Pink Floyd przez wielu uważani za najważniejszy zespół w historii rocka. Od takich kategorycznych stwierdzeń bym się powstrzymał, co nie zmienia faktu, że to jedni z największych, za 2 lata minie 50-ta rocznica założenia zespołu.
Co jest paradoksem żaden z nich nie był wirtuozem ani jako intrumentaliści, ani jako wokaliści. Jeden z tych przykładów, które pokazują, że wielkość sztuki to emocje, inteligencja i wizja całości, a nie popisy techniczne.
Najważniejsza w brzmieniu floydów jest gra na gitarze Davida Gilmoura, który wielkim technikiem nie jest, ale jego kilka nut i klimatyczne solówki potrafią tak uchwycić klimat i przeszyć człowieka, że wszyscy „wyścigowcy” mogą o czyms takim pomarzyć ;), poza tym ma ciepły kojący głos. Waters tekściarz i wizjoner, który co prawda nie miał głosu (teraz już tylko melorecytuje :D), ale za to ma charyzmę i ekspresję, Manson, który po prostu grał i niczym się nie wyróżniał oraz Rick Wright klawiszowiec jako instrumentalista chyba najbardziej zaawansowany technicznie był, ale i tak jego mistrzostwo polegało na dobieraniu barw i klimacie.
PF byli jednym z tych zespołów, które wprowadziły rock na nowy poziom, przede wszystkim, wizja, pomysły i klimat, klimat i jeszcze raz klimat. Ostatecznie przybili stempel na fakcie, że muzyka rockowa stała się muzyką nie do zabawy ale do przeżywania i wgłębiania się w nią :). Warto zauważyć, że choć robiły to już inne grupy wcześniej, to oni spopularyzowali używanie w kompozycjach dźwięków otoczenia, co stało się też jednym z ich znaków firmowych.
Dark Side of the Moon, Wish You Were Here, Animals, The Wall - to epokowe albumy. Jeszcze dorzucę piękne The Division Bell z fenomenalnym High Hopes na koniec.
Egzystencjalne teksty kolejna rzecz, która się wyróżnia zarówno te Watersa, jak i partnerki Gilmoura pisarki Polly Samson na późniejszych płytach. :)
No i koncerty prawdziwy rockowy teatr, z taką oprawą, że można dostać zawrotu głowy :D. Ich występy to spektakl, na którym można się było czuć jak w kosmosie, do dziś trasa The Wall, z którą jeździ Waters robi wielkie wrażenie, a już 40 lat temu robili "inny wymiar" na koncertach. Jak ktoś się zastanawia, czy warto iść na Watersa w Warszawie, to Roger żyć wiecznie nie będzie, a spotkanie z legendą jest czymś wyjątkowym. Wiem, bo widziałem Watersa na żywo ;), to w zasadzie nie koncert, ale własnie spektakl, już sam pomysł ze zrobieniem wielkiego muru na scenie i całą masą projektorów robi wrażenie.
http://www.youtube.com/watch?v=aglJnHUK1Fw - uwielbiam to dvd i jedna z solówek wszechczasów :)