Tolkien to przecież "Biblia" literatury fantasy i każdy, kto za taką literaturę się bierze winien od Tolkiena zacząć, bo to właściwie esencja i firmament dla wielu późniejszych dzieł. Przeczytałam "Władcę" w drugiej gimnazjum, czyli jakieś 4 lata temu, bez wcześniejszego oglądania filmu (co prawda widziałam jakieś tam urywki w reklamach na TVN i nasunął mi się przez to już wcześniej sugestywny obraz Legolasa, Froda i Golluma). Wszystkie trzy części wypożyczałam kolejno z biblioteki i jak dziś pamiętam, że pani musiała mi pomagać, bo nie wiedziałam, która część jest która :-D. Przeczytałam je bardzo szybko i szalenie mnie porwały. Film mnie przez to miejscami rozczarował, bo miałam już w swojej wyobraźni jasny obraz Śródziemia, który czasem (rzadko) się z filmem nie pokrywał; np. Lothlorien.
Natychmiast stałam się główną fanką elfów i... Sama - elfy są cudnie zwiewne i magiczne (stanowią niesamowitą odskocznię od rzeczywistości), a Sam jest uosobieniem dobroci i wszelkich cnót w bardzo nietuzinkowy sposób.
Po "Władcy" pochłonęłam "Hobbita" i spodobał mi się nawet bardziej! Film mnie kompletnie rozczarował. :huh: Początek był ok, ale później? Jakieś olbrzymy walczące w górach? Zbędne przesycenie efektami, spowolnienie fabuły? Bez sensu według mnie, a sam pomysł na trzyczęściowy cykl "Hobbita" (cieniutkiej książeczki) to permanentny skok na kasę i już. Mam nadzieję, że chociaż następne części wyjdą im lepiej i całość zyska w moich oczach.