Z kolei ja sięgnęłam w przeszłość, a konkretnie naszą przeszłość filmową i obejrzałam film Zanussiego "Barwy ochronne". Film, którego główna ścieżka fabuły jest w sumie tylko tłem dla esencji filmu - rozmów młodego magistra Kruszyńskiego z docentem Szelestwoskim i ogólnie ich wzajemnej relacji.
Obraz kontrastuje dwie postawy życiowe; sceptycyzm, cynizm, niechęć z idealizmem i prawością. Przy okazji ośmiesza "śmietankę intelektualną" czasów socjalizmu - hipokrytów, oszustów, którzy dorobili się na cudzym nieszczęściu.
Trudno mi w sumie ten film opisać tak, żeby nie powiedzieć zbyt dużo.
Z pozoru sytuacja przedstawiona ma się tak: mamy obóz uniwersytecki językoznawców, podczas którego rozgrywa się konkurs na pracę naukową. Delegacja z Torunia nie ma nań wstępu, bo rektor ich nie lubi. Cała sytuacja robi się skomplikowana, bo młody magister-idealista postanawia zaakceptować pracę studenta z Torunia i to przysłaną po terminie. Kieruje się przy tym oczywiście jak najlepszymi chęciami, ale... cóż... nikt tej pracy na pewno nie wybierze, choć jest bardzo dobra, a i student okazuje się być bardzo... nieprzewidywalny. Ogólnie studenci w tym filmie to banda chorych umysłowo małp, bardziej przypominająca zbiorowisko niekontrolowanych gimnazjalistów, niż studentów...
Film bardzo dobry, zaskakujący (zakończenie zaskoczyło mnie ze cztery razy, a nie było wcale długie!), trochę dziwaczny z perspektywy współczesności (jak większość moralizatorskich filmów doby PRL), ale wciągający i motywujący do przemyśleń.
Polecam, jeżeli ktoś gustuje w podobnym kinie.