dopiero na to zarzuciła kurtkę, niedokładnie oczyszczoną z nazbieranego poprzedniego dnia błota. Napisała zamaszyście długopisem na kartce: Nie czekajcie na mnie, bo nie wiem, czy w ogóle wrócę i wyszła na klatkę schodową. Nie miała najmniejszego planu, co zrobić. Chciała jedynie podejść do Głosu, nakopać mu, albo ładnie poprosić, by się odczepił. Luna nie miała pojęcia dlaczego, ale zaczęła go traktować jako winnego jej wszystkich problemów, dziwactw, napadów rozpaczy i depresji. Wobec tego udanie się do lasu i nie stracenie kontroli nad swoim ciałem i umysłem było pierwszym krokiem. - Dalej wszystko jakoś pójdzie - mruknęła pod nosem Luna, zeskakując po trzy stopnie ze schodów i nie wierząc zupełnie we własne słowa. Powinnam spakować trumnę - pomyślała z czarnym humorem, gdy torba podskoczyła jej na ramieniu, przypominając o swoim niezbyt przydatnym w chwilach zbiegania w dół z górki, ciężarze. * Na szczęście był dzień i słońce świeciło. Było więc jasno, choć nie tak jak w lecie, a jednak Luna cieszyła się z tej odrobiny słonecznego blasku. Las nie wyglądał wtedy tak złowrogo jak wieczorem czy w nocy. Gałęzie i gałązki trzaskały pod podeszwami glanów, a dziewczyna miała nerwy napięte jak postronki, w każdej chwili oczekując Głosu, wyczekując chwili, gdy zacznie przejmować władzę nad nią, a przynajmniej będzie próbował i nie dopuścić do tego. Na razie nic takiego się nie wydarzyło, choć Luna miała wrażenie, że coś... że coś przygląda się jej. Albo ktoś. Siedzi na gałęzi i mierzy spokojnym, choć pewnym i wyrachowanym spojrzeniem, jak Predator, dziewczynę, która go szuka. Szuka, a nie ucieka. Choć powinna. I ta świadomość przenikała Lunę tak głęboko, że wstrząsały nią dreszcze. Weszła do lasu przez podwórko szkolne. Musiała wspiąć się cicho i grzecznie po siatce, by nie zauważył jej żaden człowiek i dopiero po jakimś czasie, gdy się dobrze wymęczyła, nawściekała i poraniła kolczastym drutem, mogła zacząć na poważnie szukać Głosu. Za to gdy tylko dokonała tego "włamania", poczuła się niepewnie i nawet piekące, poszarpane rany na dłoniach i twarzy przestały nagle dokuczać. Pomimo słońca w lesie panował chłód, jakby drzewa chwytały ciepło i pochłaniały, zanim dotknęłoby przypadkowego człowieka. Zimno było przenikliwe i zdawało się być wysyłane z pomiędzy drzew, przez jakąś moc, która skupiwszy całą swoją wolę, pchała je przed siebie paraliżującymi strumieniami, by obmywało pnie drzew i docierało do najbardziej skrytych zakamarków, dopadając zbłąkane zwierzęta, zaczajone z norach, a także zagubionych w sobie i na świecie ludzi. Drzewa pięły się do góry z wyniosłością zdolną przytłaczać, jakby były tak stare i tyle widziały na świecie, że wszystko co przemykało pod ich konarami, potrząsanymi wiatrem, było niegodne uwagi. Luna naciągnęła mocniej kaptur na głowę i przyspieszyła kroku. Z trudem hamowała się, by nie złapać się dłonią za drżący podbródek i nie przytrzymać dolnej szczęki przy górnej, by nie wykonywała tych kompromitujących dygotów, ale przejmowało ją wrażenie, że wtedy Głos wiedziałby, że się ona boi. I to bardzo. A nie chciała tego okazać. Dziewczyna rozglądała się dookoła siebie, próbując stwierdzić, jaką drogą doszła poprzedniego dnia do bajora. Rozpoznała kilka charakterystycznych szczegółów, ale nawet nie była pewna, czy te drzewa o dziwnych kształtach, bujne mrowisko i polana zarośnięta rachitycznymi paprociami, nie zostały po prostu wymyślone przez jej mózg. Zasępiona, obejmująca się ramionami parła naprzód, niczym człowiek skazany na egzekucję, wiedzący, że już nic go nie ocali i chcący wobec tego jak najszybciej umrzeć - jak najszybciej i mało boleśnie. Co do bólu, Luna nie miała pewności, czy będzie jej oszczędzony. Podniosła z miękkiej, kleistej niczym ciało trupa ścieżki, długi i gruby kij. Oprócz tego, że pomógł jej stawiać kroki w błocie, to jeszcze poczuła się pewniej, ściskając w zgrabiałych od zimna, lodowaty i chropowaty kawałek drewna, wydający się być jedynym realistycznym przedmiotem na świecie. Słońce powoli zachodziło, a Luna machinalnie zaczęła liczyć minuty do całkowitego oddania ludzkości pod władzę mroku. Mgła mlecznymi kłębami, niekiedy o niezdrowym żółtawym zabarwieniu, zaczęła wypełzać zza drzew, niczym karaluchy z na wpół spróchniałych desek sufitu. Luna ścisnęła mocniej kij i czerpała z niego pociechę. Wątpiła, czy był on dobrą bronią przeciwko wszystkiemu, co ją otaczało. Zastanawiało ją, czy jest ona sama jedną z tak nierealistycznych i rozwianych, mgielnych postaci, ją otaczających. Czasem dziewczyna miała wrażenie, że nie posiada ciała, jest duchem, dążącym do wypełnienia się zadania. Przeoczyła moment, w którym macki Głosu chwyciły jej wolę w swoje szpony. Gdy tylko poczuła zawrót w głowie i natychmiastową wiedzę, gdzie powinna się kierować, przerażona szarpnęła się gwałtownie do tyłu. - Aa! - krzyknęła zszokowana gwałtownym, psychicznym atakiem. Ból, który nagle ścisnął jej skronie metalową obręczą, rozpaloną do czerwoności, nagle zelżał. Luna wyciągnęła kij przed siebie, zanurzając go w białe chmury, przynoszące ze sobą zapach bagna i wspomnienie czegoś niepokojącego, jakiegoś smutku, zwykle odczuwanego na cmentarzu. - Nie jestem twoja, słyszysz?! - wrzasnęła głośno i z pasją. Mokre kłęby mgły nasączyły jej włosy wilgocią. Kosmyki obkleiły czoło dziewczynie i wpadały do oczu. Odgarnęła je szybkim ruchem i z adrenaliną obejrzała się wokoło. Gdzieś czytała, w jakiejś książce zdanie wypowiedziane przez bohatera, który zauważył, że jego życie się skończy - Przynajmniej pożałują, że na mnie polowali i rozpoczął obronę. Luna nie miała pojęcia, czy łatwo się podda, czy nie. Kij wyciągnięty w sztywnych jak druty rękach nagle zaczął się trząść. Gdy dziewczyna zorientowała się, że to po prostu drżą jej dłonie, podmuch wiatru przerwał szczelną zasłonę z mgły i Luna przez moment dostrzegła ścieżkę pomiędzy drzewami - skręcała w lewo z poprzedniego traktu prowadzącego idealnie w środek lasu, co sprawiło, że podjęła decyzję. Albo ginę - powiedziała sobie. - Albo dorywam tego gościa. Mam dwa wyjścia. W każdym czeka mnie śmierć. Ale po co mi życie? Zstąpiła z udeptanej ścieżki wprost w gęstą trawę, sprężystą i ustępującą z cichym chrzęstem jej krokom. Mocniej ścisnęła swój pseudo-miecz, skuliła głowę między ramionami i zanurzyła pod niskie gałęzie, uderzające ją po twarzy. I biegła dalej na złamanie karku, nie wiedząc gdzie i po co, zasłaniając przedramieniem oczy, zrozpaczona i pełna determinacji przyprawiającej o zawroty głowy. * Kiedy wybiegła z pomiędzy drzew, potknęła się o leżącą na ziemi kłodę i wywróciła do góry nogami, myśląc, że świat zwariował. Wygrzmociła się głową w ziemię i leżała przez chwilę, patrząc zamroczonymi oczyma w niebo i czując krople wody spływające po twarzy. Wody - miała nadzieję, a nie krwi. Ból w tyle głowy powoli słabł, tak samo jak cichło dzwonienie w uszach. Przełknęła ślinę i poruszyła się ostrożnie. Podniosła się z cichym jękiem i usiadła na ziemi, chowając twarz w dłoniach. Miała gdzieś, że za chwilę odmrozi sobie siedzenie. Podczas wariackiego biegu co chwila się wywracała, a ręce i twarz w strużkach krwi nie sprawiały jej bynajmniej kłopotu czy uczucia dyskomfortu. Zbyt często jednak była święcie przekonana, że została dopadnięta, że runęła wprost na Głos, czy też do wilczego dołu, najeżonego kolcami, głodnymi jej wyprutych wnętrzności. Podczas szalonego galopu wyobraźnia płatała jej figle i zarazem tworzyła najbardziej ześwirowane wizje śmierci swojej właścicielki. Gdy Luna potknęła się o ten na wpół spróchniały pień, była święcie przekonana, że to już koniec. Ponowne wmówienie sobie, że nic się nie stało i trzeba iść dalej, znów się bać, zdawało się być ponad jej siły. Siedziała więc skurczona w sobie, czując gorące strumyki łez płynące wbrew jej woli po policzkach. Strofowała się głośno, mając gdzieś, czy ktoś ją słyszy, czy nie. Rozpamiętywała ból przeszywający jej całe ciało. Wiedziała, że jak się zatrzyma, to nie wstanie, ale odrzucała tę przecież wcale niepotrzebną wiedzę. Rozcierała sobie pękające łydki i uda, opierając czoło o kolana i szepcząc coś do siebie bez sensu. Kolka w boku aż dławiła. Od zimna ścierpła twarz, włosy pochłaniały odrobiny ciepła wytwarzanego przez ciało Luny i wisiały na niej niczym rozczochrana miotła wsadzona do szamba. Dziewczyna zapadła w krótki pół letarg. Przestała myśleć, odrętwiała. Z tego stanu wyrwał ją krzyk dobiegający jakby tuż przed nią. Otworzyła oczy z gwałtownym szarpnięciem powiek. - Co?!... - chciała krzyknąć, ale z ust wyrwał się jedynie ochrypły, pusty szept. Odchrząknęła i rozejrzała się. Nikogo, kto miałby powód krzyczeć, przed nią nie było. Jedynie... jedynie dom. Luna wstała. Znajdowała się na granicy lasu. Widziała, stojąc ze wzgórza, pierwsze budynki miasta, duży parking i stację benzynową. Niewiele, ale i tak dużo jak na wpół zaszłe słońce i ograniczoną widoczność. A oprócz tego... dziewczyna stała wprost na asfalcie a po drugiej stronie ulicy, wśród starych, niezamieszkanych budynków, stał dom... Dom, który już znała wcześniej. Ze snu. - Boże - jęknęła Luna, po raz pierwszy w życiu zobaczywszy coś w rzeczywistości, co widziała... we śnie. Opuściły ją wszystkie ludzkie uczucia. Zapomniała o zmęczeniu. Otarła policzki dłonią i wpiła wzrok w ciemne okna, od których odbijało się czerwone słońce płonącego zachodu. Tak, On tam był. W środku. Głos znajdował się w domu. I był silny. Silniejszy niż wcześniej, gdy słyszała go w lesie. Luna podniosła z ziemi kij. Wątpiła, czy do czegoś się jej przyda. Czuła zimną obojętność, nawet w stosunku do siebie i własnego losu. Wysoki dom w gotycko-wiktoriańskim stylu, stary, odrapany z tynku i gołymi gdzieniegdzie cegłami, drzwiami zarośniętymi dzikim winem oraz z mokrymi, w fatalnym stanie murami robił przygnębiające wrażenie, ale... on był niczym. Coś naprawdę znaczącego kryło się wewnątrz. W WEWNĄTRZ. Dziewczyna przecięła zdecydowanie asfalt i podeszła do drzwi. Szarpnęła za zardzewiała klamkę, której chropawa powierzchnia zraniła ją w palce. Zwróciła uwagę na resztki zielonej farby pokrywającej drzwi i zaschło jej w ustach. Zrobiło jej się zimno w środku, jak przed egzaminem, gdy weszła wprost na wykładaną linoleum podłogę. Zobaczyła brązowo-bordowe ślady butów ciągnące się kilka metrów po korytarzu, by wstąpić na schody. Obecność czegoś Złego wzrosła, gdy dziewczyna zrobiła pierwszy krok, a dalej wszystko się samo potoczyło. * Dotarła na czwarte piętro. Nie patrzyła się w dół, a jednak wiedziała, że krwawych plam znajduje się coraz więcej pod jej stopami. Szumiało jej w głowie. Ciągnęła bez namysłu do starych, drewnianych drzwi. Otworzyła klamkę. Obraz rozjeżdżał jej się przed oczyma, a z ust wyrywało się ciche stęknięcie. Potarła dłonią twarz, gdy zobaczyła przed sobą ciemny korytarz. Narastało w niej poczucie strasznego oczekiwania. Zaczęło ją mdlić, a dreszcze wstrząsały nią raz po raz. Poczuła dziwny zapach, jakby wymiocin. Przyspieszyła kroku, wprost do drzwi naprzeciwko niej. Wiedziała, że to łazienka. Zawahała się przez moment przed naciśnięciem klamki, brązowej od zakrzepłej posoki. Luna miała wrażenie, że to właśnie teraz ona śni - znalazła się w domu ze swoich koszmarów, a przeczucie, że zaraz spotka owego samobójcę w wannie, powodowało w niej niekontrolowane napady paniki. Przełknęła ślinę i odgarnęła włosy wpadające jej do oczu. Dusiła się. Otworzyła drzwi szarpnięciem, aż uderzyły w ścianę. Wytarła rękę w brudne spodnie i rozejrzała się szybko po pokrytym starymi kafelkami wnętrzu. Było idealnie ciemno, a we wnętrzu zdało się coś kryć. Coś, co zarazem chciało się ujawnić, a także... Nie chciało dopuścić, by zwykły śmiertelnik je dostrzegł. Zwykły śmiertelnik. Luna, trzęsąc się, wyrwała z plecaka latarkę i zapaliła ją. Chyboczący snop światła uderzył prosto w białą wannę, zalewając ją promieniami, odbijając się i rażąc oczy dziewczyny, której nogi wrosły w ziemię, a mózg zamieniał w poszatkowaną jajecznicę. Wanna pełna była krwi. Jej rozbryzgi widniały na ścianach, podłodze, ściekały po porcelanowym brzegu owego przedmiotu do kąpieli. Najstraszniejsze było jednak w tym to, że ktoś w nim siedział. Siedział z głową pod powierzchnią, między kolanami, także Luna dostrzegła jedynie jego fragment pleców. Dziewczynie zmiękły nogi, latarka wypadła z dłoni i potoczyła się z trzaskiem po podłodze. Światło zamrugało kilka razy i wyrównało się, oświetlając wyraźnie Samobójcę z Koszmaru. Lunie popłynęła krew z nosa, miała wrażenie, że świat się rozpada i niszczy, zamieniając w jakieś cholerne majaki psychicznie chorego. To niemożliwe - powiedziała sobie w myślach, a dziwne zimno uderzyło jej do twarzy. - To nie możliwe. To sen. Zaraz się obudzę. To nie jest możliwe. Nie jest! Przestała jednak myśleć, gdy trup zaczął się podnosić. Powoli, nie wzbudzając szelestu wody, uniósł całe ciało do góry. Twarz miał spuszczoną i ukrytą w cieniu, uwypuklającym oczodoły. Na koniec wzniósł głowę i Luna spojrzała mu prosto w zgniłe oczy. Poczuła, jakby ktoś ją zdzielił młotkiem po głowie. Runęła na kolana i cały czas mając pod oczyma rozkładającą się, a jednak żywą, ożywioną czymś dziwnym i złym, twarz trupa, zwymiotowała. Targana torsjami, oprzytomniała dopiero, gdy usłyszała cichy głos niedoszłego samobójcy: - Czekałem na ciebie." Co ja w takich dziwnych momentach urywam? Ostatnia część jest najgorsza najgłupsza, proszę się przygotować psychicznie. Życzę "miłego" czytania :)
-
Co ja mogę na to poradzić? :undecided: Zawsze będę wobec siebie surowa i krytyczna. Mam bardzo niską samoocenę i choć cieszę się, że komuś się podobają moje głupoty, jednak w gorszych dniach jestem święcie przekonana, że to tylko inni są zadowoleni, a ja oprócz tego, że zmieniłabym opowiadanie do końca, to jeszcze najchętniej wyrzuciłabym je do śmieci :-( KIITOS! Serio rumienię się i szokuję, non stop. Nie zasługuję na Twoje komentarze ♥ Yyy, jestem zua, nie miałam czasu i nie chciało mi się tych akapitów robić :P Ale tym razem zrobię. A "liście, gałęzie, liście, gałęzie"... Taaak, jak chcę, by czytelnik sobie coś bardzo wyraziście wyobraził, to tracę panowanie nad powtórzeniami. Ale i tak thanx duże. Na przyszły raz pilnuję się :) Mam nadzieję, że ją sobie wyrobisz, choć nie wiem, czy jest tak charakterystyczna jak Connor ;) Dodaję następną część, będą pewnie jeszcze z dwie ;) "Twarz piekła ją od zadrapań, oddech rwał się w płucach a ciało zdawało umierać ze zmęczenia i wyczerpania, gdy opuściła granicę lasu i stanęła na przedmieściach miasteczka. Z początku oszołomiona i wstrząśnięta, nie mogła rozeznać, gdzie się znajduje. Do gardła podeszła jej wtedy fala lęku i o mało się nie popłakała, gdy stwierdziła, że jest w takim samym lesie, nawet gdy go opuściła. I w tym momencie przejechał samochód asfaltem, oświetlając ją na poboczu i zarazem znak z nazwą ulicy, i w jednym momencie zalało ją poczucie niesamowitej ulgi. Zdawała sobie sprawę, że pomimo wszystko do domu dzieli ją prawie całe miasto, ale w tej chwili miała to dokładnie gdzieś. Czuła jedynie, że zaraz omdleje. Rozgrzana biegiem jeszcze nie czuła przenikliwego ziąbu jesiennej nocy, ale wiedziała, że zacznie. Ruszyła przed siebie, wyskrobując resztki energii. Często ktoś myśli, że już więcej nie może, nie pójdzie ani kroku dalej, ale nadzieja, czy groźba poparta siłą sprawia, że udaje mu się dokonać jeszcze raz wysiłku, by iść. W takich momentach nasuwa się pytanie, czy zmęczenie nie jest kwestią nastawienia umysłu, skoro wystarczy trochę intensywniejszych emocji, by sobie poradzić. Fakt, że po dotarciu do wyznaczonego celu dana osoba serio umiera z wyczerpania, może odnosić jakąś rolę.... Może, ale nie musi. Droga zaczęła powoli opadać w dół. Przed Luną ukazała się cała nocna panorama miasta. Światła, błyszczące w ścianach budynków, domów, bloków i osiedli zdawały się być nowymi konstelacjami gwiazd. Niebo, czarne i zasnute grubymi obłokami barwy siwego dymu, było puste niczym naga czaszka. Luna, na wpół nieprzytomna, zaczęła majaczyć, cały czas nie przerywając szybkiego marszu, podczas którego odrętwiałe i przemoczone stopy, obute w ciężkie glany, zdawały się przeć przed siebie samą siłą woli, że gwiazdy opadły z nieba, ponieważ kazał im tak Głos i przykleiły się do ziemi. Ocknęła się po chwili, słysząc swój głos, bredzący coś z zapałem. - Zasnęłam? - zdziwiła się na głos. Nikt jakoś nie podjął tego tematu, zresztą nikogo też obok Luny nie było. Zaklęła w myślach i w tym samym momencie niemal się wywróciła, kopiąc znienacka czubkiem buta w chodnik, który się zaczął. Wstąpiła na wykostkowany bruk i natychmiast zaczęła też mrużyć oczy przed pojedynczymi latarniami. Machinalnie usunęła się w cień. Bardzo rzadko mijali ją ludzie, choć było stosunkowo wcześnie. W końcu Luna wstąpiła na jakieś osiedle. Czuła, że zasypia na stojąco i prawie nie zastanawiając się, szukała jakiejś ławki, na której mogłaby przysiąść i odpocząć... choć chwilkę. Nie znalazła. Drzewa rosnące pomiędzy blokami swoim cieniem potęgowały mrok, co jednak nie przeszkadzało wiatrowi przechadzać się po ścieżkach i wyziębiać klimat jeszcze bardziej, niż to byłoby potrzebne. To, że podwijała się pod jego dech Luna, nikomu jak najwyraźniej nie przeszkadzało. Dziewczyna sunęła po trawie, opanowując zawroty głowy. Mdliło ją, ćmiło przed oczyma i zastanawiała się półprzytomnie, czy rodzice martwią się, gdzie ona się podziewa. Próbowała sobie wmówić, że tak, by poczuć się trochę lepiej, ale nie udawało jej się to. Wmawianie sobie różnych spraw opanowała do perfekcji, ale w niektórych wypadkach nawet ta umiejętność ją zawodziła. Luna osunęła się na schodek pod jakimiś drzwiami i skuliła się, obejmując się przemoczonymi rękoma i chowając głowę w głębi kaptura. Ciężki jak worek z kamieniami plecak położyła obok. Powoli zapadała w drzemkę, ukołysana zmartwieniem, co to ma wszystko znaczyć i co naprawdę było tym Głosem w lesie - przecież to dziwne, gdyby coś sobie ubzdurała w taki sposób. Koniec - nakazała sobie ponuro. - Nie myśleć o nieciekawych sprawach, na które nie ma odpowiedzi. Koniec, idiotko. Wewnętrzną samokrytykę przerwało jej trzaśnięcie otwieranych gwałtownie drzwi i facet, który w ostatniej chwili wyhamował, nie wywalając się na jej skuloną, wręcz niewidoczną sylwetkę. - Szlag!.. - wyrwał mu się wściekły okrzyk, na co Luna zareagowała sennym spojrzeniem. Czuła, jak ogarnia ją okropne zdrętwienie, podobne do śmierci. Była brudna, mokra, umierająca z zimna i zmęczenia. Czego chcieć więcej? Facet szybko się oddalił, zapalając po drodze papierosa. Drzwi, niedbale przez niego puszczone, zamykały się powoli, zahaczając o nierówności betonowych schodków. Luna patrzyła otępiałym wzrokiem na te działanie, gdy poczuła niespodziewanie podmuch ciepła z głębi klatki schodowej. W ostatniej chwili, grożącej ucięciem palców, wsadziła dłoń w niknącą szparę i poszerzywszy ją, wczołgała się do środka. Usiadła w kącie. Przyjemne ciepło ogarnęło ją całą. Zdołała jedynie oprzeć głowę o plecak, gdy zasnęła w gęstym i oleistym śnie, pełnym koszmarów w dzieciństwa, nieprzynoszącym ulgi ani spokoju. * Obudziła się cała zdrętwiała i mokra. Zamrugała oczyma, a obraz nadal się rozmywał. Gdy stwierdziła jednak, że to co widzi, nie jest kwestią rozmazanego obrazu, dobudziła się od razu. Przypomniało jej się wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Jęknęła, kryjąc twarz w dłoniach i czując wszystkie skutki nocowania na schodach, wprost na podłodze. Całe ciało ją bolało, nie mówiąc już o łupiących ciosach, które czuła wewnątrz głowy. Usta jej zaschły, na próżno oblizywała popękane wargi. Była niezwykle brudna, przyschnięte błoto i włosy przypominające wyciągnięty z sedesu kłąb kłaków przyprawiał ją o mdłości. Podniosła się z trudem. Ścierpnięte nogi rozprostowały się z trudem, a fragmenty złych snów zdawały się uciekać, im bardziej zanurzała się w zwykłe życie. W końcu nie pamiętała z koszmaru prawie nic, oprócz sceny, jak gdyby pochylała się nad brudną taflą wody i na jej dnie widziała złośliwie szczerzącą się twarz trupa, z której, pomiędzy rozkładającego się ciała, widniały fragmenty czaszki i pustych, wyssanych jakby przez próżnie oczodołów. Luna skrzywiła się z niesmakiem nad swoją chorą wyobraźnią i w tym momencie zadała sobie pytanie, czy to, co wydarzyło się wczoraj, również było wynikiem wyobraźni. To, co ją teraz cieszyło, było to, że potrafiła dosyć jasno myśleć. Pewnie - pomyślała, rozglądając się po mrocznej klatce schodowej, której jedynym źródłem światła było wąskie okienko, wpuszczające kilka bladych promieni słonecznych, przez co dziewczyna wywnioskowała, że jest wczesny ranek. Odczuła ulgę, gdyż przez chwilę zastanawiała się, jak mieszkańcy tego bloku zareagowali by na jakiegoś bezdomnego, wylegującego się na schodkach. - Pewnie. Ten dziwny, niesamowity Głos, którego serio naprawdę nie słyszałam, tylko czułam, był moim wymysłem. I to, że nie potrafiłam się cofnąć i zacząć uciekać. Ludzie! - Luna szarpnęła gwałtownie klamkę i wypadła na chodnik. Zimne, poranne powietrze uderzyło ją niczym wystrzał z karabinu maszynowego i na chwilę straciła dech. Wilgotne jeszcze ubrania nasiąkły wodą z powietrza, nie wysmażoną przez blade słońce. Wiatr wygwizdywał żałobną melodię, gdzieś w oddali słychać było już dźwięki budzącego się miasta. Szeleściły trawa i liście, krople rosy błyskały gdzieniegdzie niczym Łzy Nocy. Luna wbiła ręce w kieszenie kurtki i zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. Wydmuchując z nosa powietrze i czując powiększające się ssanie w żołądku, ruszyła przed siebie chodnikiem. Minęła zaskoczoną takim przedstawicielem młodego pokolenia, babcię z foksterierkiem na smyczy, ale nie zwróciła na nią uwagi, zajęta wewnętrznym monologiem. - Nie jestem idiotką - udowadniała sobie, lawirując pomiędzy kałużami i czując, jak wiatr szarpie jej włosy, a także zamraża skórę na twarzy. - To, co wydarzyło się w lesie, było prawdziwe. Dlaczego? Pewnie tego się nigdy nie dowiem. Tak samo się nie dowiesz, histeryzująca Luno, czemu masz aż takie sny i widzisz mutanty w zwykłych ludziach. Widocznie taka się urodziłaś i jedynym wyjściem będzie już nie zbliżanie się więcej do tego lasu. Wyszła z osiedla, mamrocząc coś pod nosem. Na ulicach panował niewielki ruch, samochodów było stosunkowo mało nawet jak na to miasto, które choć nie słynęło z wybitnie zapchanych dróg, niektórymi korkami mogło się poszczycić. Luna stanęła na przystanku i upewniwszy się, że autobus, na jaki czeka, przyjeżdża za pół godziny, przysiadła na ławeczce, uprzednio strącając z niej dwie puste puszki po piwie. Schowała twarz w rękach i stwierdziła z niezadowoleniem, że ostatnio robi to zbyt często. Matka pewnie by się wściekła, że jej córka próbuje w taki dziwny sposób odgrodzić się od społeczeństwa, pozując na świra. Ale tym razem Luna po prostu usiłowała się skupić. Nie mogła do końca przekonać samej siebie, że zwykłe wrócenie do domu, przeproszenie rodziców i zwykłe, dalsze życie z ignorowaniem spraw niezrozumiałych, będzie odpowiednim wyjściem. Co do snów i jakby... "Trzeciego Oka" to faktycznie zgodziła się, że tu nie ma miejsca na śledztwo i wyjaśnienie tych spraw. Czuła jednak, że Głos jest zupełnie innym wypadkiem i może udałoby się jej rozwiązać zagadkę, która wprawiała ją w konsternację, zwłaszcza że przypominając sobie własny lęk i oszalałe myśli podczas przyzywania, wzdrygała się całym swoim ciałem przed ponownym narażeniem się na to. Nie chcę tam iść, a jednocześnie muszę - uświadomiła sobie z całą jasnością, a to, że po raz pierwszy nie bagatelizowała podejrzanych rzeczy, które ją spotykały, wydawało jej się kolejnym powodem do wykorzystanie swojej niespodziewanej odwagi na jakiś cel, który może pomógłby jej w życiu. Ale kto może zapewnić, że poznanie Głosu, pójście wprost do niego, będzie rozwiązaniem? Może zginie, może zaplącze się w coś niezwykłego, nieludzkiego? A zresztą, co to BYŁO - ten Głos? - zapytała sama siebie, czując jak serce podchodzi jej do gardła, a w skroniach zaczyna tętnić głuche tętno. - Hej! Wsiadasz menelko, czy nie?! - wrzasnął kierowca autobusu w jej kierunku, gdyż jak się wstrząśnięta zorientowała, spacerowała blisko drzwi pojazdu, w ogóle nie zauważywszy, że wstała z ławeczki. Nie zwróciła uwagi na nazwanie się menelem, pokazała tylko szybko bilet miesięczny i opadła na tylne siedzenie autobusu, zauważając z niechęcią, że kilka osób w nim się znajdującym, gapi się na nią z nieukrywaną fascynacją przemieszaną z obrzydzeniem. Luna zapragnęła bardziej niż kiedykolwiek znaleźć się w końcu w domu i wskoczyć pod prysznic, przebrać się i coś zjeść, a także dojść do jako-takiej równowagi psychicznej. * - I może powiesz mi, gdzie spędziłaś noc? - zapytała matka, stojąc w sztywnej pozie, z wąsko zaciśniętymi ustami. Jej przedwcześnie postarzała twarz, z małym kokiem posiwiałych zimnych włosów, była chłodna niczym śnięta ryba, jedynie oczy iskrzyły się pytaniem, złością i czymś, czego Luna nie potrafiła nazwać, a co było w nich zawsze. Wzgarda, wzgardliwa duma, coś pomiędzy pychą a złośliwością. Pani Irena nigdy nie słynęła z miłego usposobienia. - Na jakiejś klatce schodowej - powiedziała zgodnie z prawdą Luna i po raz trzeci nacisnęła klamkę do łazienki i znów przeszkodziło jej przed zaznaniem higienicznej czystości kolejne pytanie matki. - Dlaczego nie wróciłaś wcześniej do domu? I skoro już urwałaś się ze szkoły, dlaczego nie mogłaś skorzystać z jakiegoś autobusu nocnego? - Mówiłam ci - warknęła Luna, wytrącona z równowagi. Otworzyła drzwi i stanęła na progu kafelek. Spojrzała wyczekująco na matkę. - Mówiłaś - przyznała niewzruszenie. - Że wagarowałaś, zgubiłaś się w lesie, wpadłaś do bagna - ledwie wyczulona ironia w matki głosie połaskotała Lunę kolcami po karku, aż zgrzytnęła zębami. - I nie mogłaś się z tamtego lasu wydostać, a potem ze zmęczenia nie postarałaś się nawet uspokoić mnie i ojca. A co poświadcza, że mówisz prawdę? - spojrzała na nią zimno znad szkieł okularów. - Może mój wygląd?! - wrzasnęła wściekła Luna. Nie dość, że matka jej nie wierzy, dręczy przesłuchaniem, to jeszcze żąda dowodów i świadków! Niech ją szlag - warknęła krnąbrnie w myślach Luna, zatrzaskując z hukiem drzwi, aż odpadł kawałek tynku z sufitu. Przekręciła z chrobotem klucz. Odkręciła gorącą wodę w wannie i zrzuciła z siebie brudne, śmierdzące ciuchy z miną, jakby sprzątała kocią kuwetę, albo grzebała się w zdechłych myszach. Wskoczyła do wanny i przez chwilę zajmowała się intensywnym doprowadzaniem się do porządku, połączonym z bardzo dużym zużyciem płynów, szamponów i szarego mydła. W końcu leżała w ciepłych, pienistych odmętach z zamkniętymi oczyma, oddychając dusznym powietrzem o ziołowym zapachu, które siedziało zmagazynowane w łazience, nie mogąc uciec przez szczelnie zamknięte okno o jak zwykle nienagannie czystych, a teraz strasznie zaparowanych jak i lustro, szybach. Bateria leków stojąca na półeczce mogłaby odstraszyć największego hipochondryka, a osobę zdrową nabawić zawału, ale matce Luny zdawała się pomagać. Kilka skromnych ręczników i przyrządów do kąpieli stało w równym rządku. Luna powoli się regenerowała. Rany od gałęzi na twarzy się zasklepiały, tak samo jak siniaki. Oddech i bicie serca, przez ostatnie kilka godzin przypominało tłukącego się z wysiłkiem o pręty klatki kanarka, uspokoiły się i wyrównały znacznie. Dziewczyna dokonała dokładnego rozważenia wszystkiego, co jej się ostatnio przydarzyło i stwierdziła ze smutkiem, że jest chyba jedyną osobą na świecie, która spotykają takie wypadki jak kontakty z Głosem. I najprawdopodobniej miała rację. * Rzuciła się na łóżko i przez chwilę czerpała przyjemność z jego błogiego ciepła i miękkości pościeli. Kilka dni temu stwierdziłaby, że jest małe, twarde i niewygodne, ale teraz, gdy powieki sklejało jej zmęczenie, wreszcie dopuszczone do głosu, po wielu godzinach napięcia i nie zwracania uwagi na stan samopoczucia ciała, zdało jej się, że spoczywa w królewskim łożu. Naciągnęła na głowę koc, opatuliła się nim jak kokonem i wtuliła twarz w poduszkę. Po paru minutach rozluźniła nieco ściśnięte powieki i założyła słuchawki MP3 leżące na szafeczce, przedmiot, który traktowała z niemal bałwochwalczym szacunkiem ze względu na to, jak długo zbierała na niego pieniądze i jak wielką był on dla niej pociechą w trudnych sytuacjach, gdy odechciewało jej się żyć. Włączyła muzykę i wsłuchała w dźwięki Six Feet Under. Jej matka pewnie by się załamała, nie widząc w zgranych playlistach żadnego Mozarta czy polskiego folku, ale jej córka postawiła stanowcze veto w kwestiach muzyki i to ona wybierała, co jej pasuje, a co nie. Postukiwała stopą o nogę łóżka, naśladując ciężki dźwięk perkusji i riffów, a usta poruszały jej się niemo tekstem utworów. Wodziła wzrokiem po suficie, niechcący zahaczając o zegar. Zbliżała się siódma. Luna poczuła radość, że jest sobota, inaczej matka nie zwracając uwagi na córeczkę, wysłałaby ją do szkoły. Luna skrzywiła się natychmiast, przypomniawszy, że nie powiedziała matce ani słowa o urwaniu się z plastyki, ale stwierdziła, że zostawi to na potem, co jej dodało znacznie więcej dobrego humoru. Pokój był ciemny, z szczelnie zasłoniętymi zasłonami. Kilka plakatów majaczyło na ścianach czarnymi plamami. Panował zaduch, który zaczynał już Lunę męczyć, ale nie chciało jej się ruszać z miękkiego łóżka i wpuszczać do środka ciepłej twierdzy znienawidzonego zimna, którego złowieszcze skutki zaczynała poznawać - drapało ją w gardle i pobolewała głowa. Wyciągnęła z szuflady obok łóżka polopirynę i popiła resztą coli, stojącej na podłodze. Przez chwilę po przełknięciu czuła nieprzyjemny kwaśno-gorzki smak, co połączone z nagłymi, bezpodstawnymi wyrzutami na siebie, stanowiło nieprzyjemny, mdły koktajl, sączący się jadowitymi kroplami do mózgu. Podsumowawszy wszystko, jestem dziwakiem, świrem i kimś, kto nie wie, kim jest - pomyślała i zemdliło ją na tyle, że podniosła się i wyłączyła muzykę. Usłyszała w tym momencie głos ciotki Klary, zwanej niegdyś pieszczotliwie przez małą Lunę - ciocią Larą. Zapewne została wezwana przez mamę na porozmawianie na temat jej niezwykle źle wychowanej córki. Na sam dźwięk tego głosu cioci, coś łagodnie tłumaczącej rozhisteryzowanej mamusi, siostrzenica, skulona pod kołdrą i pełna jakiegoś niesmaku na samą siebie, poczuła ulgę, która pomimo wszystko zdawała się nie uciszać wątpliwości, które się pojawiły. Jestem dziwakiem - powtórzyła Luna. - Ale nie takim normalnym, zwykłym, lekko zdziwaczałym człowiekiem. Ktoś mnie dręczy, prześladuje, zsyła podejrzane umiejętności i zamierza zabić. Bo że ktoś miał na myśli jej śmierć, była tego niemal pewna. Niemal. Choć serce, jakiś głosik w głębi piersi mówił jej twardo, że musi na siebie uważać. - I co ja mam zrobić?! - wyrwał się dziewczynie wściekły krzyk. Łzy napłynęły jej do oczu. Przekręciła się na brzuch, rzuciła na głowę poduszkę, przycisnęła ją do uszu, nie chcąc słyszeć milionów szeptów, wciskających swoje złe, złośliwe twarze w każdy skrawek widniejący przed oczami Luny. - Idźcie stąd - poprosiła, mamrocząc w poduszkę. To nic Ci nie pomoże. Zostałaś wybrana na ofiarę dla kogoś większego od Ciebie. Najlepiej się powieś. Nie masz po co żyć. Ktoś cię potrzebuje... Dla siebie. Jesteś zdziwaczała. Widzisz potwory w ludziach, masz koszmary, które nie wróżą dobrze o twoim umyśle i słyszysz przyzywający cię Głos. To chyba dość, by wypruć sobie żyły, nie sądzisz? - Won! - wrzasnęła Luna z pasją, ale wszystkie decybele zjadła poduszka, do której ów wrzask został skierowany. Dziewczyna zatkała sobie uszy i wybuchnęła płaczem. Czuła się chora, pusta i zagubiona. Czuła się skopana, znienawidzona i wyśmiana. Może faktycznie powinnam się zabić? - pomyślała ponuro i szarpnęła paznokciami prześcieradło, powodując głośny chrzęst rozrywanego materiału. To nic nie pomoże - zachichotał Ktoś. Trudno - warknęła w myślach Luna. - Jutro idę zarżnąć tego... ten... ten Głos. - Jestem od ciebie silniejsza! - krzyknęła prosto w sufit. Przestraszyła się swojego głosu. Brzmiał jak zdławiony, zdziczały i rozszarpany strachem wrzask osoby, która wie, że za chwilę umrze. Dziewczyna osunęła się na poduszkę, ciepłe strumienie łez płynęły jej po policzkach. Świat zaczął się kręcić, złośliwe szepty zamieniły w jednostajny szum i Luna wpadła w ciemny sen, który pewnie był gorszy od jawy. * Wysoki, na wpół zwalony dom stał tuż obok rozkopanej ulicy. Ludzi snuli się wokół jak mrowie, a tylko jedna osoba podążała w kierunku drzwi, zdecydowanym krokiem. Ręce miała wbite w kieszenie kurtki i choć jej chód był stanowczy, postronny obserwator stwierdziłby, że ta osoba jest albo pijana, albo osłabiona. Chłopak wdrapał się po schodkach, ściskając dłońmi poręcze i zostawiając na niej czerwone plamy. Światło zachodzącego słońca napawało atmosferę oczekiwaniem na coś, co wcale nie musi przynieść dobra. Promienie odbijały się od zmatowiałych szybek domu, z których składały się całe okna o dziwnym, wiktoriańskim kształcie. Dach pod wysokim kątem zdawał się wyrastać ostro ku niebu, jak gdyby komuś grożąc. Chłopak zatrzymał się na szczycie schodów i zbierał siły, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy oddychając powoli, opierał się czołem o pomalowane na niespotykany zielony kolor drzwi. Powoli sięgnął po klamkę i przekręcił ją. Wszedł do środka, wprost do chłodnego korytarza, z wykładaną linoleum podłogą. Wnętrze wyglądało niezwykle kontrastowo w stosunku do oblicza domu z zewnątrz, gdyż tam budynek wyglądał jak XXI wieczna budowla, a tu nabrał w złym stylu nowoczesności, spowodowanej raczej brakiem pieniędzy właściciela. Chłopak nie zwracał na to uwagi, jakby spędził tu tak dużo czasu, by przestać się zastanawiać nad oczywistościami... Albo po prostu mieszkał w tej na wpół ruinie. Zostawiając krwawe ślady na podłodze, drżąc i zataczając się, zaczął wspinać się po wysokich schodach na piętro. Blada jak u trupa twarz krzywiła się z bólu. Dotarł do swojego mieszkania. Szarpnął klamkę i poczuł zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. " Ta-dam! Coraz gorsze, nie? :P Za błędy sorki.
-
Naprawdę dziękuję - i wobec tego chcę zaprezentować fragment tego, z czym ostatnio się szarpałam, czy pokazać, czy też nie... Bo to jakaś opowiastka dla zidiociałych psycholi czyli mnie... :P I ostatecznie pokazuję, choć uprzedzam, że głupie, i w sumie cały czas się waham, czy udostępniać :P Piszę następne opowiadanie, ostatnio jakoś wena się na mnie nie obraża. Ok, proszę i pliz o wskazanie błędów ♥ "Wszedł powoli do mieszkania, czując zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. Z trudem opanowywał zawroty głowy, czarne ćmy latały mu przed oczyma, zasłaniając obraz. Dłonie, ciągnięte po tynku, zostawiały krwawe, długie smugi. Linoleum skrzypiało pod zdartymi podeszwami butów, a smród stawał się coraz wyraźniejszy. Chłopak powstrzymywał mdłości, drżał od stóp do głów, z osłabienia, albo i czegoś innego. Dotarł do łazienki, ale zanim wkroczył na kafelki, zwiesił się bezwładnie na klamce drzwi z dykty. Światło wpadało przez małe okienko, a czerwone światło zachodzącego światło barwiło wszystko kolorem posoki, która płynie w tętnicach. Oparł dłonie na brzegu starej wanny. Przełożył z trudem nogę przez jej brzeg i usiadł w środku, w ubraniu. Odkręcił gorącą wodę. Siedział wśród potoków pary i wrzątku, mamrocząc coś pod nosem. Zwiesił nisko głowę. Powieki mu drgały, a brwi podskakiwały konwulsyjnie. Twarz krzywiła się z bólu, wykręcającym rysy wręcz do niemożliwości. Gdy woda zaczęła wylewać się przez brzeg, chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą żyletkę. W martwej ciszy, przerywanej jedynie stukotem kropel wody o podłogę i szumem strumienia wypływającego z zardzewiałego kranu, suche skrzypnięcie skóry zabrzmiało nieledwie że jak wystrzał. Pojawiło się na nadgarstku jeszcze kilka ran, zadanych nie na oślep, a z wolną i dokładną determinacją. Woda w wannie zabarwiała się na karmiowo równo do tempa blednięcia twarzy samobójcy. Jego oczy zamgliły się, powieki powoli opadły. Zrozpaczony uśmiech deformował wargi w nieludzki grymas. Chwilę przed runięciem przed siebie, chłopak wydał cichy jęk, natychmiast zduszony przez krwawe fale. * Luna obudziła się z okropnym wzdrygnięciem, aż strzeliło jej coś w karku. Stęknęła zaspanym głosem i przesunęła dłonią po twarzy, próbując jakby zetrzeć z niej zły sen. Nadal miała w głębi mózgu widok zakrwawionej wanny, ale nauczona doświadczeniem i przyzwyczajeniem w stosunku z koszmarami, pojawiającymi się codziennie, zepchnęła nieprzyjemne myśli jak najdalej, starając zarazem uspokoić rozszalałe bicie serca. Przełknęła z trudem ślinę i zerknęła półprzytomnym wzrokiem na zegarek, wskazujący za kilka minut szóstą. Wyłączyła przewidująco budzik, gdyż wątpiła, aby udało jej się jeszcze zasnąć. Usiadła na łóżku, odpychając od siebie rozgrzebaną pościel, kuszącą ciepłem do ponownego zanurzenia się w jej odmętach, ale dziewczyna nakazała sobie surową dyscyplinę, choć czasem łapał ją bunt, by tego nie robić. Znalazła kapcie, założyła je, zarazem wstając i zgarniając z krzesła przygotowane ubrania, razem z przyborami toaletowymi. W łazience uwinęła się szybko, nawet jej mama twierdziła, że za prędko. Była zaskoczona, widząc nastolatkę, która nie przywiązuje specjalnie wagi do swojego wyglądu, a każdą czynność skraca do minimum. Luny to nie dziwiło, była przyzwyczajona do swoich niekiedy dziwnych zachowań. Gdyby wszyscy wiedzieli, co mi się śni, straciłabym jeszcze bardziej pozory normalnego człowieka - stwierdziła trzeźwo, czesząc się przed lustrem w pokoju. Zasznurowała glany, zdzierając sobie paznokieć i poprawiając tysiąc razy uparcie zwinięty język buta. Stwierdziła, że nie jest głodna i postarała jak najciszej wymknąć z domu, nie budząc rodziców i ich irytacji związanych z nieobyczajną tradycją córki nie-jedzenia śniadania. Luna przemknęła korytarzem, czując wściekłość na dźwięk ciężkich podeszw glanów, wzbudzających stanowczo zbyt głośny stukot na drewnianej podłodze. Jednak gdy tylko otworzyła drzwi i wyleciała na zewnątrz, opuścił ją dobry humor, jaki sobie narzuciła siłą w mieszkaniu. Sam fakt, że idzie do szkoły, a nie ma odrobionej połowy zadań domowych, był nieprzyjemny nie tylko dla kujona, ale także dla osoby nie przywiązującej specjalnej wagi do nauki. Drugą, równie nieprzyjemną rzeczą, był sen, który jej się przyśnił. Często miała koszmary, niekiedy nawet tak zawiłe i okrutne, że mogłyby być dobrym tematem na opowiadania od osiemnastu lat. Zaś koszmar z wanną i samobójcą nachodził ją zawsze, gdy miały najść ją w życiu jakieś zmiany, czy dopaść depresja, toteż zaczęła go nieledwie uważać za proroka złych wieści. Już od dawna nie miała majaków z samobójcą w kąpieli, więc chociaż starała się zepchnąć wszystkie lęki na boczny tor, nieprzyjemne uczucie, spotęgowane niewyrabianiem się z obowiązków szkolnych, otoczyło jej serce lodowatą obręczą. Kiedyś miała nadzieję, że uda jej się jakimś działaniem rozwiązać dręczące ją koszmary, ale po krótkim czasie dała sobie z tym spokój. Jak przejesz się na kolację, może ci się przyśnić wielka, goniąca cię szynka, z czego wychodzi wniosek, że lepiej się odchudzać, ale Luna wątpiła, czy da się ten sposób zastosować do krwawych wanien, samobójczych zwłok młodych mężczyzn i wymiotów leżących na podłodze w przedpokoju. Żadne, nawet najbardziej logiczne i racjonalne wytłumaczenie nie pomagało się uspokoić, ani zaprowadzić porządku. Luna nigdy nic nie mówiła swoim rodzicom, gdyż wiedziała, że została by w najlepszym razie wykpiona. Idealnym wyjściem było nie myślenie i nie zastanawianie się nad dręczącymi dziewczynę problemami... Których było więcej, niż ktoś potoczny mógł przypuszczać. Dotarła na przystanek w czasie krótszym, niż myślała. Taaak, użalanie się nad sobą jest niezwykle przydatne - stwierdziła ostro w myślach, z niemiłym uczuciem, jakby ktoś ją oszukał. Zatopiona we własnym wnętrzu i roztrząsaniu udręk, bez zastanowienia wsiadła do autobusu razem z grupą młodzieży, z której część tak samo jak i Luna była ponura i zdesperowana, choć zapewne każdy z innych powodów. Dziewczyna nie zwracała na nikogo uwagi. Skuliła się na fotelu wykładanym lichym materiałem i podkuliwszy wysoko nogi, oparła podbródek na kolanach i wbiła błędne spojrzenie w przesuwający się równomiernie ponury, szary krajobraz. Ludzie chodzący po chodnikach przekształcali się w kolorowe plamy, z zdeformowanymi twarzami i uśmiechami psychopatów. Luna skuliła się wręcz wewnątrz, pozwalając, by ciemne włosy zakryły jej twarz. Odruchowo zamknęła oczy i zapytała się cicho siebie, czy jest nienormalna. I nie było to pytanie zadane z przyjemnością, jakby odczuwała zadowolenie ze swojego dziwactwa, lecz z lękiem i nadzieją, na odpowiedź odmowną. Moje sny, myśli, skojarzenia nie są normalne - powiedziała sobie z zimną pewnością. I jeszcze to dziwne odczucie, które czasem ją napadało. Jakby ktoś na moment rozdzierał zasłonę dzielącą nas do innego świata i dziewczyna widziała wszystko zupełnie inaczej niż zwykle. Momentalnie twarze pasażerów zamieniały się w dziwaczne, pokurczone i niedorozwinięte twarze potworów o morderczych skłonnościach. Głosy brzmiały jak skrzeczące jęki potępieńców, charczenie trupów w agonii, śmiech szaleńca. W takich chwilach Lunę łapało przerażenie większe niż zazwyczaj i teraz też tak było. Z trudem zdusiła krzyk, zdławiła go natychmiast, popędzona irracjonalnym przekonaniem, że nikt nie może się dowiedzieć, że się ona boi. Twarz kierowcy spojrzała na nią z okropnym zainteresowaniem, jego niby zwyczajna twarz wygięła się w grymasie. Rysy zniekształciły do tego stopnia, że Luna odwróciła wzrok i zaraz zamknęła oczy, szarpana chęcią wzywania pomocy wrzaskiem i cofaniem wczorajszej kolacji. Niewidzialne szpony chwyciły ją za serce i ścisnęły jak wygłodniałe szczęki wilka. Histeria napadła dziewczynę z całą swoją siłą i nie pomagało wytłumaczenie, że to tylko zwidy, nieprawda. Otworzyła oczy, gdy autobus szarpnął na zakręcie. Rozejrzała się i poczuła ulgę. Wszystko wróciło do normy. Nagle jednak zmartwiała. Przyszło jej na myśl jedno pytanie - może to, co teraz widzi właśnie nie jest normą, tylko ten świat z majaków wariata, pomyleńca jest czymś, w czym każdy na serio żyje. Ten podjęty wniosek tak nią wstrząsnął, że opadła mokra od potu na oparcie fotela, ściągając na siebie zainteresowane spojrzenia pasażerów, których od początku uwagę przykuła podejrzanie zachowująca się pasażerka. Chcę umrzeć - podsumowała dziewczyna z niespotykaną u siebie gwałtownością. * [align=left]Szkoła była dużym budynkiem, przerobionym z przedwojennego komisariatu policji. Ściany, wcześniej pomalowane miłym dla oka złociszem, teraz przedstawiały całą paletę barw od jeszcze zachowanej w jako takim stanie ciemnozielonej, do wyblakłego seledynku. Tuż za placówką oświaty znajdował się stary park, ogrodzony wysokimi sztachetami, a następnie płynnie przechodzący w las. Sztachety równie płynnie się kończyły. Od czasu do czasu dało się zauważyć zbłąkane gdzieś na boisku szkolnym lisy, czy króliki, ale oprócz tego nikt by nie przypuszczał, że istnieje takie niedopatrzenie - przecież można było powiedzieć, że idzie się do parku po cokolwiek, a następnie zwiać w las i wagarować do wieczora. Na szczęście nauczyciele jako osoby o małej wyobraźni, nigdy by nie przypuszczały, że takie wydarzenie może się rozegrać na państwowym terenie. Grupa młodzieży, razem z Luną, która naciągnęła na głowę gruby kaptur kurtki lotniczej, wkroczyła do wysokiego hlu. Ściany, mające ponad cztery metry, pięły się do góry z zatwardziałą determinacją, powodując kręcenie się w głowie osobom mieszkającym w ciasnych i niskich mieszkankach. Ściany, jak wszędzie, obwieszone były rysunkami zerówkowiczów i ogłoszeniami. Lunę ściskało w żołądku na myśl o klasówce z matematyki jako pierwszej lekcji, ale starała się tego po sobie nie okazywać. Nauczyciele jak psy, wyczuwają twój strach. Gwar, wrzaski i śmiechy potrafiłyby przestraszyć najsilniejszego psychicznie. Wymalowanych nauczycielek i ich nadętych kolegów z reguły nie było widać na korytarzach, toteż uczniowie zostawieni sobie i własnej fantazji, wyciągali flaszki oraz papierosy, nie mówiąc o podziemnych przemytach marihuany, kryjąc się jedynie przed kapusiami, których jak zwykle było od grona. Ale i tak donosiciele byli powszechnie znani i dręczeni, toteż nikt się zbytnio nie wychylał i lewy handel kwitł. Luna wparowała do klasy i rzuciła się na odrapane i oklejone gumą do żucia krzesełko. Rozejrzała się po sali, choć jej widok miała zawsze przed oczyma. Jednym z dziwactw Luny było to, że zawsze zauważyła jakąś zmianę w wystroju i nie dawała sobie spokoju, dopóki sobie tego nie wyjaśniła. Przypięte do żółtego tynku wzory wyglądały identycznie jak poprzedniego dnia, jedynie na biurku leżało kilka grubych książek. Lunie kamień spadł z serca. Nauczycielka była znaną, zagorzałą czytelniczką i gdy tylko miała jakąś książkę w rękach, nie wypuściła jej dopóty, dopóki nie pochłonęła całej, więc stosunkowo łatwo dało się ściągnąć od sąsiada podczas robienia trudniejszych zadań. Powoli klasa zapełniła się. Za biurkiem usiadła pani Wentzel i obrzuciła wszystkim bacznym spojrzeniem. - Mam dla was test - powiedziała suchym, uprzejmym głosem, prawie nie poruszając wargami. - Przypomnimy sobie funkcje i tym podobne. Zobaczymy, ile zapomnieliście z przed wakacji. Rozdała białe kartki z gęsto zapisanymi zadaniami. Luna przełknęła ślinę i spojrzała błagalnie na swojego sąsiada Jurka, który uśmiechnął się domyślnie i przy uzupełnianiu rubryczek zostawił dziewczynie duży margines podglądania. Dziewczyna podziękowała mu z ulgą w myślach. Ostrożnie, zerkając z niepokojem na nauczycielkę, która z lubością oddała się przyjemnością lektury, zaczęła pisać klasówkę, dręczona gdzieś wewnętrznie niepokojem. Czasem robił się on tak silny, że omdlewały jej kolana. * Jesień zazwyczaj kojarzy się z kolorowymi liśćmi, pogodą zaczynającą stygnąć po upalnym lecie, długimi spacerami po grzybowiskach i robieniu wielobarwnych bukietów. Odkąd jednak Luna pamiętała, w jej mieście nigdy nie trafiła się aż taka pora roku - nie chodzi też o to, że nie było parku, gdzie znajdowałyby się drzewa godne zmieniania barw i napawaniu świata jesiennym klimatem, tylko że wystarczyło, by minął wrzesień, a już powietrze zamieniało się w pół zgniłą, przytłaczającą swoją ciężkością, obrzydliwą atmosferę. Liście przybierały brązowy odcień, opadając przy tym całymi wiadrami na ziemię i zakrywając trawę swoimi grubymi warstwami, grożącymi uniemożliwieniem wydostania się z pułapki, gdyby wdepnęło się w taki brudny, gęsty od błocka i spleśniałej masy liści, dołek. Między trzema chłopakami wybuchnęła sprzeczka. Luna domyślała się po części jej powodu. Tak samo jak i reszta klasy była szczerze wściekła na nauczyciela plastyki, który zgodnie ze swoimi hippisowskimi zasadami, wysłał ich w teren razem z kartkami i ołówkiem, by: narysowali jakąś niezwykle interesującą rzecz. I wrócili po kwadransie. Luna żuła pod nosem słowa krytyki pod adresem nauczyciela - w ogóle nie przyszło mu do głowy, że ktoś może się urwać z lekcji i wagarować trochę. - To zobaczysz! - usłyszała Luna chwilę przed runięciem na ścieżkę, przygnieciona ciałem jakiegoś kolegi, pchniętego przez swojego kumpla. - Hej..! - wyrwał jej się zirytowany krzyk, gdy uderzyła policzkiem w zimny i mokry kamień, a dłonie zanurzyły się po kostki w zgniłej mazi. Wyrwała je z obrzydzeniem. - Sorki - mruknął Jurek, z jej ławki. Dźwignął się na kolana i wyciągnął rękę. Luna chwyciła się jej z irytacją i podniosła do pozycji stojącej. Oprócz brudnych na kolanach spodniach oraz pogniecionej kartki (nie mówiąc już o złamanym ołówku), nie zaznała większych uraz. Trochę bolał ją policzek, ale jak zwykle, gdy zdarzyło jej się coś nieprzyjemnego, starała się o tym nie myśleć. - Dzięki - warknęła rozeźlona do Bogu ducha winnego Jurka, który siłował się w sobie pomiędzy przeproszeniem jej, a pobiegnięciu w stronę kumpli. Luna rzuciła na ziemię kartkę, z trudem powstrzymywaną wściekłością. Zawsze, gdy tylko coś ją za mocno wyrwało z zamyślenia, czuła niezrozumiane rozdrażnienie. Założyła ręce na piersiach, naciągnęła na głowę kaptur i rzuciła się przed siebie szybkim, zdecydowanym krokiem. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do szkoły, zagłębiła się jedynie w parku, coraz bardziej przypominającym las. Błoto ciamkało pod grubymi podeszwami butów. Gwar i śmiechy pozostałych członków klasy ucichł zupełnie, gdy tylko oddaliła się na znaczną odległość. Zbuntowana i z na wpół zamkniętymi oczyma nie zdała sobie sprawy, że w lesie oprócz szelestu, który sama wzbudzała, nie istniał żaden inny, naturalny dźwięk. Drzewa wysokie i wysmukłe jak kolumny kościoła, zdały się być wyrzeźbione z czarnego marmuru. Gałęzie, regularnie porostawiane po każdej stronie pnia, były łyse, gołe i mokre. Równomierny trzask, jaki wydawały po zderzeniu się ze sobą, za pomocą wiatru, przyprawiał o nieprzyjemne cierpnięcie karku. Mroczne, splątane gałązki krzewów, pełne ostrych kolców oplatały pnie drzew, niczym tonący jakiejkolwiek dłoni. Trawa wystawała w pożółkłych kępkach pomiędzy zbrązowiałymi liśćmi. Luna odniosła wrażenie, że w głębi lasu jest bardziej sucho, niż w parku, czy okolicach szkoły, ale gdy tylko wdepnęła w zdradzieckie bajoro, zaklęła pod nosem i porzuciła to zdanie. Bajorko zawierało najwięcej pięć centymetrów mętnej wody, ale mułu na dnie było z przynajmniej pół metra. Luna szarpnęła z wściekłością prawym butem, który utknął w mazi prawie po czubek cholewki, co sprawiło jedynie, że dziewczyna straciła równowagę, lewa noga obsunęła się po kępie śliskiej trawy i w jednej chwili Luna runęła w głąb bagienka zamykając odruchowo oczy, sekundę przed zetknięciu twarzy z jakby głodną taflą wody. Zakrztusiła się, wyrwała głowę nad powierzchnię, nic nie widząc i spazmatycznymi ruchami ścierając sobie błoto z twarzy. Włosy przykleiły jej się do twarzy, a szok termiczny sprawił, że prawie zwymiotowała. Zerwała się na równe nogi, zataczając i z całej siły wyrywając buty dnu bajora, wydostała się z skarpę, z której spadła. Usiadła, trzęsąc się z zimna i zgrabiałymi palcami próbowała oczyścić spodnie lub kurtkę. Na domiar złego wiatr opuścił tarmoszenie gałęzi drzew, by skorzystać z dobrej okazji, by trupim oddechem nabawić dziewczynę zapalenia płuc. Rozkaszlała się. Miała wrażenie, że palce zamieniły się jej w sople, nie słuchające rozkazów. Jęknęła, ukryła twarz w dłoniach. Czuła zbierające się pod powiekami łzy i uświadomiła sobie z przerażeniem, że nie wie, co ma robić. Było jej okropnie zimno, zęby szczękały w nieopanowanych konwulsjach. Podniosła głowę do góry i rozejrzała się dookoła siebie. Za głęboko zaszłam - dotarło do niej. Wstała niepewnie, na drżących nogach i po raz pierwszy rozejrzała się dookoła siebie. Zegarek pokazywał niewiele po piętnastej (plastyka była ostatnią lekcją), ale jak zwykle późną jesienią zaczynał zbliżać się półmrok. Cienie drzew wydłużyły się niemal dwukrotnie, słońce przybrało siną barwą i powoli kryła się za granicą horyzontu. Luna przełknęła ślinę i cofnęła kilka kroków do tyłu. Chciała krzyczeć, a zarazem miała jakąś niejasną świadomość, że ktoś jej się przygląda. Że ją zauważył. I wysila wszystkie swoje siły, by ją do siebie przywołać. Dziewczyna wpiła wzrok w ciemną ścianę drzew i z chaosem w umyśle czekała. Czuła, jak ostatkiem sił trzyma się na stojąco, jak zaraz rzuci się przed siebie i zacznie brnąć w bajorze wprost do głosu, który ją wołał. Podejdź - wydało jej się, że usłyszała czyjś głos i wbrew swojemu oporowi postąpiła krok naprzód. Stała na granicy skarpy i szarpała się wraz z wewnętrznymi myślami. Prawie nic nie widziała w otaczającym ją mroku, nie mogła racjonalnie myśleć, miała wrażenie, jakby coś lub ktoś oplatał jej umysł niewidzialnymi łańcuchami i krępował z każdą chwilą coraz bardziej jej wolną wolę. Wyrwała się do przodu, ale w tej samej chwili instynkt samozachowawczy pchnął ją w tył. Runęła na ziemię, uderzyła się tyłem głowy w mokry korzeń i to ją otrzeźwiło. W jednej chwili zrozumiała, że ktoś, kto na nią czeka, nie może jej dostać. Przekręciła się na kolana i dźwignęła do góry, po czym puszczając kompletnie nerwy, zaczęła biec. Usłyszała za sobą jakby zdławiony krzyk rozczarowania, jakby myśliwemu chwilę przed złapaniem zwierzyny, ofiara wymknęła się z rąk. Przyspieszyła biegu, nie mając pojęcia, gdzie się kieruje, mając na celu oddalić się od Głosu. W jednej chwili kajdany wokół mózgu zdały się puścić, ale dziewczyna nie skorzystała z tego, by się zatrzymać i spokojnie zastanowić, w którą stronę pójść. Miała wrażenie, że prędkość, jakąś uzyskała, unosi ją nad ziemię, a gałęzie chłoszczące po twarzy zamieniają w nieprzerwany ciąg bolesnych tortur." Patryk, jeśli spodziewałeś się czegoś lepszego, to sorry :( Kontynuację dodam wkrótce, początek jest jedynie taki "zwykły", potem się trochę rozkręcam w podobnych dla mnie klimatach, czyli "jest źle/krew/samobójstwo/deszcz/śmierć/umieram". Przepraszam, że to wrzucam :P [/align]
-
Dziękuję za kolejną część :D Świetnie się rozwija akcja, naprawdę mnie wciągnęło i za każdym razem, kończąc, jest mi smutno, że na następny fragment będę musiała czekać. Ale wiem, że się nie rozczaruję. Tematyka "proletariat dobry, burżuazja ble" jakoś niespecjalnie do mnie przemawia, ale ten konflikt dobrze opisałeś i nie mam do niego wrogich uczuć :P Dużo fantasy, opisów, niepowtarzalna i jakoś tak niezwykle charakterystyczna atmosfera sprawiają, że czyta się jeszcze przyjemniej. Co mam dalej naskrobać? CZEKAM NA DALEJ :P
-
Wszystkiego jak, Arrow! :)
-
Patryk, genialne! Fantastyka, to widać od razu ;) Bogactwo słów, zdania sformułowane prawidłowo, opisy płynnie przechodzą w dialogi. Naprawdę odczuwałam przyjemność, pochłaniając Twoje opowiadanie. Czekam na więcej. Co do błędów - jak czytam po raz pierwszy, nigdy ich nie zauważam :P Wydaje mi się, że świat, który opisujesz, jest na tyle głęboki i skomplikowany, że mogłoby wyjść z tego coś dłuższego niż zwykłe opowiadanie. Jestem ciekawa jak rozwinie się akcja (i jak skończy). Po raz ostatni - świetne! :)
-
Spełnienia marzeń, Weroniko! ;)
-
Last of the Wilds
-
Są różne zakończenia, tak jak i opowiadania. Będę starała się pisać w różnych stylach, sytuacjach i klimatach, więc uprzedzam, że tematyka nie będzie cały czas taka sama ;) Wobec tego proszę się przygotować na różne różności :P Hmmm.... Jak ja nie lubię gadać o czymś, co jeszcze się do końca nie wyklarowało :P Klimat ponury i przygnębiający (mam nadzieję, że takowy udało mi się uzyskać) a temat.... Eh, będę taka i nie powiem. Nie, no żartuję, nie chcę nikogo przygotowywać na coś nie wiadomo jak fajnego ;) Sama zawsze staram się do wszystkiego podejść krytycznie, by w razie czego się mile rozczarować. Psychiatryk? Och, ach może faktycznie taka przyszłość mnie czeka? :devil: Dziękuję ^^ Też mam taką nadzieję. Trafione w sedno ;( True.
-
Mam bardzo niską samoocenę :undecided: Zazwyczaj zaraz po opublikowaniu jakiegoś tekstu przeklinam się w myślach, że sądzę, że się to komuś spodoba, toteż każdy komentarz, uwaga, są przyjmowane z niedowierzaniem. I radością. DZIĘKUJĘ. Bardzo się cieszę, że spodobała Ci się końcówka, w sumie to zastanawiałam się, jak ją przyjmiesz i na szczęście wszystko jest ok. Każe ciepłe słowo od Ciebie sprawia, że zaczynam wierzyć w to, by pisać dalej i być z tego zadowolona ^^ Spróbuję to poprawić, dobrze, że mi wskazałeś błędy. Biorę wszystko pod uwagę i zastosuję się w przyszłości do rad. Poprawiony tekst postaram się dorzucić w paru najbliższych miesiącach, nie wiem, czy teraz znajdę na niego czas. Ale postaram się. Co do kolejnego opowiadania - będę musiała je solidnie przeredagować, zanim gdziekolwiek zamieszczę. Głównym bohaterem jest dziewczyna (w końcu) i przewiduję, że nie będzie happy end'u :P Choć wszystko jest możliwe... Jeszcze zobaczymy.... Nie czytałam, ale przeczytam ^^ A co miałam dokładnie na myśli?... Twoja pozytywna energia zawarta w postach, wszystkie komentarze i słowa niosące pociechę oraz nadzieję na przyszłość, będzie przyświecać mi przez ciemne dni żywota i moze na tydzień pozbędę się deprechy ;)
-
Wszystkiego naj, Ada! Dobrej muzyki! ;)