Od wczoraj katuję "Youth Gone Wild". Jaka szkoda, że tak długo znałam ich tylko z nazwy i jednego kawałka na krzyż... Tata taki kochany. Leciał jakiś taki program o teledyskach, a ja siedziałam sobie w pokoju, i nagle słyszę wołanie: "Mila, chodź, są panowie, którzy mogą ci się spodobać" (trudno mieszkać ze mną w jednym domu i nie wiedzieć o mojej trichofilii, zwłaszcza, że ja o wszystkim paplam), bo akurat był odcinek o nich. I chyba ten mój tata nieźle mnie zna, bo okazało się, że faktycznie mi się podobają, nie tylko wizualnie (JAK można być tak prześlicznym... No JAK... On, tj. Sebastian, działa na moją wewnętrzną fangirl niczym pełnia księżyca na wilkołaka. Bestia, czyli w tym przypadku wewnętrzna fangirl, zostaje wyzwolona, czy tego chcesz, czy nie. Kompletnie tracisz nad tym kontrolę. :D), ale i muzycznie. Na razie przesłuchałam tylko jeden album i już ich kocham. :3
Odnoszę wrażenie, że ten post jest nieco chaotyczny. Powiedzmy, że to przez niego i te jego włosy, i to spojrzenie, i w ogóle całą jego powierzchowność, która mnie dekoncentruje.