Zdaniem całego towarzystwa najlepszą rzeczą niespokojnego lata 2000 roku była ich pierwsza trasa po Ameryce Południowej. Mimo późniejszych wydarzeń Tuomas wciąż uważa tę trasę za najwspanialszą w całej karierze zespołu.
– Byliśmy w Ameryce Południowej trzy tygodnie i odwiedziliśmy pięć krajów – wspomina Tuomas.
– Jako pierwsza europejska grupa rockowa zagraliśmy w Panamie – dodaje Jukka. – Przed tą trasą, nigdy nie doświadczyliśmy takiego entuzjazmu i podziwu. Album nawet nie został wydany w niektórych krajach, a na lotniskach witali nas fani, na koncertach dwa tysiące osób krzyczało, ile sił w płucach. Ludzie mdleli na występach, biegali za nami, stukali w szyby samochodu i wgniatali maskę vana, rozgorączkowani w swoim szaleństwie. Byłem oniemiały: czy tak właśnie miało wyglądać prawdziwe rock’n’rollowe życie?
Wyprawa była szalonym doświadczeniem także dla Ewo.
– Nikt z nas nie pomyślałby, że zobaczy miejsca takie jak Panama, że zagra tam koncert. Nightwish był niewiarygodnie popularny w tamtych stronach. To wtedy zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że zespół naprawdę odnosi sukces.
– Sama trasa wcale nie zaczęła się tak wspaniale – kontynuuje Ewo. – Jeszcze w domu, w Finlandii, nasz inżynier dźwięku, Sumi, podniósł ciężką szafkę czy coś takiego i załatwił sobie kręgosłup. Poszedł do kina i musieli tam wzywać karetkę, żeby wyciągnęli go z fotela. Ból był tak potworny, że nie mógł stać, musiał czołgać się w dziwnej pozycji. Jego plecy rozpierdoliły się tydzień przed wyjazdem, więc nie było możliwości, żeby jechał z nami. Wymyśliliśmy, że Tero zajmie się kontrolą dźwięku, a ktoś dostępny na miejscu przejmie stery, kiedy Tero będzie sterował nagłośnieniem na scenie i sali. Trochę wariowaliśmy przez niewystarczającą ilość „ludzi od klawiszy”, ale wszystko poszło dobrze, udało się.
Miejscówki nie były do końca takie, do jakich zespół przywykł w Europie.
– Pojemność sali w Panamie była raczej bliższa stu pięćdziesięciu osobom niż tysiącowi, to był po prostu mały klub – mówi Ewo. – Miejscowi ludzie przygotowywali perkusję cały dzień. Musieli zdobyć stopę z drugiego końca dżungli, bo klub dysponował tylko jedną i koniec końców, perkusję stanowiły różnego rodzaju garnki, patelnie, puszki i pojemniki. Widowni podobał się koncert, a organizator był naprawdę zadowolony, mimo wszystko. Mam na myśli to, że płacą grupce Finów za przyjazd, loty, hotele i wszystko, później na koncercie pojawia się sto pięćdziesiąt osób, a oni wciąż są cholernie szczęśliwi! Z pewnością nie mieliśmy na co narzekać.
Pierwszym szokiem dla Finów była pogoda.
– Po lądowaniu w Panamie, będąc jeszcze w samolocie, myśleliśmy, że jest całkiem w porządku, że nie jest wcale zbyt gorąco – opowiada Ewo. – Gdy tylko wyszliśmy, gorąco uderzyło w nas jak gigantyczna kłoda. Dzieliłem pokój hotelowy z Vänską i normalnie ziajaliśmy jak psy – kurde, nie byliśmy w stanie niczego robić. Zastanawialiśmy się, jak ktokolwiek mógłby grać w takim upale. Musiało być jakieś plus trzydzieści osiem stopni Celsjusza przez cały ten czas.
Jednakże, pomysłowym Finom nie zajęło dużo czasu znalezienie sposobu, by dostosować się do sytuacji i dobrze bawić.
– Panama była w porządku, mimo że Nightwish nie miał tam zbyt dużej publiczności – kontynuuje Ewo. – Chociaż nocami to było cholernie niespokojne miejsce – przed każdym sklepem na straży stał uzbrojony żandarm. Chyba nie ufają tam zbytnio alarmom przeciwwłamaniowym. Mieszkańcy zdecydowanie nie polecali wychodzenia na zewnątrz w nocy, ale my na szczęście zatrzymaliśmy się w dobrym hotelu w centrum miasta i piętro niżej mieliśmy kasyno z drinkami za dolara. Vänskä sprytnie odkrył, że jeśli grasz w kasynie, drinki masz darmowe, więc wrzucił pięćdziesiąt centów do automatu i od razu zamówił cztery drinki.
W przeciwieństwie do Panamy, Buenos Aires prezentowało się jako bardzo bogate miasto.
– Jest bardziej jak Nowy Jork – mówi Ewo. – Teledysk live do „The Kinslayer” pochodzi z koncertu z Buenos Aires. To było pierwsze miejsce, w którym pojawiło się kilku prawdziwych dupków na widowni.
Ściany klubu były wytłumione materiałem pokrytym małymi, okrągłymi kawałkami metalu i niektóre osoby zaczęły je odrywać i rzucać nimi w zespół. Trafili Tarję i Samiego.
– Vänskä przyszedł za kulisy w środku koncertu i powiedział: „To jest, kurwa, koniec.” Trzymał w ręku kawałek metalu. „Jakiś pojeb rzucił mi tym w twarz. Nie gram więcej” – wściekał się. To był jedyny raz, kiedy ludzie rzucali czymś w zespół. Tarja próbowała im powiedzieć, żeby przestali rzucać w zespół metalem, ale tłum tylko wrzeszczał: „Tak! Metal!”.
Wszyscy mają dużo lepsze wspomnienia z Brazylii. Ewo spodobał się „dziki duch dżungli” tego kraju.
– Znów mieliśmy dobry hotel, ale mieszkańcy ostrzegali nas: „Nie idźcie w to i to miejsce pod żadnym pozorem, bo okradną was w biały dzień.”. Zapytałem ich: „A co, jeśli powiem złodziejom, że nie mam pieniędzy?”. Odpowiedzieli, że rabusie by mi nie uwierzyli, kazaliby mi opróżnić kieszenie i mogliby zastrzelić. Drążyłem temat. „A co, jeśli pójdę tam w kąpielówkach?”. Zaczęli się denerwować: „Czemu ten obcokrajowiec tego nie rozumie – po prostu tam nie idźcie!”. W końcu przyjąłem ich radę. No dobra, hotel miał świetny bar, a po drugiej stronie ulicy był sklep monopolowy – wszystko, czego potrzeba Finowi.
Trasa była zorganizowana głównie z powodów promocyjnych, wypłaty nie były duże, a wciąż trzeba było wydawać pieniądze. Jednak dla zespołu niewielkie zarobki nie miały znaczenia w przypadku tak egzotycznego i przełomowego doświadczenia. Atmosfera była luźna i wygląda na to, że każdy ma dobre wspomnienia z pierwszej wizyty w Ameryce Południowej.
Entuzjastyczni mieszkańcy Ameryki Południowej zrobili duże wrażenie także na członkach zespołu.
– Finom wciąż daleko do tego, by ich porównać do tych ludzi i ich głośności – rozmyśla Tarja. – Hałas był naprawdę niewiarygodnie duży. Wyjmowałam z uszu zatyczki po koncercie i słuchałam zgiełku. To było szaleństwo, prawie straciłam słuch. Ludzie są tam strasznie fanatyczni, robią, co chcą i nie pytają o pozwolenie. Bardzo porywczy.
– To było zupełnie inne miejsce – zgadza się Sami. – Czasem miałem wrażenie, że jesteśmy gwiazdami piłki nożnej, drużyną z miasta tych szalonych fanów futbolu. Pomimo tego, że była to ciężka trasa – odczuwało się zmęczenie po podróży samolotem, mieliśmy napięty grafik i w ogóle – to było to jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu.
Według Tarji, mieszkańcy Ameryki Południowej wydają się nie przejmować, czy europejski zespół zagra słaby koncert.
– Jestem skłonna uwierzyć, że ci ludzie jakby chcą podziękować zespołom, że przylatują z Europy, by u nich zagrać. Traktują to jako dobroczynność, bo teraz gospodarki tych krajów są tak ubogie, że nie często udaje się zaprosić bardziej znany zespół. Energia, którą przejmujesz od publiczności, czyni cuda w kwestii poczucia własnej wartości i tożsamości. Tu chodzi o pasję, szczęście i radość, które wynikają z faktu, że zespół taki jak my przyjeżdża by zagrać – do nich i dla nich. Ale przez problemy gospodarcze te kraje oczywiście nie mogą zaoferować standardów, do których zespół się przyzwyczaił. Piractwo i czarny rynek rozwijają się w szalonym tempie. Jeśli zespół chce mieć swoje własne pirackie nagranie lub T-shirt, nie ma szans by je dostał za darmo, trzeba za nie zapłacić.
W wolne dni wszyscy mogli się odpocząć.
– Nasz dzień wolny w Panamie był prawdopodobnie jednym z trzech najlepszych dni w moim życiu – wzdycha Tuomas. – Gitarzysta supportującego nas zespołu Cage zabrał nas do swojego domku na plaży przy Oceanie Spokojnym, położonego na klifie, który rozciągał się nad tą plażą przez kilka kilometrów. Były tam schody prowadzące z domu prosto na plażę. Rozpaliliśmy grilla i poszliśmy popływać. To miejsce było rajem. To było jak sen.
Oczywiście w raju pojawiły się kłopoty, jak zauważył Jukka.
– Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy na piękną, piaszczystą plażę. Wszyscy się rozebrali i pobiegli do oceanu, ale nikt nie powiedział nam, że na dnie są ostre kamienie. Zanurkowaliśmy, a potem zaczęły się krzyki… Ale my tylko popłynęliśmy głębiej i wirowaliśmy w tych wspaniałych falach. Pływaliśmy około półtorej godziny, a kiedy wyszliśmy, zobaczyliśmy, że nasze stopy krwawiły. Były niewiarygodnie porozcinane, krwawiliśmy jak zarzynane świnie. Kiedy bandażowaliśmy rany, gość powiedział nam, że wcześniej zauważono przy plaży olbrzymie rekiny. „O, dobrze wiedzieć! Dajcie nam jeszcze jedno piwo. I wódkę!”.
Klimat wystawił także na próbę bladą północną cerę.
– Mieliśmy wolny dzień w Panamie, gdzie słońce najmocniej świeci – opisuje Jukka. – Poszliśmy na hotelowy basen, żeby się poopalać i zostaliśmy tam może z pięć minut nasmarowani tonami kremu z filtrem. Kiedy nasza skóra zaczęła się przypiekać, szybko uciekliśmy w cień. A potem na basenie pojawili się najbielsi ludzie w Finlandii, Sami Vänskä i Ewo. Zdjęli koszulki i siedli na leżakach, zwyczajnie leżeli sobie na plecach, pili piwo i ani razu się nie przekręcili. Proponowaliśmy im krem do opalania, ale oni mówili „Nie, nie, dopiero zaczynamy się opalać”. Poszliśmy trochę pozwiedzać, a kiedy wróciliśmy, chłopaki byli dalej na basenie.
Bladoskórzy wielbiciele słońca dosłownie poczuli na własnej skórze konsekwencje swojej żarliwości następnego dnia.
– Na śniadanie przyszła para sztywnie chodzących ludzi – chichocze Jukka. – „Zbyt długo siedzieliśmy wczoraj na słońcu” – powiedział Ewo, podnosząc koszulkę. Jego skóra była purpurowa, całkiem poparzona. Poszli do apteki po coś przeciwbólowego, próbując wyjaśnić po angielsku, o co im chodzi – „Za dużo słońca, potrzebujemy czegoś, żeby uśmierzyć ból!”. Farmaceuta nie rozumiał ani słowa, ale kiedy chłopaki podnieśli koszulki, od razu dostali stos tabletek. Sami był potem trochę powolny na scenie – chociaż i tak nigdy nie wydawał mi się specjalnie ruchliwy – stał tylko przez cały koncert, nie oddalając się zbytnio od swojego piwa.
–Vänskä tak się poparzył, że jeszcze w Meksyku smarował się kremem. – Śmieje się Ewo. – Ledwo chodził, jego skóra była tak napięta i sucha, że nie mógł zginać nóg. Koleś strasznie cierpiał. A spędziliśmy na tym dachu tylko czterdzieści pięć minut!
Podążając za radą, którą dostali w Finlandii, zespół i załoga techniczna brali leki przeciw malarii przez pierwszą połowę trasy.
– W Argentynie jeszcze łykaliśmy tabletki, ale kiedy dotarliśmy do Brazylii, mieszkańcy powiedzieli nam, że od dziesięcioleci nie było tam przypadków zachorowania na malarię – mówi Ewo. – Tabletki miały dołączoną długą listę efektów ubocznych, gdzieś ze sto – brakowało tylko śmierci – i jednym z nich była depresja. W rzeczy samej, budząc się rano czułeś się jak gówno. Kiedy tylko odstawiliśmy leki, poczuliśmy się znacznie lepiej. Kilka osób wzięło wszystkie przepisane tabletki, ale większość z nas przestała właśnie w Brazylii, bo sprawiały, że czuliśmy, że wszystko się rozpieprza – źle działały na żołądek, powodowały zawroty głowy, depresję i wkurwiały! Poza tym, przez większość czasu czuliśmy się dobrze, chociaż w Meksyku zawsze ma się biegunkę przez te wszystkie taco bary na ulicach. Ludzie przygotowują jedzenie gołymi rękami, a produkty całymi dniami stoją na słońcu. Nie jest to zbyt higieniczne, ale tak jest w większej części Ameryki Południowej.
W Meksyku Nightwish dzielił scenę ze szwedzkimi gigantami gothic metalu, Tiamatem, i Tuomas miał w końcu okazję spotkać swojego długoletniego idola, Johana Endlunda. W opinii Emppu, koncert w Meksyku wyszedł beznadziejnie:
– Nie skłamię, kiedy powiem, że przez jakieś pół koncertu z mojej gitary nie wydobył się żaden dźwięk! Znikał i pojawiał się. To był pierwszy raz, kiedy miałem ochotę rozwalić gitarę w trakcie koncertu. Tamtejszy technik tylko wzruszył ramionami: „Tak, nie działa.” To chyba moje najgorsze wspomnienie z tej trasy.
Kiedy zespół dotarł do Chile, został powitany przez człowieka odpowiedzialnego za wydawanie albumów Nightwish w Ameryce Południowej: Marcelo Cabuliego. To było ich pierwsze spotkanie, wszyscy złapali ze sobą dobry kontakt.
– Marcelo był agentem zajmującym się południowoamerykańską trasą i począwszy od Chile podróżował z nami jako menadżer – mówi Jukka. – Koncerty na tej trasie graliśmy prawie za darmo, ale kurczę – to był wspaniały czas. Dobrze dogadywaliśmy się z Marcelo, wydawał się być w porządku. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, jak faktycznie się sprawy mają. Marcelo miał gadane i łatwo było uwierzyć we wszystko, co mówił.
Marcelo zrobił jeszcze większe wrażenie na Tarji i pod koniec trasy w powietrzu było czuć miłość. Tarja przyznaje, że czuła do Marcelo „coś więcej” już wcześniej, ale nie miała okazji się z nim spotkać przed występami w Panamie i Meksyku. Oboje byli zajęci pracą i „nic o sobie nie wiedzieli”, jak mówi Tarja.
– Ale kiedy spędziliśmy ze sobą więcej czasu, obudziły się uczucia. Marcelo nie spuszczał ze mnie oczu.
Jak się okazało, czujne oko było potrzebne. W Guadalajarze, w Meksyku, występ okazał się być bardziej dramatyczny, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
– Jakiś idiota zaatakował Tarję w środku koncertu – wspomina Ewo. – Koleś podszedł z boku sceny – było tam około piętnastu ochroniarzy, ale oni oglądali występ i robili zdjęcia.
Jukka pamięta, że nagle zobaczył potężnego Meksykanina, trzymającego Tarję.
– Nie miałem pojęcia, skąd się tam wziął. Tarja całkiem wpadła w panikę, ale nikt się nie ruszył. Ten moment wydawał się wiecznością.
Tarja twierdzi, że chodziło o napastowanie seksualne.
– To był atak na tle seksualnym. Marcelo był jedynym, któremu udało się tam dotrzeć – kopnął faceta w głowę. Nie wiedziałam nawet, co się stało, wszystko działo się tak szybko, a Marcelo obezwładnił napastnika, zanim dotarli tam ochroniarze. Dzięki Bogu, że tam był.
Jako że miejscowa ochrona była zbyt zajęta robieniem zdjęć, Marcelo został bohaterem dnia.
– Pamiętam, że to wszystko było absurdalne: nasi ochroniarze gapili się na mnie, śliniąc się i robiąc zdjęcia – kontynuuje Tarja. – Jakiś szalony człowiek miał czas, żeby przedostać się zza sceny i zrobić dużo złych rzeczy w ciągu tych 20 sekund. Ochrona niczego nie zauważyła. Uważam, że to było okropne – gość został pobity i wsadzony do więzienia. Organizatorzy płakali ze wstydu. Ja płakałam, oni płakali, wszyscy płakaliśmy. Moja bluzka była cała w strzępach, a przedłużenie włosów leżało na scenie. Czułam straszny wstyd! To było tak okropne, że poszłam za kulisy. Cała się trzęsłam. Chłopcy też byli zszokowani i oniemiali.
Mimo wszystko, Tarja nie poddała się i występ odbył się, jak zaplanowano.
– Wróciłam na scenę – zostały nam jakieś trzy piosenki – i śpiewałam i płakałam, płakałam i śpiewałam. Nie mogłam nikomu spojrzeć w oczy. Po koncercie pojechałam prosto do pokoju hotelowego i Marcelo mnie tam zostawił. Nie mogłam nawet się wykąpać, siedziałam na podłodze i płakałam. Jak coś takiego mogło mi się przydarzyć? Dopiero po tym incydencie ludzie wokół – zespół, Ewo i wszyscy inni – zaczęli myśleć: „Hej, mamy na pokładzie kobietę.” Od tej pory mieli oczy szeroko otwarte.
– Miejscowa ochrona jest, jaka jest – mówi Jukka. – W niektórych miejscach może być bardzo skuteczna, bo mają na uwadze, że coś może się stać, ale w mniejszych miastach cały system czasem przestaje działać. To nie jest do końca profesjonalne działanie – lokalna wytwórnia płytowa promuje koncert, przyjaciel szefa zajmuje się ochroną, przyjaciel jego przyjaciela sprzedaje bilety, a cała rodzina zajmuje się cateringiem.
Ogólnie rzecz biorąc, zespół był traktowany po królewsku, ale w nieco niesforny sposób.
– W Ameryce Południowej ludzie byli tak dzicy, jak tylko to możliwe – mówi Emppu. – Na przykład, w Chile ugięła się podłoga, bo widownia skakała jak szalona. Pod koniec koncertu zobaczyliśmy, że na podłodze była gigantyczna dziura, deski się zapadły. Fińska publiczność jest całkiem spokojna w porównaniu do tych ludzi!
Nawet skryci Finowie poczuli pod południowoamerykańskim słońcem pragnienie, by wyrazić swoje uczucia, a Tero w szczególności był chętny do dzielenia się miłością.
– Chyba przejebałem całe pieniądze, które zarobiłem. Moje życie seksualne było tam bardzo aktywne. Nie wszystkie były prostytutkami, żeby nie było, chociaż te najlepsze akurat tak!
Kiedy tylko Tero był bliski utraty energii, pomoc była pod ręką. Recepty nie były potrzebne w większości lokalnych aptek, więc kiedy inni kupowali antybiotyki, Tero wydawał ostatnie pieniądze na leki na potencję.
Ewo i Sami natomiast leczyli się tanim alkoholem i piwem Escudo, miejscowym wyrobem, który szybko otrzymał od Finów przezwisko „Escobar”.
– Kiedy wróciłem do hotelu od lekarza, okazało się, że Ewo znalazł butelkę Smirnoffa, którą wcześniej kupiłem – wspomina Tuomas. – Trochę już wypił i chciał iść do miasta, do klubu ze striptizem, więc zaczął dzwonić do pozostałych chłopaków, udając głos Marcelo. Wszyscy się nabierali, dopóki nie powiedział: „Idziemy pić escobar w tissibar [klub striptizowy po fińsku – przyp. aut.], idziesz z nami?”
Pomimo różnych trudności i nieszczęśliwych wypadków, zespół zyskał piękne wspomnienia z Ameryki Południowej.
– Ludzie w Chile byli autentycznie smutni, kiedy odjeżdżaliśmy – mówi Tuomas. – Płakali na lotnisku. Znaliśmy się i bawiliśmy razem od trzech dni, ale oni byli całkiem załamani naszym odjazdem. To jest największa różnica między nami. Finowie czują to samo, co mieszkańcy Ameryki Południowej, ale my po prostu nie wiemy, jak to pokazać – nie wiemy lub nie chcemy.
Ostatecznie, trasa odcisnęła trwały ślad na załodze Nightwish. Marcelo wkrótce potem został osobistym menadżerem Tarji, a ziarna przyszłego niepokoju zostały zasiane.
– Ludzie w Finlandii stawali się podejrzliwi, kiedy Nightwish podróżował po Ameryce Południowej po raz pierwszy – mówi informator, który pracował w biznesie muzycznym przez lata i który woli pozostać anonimowy. – Na koncertach było kilka razy więcej ludzi, niż sugerowano. Poza tym, każdy na widowni miał na sobie koszulkę Nightwish, mimo że nikt w Ameryce Południowej nie miał zezwolenia na sprzedawanie gadżetów zespołu. Zaczynało to wyglądać tak, jakby oświadczenia ze sprzedaży nie były prawdziwe.
– Jak nietrudno zgadnąć, jest zupełnie niemożliwym dla europejskiej jednostki bądź wytwórni, by uzyskać informacje o transakcjach, które miały miejsce pomiędzy różnymi argentyńskimi firmami, zwłaszcza, jeśli związane są z tym jakieś niejasności – mówi Jukka.
Stopniowo klapki zaczęły im opadać z oczu.
– Jeśli jedna wytwórnia płytowa za drugą mówią, że nie wszystko idzie tak dobrze, jak miało, musisz sprawdzić to samemu, a nie ślepo wierzyć miłemu gościowi – zaznacza Jukka. – Różne rzeczy zaczęły wychodzić na jaw, ale tak jak powiedziałem, nie jest możliwe, by dotrzeć do argentyńskich dokumentów, które byłyby prawomocne w sądzie, więc niewiele da się z tym zrobić.
Wygląda na to, że nierozważna taktyka w biznesie nie jest niespotykana wśród południowoamerykańskich wytwórni. Ten kontynent jest jedną z ostoi piractwa i niestety, podejrzane wydania są dość popularne. Niemiecka wytwórnia płytowa, Century Media, otworzyła biuro w Brazylii, by śledzić sprzedaże płyt w Ameryce Południowej tuż po tym, gdy zauważono, że oświadczenia o sprzedażach od prawie wszystkich południowoamerykańskich partnerów były nieproporcjonalne w stosunku do popularności danego zespołu w tamtych krajach.
Południowoamerykańska kultura firm również różni się od europejskiej pod wieloma względami. Zgodnie z przeprowadzonymi w Brazylii badaniami, dziesięciolecia recesji ekonomicznej i rządowej korupcji w Brazylii i Argentynie zaszczepiły w ludziach głęboką nieufność w stosunku do systemu. W sytuacji, gdy ustawodawstwo od zawsze było używane przez rządzących do ich własnych celów, oczywistym jest, że ludzie nie szanują tam prawa tak, jak Europejczycy. Argentyńskie pojęcie „vivezacriolla” (kreolska przedsiębiorczość) odnosi się do postawy, charakteryzującej się unikaniem wysiłku, lekceważeniem prawa, uznaniem indywidualizmu, brakiem zaufania, niechęcią do pracy zespołowej i działania we własnym interesie kosztem wszystkiego innego. (Melé et al: Corporate Ethical Policies in Large Corporations in Argentina, Brazil and Spain, 2003.)
Miejscowa kultura oczywiście nie zmusza przedsiębiorców do nielegalnego postępowania i są tacy, którzy są bez zarzutu. Kiedy wytwórnia NEMS Enterprises należąca do Marcelo Cabuliego wydała albumy Nightwish w Ameryce Południowej, poinformowała Spinefarm, że każdy licencjonowany tytuł, od Angels Fall First po Century Child sprzedał się w mniej niż 3000 kopiach każdy. Lata później, kiedy NEMS miało tylko argentyńskie prawa do Once, oświadczono, że album sprzedano w tylko odrobinę większej ilości niż jego poprzedników. W państwie sąsiadującym, w Brazylii, gdzie album został wydany przez Universal, sprzedano prawie 50 000 kopii.
We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.