Jump to content

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 11/29/18 in all areas

  1. 3 points
    O tym, że mój ukochany Nightwish przyjedzie do nas w ramach europejskiej części trasy Decades, dowiedziałam się w dniu swoich urodzin (nie bez przyczyny wrzucam moją relację właśnie dzisiaj). Był koniec listopada ubiegłego roku. Na oficjalnej stronie zespołu pojawiło się info, które zelektryzowało fanów w całej Polsce. Oto po ponad 10 latach Finowie zapowiedzieli swój drugi halowy koncert w naszym kraju. Wpadłam w euforię. Wiedziałam, że muszę na nim być. Miesiąc później bilety elektroniczne na Golden Circle leżały już na półce, grzecznie czekając na swój czas. Mijały dni, tygodnie, miesiące... Śledziłam na bieżąco informacje z Nightwishowego obozu i zastanawiałam się, jakie utwory z wczesnego okresu działalności zespołu będzie mi dane usłyszeć w Krakowie. Byłam niezmiernie ciekawa nowych aranżacji starych kawałków, szczególnie tych od bardzo dawna nie granych na żywo. Czas pozostały do koncertu mijał szybko. Ani się obejrzałam, gdy nadeszła połowa listopada. W przeddzień show z radością i dreszczem emocji zapakowałam bilety i wyruszyliśmy wraz z mężem do Krakowa naszym vehicle of spirit. Piątkowy wieczór spędziliśmy w gronie przyjaciół, ciesząc się wspólnym towarzystwem i dzieląc pozytywne emocje odczuwane w związku z przyjazdem naszych fińskich ulubieńców. Gdy 11 miesięcy przed koncertem kupowałam bilety na strefę GC, marzyłam, aby móc przeżyć to wyjątkowe muzyczne widowisko stojąc tuż pod sceną, podobnie jak na Czad Festiwalu 2 lata wcześniej. Z Nightwishem już tak mam. Przyciąga mnie. Wabi. Kusi. Rzuca urok, któremu nie potrafię się oprzeć. Nie było więc innej opcji – musiały być barierki. Postanowiłyśmy wraz z @anulka79 spróbować zdobyć tę upragnioną miejscówkę i odpowiednio wcześnie udałyśmy się pod Tauron Arenę. Było zimno, ale dzięki wspólnym rozmowom i kocykom termicznym udało nam się przetrwać ciężkie cztery godziny oczekiwania na wejście do obiektu, a potem już puściłyśmy się pędem do złotej strefy, szukając dziury w szeregu szczęśliwców, którym już udało się zająć miejsca w pierwszym rzędzie. Znalazłyśmy ją po lewej stronie. Nasza determinacja została nagrodzona. Barierki były nasze! Tauron Arena powoli się wypełniała. Przy scenie krzątali się technicy, ochroniarze, a także znane twarze z bliskiego otoczenia zespołu. Fotograf Timo Isoaho, manager Ewo Pohjola, a nawet Kai Hahto we własnej osobie. Wow! Stanie blisko sceny ma swoje zalety. Support Beast In Black był mi znany wcześniej. Kojarzyłam poszczególne utwory i wiedziałam, że ich występ będzie głośny, energetyczny, z heavymetalowym pazurem. Włożyłam więc stopery, by nie narazić uszu na zbyt dużą dawkę decybeli i przeszywający wręcz wokal, zdolny chyba tłuc szklanki. Bestia w czerni zdecydowanie porwała polską publiczność chwytliwymi melodiami i efektownym synchronicznym headbangingiem, który udzielił się fanom w pierwszym rzędzie. Fruwały włosy, ale ku mojemu zdziwieniu nikt nie przelatywał nad naszymi głowami – a po ostatnich koncertowych doświadczeniach tego właśnie się spodziewałam. Grecki wokalista formacji to prawdziwe zwierzę sceniczne – drapieżne, rozkrzyczane i kipiące energią, którą doskonale potrafi przekazać fanom. Nie tylko po mistrzowsku wrzeszczał do mikrofonu, ale i przepięknie zaśpiewał emocjonalną balladę, podczas której arena rozbłysła tysiącami światełek wydobytych z telefonów komórkowych („Ghost In The Rain”). Widok z trybun musiał być nieziemski. Gdy wśród okrzyków rozentuzjazmowanej publiczności skandującej „Beast in Black! Beast in Black!” panowie zakończyli swój występ i zeszli ze sceny, poczułam coś, czego nie potrafię opisać słowami... Takie drżenie w środku, które bardzo mocno utwierdziło mnie w przekonaniu, że marzenia są po to, by je spełniać i o nie walczyć. Oto stałam przy barierkach, na koncercie ukochanego zespołu w swoim kraju, wśród szesnastotysięcznego tłumu, wspierana przez fantastyczną koleżankę. Czegóż mogłam chcieć więcej?? Gdy na wizualizacji w tle sceny pojawił się zegar odliczający sekundy do rozpoczęcia show, napięcie osiągnęło punkt kulminacyjny. Najpiękniejszy spektakl na Ziemi rozpoczął się łagodnie, od instrumentalnego wykonania ballady „Swanheart” przez Troya. The journey down the memory lane has begun. Magia subtelnych dźwięków płynących do ucha wprawiła mnie w iście błogi nastrój, z którego zostałam wyrwana przez wzniecone nagle płomienie, zapowiadające kawałek „Dark Chest Of Wonders”. Buchnęło gorącem po twarzy (nosów na szczęście nie osmaliło! ;), na scenę wbiegli pozostali członkowie zespołu i show wystartowało z pełną mocą. Od tej pory zaczęłam z zapałem zdzierać gardło, starając się jak najpełniej przeżyć ten niezwykły spektakl, w którym dane mi było uczestniczyć. Wizualizacje do poszczególnych utworów robiły niesamowite wrażenie. Chwilami czułam się jak na przedstawieniu w teatrze, chwilami jak na szalonym, pędzącym z zawrotną prędkością rollercoasterze. Omal z niego nie wypadłam, gdy usłyszałam pierwsze dźwięki tak bardzo wyczekiwanego „Slaying The Dreamer”. Floor nie tylko fantastycznie wyciągnęła końcówkę, ale i growlowała wspólnie z Marco i zaprezentowała efektowny headbanging. Pamiętam, że powiedziałam wtedy do stojącej obok Ani: „Miazga!”. Niemal równie mocne wrażenie wywarł na mnie „Devil And The Deep Dark Ocean”. Kolejny utwór, który zespół przeniósł w inny wymiar, zachowując klimat oryginału. Żywy wokal Marco, przeszywające okrzyki Floor plus fascynująca gra świateł i płomieni – efekt był wręcz piorunujący. „Dead Boy’s Poem” również mnie oczarował. Piękne jest to, że Floor, śpiewając dany utwór, przekazuje zawarte w nim emocje na swój sposób. A ten utwór jest wyjątkowo emocjonalny. Wykonanie na żywo było znakomite, szczere i trafiło prosto do serca. ♥ Niezmiernie się cieszę, że Finowie zaserwowali nam w Krakowie również takie smakowite kąski jak „Kinslayer”, „10th Man Down”, „Gethsemane” i „The Carpenter”. Odświeżone aranżacje zdecydowanie tchnęły w zakurzone dotąd utwory nowe życie i pokazały zespół jako zgrany team, który po 20 latach nadal potrafi wydobyć z nich tę jedyną w swoim rodzaju magię. Właściwie jedynym utworem, który w przearanżowanej wersji nie przypadł mi do gustu, był „Sacrament Of Wilderness”. Tu zdecydowanie preferuję oryginalne wykonanie. Świetnie bawiłam się w rytm skocznych melodii „I Want My Tears Back” i „Last Ride Of The Day”. Zmęczenie nóg i ból pleców spowodowany długim staniem zupełnie przestał być odczuwalny. Poczułam taki dopływ mocy, że skakałam radośnie wraz z tłumem. Dopiero na filmikach widać, że skakała cała arena – ach, jak to musiało wyglądać z trybun! Sama Floor zresztą tak skomentowała krakowski koncert na swoim Instagramie: „Yesterday was our biggest indoor show thus far in front of nearly 16000 Polish fans in Krakow. Inside a flying saucer ? Such an incredible ride! Such an energy! It would have lifted off back into space if we played longer”. Istotnie – chwilami mogłam sobie wyobrazić, jak nagromadzona w arenie pozytywna energia wyrywa obiekt z fundamentów i unosi go w górę, ku przestworzom. Pofantazjować zawsze można! Faktem jest, że koncert rzeczywiście był niezwykle dynamiczny, bogaty w efekty specjalne, perfekcyjnie zagrany – słynne już ‘przybijanie rogów’ przez Floor i Emppu w końcówce GLS, czy też popijanie wina przez Tuomasa i Floor tuż pod naszym nosem, w czasie gdy Marco przemawiał do publiczności, jeszcze dodały mu smaczku. Come, taste the wine... Finał, podczas którego zespół wykonał nieśmiertelne „Ghost Love Score”, wywołał kolejne ciary i wycisnął z oczu łzy. Być tam pod sceną, śpiewać na całe gardło swój ukochany kawałek i patrzeć, jak publiczność zalewa wielka fala czerwonego konfetti – wierzcie mi, to było przeżycie nie do opisania. Nie potrafię ubrać w słowa wszystkich emocji, które towarzyszyły mi tamtego wieczoru. Bawiłam się wyśmienicie i uważam ten koncert za najlepszy, na jakim byłam w życiu. Dziękuję grupie forumowych przyjaciół, z którymi miałam okazję się spotkać, za cudownie spędzony czas. Za wspólne przeżywanie przed- i pokoncertowych emocji, rozmowy do późna w nocy, wsparcie i mnóstwo pozytywnych doświadczeń. Dla Was raz jeszcze moje babeczki – i serduszko, które nie dojechało, bo zostało skonsumowane przed wyjazdem ;) Do następnego razu – oby szybko! Na deser porcja fotek. Enjoy! ♥
  2. 1 point
    @"beatag60" Myślę, że te euforyczne reakcje są w pełni uzasadnione. 10 długich lat czekaliśmy na powrót Nightwish na koncert halowy. Po tak długiej przerwie nasze apetyty były ogromne, a zespół w pełni je zaspokoił, serwując nam perfekcyjne show na najwyższym poziomie. Ja za nic nie potrafiłabym przeżyć tego wieczoru na spokojnie, siedząc gdzieś na trybunach i oglądając koncert z daleka. Czułam silną potrzebę bycia blisko zespołu, wśród tego rozentuzjazmowanego tłumu wykrzykującego swoje zachwyty w kierunku sceny. Przy barierkach mogłam dać upust pozytywnym emocjom, które się we mnie nagromadziły, jednocześnie dzieląc je z tymi, którzy byli blisko mnie. To było fantastyczne uczucie i tego własnie było mi trzeba! :D @"anulka79" Aniu, kiitos! Znów emocje wzięły górę, ale jak tu pisać o tym koncercie spokojnie i rzeczowo? Ja nie potrafię, tyle się działo! Cieszę się, że mogłyśmy dzielić razem te wyjątkowe chwile przed i w trakcie koncertu i że dzięki determinacji zrealizowałyśmy plan! Co do naszego postanowienia - cóż, ja już wiem, że w nim nie wytrwam! :P
  3. 1 point
    Aga, cudowna relacja :D! Pięknie opisałaś wszystkie wydarzenia tego dnia! Tyle emocji, przeżyć, uniesień! Dzięki, że mogłam dzielić z Tobą te chwile pod sceną! Jak my wytrzymamy do następnego koncertu ;) ? Jak myślisz, nigdy więcej barierek :P??
  4. 1 point
    Co najmocniej pulsuje z Waszych/naszych relacji? Miłość do twórczości NW! Fascynacje, podziwy, zachwyty, wzruszenia to składowe tej miłości. W przeciwieństwie do większości z Was, spotkanie z zespołem ( w jakiejkolwiek formie by nie było) dawkuje sobie ze spokojem i dystansem. Jest to mój sprawdzony sposób na skumulowanie wszystkich uczuć i przeżycie wydarzenia przytomnie i świadomie. Inaczej poległabym w wirze histerycznego szaleństwa, które czasem towarzyszy mi po dłuższej tęsknocie za ulubionymi dźwiękami:)
  5. 1 point
    Najnowszy wywiad z Floor, pada w nim też pytanie o koncert z orkiestrą i niestety Floor niespecjalnie jest entuzjastką tego pomysłu. Akurat w tym wypadku dobrze, że to nie ona jest liderem zespołu. ;) [video=youtube]
  6. 1 point
    Postanowiłem sprawdzić najnowszy krążek Amorphis, skoro Tuomas uważa go za fenomenalny, aczkolwiek podchodziłem sceptycznie, bo nieraz Tuomas zachwycał się takimi sobie krążkami vide Battle Beast. Ale tym razem trafił w dziesiątkę, bo Queen of Time to aż zaskakująco świetna płyta (na Spotify jest wersja z bonusami i nawet one są bardzo dobre). Naprawdę pomysłowy materiał, bogate aranże (ud - taki turecki instrument, kwartet smyczkowy, flety, dudy). Od melodic death metalu przez elementy folkowe (tym razem orientalne, choć zespół z Finlandii), wpływy progresywne (są nawiązania do lat 70.), czasem jakiś bardziej symfoniczny moment albo delikatna elektronika. Gitary też niezgorsze. No i to co najważniejsze świetne melodie. Dla mnie jeden z kandydatów do płyty roku. :)
  7. 1 point
    Zdecydowanie najlepszy kawałek z Krakowa! Też nie sądziłam, że sięgnę jeszcze po twórczość Beast In Black, ale skusiłam się i jestem pozytywnie zaskoczona. Ten utwór ma w sobie tyle energii, pozytywnego powera i...tak, tak najbardziej porywa mnie w nim ten electronic disco beat, który stanowi trzon całego "Crazy, Mad, Insane". Idealnie pobudza i wprawia w dobry nastrój :D
  8. 1 point
    [video=youtube] Zdaje się, że mam ostrą "fazę" (jak to się chyba teraz mówi) na Beast in Black! Po koncercie Nightwisha zaskakująco często wracam do ich piosenek. W ogóle ich muzyka wzbudziła we mnie na nowo miłość do europejskiego power metalu, więc katuję też Stratovariusa i Sonatę. Uwielbiam te kampowe (wyjaśniam, upraszczając: świadomy kicz) brzmienie klawiszów, wesołą i żywą sekcję wokalną, całe to hiper-aktywne tempo, przy którym chce się skakać raczej, a nie iść przez miasto. ::D Bardzo to pomaga w te paskudnie szare pasaże listopadowych dni! :)
  9. 1 point
    Sorry, że napiszę tutaj ale arcyciekawy, bardzo skrupulatnie przeprowadzony wywiad z Tuomasem. Album muzycznie skończony, liryki do dopisania, aranżację do zagrania. Jeśli chodzi o tematykę, zainteresował mnie Jared Diamond. Longplay być może bardziej się skupi na ludziach i psychologii ewolucyjnej. Choć te nowe nurty są zagadkowe. Jedyne co mnie niepokoi, to, że nadchodzący krążek znowu może być zespołowy. Wolałbym przeplatanie na zmianę, mocno orkiestralno-folkowych jak IM i bandowych jak EFMB
  10. 1 point
    Piotrek, masz nietypowy gust. Jakby wyrastający z zainteresowania historią. Kawałek interesujący. U mnie często gości nowy album Sirenii. Uważam, że wydali jeden ze swoich najlepszych krążków. Kompozycję są zróżnicowane, melodyjne i z przytupem. Może skrobnę później minirecenzję. [video=youtube] [video=youtube]
  11. 1 point
    Warto jest spisywać wspomnienia zanim przyblakną w naszej pamięci i już nic poza strzępami rozmów i niejasnymi kształtami nie pozostanie nam po niezwykłych wydarzeniach, które miały miejsce. Od koncertu Nightwisha, a zarazem niemalże trzydniowego wyjazdu minęło już dobrych kilka dni, a ja wciąż nie mogę powrócić do codziennej rutyny bez wspominania długiej podróży z dalekiej północy na południe, do Krakowa, i z powrotem wraz ze wszystkim, co było pomiędzy ciasnymi pociągami. When we from my homeland depart To challenge the gods of emptiness May the quest begin! Wyjazd na koncert zespołu, którego słucham nieprzerwanie od niemal dwunastu lat (czyli połowę swojego życia) zawsze jest wielkim wydarzeniem. Wypodróżowałam podekscytowana w piątek (na dzień przed sobotnim koncertem), by spotkać wielu ludzi, których twarze nieodmiennie kojarzą mi się z radością, ekscytacją, koncertową tremą – ludzi, których już po raz kolejny dane mi było widzieć i, bez których, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie koncertu. Zameldowani razem w jednym hotelu, spotykający innych wędrowców, świętujący razem, razem włóczący się po Krakowie i razem gubiący się w chaotycznym, przedkoncertowym ferworze tylko po to, by spotkać się ponownie przed, w trakcie i po – to my nieogarnięta zbieranina wielbicieli Nightwish z najróżniejszych zakątków kraju, w najróżniejszym wieku, niepodobnych i takich samych, doskonale ze sobą współegzystujących przez te kilka wspaniałych dni. https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsroaj-69ccd9fc-69dc-4eb3-b903-b71a2ab51dd5.jpg/v1/fill/w_1193,h_670,q_70,strp/wp_20181117_10_56_48_pro_by_missaway_dcsroaj-pre.jpg[/img] Włóczyliśmy się po Wawelu, razem jedliśmy, jeździliśmy niezliczoną liczbą taksówek, rozdawaliśmy ludziom opaski, promujące koncert i naszą stronę (Nightwish PL)... To ważna część całości – to spotkanie, a raczej ponowne spotkania i wieczne dyskusje, planowania, opowieści, ataki paniki, gadanie głupot... To coś bez czego, jak się zdaje, koncert byłby zwyczajnie nie do pomyślenia! Koncert jednak był i nadszedł; powoli, niespiesznie nadciągnął, a raczej my nadciągnęliśmy ku niemu; Tauron Arena rozświetlona wielkim napisem Nightwish, ludzie sprzedający i usiłujący kupić bilety, długaśne, niczym nitki makaronu kolejki przed salą i mróz, który chyba nam sam Nightwish przywiózł ze sobą z Finlandii... https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsrob6-ac98fb63-0eac-43b9-959d-e80ce95f81a1.jpg/v1/fill/w_1193,h_670,q_70,strp/wp_20181117_18_09_40_pro_by_missaway_dcsrob6-pre.jpg[/img] Posiadanie miejsc na trybunach miało swoje plusy – czas, jaki można było spędzić, łażąc i węsząc dookoła, obserwując najdziwaczniejsze typy, snujące się z wte i wewte, grupki kłębiące się przy stoiskach z gadżetami czy piwem. Długo zastanawiałam się, czy iść na występ supportu, bo o zespole Beast in Black nie wiedziałam nic, a znając supporty... Cóż, nigdy nie trafiłam na taki, który by mnie zadowolił. Wyobraźcie więc sobie moje bezbrzeżne zdumienie, gdy zespół ów, o typowo metalowej nazwie, zapisanej typowo metalową czcionką, z typowo metalową bestią w logu, okazał się naprawdę spektakularny! Ten bufor, który uważałam początkowo tylko za irytującą przeszkodę, poprzedzającą występ ukochanej kapeli, nie był wcale buforem, ale indywidualnym, profesjonalnie wykonanym występem o wpadających w ucho melodiach, niesamowicie energicznym wokaliście, który posiadał chyba nadludzkie zdolności interakcji z tłumem oraz werwę, iskrę, która, być może, uczyni ten zespół prawdziwie słynnym i to całkiem szybko. Już po kilku utworach tłum zaczął skandować nazwę zespołu, a to naprawdę niespotykane, by tłum, który przybył na inny zespół tak ochoczo witał support! Wydaje mi się, że Beast in Black kupiło wszystkich na dobre „akcją z zapalniczkami”, czyli apelem ze strony wokalisty, by wyciągnąć wszystko, co świeci na czas ballady Ghost in the Rain – i wszyscy tak uczynili! Sala utonęła w blasku tysiąca gwiazd, odległych ogników! Widok, wierzcie mi, był nieziemski. https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsrobr-5345f815-eade-41c5-bf0f-0fa3a70371b5.jpg/v1/fill/w_1193,h_670,q_70,strp/wp_20181117_20_02_36_pro_by_missaway_dcsrobr-pre.jpg[/img] Nie jednak samym supportem człowiek żyje, bo oto skończył się występ Beast in Black i na scenę wtoczyła się armia techników, a sceneria ich pracy została oddzielona od widzów czarną płachtą. Oczekiwanie było, jak zawsze, pełne napięcia, ale i ono, jak wszystko na świecie, dobiegło końca. Z głośników popłynęła cicha muzyka, niewątpliwie pochodząca z filmu Imaginaerum, a chwilę potem rozbrzmiał przekaz, zawierający komiczną i nieco złośliwą prośbę o schowanie telefonów, o nienagrywanie koncertu, który to apel... oczywiście, wszyscy zaczęli masowo nagrywać! O ironio! Następnie, na wielkim ekranie pojawiła się wizualizacja... odliczania. Miała ona wpływ niezwykły – była stokroć bardziej ekscytująca niż czekanie na odgrzanie jedzenia w mikrofalówce – zaręczam! Widzowie wpatrywali się w zamknięte wieko, które za moment miało się uchylić... Tykanie zegara... Oklaski tłumu... Następnie na scenie zmaterializował się Troy, by otworzyć koncert przepięknym intro, którym było instrumentalne Swanheart. Szczerze powiem, że ten wstęp niesamowicie mnie urzekł, przypomniał o starym, dobrym koncercie From Wishes to Eternity i o latach, które spędziłam, słuchając Nightwish... Naprawdę: od życzeń do (miejmy nadzieję) wieczności! Rzewny nastrój jednak prysł, gdy tylko z ciemności wypłynęły tak dobrze znane sylwetki – Tuomasa, Floor, Marco, Emppu i Kaia, a zaraz potem z głośników poleciało tak dobrze znane Dark Chest of Wonders, przypominając mi całą energią inny nagrany koncert zespołu – End of an Era. Wybuchy ognia ogrzały nawet trybuny, wprawiając mnie w niemy zachwyt... Mały szok, właściwie. Pomyślałam sobie wtedy, czy aby płomienie nie osmaliły nosów pierwszym rzędom?! Wtedy na scenę wpadła Floor – majestatyczna, ale i dziwnie ciepła, bliska, a wokalnie, moim zdaniem, zachwycająca! Pierwsza piosenka rozgrzała mnie tak, że z lekkiego dygotu po staniu na zimnie nie zostało mi nic! Dark Chest of Wonders płynnie przeszło w Wish I Had an Angel – stare, kiczowate, żywe i och-jak-bardzo-znajome (Tylko, co, u licha, ten Tuomas wyczynia strasznego z klawiszową solówką! Ojej, Tuomasie przestań!). Kolejno zaś zagrali 10th Man Down i to było dla mnie miłe zaskoczenie – Floor niesamowicie brzmiała w tym utworze! Nie przesłuchiwałam wcześniej nagrań z koncertów, na których śpiewała ten kochany staroć i naprawdę spodobało mi się jej wykonanie! Operowe elementy wyszły jej szczególnie ponętnie, a zwrotki miały ciężar pasujący do wymowy utworu. Tak samo zresztą świetnie wyszło niemalże aktorsko wykonane, dramatyczne The Devil & the Deep Dark Ocean! Brak growlu Tapio znanego z oryginału na rzecz wokaliz Marco – to dało jak najbardziej pozytywny efekt! Nic jednak tak nie wpłynęło na mnie jak Dead Boy's Poem. To moja ulubiona piosenka zespołu i nigdy nie słyszałam jej na żywo (na żywo żywo – znaczy nie na DVD), więc czekałam na nią jak na zbawienie i, istotnie, była ona zbawieniem! Nie brzmiała, co prawda tak, jak ją zapamiętałam. Cóż, zmiana wokalistki robi swoje, tym niemniej nie utraciła ona swego uroku. Prawdopodobnie byłam zahipnotyzowana przez sześć minut, słuchając jej. Towarzyszącego mi wówczas uczucia nie oddadzą jednak słowa. https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsroc7-72a03d82-a68e-4be0-9f17-e1a74b54ab8a.jpg/v1/fill/w_1193,h_670,q_70,strp/wp_20181117_22_06_42_pro_by_missaway_dcsroc7-pre.jpg[/img] Cudownie było usłyszeć kawałki takie jak The Carpenter, niezwykłe były partie Troya w Come Cover Me (Zupełnie jak w oryginale! Ach, przed laty puszczane były chyba z playbacku, a teraz... Cudowne było je naprawdę usłyszeć!). Podobało mi się niezwykle także I Want My Tears Back – taniec Floor, interakcje Floor i Marco (na to powinnam chyba osobny artykuł poświęcić, no i na interakcje w ogóle – z Emppu, z publicznością – kto nie widział i nie słyszał niech żałuje!), żywe podskoki publiczności... Widzieć tysiące ludzi podskakujących sobie radośnie – to jest coś! [align=justify]The Carpenter ucieszył mnie wielce – odkopać tak odległą przeszłość, a nawet naprawić ją nieco (Troy był w stanie zaśpiewać to godnie... O ile to całe mamrotanie w zwrotkach w ogóle da się zaśpiewać godnie!) i sprawić, że wesoło nuciłam sobie: The Carpenteeer! Carved his anchor on the dyyying souls of mankind![/align] Nie zapomnę też nigdy Ghost Love Score, gdy tłumy zasypane zostały lawiną czerwonego konfetti (Och, pomyślałam, jak na End of an Era!). https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsrodi-e44ffd7f-b684-4b86-aef3-4932df1b269f.jpg/v1/fill/w_1032,h_774,q_70,strp/img_20181117_225606_by_missaway_dcsrodi-pre.jpg[/img] Nie wiem, czy te słowa oddają rzeczywistość, czy oddają sprawiedliwość koncertowi, czy obejmują wszystkie małe i wielkie emocje, smaczki... Pewnie nie. Czy jednak ktoś chciałby czytać opis każdej piosenki? Może nie. Zapisuję więc wszystko, nim mi umknie, nim zblaknie, nim odejdzie w ciszę, z której powstało. Marco, poprzedzający Devil & the Deep Dark Ocean pytaniem o to, czy lubimy romanse (parafrazując: „Jak podejrzewałem, głównie panie. Faceci uważają, że przyznanie się do tego nie byłoby cool.”) i opisujący historię zawartą w piosence w komiczny sposób, nie mówiąc o jego genialnym, polemicznym sposobie śpiewania w samym utworze; Tuomas, podczas pożegnania z publiką, wyciągający dłoń po kartkę od fana (Tuomas zaszalał z tym wychylaniem się ze sceny... Dobrze, że z niej nie sfrunął!); Floor i Emppu, podskakujący w tym samym momencie w jakimś zatraconym już w mojej pamięci momencie Last Ride of the Day i wiecznie ogrzewające mnie wybuchy ognia oraz przyprawiające o zawał eksplozje fajerwerków! Dla mnie niewątpliwie ten koncert był najlepszym na jakim byłam w ogóle. Nightwish przyjechał w doskonałej formie, oferując fanom pełne przedstawienie, baśń o zespole, który zaczął od szukania elfów w lasach, a skończył, opiewając piękno nauki i ewolucji. Do trzeciej w nocy siedziałam jeszcze po występie z przyjaciółmi w hotelu, sącząc w skromnej kuchni (Saloniku? Przedpokoju? Jak zwał tak zwał!) ciepłe napoje i dyskutując, wymieniając się wrażeniami, historiami, ciesząc się wzajemnym towarzystwem – towarzystwem ludzi kompletnie różnych, a jednak połączonych nierozerwalnie wspólną pasją, wielką historią snutą od lat przez Nightwish... Jak głoszą słowa piosenki: I am the story that will read you real Every memory that you hold dear Takim właśnie rodzajem opowieści jest Nightwish. Oby ich historia trwała nieskończenie! https://images-wixmp-ed30a86b8c4ca887773594c2.wixmp.com/intermediary/f/59dc1588-f868-495f-9757-438c5e6c5fb0/dcsrpkh-0cd0bba5-83ad-4030-bd3b-2e2c1485cb49.jpg/v1/fill/w_1193,h_670,q_70,strp/wp_20181117_18_09_29_pro_by_missaway_dcsrpkh-pre.jpg[/img]
  12. 1 point
    Po wielu miesiącach czekania nareszcie nadszedł długo wyczekiwany przez nas wszystkich moment. 17 listopada 2018 roku, w krakowskiej Tauron Arenie, w ramach trasy Decades Europe, wystąpił Nightwish. Ten dzień pozostanie na długo w mojej pamięci, nie tylko ze względu na występ ukochanego zespołu. W Krakowie spotkałam swoich przyjaciół i znajomych. Było mnóstwo emocji przed koncertem, dobra zabawa i chwile, których nie zapomnę do końca życia. Ponieważ razem z forumową koleżanką Agnieszką (Ada28), miałyśmy bilety na Golden Circle, pod Tauron Arenę udałyśmy się już około godz. 14.00. Sobotni koncert zgromadził rzeszę fanów. Przed wejściem ustawiła się długa kolejka. Stałyśmy kilka godzin, chociaż było baaaardzo zimno. Kiedy już weszłyśmy do środka, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Kontrola ochrony, opaski, bieg na halę i…zdobyłyśmy upragnione barierki! Stałyśmy w całkiem dobrym miejscu, praktycznie naprzeciwko Tuomasa i Marco. Czas pod sceną zleciał bardzo szybko. Nim się obejrzałyśmy, wskoczyli na nią Beast In Black. Znałam ich jako jedną z kapel ze stajni Nuclear Blast. Moją uwagę zwrócił ciekawy śpiew/scream wokalisty i żywiołowe popisy gitarzystów. Panowie dali radę! Rozgrzali publiczność, a po koncercie, ku uciesze fanów, wyszli rozdawać autografy. Były również wspólne zdjęcia z BIB. Okazali się bardzo mili i sympatyczni. O 21.00 opadła kurtyna i ujrzałyśmy piękny ekran z zegarem. Odmierzał dosłownie sekundy do rozpoczęcia koncertu. Jako pierwszy na scenie pojawił się Troy. Rozpoczął występ grając Intro – Swanheart. Miałam ciarki na plecach, a w oczach łzy. W wizualizacji ruszyły tryby cofające nas w czasie. I tak przez cały koncert na ekranie z tyłu sceny pojawiały się obrazy tematycznie związane z treścią poszczególnych utworów. To tworzyło niesamowity klimat i łącznie z pirotechniką, było niezwykle spektakularne. Wreszcie rozpoczął się długo wyczekiwany spektakl! 1.Dark Chest Of Wonders – na początku byłam zła, że usłyszymy to zamiast End Of All Hope. Gdy tylko na scenie pojawił się ogień i inne efekty pyro, żal minął. Tego mi brakowało podczas Czad Festiwalu. Otwarcie było godne mistrzów gatunku. Gdy Floor przywitała się z nami radosnym: „Good evening Polska”, zaczęło się prawdziwe szaleństwo! 2. Wish I Had an Angel – koncertowy „weteran”. Publiczności i tak się podobało, wszyscy śpiewali, klaskali, tańczyli. W tle charakterystyczna grafika z albumu Once, stworzyła niesamowity kilmat. Wyszło super! 3.10th Man Down – na to czekałam! Jeden z moich faworytów. Floor świetnie zinterpretowała ten utwór. Było majestatyczne, operowe solo na początku i duet z Marco – wszystko grało idealnie. W tle podróż przez cmentarzysko = niesamowity klimat! 4. Come Cover Me – bardzo spokojnie rozpoczął Troy. To było piękne wykonanie. Floor z Marco i Troyem odświeżyli ten utwór, który jest moim zdaniem troszkę niedoceniony. Rewelacyjna końcówka, a w tle łabędzie i trójwymiarowe kwiaty. Cudo! 5. Gethsemane – piosenkę poprzedziła rozmowa Floor z fanami. Wokalistka zachęcała nas do podróży w czasie. Jest to dość trudny utwór do zaśpiewania na żywo, ale Floor poradziła sobie świetnie. Wykon wzbogacił flet i gitara Troya. 6. Elan – ponownie rozpoczął Troy, potem śpiewał w chórkach razem z Marco. Wszyscy żywiołowo skakali, śpiewali. Rozbrzmiewało głośne: ”Come…”! Naszym oczom ukazał się kolorowy wodospad, malowniczy górski widok i multikolorowe niebo. 7. Sacrament Of Wilderness – powrót do korzeni. Brzmienie zespołu świeże – jak przed 20-tu laty. Troy grał na gitarze, a duet Marco i Flor zabrzmiał jak zgrany ideał. Niebieski wilk na scenie i solówka-wstawka Tuomasa w rytmie Stargazers – rewelacyjny smaczek! 8. Dead Boy’s Poem – MAGIA! Hit i najlepsze wykonanie tego wieczoru. Floor tchnęła nowe życie w ten przepiękny, klimatyczny utwór. Na widowni ciemność rozświetliły tysiące światełek z latarek i zapalniczek. Okładka Wishmastera i dużo czerwieni na scenie wzmogły efekty i doznania. Na chwilę przeniosłam się w inny wymiar i to było coś niesamowitego! 9/10. Elvenjig/Elvenpath – instrumentalny fragment i dudy Troya wprowadziły nas w odpowiedni klimat, a przed oczami ukazał się ośnieżony lodowiec. To kolejny, trudny utwór, który Floor zaśpiewała zgodnie z moimi oczekiwaniami, dorównując bez trudu oryginalnemu wykonaniu. Po prostu pięknie, bardzo mi się podobało! 11. I Want My Tears Back – istne szaleństwo na scenie i wśród publiczności! Floor żywiołowo tańczyła, skakała, pląsała! My razem z nią! Za plecami miała górskie widoki i padający śnieg. Przednia zabawa i doskonały kontakt z widzami – to główna przesłanka tego wykonania. 12. Last Ride Of The Day – to dopiero była jazda! Motyw karuzeli porwał wszystkich bez reszty! Nie dało się ustać w miejscu. Głośno śpiewaliśmy i machaliśmy włosami. Na scenie pojawił się ogień i motywy z Imaginaerum. 13. The Carpenter – przed utworem przywitał się z nami Troy. Zaśpiewał razem z Floor w oryginalny, nietuzinkowy sposób. Zrobiło się magicznie, spokojnie, klimatycznie. Ogólnie świetnie zagrany i zaśpiewany utwór. W przypadku Carpentera harmonia i dopasowanie muzyków zachwyciło wielu odbiorców. 14. The Kinslayer – czysty ogień w tle i na scenie! Setki świec przesuwających się na ekranie oraz imponująca pirotechnika zrobiły wrażenie na wszystkich. Wokalnie - bez cienia zarzutu. Dialog Floor i Marco wypadł idealnie! 15. Devil and The Deep Dark Ocean – przed utworem Marco rozmawiał z nami o romansach. Tymczasem Floor z Tuomasem popijali sobie wino gawędząc beztrosko. Utwór zabrzmiał jak w oryginale! Coś wspaniałego! Duet Floor + Marco = rewelacyjny tandem! W wizualizacji – ciemny korytarz, a na scenie ogień, iskry i strzelające płomienie. Mega! 16. Nemo – utwór stale przewija się przez setlisty, ale wciąż ma w sobie wiele uroku i chyba nigdy się nie znudzi. Z towarzyszeniem instrumentów Troya i oryginalną końcówką Floor podobał się chyba wszystkim. W tle zobaczyliśmy wieżowce i padający deszcz. 17. Slaying The Dreamer – to było świetne pod każdym względem! Na początku Floor dziękowała krakowskiej publiczności, a w ta rozmowę wtrącał się Marco. Jak zawsze z humorem i przekorą. W tle płonące wahadła i mnóstwo efektów pyro. Istny szał, jedno z najlepszych wykonań wieczoru! 18. The Greatest Show On Earth – to dopiero było widowisko! Na żywo utwór niezwykle epicki i spektakularny. Szczególnie ujął mnie początek w wykonaniu Tuomasa i Troya. Coś niesamowitego i magicznego. Znów popłynęły słowa podziękowań od Floor i padła obietnica powrotu z kolejnym koncertem. Wspólne „We Were Here” rozbrzmiewało z gardeł zgromadzonych w całej Tauron Arenie. Na koniec pojawiły się charakterystyczne wizualizacje, strzały i dym. Kolejny raz – czysta MAGIA! 19. Ghost Love Score – cudowny finał godny mistrzów! Niesamowita atmosfera, wielkie przeżycie i uniesienie. Dzięki wizualizacji miałam wrażenie, że Tuomas z klawiszami i Kai ze swoja perkusją lewitują w powietrzu. Na zakończenie efektowne konfetti doprowadziło tłum fanów do szaleństwa i wywarło euforyczne wręcz wrażenie. Niestety wtedy wszyscy uświadomili sobie, że zbliża się nieuchronny koniec występu… Zespół wyszedł na scenę i jak zawsze, podziękowali zgromadzonym fanom. Uśmiechali się, klaskali, ukłonili się. Timo Isoaho zrobił pamiątkowe zdjęcie z publicznością. Tak zakończyła się nasza magiczna, sentymentalna podróż w czasie z Nightwishem… To, co usłyszałam i zobaczyłam na długo pozostanie w moim sercu i w pamięci. Dla fana nie ma nic piękniejszego, niż spotkanie oko w oko z ulubionym zespołem. Tego wieczoru spełniły się moje marzenia. Oprócz fantastycznych wspomnień przywiozłam koncertowe zdobycze: kostkę Emppu i pałeczkę od Kaia. W merchu kupiłam ciekawe książki: kronikę We „Were Here” , autobiografię Marco Hietali, „Stainless?” i wiele innych gadżetów. Dziękuję wszystkim za wspaniałe towarzystwo przed, w trakcie i po koncercie. Do końca życia będę wdzięczna za wsparcie mojej towarzyszce, Agnieszce. Szczególne podziękowania ślę w kierunku naszej społeczności, Nightwish PL. Do moich kochanych przyjaciół, z którymi spędziłam jeden z najpiękniejszych weekendów w życiu. Czułam się jak w prawdziwym Dream Emporium. Szczerze dziękuję, że mogłam dzielić z Wami te niezapomniane chwile. Kocham Was i Nightwish! WE WERE HERE!
  • Member Statistics

    • Total Members
      1166
    • Most Online
      1079

    Newest Member
    Miltonreinc
    Joined
×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.