Jump to content

7. "Transmisja Nocnej Sowy"

Jesienią 2000 roku biznesowe zagrania Marcelo jeszcze nie niepokoiły zespołu. Po powrocie z Ameryki Południowej, zanim ruszyli w europejską część trasy, zagrali parę koncertów w Finlandii. Rozpoczynająca się na początku października trasa obejmowała dwadzieścia sześć występów i, choć trwała ledwie nieco ponad miesiąc, objęła ona w tym czasie dziewięć krajów.

Jadąc razem z Sinergy i Eternal Tears of Sorrow, kolumna autobusów była istnym fińskim cyrkiem na kółkach – mogły się tam zdarzyć (i często zdarzały się) najdziwniejsze rzeczy. Na pierwszym koncercie, w Hamburgu, na backstage’u między zespołami rozegrała się bitwa na makaron. W Bremie alkomat pokazał Aleksiemu Laiho z Sinergy magiczną liczbę 6,66. W Herford zaś, odsłuch Tarji nagle przestał działać i musiała śpiewać z całych sił, żeby słyszeć chociaż samą siebie. We Frankfurcie ktoś na widowni dostał ataku serca. W Ludwigsburgu pobili swój własny rekord i sprzedali dziewięćset siedemdziesiąt biletów na jeden koncert. Z kolei w Berlinie zagrali swój, jak dotąd, najdziwniejszy koncert. Miejscowy właściciel kina, Willy Bogner, otwierał swoje nowe kino IMAX projekcją filmu, którego soundtrack zawierał „Walking in the air”. Zespół przyjechał na projekcję luksusowymi samochodami Audi. Zostali poproszeni o zagranie „Walking in the air” bez wzmacniaczy, żeby nie przeszkadzać widzom – a na koniec nawet nie obejrzeli filmu. W Marsylii pożyczony keyboard Tuomasa kompletnie sfiksował. Jakiś błąd w ustawieniach fabrycznych sprawił, że instrument nagle zaczął wydawać z siebie disco beaty, czym zaskoczył zespół, załogę techniczną, a już najbardziej widownię. Na początku listopada w Ebersbrunn musieli odwołać koncert, bo Tarja się rozchorowała, a z kolei w Amsterdamie zwymiotowała i zemdlała w trakcie koncertu. Nad pierwszymi rzędami unosił się wtedy słodki, niebieski dym i  musiała wciągnąć trochę tego „holenderskiego powietrza”.

– Cóż, to już było dla niej za dużo – mówił Jukka. – Zrobiła tylko parę kroków w stronę backstage’u, zanim straciła przytomność i upadła na podłogę. Można to zobaczyć na nagraniach z koncertu – widać jak mikrofon spada na ziemię, a zaraz potem ktoś upuszcza kamerę i nagranie się urywa. Dokończyliśmy piosenkę bez niej i zrobiliśmy krótką przerwę, a ja pobiegłem za scenę, żeby zorientować się co się dzieje. Później zauważyłem, że ludzie w pierwszych rzędach palili dziwne skręty i wygląda na to, że Tarja się całkiem przypadkiem naćpała. Nas nigdy tego rodzaju rzeczy nie interesowały. Alkohol nam zupełnie wystarczał!

W pewnym momencie trasy, gdzieś w centralnej Europie, publiczność, zainspirowana operowym głosem Tarji jej wyglądem operowej diwy, zaczęła rzucać na scenę kwiaty, jak to się często robi na operowych galach. Popularność zespołu wzrastała wraz z postępem trasy, a nieustanne koncertowanie sprawiało, że byli zgrani jak nigdy dotąd. Spinefarm zdecydował się pokazać ich występ na żywo, wydając DVD – pierwsze pełnometrażowe DVD fińskiego zespołu. Nagrywali je 29 grudnia 2000 roku w klubie Pakkahuone [dosł. Pokój Błyskawic – przyp. tłum.] w Tampere, w obecności tysiąca trzystu osób. Wyprzedano wtedy wszystkie bilety. Wytwórnia poszła za ciosem i umieściła ten występ na koncertowym albumie.

– Byliśmy pierwszym fińskim zespołem, który planował wydać DVD – mówił Tuomas. – Jedyną rzeczą, która nas przerażała, było to, że wszystko miało być nagrywane na jednym koncercie. Zwykle na DVD zbierało się materiał z paru, dwóch, czasem trzech różnych występów, a my mieliśmy tylko jedną szansę, więc musiało wyjść idealnie. To było cholernie stresujące. Ten koncert to prawdopodobnie trójka na mojej liście występów, gdzie prawie posraliśmy się ze strachu. Pozostałe dwa to ten w Lepaldco i występ na żywo w telewizji w Lista. To było naprawdę straszne, ale koniec końców wyszło całkiem nieźle.

Ewo Pohjola uznał, że DVD było warte wydanych na nie pieniędzy.

– To jasne, że pomysł był szaleńczy, a poza tym niemożliwie drogi. Rozpieprzyliśmy na to setki tysięcy marek. Ale budżet na nagrania Nightwish zawsze był wysoki, a oni nigdy nie zmarnowali ani grosza. To DVD udowadnia wszystkim, że Nightwish to dobry zespół i jestem pewien, że pomogło im ono w zapełnieniu sobie kalendarza koncertów.

– Kiedyś planowaliśmy nasze występy dość szczegółowo – mówił Emppu. – Ale przed tym koncertem za kulisami panowało istne szaleństwo. Byliśmy na skraju wyczerpania nerwowego, bo wszystko musiało być idealnie. Nie można było czegoś spieprzyć, to nie wchodziło w grę. Ale potem wszyscy zgodziliśmy się, że jak coś pójdzie drastycznie nie tak, to zawsze można to poprawić później. Jednak kiedy przyszło co do czego, poprawianie ograniczyło się do podrasowania kilku uderzeń perkusji, Karmila prawdopodobnie dodał trochę klawiszy i wydaje mi się, że Tarja nagrała ponownie wokal do „Bałwanka” [„Walking in the air” – przyp. aut.]. Partie basów i gitary pozostały takie, jakie były. Z drugiej strony nie wydaje mi się, żebyśmy byli w stanie w jakikolwiek sposób je poprawić. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

Tarja była bardzo zadowolona z efektu, jaki finalnie znalazł się na płycie.

– Publiczność w Tampere była cudowna. Dała z siebie wszystko, my daliśmy z siebie wszystko i nawet widz, którego tam nie było, może poczuć niesamowitą atmosferę tego koncertu, po prostu oglądając DVD. Wymagało to oczywiście głębokiej koncentracji, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek na backstage’u było tak cicho jak wtedy, kiedy raz za razem przeglądaliśmy setlistę. Na początku na scenie dało się wyczuć nasze zdenerwowanie, można to zauważyć na DVD, ale koniec końców daliśmy świetne show.

W Niemczech, mający sto pomysłów na minutę chłopaki z Drakkar wpadli na jeszcze jeden marketingowy trik, żeby wypromować Nightwish i DVD. Boggi Kopec zdecydował wydać DVD w trzech różnych formatach: zwykłe koncertowe CD, DVD i nowość o nazwie DVD Plus, czyli dwustronną płytę. Na jednej stronie miało być CD, a na drugiej pięć piosenek wyciętych z pełnometrażowego DVD.

– DVD bardzo szybko pokryło się złotem – wspomina Kopec. – Sprzedaliśmy jakieś czterdzieści cztery tysiące kopii, więc było całkiem blisko do platyny. W 2006 roku prawdopodobnie osiągniemy granicę pięćdziesięciu tysięcy kopii. Jak na DVD to fantastyczny wynik!

Boggi jest pewien, że DVD odniosło sukces właśnie przez wydanie DVD Plus.

– DVD Plus jest niezwykłe, więc wielu, którzy je kupili, w końcu kupili też pełną wersję DVD. Te pięć piosenek to idealna przystawka, to naturalne, że potem chce się więcej. Kiedy zsumuje się wszystkie trzy formaty, to wychodzi, że live album tylko w Niemczech sprzedał się w pięćdziesięciu tysiącach kopiach.

Ewo też miał powody do zadowolenia.

– To było zdecydowanie warte zachodu. Koncertowe CD i DVD sprzedały się każde w około sześciu tysiącach kopii tylko w Niemczech w pierwszym roku po wydaniu. W Finlandii poszło jakieś dziesięć tysięcy kopii DVD, plus jakieś cztery tysiące kaset VHS. To był interesujący eksperyment, który oczywiście wyszedł nam na dobre.

From Wishes to Eternity – Live było pierwszym fińskim DVD zmiksowanym w Dolby Digital 5.1.

– Chociaż fiński zespół alternatywny CMX też dostąpił tego zaszczytu jakieś sześć miesięcy później – wspomina Jukka. – Ich DVD było reklamowane jako pierwsze koncertowe DVD w Finlandii. Cóż, gratulacje.

Na DVD możemy usłyszeć zaufanego Tapio Wilskę na wokalu wspierającym i Ike’a Vila z Babylon Whores, który zajął się recytacją w „The Kinslayer”, tak jak to zrobił na albumie Wishmaster. Tuomas zaprosił również swoje przyjaciela Tony’ego Kakko, „Wilka z Kemi”, grającego na co dzień w zespole Sonata Arctica.

– Tuomas nie miał zamiaru śpiewać „Beauty and the Beast” na żywo, więc zapytał mnie, czy ja bym przypadkiem nie chciał – wspomina Kakko. – To było świetne, chociaż trochę się stresowałem przed wejściem na scenę. To znaczy, wiesz, właśnie wydaliśmy z Sonatą pierwszy album i nie miałem zbyt wiele doświadczenia, jeśli chodzi o występy na żywo. Z bliżej nieokreślonego powodu wpadłem na pomysł zrobienia sobie makijażu przed koncertem – po raz pierwszy i na pewno ostatni w moim życiu. Cholera, nawet nie myślę, co by było, gdyby ktoś zauważył. Napisałem też wiersz, żeby go wyrecytować na początku piosenki. Zapisałem go na papierowym talerzyku, żeby się nie pomylić, kiedy już będę stał na scenie. To leciało jakoś tak: „Od kołyski aż po grób, miłość wskazuje nam drogę. Wiecznie przeżywamy ten jeden dzień, od głodu do uczty, opowieść o Pięknej i Bestii”. Oczywiście jak przyszło co do czego, ze zdenerwowania wszystko pomieszałem.

Spinefarm zatrudnił Soko Kaikurantę, żeby wyprodukował DVD – wybór, którego Ewo nigdy nie pożałował.

– Był strzałem w dziesiątkę. Roboty było w cholerę, trzeba było pozbierać wszystkie kawałki do kupy. Ale jestem pewien, że ludzie docenili jego pracę, docenili fakt, że całość nie wyszła jak DVD Satyricon, gdzie fani dostali dwie godziny surowego materiału. DVD Nightwish będzie się prawdopodobnie sprzedawało jeszcze przez wiele lat.

Ewo był bardzo zadowolony z końcowego efektu, co było głównie zasługą dokumentalisty Timo „Halo” Halonena. Halonen miał już w swoim dorobku teledyski dla takich zespołów jak Waltari czy Thunderstone.

– Skończyłem jako drugi reżyser From Wishes to Eternity, obok prawdziwego reżysera, Soko Kaikuranty – wspomina Timo Halo. – Edytowałem kiedyś jego teledyski dla Stratovariusa i Waltari, więc wiedział co potrafię.

Timo po raz pierwszy spotkał Tuomasa, kiedy ten przyjechał do niego razem z Ewo pod koniec całego procesu edytowania, żeby skonsultować postęp prac nad DVD. Przywieźli stosik kaset, które nagrywali w trasie. Chcieli z tego zrobić krótki, zabawny filmik, pokazujący wszystkich tych, którzy pracowali nad trasą, ale nie widać ich w świetle fleszy. Miało się to nazywać Deleted Scenes.

– Pomysł wzięliśmy z domowych nagrań Pantery, zespołu, który obaj lubiliśmy. Tyle w tych nagraniach było zamieszania, takiego pozytywnego rozgardiaszu! – śmieje się Halo. – Najpierw próbowałem posklejać wszystkie zabawne momenty z tych nagrań w jeden długi film. Historię jednej trasy. Nagrania Pantery są tak długie, że najlepiej się je ogląda przy piwie w dobrym towarzystwie, ale na jedno posiedzenie nie da się tego wszystkiego ogarnąć. Nie chcieliśmy, żeby nasz film tak wyglądał, więc ograniczyliśmy Deleted Scenes do jakichś trzydziestu minut.

Deleted Scenes wyszło bardziej jako dokument pokazujący te bardziej psychotyczne momenty trasy. Nie ma sensu szukać jakiejkolwiek metody w tym szaleństwie. Nie ma jej tam.

Jukka był zadeklarowanym krytykiem całego tego rock’n’rollowego rozpasania, nadmiernego spożycia alkoholu i ogólnej błazenady doskonale, znanej wszystkim zespołom w trasie jako szaleństwo koncertowe, forma samonapędzającej się schizofrenii.

– Każdy członek zespołu miał jakby dwie osobowości – mówił Jukka. – Zwyczajnego siebie i siebie w trasie. I nieważne jak bardzo sam siebie oszukujesz, że niby ciągle jesteś tą samą osobą, co w domu, dobrze wiesz, że to nieprawda. Zdajesz sobie z tego sprawę po paru nocach w drodze, o czwartej nad ranem, kiedy to zachciało ci się wypić parę drinków po koncercie. Wygląda to jakby się było zupełnie inną osobą, ale to po prostu inna strona ego samego człowieka.

I to właśnie te momenty są uwiecznione na Deleted Scenes.

– Właśnie w momencie, kiedy otwiera się ostatnia butelka wódki, właśnie wtedy podstępna i wyjątkowo mało pijana Nocna Sowa zaczyna nagrywanie – uśmiecha się Jukka. – Na tym etapie zwykle jako tako świadome zostają ze dwie osoby – reszta śpi i wolałaby być zostawiona w spokoju – ale Nocne Sowy dopadną każdego. Nie ma wyjątków. Bierzesz ostatniego tosta, robisz sobie z niego bransoletkę i przełączasz kamerę na nagrywanie nocne.

Niesamowite, co można potem na tych nagraniach znaleźć.

– Oczywiście Deleted Scenes nie pokazują całej prawdy o jeżdżeniu w trasę. To trochę uproszczony i stereotypowy obraz nocnego życia rockowego zespołu – mówi Jukka. – Obeszłoby się bez zapewnień, że nie, wcale nie pije się tyle wódki codziennie wieczorem, ale co by był za filmik, gdzie oglądalibyście jak przeciągam się za kulisami, albo jak Tuomas pisze SMS-a czy czyta książkę.

Deleted Scenes pokazują, jacy wtedy byliśmy – mówi Tuomas. – Tak to właśnie wyglądało. Na tych nagraniach nie ma nawet jednej sensownej, poważnej rozmowy.

Kiedy DVD było gotowe, premierę zorganizowano w kinie Kinopalasti w Helsinkach.

– To był kolejny z tych świetnych momentów – iść na premierę własnego DVD – śmieje się Tuomas. – Siedzieć na widowni z tymi wszystkimi ludźmi, widzieć siebie samego na wielkim ekranie, słuchać niesamowitego dźwięku, żeby w końcu zdać sobie sprawę, że w sumie to całkiem nieźle się tam wygląda. Coś w stylu: „Patrz, to ja!”. To całkiem dobre na samoocenę. Podbudowało mnie to.

DVD podziałało nie tylko na ego zespołu, ale i publiczność zareagowała na nie bardzo entuzjastycznie. Raz jeszcze Soundi napisało pozytywną recenzję:

DVD zawiera piętnaście piosenek z występu w Tampere, dwa skromne teledyski – „The Carpenter” i „Sleeping Sun”, a do tego koncertowe nagrania „The Kinslayera” i „Walking in the air”. Na dokładkę dostajemy pakiet bonusów – wywiady, galerię zdjęć, dyskografię i zabawny kolaż filmików z trasy. To sprawia, że całość jest bardziej spójna, klarowna. To ma moc, szczególnie wykonanie samego koncertu – pierwszorzędne. From Wishes to Eternity jest dopracowaną, dobrze skomponowaną całością. Silny głos Tarji Turunen unosi się ponad widownią, naciągając konwencje metalu gotyckiego niemal to niemożliwości. Efekt potęgują magnezowe fajerwerki, które plują ogniem piekielnym po obu stronach wokalistki. Do piosenek Holopainena genialnie pasuje symfoniczne, barokowe brzmienie klawiszy, melodyjne partie gitar i podwójny bas mruczący zupełnie tak, jak to się robiło w latach siedemdziesiątych. Wszystko zostało sprytnie doprawione growlem rodem ze speed metalu, a jednak nadal nie utraciło ani trochę swojego soundtrackowego brzmienia. Chociaż z drugiej strony, „Walking in the air”, piosenka z filmu The Snowman, brzmi trochę płasko w nowym aranżu.

„Beauty and the Beast”, duet Tarji Turunen i wilczego wokalisty Sonaty Arctiki, jest dowodem na to, że tak naprawdę granice w muzyce nie istnieją – można łączyć ze sobą wszystko – jak pokazują to szorstki wokal Tony’ego i delikatny, ulotny sopran Tarji.

Koncert będzie dostępny w sprzedaży nie tylko w Finlandii, więc zespół zwraca się do publiczności po angielsku. Niestety dla fińskich uszu to brzmi trochę banalnie, szczególnie że wymowa w piosenkach jest bezbłędna, a poza nimi angielski zespołu trochę kuleje.

Kamera w kluczowych momentach wyłapuje reakcje widowni, która świetnie się bawi przez cały czas.

– ASKO ALANEN, SOUNDI 4/2001

Ilość sprzedanych kopii przerosła oczekiwania wszystkich. Krążek szybko wspiął się na szczyty niemieckich notowań list przebojów, przez jakiś czas był nawet czwarty w ogólnym notowaniu koncertówek DVD. W styczniu From Wishes to Eternity w samych tylko Niemczech dobiło do 25 tysięcy sprzedanych kopii, przez co uzyskało status złotej płyty. Do 2004 roku w Finlandii liczba sprzedanych kopii przekroczyła magiczną granicę 10 tysięcy, tym samym pokrywając się platyną, jako pierwsze DVD w historii tego kraju.

Tymczasem trzeci album zespołu, Wishmaster, zbierał pochwały na całym świecie. W lutym 2001 Century Media wydało Wishmastera w USA i było to pierwsze wydawnictwo Nightwish w tym kraju. Fińska organizacja IFPI (Międzynarodowa Federacja Przemysłu Fonograficznego) nominowała zespół do dorocznej nagrody Emma w kategorii „zespół roku” (która to nagroda, skądinąd, powędrowała do HIM). W marcu Wishmaster został nominowany do niemieckiego odpowiednika Grammy, nagrody Echo, w kategorii „najlepszy nowy zespół rockowy lub metalowy”. W tym samym miesiącu w Stanach w końcu wydano Angels Fall First i Oceanborn.

Po skończeniu nagrań do Wishmastera – „nieco uaktualnionej wersji Oceanborn”, jak sam Maestro go nazwał – Tuomas miał masę pomysłów i zapału do pracy nad nowym albumem, ale sporo czasu miało jeszcze upłynąć, zanim zespół znów wszedł do studia. Dwuletnia przerwa między albumami była trochę zbyt długa i zespół zdecydował się wypuścić na rynek coś, co poprzedzałoby ich czwarty album długogrający. Zdecydowali się na cover – utwór irlandzkiego gitarzysty Garry’ego Moore’a, byłego gitarzysty Thin Lizzy – „Over the Hills and Far Away”, którego Tuomas często słuchał jako dziecko.

– „Over the Hills and Far Away” jest ponadczasowym klasykiem, nigdy się nie zestarzeje – mówi Tuomas. – Pamiętam, kiedy usłyszałem go po raz pierwszy w fińskiej telewizji, w muzycznym programie Histimittari w 1985 roku. Piosenka zrobiła na mnie ogromne wrażenie i jest dla mnie nadal jednym z największych dzieł w historii rocka.

Cover miał być wydany jako epka, więc potrzebne było jeszcze kilka kawałków.

– Ciężko mi było się zabrać, żeby coś napisać, bo wiadomo, zawsze chce się zachować te lepsze pomysły na album. Nadal uważam, że „10th Man Down” i „Away” trochę się zmarnowały na tej epce – wspomina Tuomas. – Chociaż oczywiście nie chcemy nagrać byle czego. Koniec końców „10th Man Down” okazał się jedną z najlepszych piosenek, jakie dotąd napisałem i prezentowałby się naprawdę dobrze na albumie, a „Away”, dla równowagi, jest potężną kupą gówna. Na EP jest jeszcze nowa wersja „Astral Romance”, która brzmi jakby ktoś się za bardzo starał, jest taka nienaturalna, wymuszona. Chciałem, żeby Tony z Sonaty dograł wokal zamiast tego, który sam nagrałem na Angels Fall First. Nie chciałem dwa razy popełniać tego samego błędu. Na tym etapie Marco [Hietala] nie był jeszcze w grze, a poza tym Tony, pomijając fakt, że jest jednym z najlepszych wokalistów w fińskim metalu, jest też moim bliskim przyjacielem. Nagrał też przy okazji chórki w „Over the Hills and Far Away”. I ogółem efekt został osiągnięty – EP-ka była tylko przystawką przed albumem.

Tarja zawsze była nadmiernie krytyczna odnośnie swojego głosu i po nagraniach do „Over the Hills and Far Away” nie była do końca zadowolona.

– Chciałam spróbować czegoś nowego na tej epce i nie do końca mi wyszło – mówi. – Oczywiście „Over the Hills and Far Away” samo w sobie jest genialną piosenką. Jest takie lekkie, relaksacyjne, w przeciwieństwie do innych utworów na EP – szczególnie „Away” – tutaj totalnie nie trafiliśmy, minęło się to z zamierzonym celem.

Teledysk do „Over the Hills and Far Away”, reżyserowany przez Pasiego Takulę, nagrywano w Królewskiej Bramie w twierdzy morskiej w Suomenlinnie, niedaleko Helsinek.

– Takula zorganizował wszystko, było nawet kilku wojowniczych wikingów – śmieje się Tuomas. – Kiedy się czytało scenariusz, wydawało się, że ten bałagan nie ma prawa działać. Tam było wszystko – pożeracze ognia, zamki, statki wikingów, a nawet czarodziej – ale końcowy efekt był całkiem przyzwoity, dobrze się to ogląda.

Wideo było bez zarzutu – z tymi wszystkimi zamkami, lochami, statkami i średniowiecznymi bitwami – ale technicznie dopracowane co do sekundy. Miało swoistą atmosferę. I było pierwszym z teledysków zespołu, który wytrzymał próbę czasu. Miało niemały wpływ na sprzedaż epki, która przerosła oczekiwania wszystkich. W Finlandii „Over the Hills and Far Away” pokryło się platyną i nie schodziło z notowania singli Singles Top 40 przez czterdzieści dziewięć tygodni. Poza granicami Finlandii Spinefarm wydało je też w formie albumu, dodając sześć piosenek z  From Wishes to Eternity.

Wygląda na to, że Gary Moore był jednym z niewielu, którym nowe wydawnictwo się nie podobało.

– Dziewczyny ze Spinefarm dały mu płytę na jego koncercie w Pori w ramach Festiwalu Jazzu, a on skomentował to tylko: „Niezbyt to się różni od oryginału” – śmieje się Tuomas.

Zespół nagrał też krótki instrumentalny kawałek, którego potem użyto pod koniec DVD End of Innocence. Utwór trwa trochę ponad minutę i nazywa się dość tajemniczo – „Kipa”. Został napisany jako piosenka otwierająca mecze bejsbolowej drużyny miasta, z którego pochodził zespół, Kitee, Kiteen Pallo. Próżno go szukać na jakiejkolwiek oficjalnie wydanej płycie zespołu. Fińskie media stworzyły na ten temat mit, że Tuomas nienawidzi baseballa (co oczywiście jest nieprawdą), ale kiedy Kitee wygrało mistrzostwo Finlandii w baseballu w 2005 roku, cały zespół świętował w Gothenburgu. Podczas fety drużyny grano „Ghost Love Score”, a pirotechnik zespołu, Markku Aalto, przygotował niespodziankę jako zwieńczenie świętowania w Kitee. Mimo tego, że sam nadal był w trasie, zadzwonił do swojej firmy, PyroMan FX i zamówił facetów z działkami wypełnionymi konfetti.

Od kwietnia do maja 2004 roku zespół cieszył się w pełni zasłużonymi wakacjami. Tuomas zaplanował samotną podróż dookoła świata, żeby odciąć się od spraw zespołu i uciec od problemów w życiu prywatnym.

– Zabukowałem dwumiesięczną podróż przez Kilroy Travels i pojechałem. Było niesamowicie! – zachwyca się. – Wyleciałem z Helsinek do Bangkoku i jeździłem po południowej Tajlandii przez dwa tygodnie, włóczyłem się po dżungli, zwiedzałem miejsca takie jak Krabi czy Khao Lak. Z Tajlandii poleciałem do Sydney i zostałem przez jedenaście dni u mojego przyjaciela Grahama Boyle’a. Pojechałem też odwiedzić kuzyna mojego taty w Port Macquarie. Potem poleciałem na cztery dni na Hawaje. Mieszkałem tam w chyba najbardziej odrażającym miejscu, jakie istniało – to był stary bungalow, który kosztował 10 dolarów za noc, gdzie dzieliło się pokój z trzema innymi facetami. To byli typowi amerykańscy imprezowicze, jedyne, co umieli, to jarać trawę, więc te cztery dni były dość szalone. Musiałem sobie znaleźć coś innego do roboty, więc zapisałem się na kurs nurkowania i zrobiłem certyfikat PADI 1 (Professional Association of Diving Instructors – Stowarzyszenie Profesjonalnych Instruktorów Nurkowania). To było super.

Podczas tych wakacji Tuomas spotkał się po raz pierwszy z rodziną Bruelandów. Później napisał piosenkę „Higher than Hope” dla ich syna, Marka, który umierał na raka.

– Potem poleciałem do Los Angeles na jeden dzień – kontynuuje Tuomas. – Zgodziłem się spotkać tam z rodziną Bruelandów. To kolejna z tych dziwnych historii, gdzie muzyka jest w stanie jednoczyć ludzi. Bajka „Bałwanek” zawsze była dla nich ważna, więc gdy tylko usłyszeli naszą wersję jej tytułowej piosenki, postanowili się w jakiś sposób ze mną skontaktować.

Spotkanie z nimi stało się niezwykłym momentem, który Tuomas zapamiętał na długo.

– Rzecznik Century Media zabrał mnie na spotkanie. To było niesamowicie ciepłe i miłe – byli tak szczęśliwi, że mnie widzą, chociaż wcale mnie nie znali. Te pięć dni, które z nimi spędziłem, było prawdopodobnie najbardziej wzruszającym doświadczeniem w moim życiu. Płakaliśmy i przytulaliśmy się nawzajem. Marc zamknął się w domu, odcinając od wszystkich i jedynym, co sprawiało, że czuł, że żyje, była nasza muzyka. Przynajmniej tak mi powiedzieli. Niewiarygodne, prawda?

Matka Marca, Georgene, od razu polubiła Tuomasa.

– Miałam wrażenie jakbym znała go przez całe życie, chociaż dotąd rozmawiałam z nim tylko raz przez telefon – mówi. – To było niezwykłe, od razu bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Była między nami jakaś dziwna chemia. Bardzo przejął się chorobą mojego syna. Kiedy Marc miał dwadzieścia dwa lata, zdiagnozowano u niego bardzo rzadkiego raka wątroby. Po pięciu operacjach nadal miał dość siły, by prowadzić dyskoteki jako DJ. Chciał zrobić coś więcej ze swoim życiem. Muzyka Nightwish bardzo nas wszystkich do siebie zbliżyła, dała nam coś nowego, odwróciła naszą uwagę, która była cała skupiona na chorobie Marka.

– Tuomas przyjechał do Los Angeles miesiąc po tym, jak rozmawiałam z nim przez telefon. Niestety Marc dzień wcześniej wrócił ze szpitala i nie mógł się z nim widzieć – kontynuuje Georgene. – Mimo wszystko Tuomas spędził z nami cały dzień. Pokazaliśmy mu San Diego i okolice. Miałam w domu postawiony keyboard, więc zagrał nam „Walking in the Air” i inne piosenki Nightwish. Zjedliśmy kolację w jego ulubionej restauracji Benihana i naprawdę dobrze się ze sobą poznaliśmy. Oczywiście Tuomas był zawiedziony, że nie może się zobaczyć z Markiem, ale mój syn był zbyt chory, żeby się tego dnia z kimkolwiek widzieć.

Tuomasa ujął sposób, w jaki go potraktowano.

– Bruelandowie wynajęli na dwa dni nieziemsko wielki apartament w Disneylandzie, bo wiedzieli, jak bardzo lubię Disneya. Pojechaliśmy tam, spacerowaliśmy, a każdej nocy płakaliśmy, przytulaliśmy się do siebie i rozmawialiśmy o Marku.

Z San Diego Tuomas pojechał do Santiago.

– Graliśmy w Chile już dwa razy, więc wystarczyło dać znać miejscowemu rzecznikowi, Gustavo, że przyjeżdżam. Zostałem u niego przez tydzień i to był bardzo przyjemnie spędzony czas. Stamtąd poleciałem na pięć dni na Wyspę Wielkanocną, co było zwieńczeniem całej wycieczki. Ta mała wysepka na Pacyfiku jest po prostu nie z tego świata – ciężko sobie wyobrazić coś bardziej absurdalnego – dwieście kilometrów kwadratowych powierzchni, taka kropeczka na środku morza, cztery tysiące kilometrów do najbliższego miasta, wypełniona ogromnymi rzeźbami. Jedynymi ludźmi na niej są mieszkańcy niewielkiej osady, dwa tysiące osób mieszkających na powierzchni trzysta na pięćset metrów. Spotkałem tam wielu ludzi, którzy mówili mi, że nigdy nie byli na stałym lądzie.

– To było bardzo zagadkowe miejsce. Na swój sposób wielkie, choć z drugiej strony miałem wrażenie, że jestem na innej planecie – kontynuuje Tuomas. – Z Wyspy Wielkanocnej poleciałem z powrotem na Florydę, do Orlando, gdzie spotkałem się z Kimberly Goss i Aleksim Laiho z Sinergy. Postanowiliśmy spędzić trochę czasu razem. Stanęło na tym, że przesiedzieliśmy pięć dni w Disney World. Potem poleciałem do Londynu, gdzie moja podróż miała się zakończyć. Spędziłem tam trzy czy cztery dni tylko po to, żeby obejrzeć musical Upiór w Operze. Wydaje mi się, że wtedy wpadłem na pomysł, żeby zrobić cover jego piosenki tytułowej i umieścić go na naszym następnym albumie.

– W końcu wróciłem do domu. Podróżowałem po świecie przez dwa miesiące. Samotnie. Ciężko w to uwierzyć, nie? Następnym razem chcę pójść o krok dalej i zrezygnować z samolotów. Kiedyś to zrobię, zobaczycie. Przypuszczam, że taka podróż zajęłaby mi jakieś pół roku.

Na szczęście dla fanów zamiłowanie do włóczęgi można też zaspokoić jeżdżąc w trasę z zespołem.

– Najlepszą rzeczą w mojej pracy jest to, że możemy zwiedzać różne miejsca, zobaczyć świat. Chciałem namówić Ewo i Toniego, żeby załatwili nam trasę – nieważne jak skromną – w Islandii, Tajlandii, Afryce Południowej, Egipcie czy na Madagaskarze. Wyobraź sobie koncertową koszulkę, na której jest napisane: „Finlandia, Niemcy, Ameryka Południowa, a potem Islandia, Tajlandia, Hong Kong, Afryka Południowa, Madagaskar”. Moglibyśmy zrobić kontynuację listy na następnej koszulce, coś w stylu: „Ciąg dalszy na kolejnej koszulce, upewnijcie się, czy nie zapomnieliście jej kupić!”.

Wygląda na to, że większość rzeczy, na których skupia się Tuomas, to znalezienie jakiejkolwiek drogi, żeby uciec od rzeczywistości albo zrzucić z siebie odpowiedzialność za codzienne problemy.

– Poza tym, że mam fioła na punkcie podróżowania, mam jeszcze kilka innych ciekawych obsesji. Zawsze zbieram darmowe ulotki biur podróży ze sklepów i czytam je po parę razy. Przeglądam je i marzę sobie o odległych miejscach, do których kiedyś mógłbym się wybrać. Podróżowanie do dalekich krajów jest niesamowicie inspirujące i intrygujące. Kolejnym moim dziwnym hobby jest oglądanie Mody na Sukces – od ponad roku jestem wiernym fanem. Wszyscy mamy swoje grzeszne przyjemności, prawda?

Kiedy w lecie 2001 roku zespół ponownie wyruszył w trasę, Tuomas czuł się pełen energii – bardzo przydatna rzecz, szczególnie, że ta trasa miała się okazać kolejnym dzikim rajdem po Europejskich festiwalach.

– Nasz braciszek Tero był w swojej najlepszej formie tego lata – śmieje się Wilska. – Pamiętam, że mieliśmy próbny koncert w klubie Lutakko w Jyväskyli pod pseudonimem „Wishmasters”. Wszyscy czuli się świetnie – w końcu nadchodziło lato ze wszystkimi swoimi festiwalami i zabawą. Koncert jak koncert, był całkiem zwyczajny. Rozkręciliśmy się dopiero następnego ranka. Sumi i ja dopiliśmy alkohol z nocy i to było nasze śniadanie. Mieliśmy ruszyć na festiwal Provinssirock o dziewiątej rano z parkingu przed Lutakko, ale po trzech kilometrach musieliśmy zrobić postój, bo ludzie chcieli iść do monopolowego. Staliśmy tam prawie godzinę.

Kiedy już wszyscy załadowali się z powrotem do autobusu, nadszedł czas na zabawę z żelem chłodzącym.

– Znacie ten żel Ice Power Cold Gel? – ciągnie Wilska. – A nałożylibyście go sobie na napletek? Mieliśmy w autobusie konkurs, który polegał na tym, że kto wytrzyma najdłużej, wygrywa. Oczywiście nie mieliśmy na pokładzie łazienki ani innego źródła bieżącej wody, żeby zmyć żel. Jedynymi uczestnikami konkursu byli Tero i Tommi, reszta tylko kibicowała i zachęcała, żeby nałożyli tego więcej. Najpierw obaj przechwalali się, że wcale nie czują zimna, ale przypuszczam, że pieczenie szybko stało się nie do zniesienia i już po chwili zaczęli desperacko przetrząsać autobus w poszukiwaniu czegokolwiek choćby nieco podobnego do wody. W końcu znaleźli miskę z kostkami lodu i zaczęli ścierać żel ze swoich kutasów, krzycząc przy tym jak zwierzęta!

– Mottem przewodnim tamtego lata było „otwarte” – mówi Wilska. – Tero ukradł skądś tabliczkę z napisem „otwarte” i za każdym razem, gdy stawaliśmy na stacji benzynowej wywieszał tą tabliczkę, żeby poinformować wszystkich, gdzie jest impreza. Ta trasa była czystym szaleństwem. Był taki moment, kiedy Tero testował, co i jak dużo jest w stanie sobie wsadzić w tyłek. Jakieś trzy kilometry przed Seinäjoki znowu musieliśmy się zatrzymać, żeby zaopatrzyć się w alkohol. Na szczęście koncert był dopiero następnego dnia.

Teoretycznie rzecz biorąc, ludzkie króliki doświadczalne mogłyby to odespać – gdyby nie stwierdziły, że całkiem niezłym pomysłem byłoby przygotowanie się na występ poprzez urządzenie piekielnej imprezy.

– Tej nocy imprezowaliśmy na siódmym piętrze hotelu Lakeus – śmieje się Wilska. – Wszyscy byli zaproszeni, wszyscy od zespołu i załogi począwszy, na naszym niebiańskim gospodarzu skończywszy. Jakoś koło piątej rano – akurat w momencie, kiedy ludzie najlepiej się bawili – ochrona hotelu przyszła nas odwiedzić z pałkami i gazem pieprzowym i kazała nam natychmiast się rozejść. Obiecaliśmy, że już będziemy grzeczni. Po piętnastu minutach spotkaliśmy tych samych ochroniarzy, kiedy nieśliśmy sofę z siódmego na szóste piętro, gdzie chcieliśmy kontynuować imprezę.

Nietrudno zgadnąć, jakie były tego konsekwencje.

– Następnego ranka nie było nam za wesoło. Jakby tego było mało, Tool stwierdził, że ubliża im granie na małej scenie, więc organizatorzy przenieśli Nightwish na małą scenę, żeby Tool mógł sobie zagrać na głównej. Zespół bardzo się przejął, była nawet mowa o powrocie do domu, ale organizatorzy zrobili, co mogli, żeby jakoś nam to wynagrodzić. Wytrzasnęli skądś niezwykle stylowego campera z pełnym zaopatrzeniem cateringowym, talerzami pełnymi owoców i innymi bajerami. Przynieśli też sto pięćdziesiąt czerwonych róż dla Tarji.

– Nightwish grał tego dnia wcześnie, dlatego po koncercie ciągle było dużo czasu na ponadprogramowe zajęcia. Tero Kinnunen znów wszedł w tryb „samca alfa”. Na tyłach hotelu było małe boisko do koszykówki. W tablicy, do której przyczepiona była obręcz kosza była niewielka dziura. Nietrudno zgadnąć, że Tero oczywiście musiał się tam wspiąć i wsadzić kutasa w tą właśnie dziurę. Od razu zaczęliśmy w niego rzucać kamieniami, co skończyło się tym, że butelka wódki Leijona, którą Tero miał w kieszeni, spadła i rozbiła się na milion kawałków. Jego kutas na szczęście przetrwał tę próbę w nienaruszonym stanie, więc Tero, w przypływie dumy ze swojego kaskaderskiego wyczynu, wymachiwał nim na prawo i lewo do końca dnia.

– Nasze garderoby sąsiadowały z tymi, w których przygotowywali się Timo Rautiainen i Trio Niskalaukaus – mówi Tero. – Po koncercie Timo siedział na schodach. Włożyłem sobie wielką czerwoną truskawkę pod napletek i poszedłem pogadać sobie z Timo. Zapytałem go – który jest jak by nie patrzeć bardzo wykształconym gościem – czy mógłby mi powiedzieć, co do jasnej cholery się dzieje z moim kutasem. Zdjąłem spodnie i pociągnąłem napletek, spod którego wypadła truskawka. Timo wykrztusił tylko: „co, do kurwy nędzy…”, porzygał się i uciekł. A ja zostałem i zjadłem tę truskawkę.

– Później już zawsze mieliśmy truskawki w naszym cateringowym wózku – dumnie wspomina Tero. – Tego dnia narodziła się nowa tradycja – wtykania sobie rzeczy pod napletek. Z tego co pamiętam, brzoskwinia to była już granica.

Po zszokowaniu Timo Rautiainena, Tero natknął się na grupkę fińskich dziennikarzy muzycznych, radośnie krążących wokół cateringu. Oczywiście samiec alfa nie mógł przepuścić żadnej okazji, wskoczył na stół i ściągnął gacie. Wrzeszczał „Otwarte!”, racząc obecnych widokiem swoich pośladków.

Zespół zdecydował się wrócić do hotelu piechotą, ale w drodze deszcz złapał ten wesoły rockandrollowy patrol i musieli się schronić pod mostem razem z innymi zmokniętymi ludźmi. Był pośród nich nieznajomy facet, który według chłopaków z Nightwish bardzo przypominał klawiszowca Stratovariusa, Jensa Johanssona. Mimo jego wyjaśnień i zapewnień, że nie jest tym, za kogo go mają, musiał podpisać się im na najróżniejszych częściach ciała. Na szczęście Jens nie wziął tego wszystkiego na poważnie i oczywiście zorientował się, kim byli ci dziwni „fani”. Po deszczu okazało się, że Wilska jest zdecydowanie zbyt pijany, żeby dojść do hotelu o własnych siłach, więc Emppu zaoferował, że go zaniesie. Potem przez cały tydzień narzekał, że bolą go nogi.

Najbardziej żenujący incydent zdarzył się już po Provinssirock.

– Było lato 2001 roku, właśnie graliśmy gdzieś koncert – wspomina zawstydzony Tuomas. – Vänskä zdobył skądś reklamówkę pełną porno gadżetów – naprawdę hardkorowy towar, zbereźne karty do gry, wibrator, pokaźny stosik prezerwatyw… i zdjęcia odchodów. Totalnie obrzydliwe. Torba walała się w autobusie przez cały weekend, I koniec końców całkowicie o niej zapomnieliśmy.

– Pojechaliśmy z powrotem do klubu Monttu w Knee, gdzie czekała moja mama, żeby nas odebrać. Opróżniliśmy autobus, wrzuciliśmy nasz sprzęt do samochodu mamy, a ona zawiozła nas do domu. Nikt nie pamiętał o plastikowej torbie. Następnego dnia obudziłem się i zszedłem na dół tylko po to, aby odkryć zawartość porno torby starannie ułożoną na moim keyboardzie to dopadło mnie momentalnie: moja mama, sześćdziesięcioletnia nauczycielka, obudziła się cztery godziny przede mną i znalazła torbę w samochodzie.

– Wyszedłem na zewnątrz i zapytałem tatę, czy mama jest w domu. Nie było jej. Tata zapytał mnie, skąd wzięła się ta torba. „Cóż, najwyraźniej z samochodu mamy” – odpowiedziałem. Moja mama właśnie wyjechała do Rosji załatwić jedną ze swoich charytatywnych spraw i pech chciał, że tuż przed wyjazdem zauważyła torbę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jakie miałem szczęście – wyobraźcie sobie co by się stało, gdyby ktoś znalazł tę torbę podczas kontroli na lotnisku. Tata powiedział mi, że tego ranka mama przeżyła ciężki szok. Coś w rodzaju: „Co ten Tuomas kombinuje? Czy mój syn naprawdę interesuje się tego typu rzeczami?” Rozłożyła wszystko na stole – karty do gry, dildo – i powiedziała, że jest w stanie dużo zrozumieć, ale to jest ponad jej siły. Zadzwoniłem do niej i wyjaśniłem, że torba nie jest moja. Tata mówił mi, że odpowiedziała: „Cóż, jeśli to go kręci, nic nie możemy na to poradzić.” – śmieje się Tuomas.

Rodzice Tuomasa nie byli zachwyceni odkryciem artefaktów klanu Nightwish, ale tak sceptycznych i pozbawionych zrozumienia ludzi było w trasach więcej. Zespół szybko zaprzyjaźnił się z Timo Rautiainenem i Trio Niskalaukaus, z którymi często grali na tych samych letnich festiwalach i jak to w kręgu przyjaciół bywa, wkrótce jedni zaczęli nakręcać drugich i namawiać ich do robienia najróżniejszych kaskaderskich wyczynów. Rzucano wyzwania, przyjmowano zakłady.

– Nightwish i Niskalaukaus zawsze próbowali się nawzajem prześcignąć w tym, kto będzie miał więcej jaj i wyjdzie na scenę nago podczas koncertu tych drugich. Tero zawsze wymiękał, ale Niskalaukaus nigdy nie stchórzyli. Przypuścili parę pięknych ataków na występy Nightwish. Na Ruisrock wmaszerowali na scenę jeden za drugim, każdy ubrany jedynie w stringi zrobione z taśmy klejącej. Obeszli scenę bardzo powoli, machając widowni, jakby byli na paradzie wojskowej. To był jeden jedyny raz, kiedy widziałem Tarję zdezorientowaną na scenie. Klan Niskalaukaus zaatakował w czasie grania „Wishmastera”, a my wszyscy po kolei wypadaliśmy z rytmu, bo nie mogliśmy jednocześnie grać i śmiać się. Tarja dziwiła się, dlaczego wszyscy nagle się mylą, a potem odwróciła się i zobaczyła gitarzystę Niskalaukaus Ramo i dźwiękowca Anttiego ubranych tylko w stringi z taśmy, stojących pół metra za nią i majestatycznie salutujących w stronę widowni.

Fani niewątpliwie niesamowicie się bawili, a zespół jakoś powstrzymał śmiech i dobrnął do końca „Wishmastera”, który był utworem zamykającym set.

– Po koncercie Timo Rautiainen powiedział nam, że zatrzymują się w hotelu Scandic i zapraszają nas na after party do sauny na ostatnim piętrze – wspomina Wilska. – Dopiero później zorientowałem się, że zaprosił nas kompletnie na pałę – dowiedział się skądś, że na ostatnim piętrze była sauna, ale nie miał na nią żadnej rezerwacji. Więc niczego nieświadomi wleźliśmy na górę do sauny, gdzie stanęliśmy oko w oko z fińską drużyną hokeja na rolkach, która świętowała właśnie mistrzostwo Europy. Przywitali się z nami całkiem grzecznie, zdezorientowani chyba nawet bardziej niż my. Impreza, która z tego wynikła była dzika…

– Impreza głównie w zespołowym (i hokejowym) składzie. Było jeszcze wprawdzie paru ziomków z Apulanty i Dredgen z Backard Babies, ale on się zwinął, kiedy zaczęła się dziać Sodoma i Gomora. Świetnie się bawiliśmy z hokeistami, rzucając żarty o pakowaniu na siłce i pedalskich fryzurach. Mam piękne zdjęcie gołego Tommiego Stolta zrobione o jakiejś czwartej nad ranem, gdzie on i pewien perkusista siedzący mu na plecach, jadą dokądś na rowerze treningowym.

Po imprezie niektórzy czuli się lekko zdezorientowani.

– Nie jest nowością, że zmęczony życiem i koncertowaniem artysta może zgubić drogę do swojego pokoju hotelowego, ale Tero nie umiał w Turku znaleźć nawet hotelu – Śmieje się Wilska. – Szukał numeru czterysta siedemnastego na najwyższych piętrach i nie mógł znaleźć. Wkurzony jak cholera poszedł na dół krzyczeć na ludzi w recepcji. Ci kazali mu pokazać klucz, a kiedy to zrobił, pokierowali go do właściwego hotelu znajdującego się na tej samej ulicy, ale 150 metrów dalej.

Jako nudyści z krwi i kości, Tommi i Tero nigdy nie odmówili sobie pobiegania po okolicy na golasa, jak ich Pan Bóg stworzył.

– Mam sto trzydzieści osiem zdjęć, które zrobiłem podczas letnich festiwali, z których większość nie nadaje się do publikacji, ponieważ jest na nich ktoś goły – ciągnie Wilska. – Najlepsze przygody zaczynały się słowami „wyzywam cię”. Na przykład Tero kiedyś skoczył nago na bungee na oczach siedem tysięcy ludzi na festiwalu Rantarock, który został nagrany i wydany w końcu jako jedno z DVD Nightwish. Większość z tych kaskaderskich wyczynów następowała zwykle po tym, jak ktoś powiedział coś w stylu: „założę się, że nie dasz rady”, „wyzywam cię, żebyś wetknął to tam” czy „Ile musiałbym ci zapłacić, żebyś…”.

Kimi Tuunainen nieraz był świadkiem wyczynów swoich kolegów.

– Wyszliśmy właśnie z sauny w Levi, kiedy Tommi wsadził zapałkę w swojego kutasa. Ktoś podbił, „teraz ją zapal”, a Tommi oczywiście przyjął wyzwanie – i prawie spalił sobie jaja – wspomina Kimi.

Z kolei Emppu twierdzi, że łatwość, z jaką dało się przekonać Tommiego i Tero, żeby zrobili coś głupiego, nie znała granic.

– Pewnego dnia Tero przyszedł i zapytał, czy nie moglibyśmy mu pomóc finansowo. Powiedział, że zalega z czynszem. W żartach powiedzieliśmy, że damy mu pieniądze, jak napije się moczu. Zrobiliśmy potem zrzutkę i zebraliśmy tysiąc trzysta marek. Zasady były jasne – nie mógł się potem napić niczego innego i musiał powstrzymać się od rzygania przez co najmniej dwie minuty. Jeśli złamałby którąkolwiek, dostałby tylko połowę. Tero zapytał, czy może najpierw włożyć mocz do mini baru, żeby nie smakował tak źle, a potem po prostu go wypił. „Cóż, przynajmniej już nie chce mi się pić” – powiedział. I tak oto Tero zapłacił swój czynsz.

Pomiędzy durnymi wygłupami zespół jakoś znajdował czas, żeby grać koncerty. W sierpniu 2001 Nightwish pojawił się na niemieckim festiwalu Wacken Open Air w europejskiej stolicy metalu – miasteczku Wacken, gdzie co roku w pierwszy weekend sierpnia między trzydziestoma pięcioma a czterdziestoma tysiącami fanów metalu zbiera się, by posłuchać swoich ulubionych zespołów. Festiwal odbywa się w małej sielskiej wiosce, w której normalnie żyje parę tysięcy ludzi, więc metalowe wydarzenie jest właściwie jedyną większą rzeczą, która dzieje się tu w ciągu roku.

– Wacken Open Air jest Mekką dla zespołów i ich fanów – mówi Jukka. – Jest tam od cholery ludzi, co oczywiście generuje trochę stresu, ale na tym etapie naszej kariery nauczyliśmy się już, jak zamieniać tremę w coś pozytywnego. Z jakiegoś powodu jednak nie daliśmy rady zagrać na Wacken najlepiej, jak potrafiliśmy. Scena była wielka, a ja sądzę, że zawsze przyjemniej grać w bardziej kameralnych warunkach, gdzie nie potrzebujesz lunety, żeby dojrzeć pozostałych członków zespołu.

Tydzień później Nightwish wystąpił po raz pierwszy na Dalekim Wschodzie. Nie w Japonii, jak można się tego było spodziewać, ale w Korei Południowej, gdzie ich cover piosenki z Bałwanka został użyty jako opening w bardzo popularnej telenoweli.

– Nigdy nie byliśmy popularni w Japonii, aż tu nagle „Walking in the Air” został hitem w Korei – mówi Jukka. – Po wydaniu Wishmastera mieliśmy zagrać koncert na festiwalu w mieście Busan. Tego nie zapomnimy jeszcze długo. Festiwal był organizowany przez miejscowy rząd i był obliczony na jakieś pięćdziesiąt tysięcy widzów. Oprawa była tak luksusowa, że ciężko to sobie wyobrazić. Była tam masa gości w czarnych garniturach, którzy czekali na lotnisku, więc myśleliśmy, że przylatuje prezydent czy ktoś podobny – więc dlaczego oni wszyscy zebrali się wokół nas? Okazało się, że to byli nasi ochroniarze, około pięciu facetów ze sprzętem, którego nie powstydziłoby się nawet FBI.

Catering na backstage’u pozostawiał jednak wiele do życzenia – nie zaspokajał potrzeb najbardziej spragnionych członków załogi.

– Nie było alkoholu. W ogóle! – mówi Ewo. – Vänskä i ja zauważyliśmy, że w pobliżu było centrum handlowe, więc wymknęliśmy się tam, żeby zrobić zapasy. Oczywiście ochroniarz nas zauważył i poszedł za nami. Siedział sobie przy barze i uśmiechał się do nas, podczas gdy my robiliśmy zdjęcia i włóczyliśmy się po centrum. Nigdzie nie dało się pójść samemu. Mieliśmy własny samochód z szoferem i jeszcze jeden, tym razem z syrenami i reflektorami, który jechał z przodu i prowadził nas przez korek. Trzeci samochód jechał za nami. Firma ochroniarska nazywała się KGB. Byliśmy chronieni jak jakieś gwiazdy światowej sławy.

Emppu mówi, że Nightwish był właściwie gwiazdą koreańskiego festiwalu.

– Kiedy poszliśmy do miasta zobaczyć „aleję sław” w hollywoodzkim stylu, zobaczyliśmy tam gwiazdę Nightwish. Kameralna orkiestra zaczęła grać jakiegoś rock’n’rolla dla nas, a potem podszedł do nas burmistrz, żeby nas powitać. Ogólnie zorganizowane to było pierwszorzędnie. Widziałem sporo niskich kobiet w Korei, więc może powinienem sobie przywieźć stamtąd żonę?

Dla oświetleniowca zespołu, Stolta, koncert w Korei był najtrudniejszym do ogarnięcia występem w jego karierze.

– Wiadomo, nie mija dzień, bym nie spowodował jakiejś technicznej katastrofy – śmieje się. – Po prostu nie pamiętam ich wszystkich, bo topię smutki w alkoholu. Ale tutaj było inaczej. Nie wiedzieliśmy totalnie nic o rodzaju czy jakości sprzętu, który mieli na miejscu. Kiedy przyjechaliśmy, zostaliśmy oprowadzeni po scenie, a goście z ochrony nie opuszczali nas na krok. Zapytałem o jakieś dziwne kanistry, które tam stały i dowiedziałem się, że to były materiały pirotechniczne, że będą płomienie i wybuchy. Powiedziałem, że chcę pogadać z pirotechnikiem. Okazało się, że kabina sterownicza stoi gdzieś w połowie płyty, gdzie mieli stać ludzie i dowiedziałem się, że gość, który obsługuje pirotechnikę, po prostu odpala ładunki, kiedy uznaje za stosowne. Powiedziałem, że coś takiego absolutnie nie będzie miało miejsca na naszym koncercie i koniec końców były tylko jakieś małe fajerwerki. A te światła? Niech je szlag! Męczyłem się z nimi całe dwa dni, bo totalnie nie ogarniałem tej konsoli, która wyglądała jak tablica ouija. Dwadzieścia minut przed koncertem program się sypnął i wszystkie moje płyty diabli wzięli. Myślałem: „Co my teraz, do ciężkiej cholery, zrobimy?”. Powiedzieli mi, że muszę zaprogramować to wszystko raz jeszcze. Powiedziałem, że kurwa w porządku, będziemy programować na żywo. „Powiem wam jakieś pięć minut wcześniej, co chcę, żebyście zrobili, a wy to po prostu zrobicie. Ale możecie być pewni, że ja tej konsoli już nigdy więcej nie dotykam”. Ten gość prawie płakał, kiedy zbliżaliśmy się do godziny zero, a ja byłem nawet zrelaksowany. Miałem tylko nadzieję, że to wszystko szybko się skończy i będziemy mogli pójść do hotelu. Na szczęście szybko było po wszystkim.

Według Jukki ten koncert był całkowitą klapą.

– Nie było próby dźwięku, rzuciliśmy tylko okiem na sprzęt i upewniliśmy się, że Minidisk działa. Jakieś dwie minuty przed, dowiedzieliśmy się, że cały występ będzie transmitowany w lokalnej telewizji, więc tak naprawdę graliśmy koncert dla jakichś pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Szybko okazało się, że cały harmonogram diabli wzięli, bo lokalna gwiazda grała za długo. Skończyło się na tym, że mieliśmy półtorej godziny poślizgu i weszliśmy na scenę dopiero krótko przed północą. Po sześciu piosenkach przyszła do nas policja i powiedziała, że musimy przestać, bo pozwolenie na festiwal wygasło o północy. Mieliśmy czas na jeszcze jedną piosenkę. Cały plan nam się posypał przez to opóźnienie. Poza tym na widowni zostało przez to tylko jakieś dwa tysiące osób. Totalna katastrofa!

Tuomas lepiej wspomina całe wydarzenie.

– Organizatorzy przetransportowali dziewić osób do Korei, umieścili w pięciogwiazdkowym hotelu i oferowali najlepsze jedzenie i rozrywki przez cały pobyt. Ktoś zapłacił, żeby nas tam ściągnąć. Graliśmy tylko parę minut, ale wszyscy byli zadowoleni. Przyjemną mamy pracę, nie?

W drodze powrotnej Nightwish odwiedził Kanadę i zagrał dwa koncerty w Montrealu. Tuomas bardzo dobrze się tam bawił.

– Zobaczyłem dziewczynę w pierwszym rzędzie. Była na obu koncertach. Kiedy stoisz na scenie, to oczywiste, że flirtujesz z publicznością, ale z nią flirtowałem trochę bardziej. Po koncercie zapytałem organizatora, kim ona jest, a on odpowiedział, że ją zna i obiecał z nią pogadać. Po chwili wrócił z jej numerem telefonu. Zadzwoniłem do niej jeszcze tej samej nocy – byłem pijany, nie miałem zahamowań. Umówiliśmy się na następny dzień. Była bardzo miłą osobą.

– Na lotnisku, kiedy już mieliśmy wyjeżdżać, wpadłem na pomysł, żeby zostać w Montrealu jeszcze parę dni – kontynuuje Tuomas. – Przebukowałem lot na za parę dni i cały ten czas spędziłem z tą dziewczyną. Świetnie się bawiliśmy przez te kilka dni. Potem ona zaproponowała, że może przyjechać do mnie do Finlandii. I w końcu przyjechała, jakiś rok później i mieszkała z nami przez trzy miesiące. Dziwne, jak życie czasem się toczy. To nie były randki, postawiliśmy sobie wszystko jasno. Powiedziałem jej, że może przyjechać i zostać ze mną i moją rodziną w Kitee. Zaopiekujemy się nią, będziemy robić wszystkie te fajne rzeczy, które można robić jako dobrzy znajomi – ale nigdy nie nazwałbym jej moją dziewczyną. Byliśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.

Potem Nightwish po raz pierwszy w karierze pojechał do Rosji.

– Pojechaliśmy autobusem do Sankt Petersburga i do Moskwy – wspomina Wilska. – Nie wydaje mi się, żeby którekolwiek z nas zdawało sobie sprawę, jak bardzo znany Nightwish był w Rosji.

Entuzjazm lokalnych fanów zaskoczył również Jukkę.

– Lokalny przedstawiciel wytwórni, Konstantin Byleev, ostrzegł nas przed publicznością i powiedział, że może się zdarzyć paru nadgorliwych fanów. Szczególnie w pierwszym rzędzie mogą dziać się dziwne rzeczy, może być nawet niebezpiecznie. Ale pomimo ostrzeżeń poszedłem po koncercie do pierwszych rzędów podać rękę fanom.

Wilska oglądał całą sytuację z boku sceny.

– Jukka podszedł do brzegu sceny, wyciągnął rękę do publiczności i ktoś natychmiast wciągnął go w tłum. Na szczęście zauważyłem to i poszedłem za nim – rzuciłem się w tłum ze sceny, jak robili rockmani za starych dobrych czasów i piętnaście sekund później wyciągnąłem stamtąd Jukkę. Biedak stracił swoją butelkę piwa, bandanę, pałeczki i jednego buta. Jego noga była cała w siniakach i zadrapaniach.

– Po koncercie ochrona pozwoliła paru fanom – swoim przyjaciołom i tego typu ludziom – przyjść na parking, żeby nas poznać – kontynuuje Wilska. – Nawet ja, techniczny, który wyszedł na scenę raz zagrowlować w jednej z piosenek, rozdałem jakieś dwieście autografów.

Sami nie był zbyt poruszony ich sukcesami u Mateczki Rosji.

– Miałem mniej-więcej takie nastawienie: nie można mieć wszystkiego bardziej w dupie, w sensie, „dajcie nam zagrać i skończmy z tym”. Kiedy coś cię nie interesuje, to nic na to nie poradzisz. Przypuszczam, że to typowe dla osób ze skłonnością do depresji. Mieliśmy zapełniony kalendarz aż do jesieni, kiedy planowaliśmy mieć dłuższą przerwę – i mówię wam, potrzebowałem jej jak niczego innego. Po ostatnim koncercie nie miałem ochoty oglądać tych ludzi ani chwili dłużej, przynajmniej nie przez najbliższe sześć miesięcy.

Koncertowanie nie było usłane różami i inni też to czuli. Gdzieś pod skórą czuli, że zaczyna się dziać coś niedobrego.


×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.