Arcasto
Members-
Content Count
39 -
Joined
-
Last visited
Community Reputation
23 ExcellentPersonal Information
-
Płeć
male
-
Ponad 12 kilometrów w godzinę, to znak, że forma po zimie powróciła ;) . Co roku moment ten nadchodzi co raz później, ale w końcu starość, nie radość ;) .
-
Dream Theater to zespół, który po wielu długich latach zrzucił Nightwish z pozycji mojego ulubionego zespołu ;) . Dream Theater to jeden z niewielu zespołów, który w swojej dyskografii nie posiada ani jednego słabego albumu (najgorsze albumy jakie zespół kiedykolwiek wydał to Falling Into Infinity oraz A Dramatic Turn of Events, ale nawet te krążki raczej nie zasługują na ocenę poniżej 7/10; ciekawostką w przypadku tego pierwszego albumu jest to, iż jego ostateczna forma, a konkretnie obecność ilości komercji nigdy w przypadku Dreamów nie spotykanej, była spowodowana naciskami ze strony wytwórni, co doskonale widać po przesłuchaniu dem utworów, które biją kawałki znajdujące się już na "pełnoprawnym" albumie na głowę), a wszyscy wchodzący w skład kapeli muzycy są po prostu wirtuozami własnych instrumentów (wielokrotne nagrody, wyróżnienia, zaproszenia do współpracy przy tworzeniu albumów, w przypadku Petrucciego największa ilość występów w G3, a w przypadku Rudessa genialna kariera solowa - z resztą to co ten człowiek potrafi wyczyniać w rozmaitymi instrumentami klawiszowymi to jest po prostu magia, a jak do tego dodać fakt, iż na koncertach gra solówki nawet na... iPhonie to ma się niezły pogląd na to z kim mamy do czynienia; swoją drogą, Rudess to klawiszowiec widoczny w moim avatarze). Co do samej muzyki Dreamów to można o niej mówić praktycznie w samych superlatywach - genialne, rozbudowane kompozycje i techniczna perfekcja sprawiły, że Dream Theater stał się jednym z najważniejszych zespołów w historii metalu, na którym z resztą próbuje się wzorować, z lepszym lub marniejszym skutkiem, wiele nowych zespołów. Co prawda Dreami mają jeden, dosyć poważny minus - po obejrzeniu DVD z zapisem ich koncertów i zobaczeniu na własne oczy genialnej techniki jaką prezentują członkowie tego zespołu występy innych kapel wydają się po prostu śmieszne ;) . Poniżej kilka przykładów. Dla zainteresowanych kilka utworów do przesłuchania: Pull Me Under Trail of Tears Home As I Am Szczególnie polecam Six Degrees of Inner Turbulence - świetne koncertowe nagranie ;) .
-
Weź pod uwagę, że już jesteś z tym albumem bardzo osłuchany, tak więc nic dziwnego, że nie potrafisz sobie go wyobrazić bez orkiestry ;) . Jakby ktoś Ci puścił jakiś utwór Nightwish, z którego wyciąłby w paru miejscach drobne fragmenty też byś się podczas słuchania krzywił i miał wrażenie, że "kurde, coś tu nie gra" ;) . Ale odbiegam teraz od tematu. Przede wszystkim, ja nigdzie nie napisałem, że obecność orkiestry na tym albumie to jego wada ;) . Prawdę mówiąc, chciałbym usłyszeć wersję tego albumu, gdzie zamiast orkiestry występowałyby partie tylko i wyłącznie jakiegoś utalentowanego klawiszowca, bo uważam, że mogłoby to brzmieć ciekawiej, ale to tylko dywagacje. Mój komentarz odnośnie orkiestry dotyczył wcześniejszej wypowiedzi jednego z użytkowników, który zapytany o to, dlaczego uważa My Winter Storm za album ambitny odparł, między innymi, iż dlatego, bo jest na nim orkiestra. Sądząc jednak po cytowanym przeze mnie teraz fragmencie Twojej wypowiedzi, zgadzamy się co do tego, że samo występowania orkiestry nie jest żadnym atutem ;) . A jak sprawuje się orkiestra na My Winter Storm? Według mnie poprawnie. Ni ziębi, ni grzeje, po prostu jest. Uważam że Tuomas potrafi jednak wykorzystać to narzędzie o wiele lepiej od Tarji, czego dowiódł na wszystkich albumach, poza Dark Passion Play, które jest jedną wielką pomyłką, na których zdecydował się na jego zastosowania. Jak już przy Tuomasie jesteśmy, to ciągłe wyręczanie się orkiestrą bardzo negatywnie wpłynęło na poziom jego gry, o czym sam otwarcie mówi w wywiadach i co słychać już nawet na End of an Era, gdzie w wielu miejscach myli się w swoich partiach. Swoją drogą, od tego czasu minęło 9 dalszych lat wyręczania się orkiestrą ;) . Także uważam, że Tarja dobrze postąpiła obierając własny kierunek muzyczny, gdyż gdyby poszła w styl, w którym obraca się i Nightwish, nigdy nie odcięłaby się od porównań. Niemniej, jak już pisałem wcześniej, jej głos jest według mnie stworzony do metalu i z chęcią usłyszałbym ją kiedyś na albumie Ayreonu - Arjen z pewnością wycisnąłby z Tarji wszystko, co najlepsze ;) . Jednak, moje zarzuty w stosunku do My Winter Storm pozostają takie same - zbyt banalne kompozycje oraz warstwa instrumentalna, która po prostu leży. Co do pozostałych albumów Tarji, to niestety jej pierwszy krążek zniechęcił mnie na tyle, że po kolejne już nie sięgnąłem ;) .
-
Tylko pogratulować. Uzbrój się w cierpliwość, gdyż niestety nasze kochane Państwo bardzo utrudnia wystartowanie z własnym biznesem. Niemniej, powodzenia!!! Mnie z kolei bardzo ucieszyło dzisiejsze zaproszenie na spotkanie firmowe w Czechach ;) . W środę jadę do Pragi, w czwartek mamy szkolenia, a wieczorem idziemy obejrzeć mecz hokejowy. W piątek kolejne szkolenia i po południu przejazd do Brna na degustację wina. Ech, czasami człowiek się bardzo musi poświęcać dla pracy ;) .
-
Pomimo usilnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć tematu poświęconego ulubionym albumom, a co za tym idzie pokusiłem się o założenie takowego. 6. Queensrÿche - Operation: Mindcrime Jeden z progresywnych albumów wszech czasów (chociaż w sumie więcej tu heavy niż proga, ale album ten usilnie jest podpinany pod progresywny metal, tak więc niech będzie...). Krążek opowiada historię Nikkiego, którego poznajemy w momencie, gdy ten leży w szpitalu - jak się później dowiadujemy jest on narkomanem, który został poddany praniu mózgu, w wyniku czego staje się marionetką w rękach Doktora X, miejscowego szefa kryminalnego półświatka. Kolejną "bohaterką" jest siostra Mary, niegdyś będąca prostytutką (twenty-five bucks a fuck and John's a happy man), w której Nikki się zakochuje, jednak dostaje rozkaz zabicia jej. Dalej nie będę zdradzał, bo w tą historię warto zagłębić się samemu. Sama historia, mimo że ciekawa jest tylko przystawką do genialnej muzyki - co prawda nie ma tu za wiele technicznych popisów, jednak gdy już się pojawiają wbijają w glebę. Kompozycje też nie są zbytnio rozbudowane, ale niezwykle przebojowe (genialna praca gitar) i przy słuchaniu często można się złapać na tym, że każda akurat "wolna" kończyna wystukuje rytm ;) . Wokalnie również nie można nic temu krążkowi zarzucić, ba, wręcz należałoby go pochwalić, bo to jeden z najsilniejszych punktów tego albumu. Ogólnie, album z gatunku tych, które każdemu kto lubi cięższe brzmienie po prostu musi się spodobać. 5. Savatage - Streets: A Rock Opera Praktycznie pierwsze zdanie mogłoby być tutaj takie samo jak w przypadku albumu powyżej. Pierwsze różnice pojawiają się przy historii, bowiem tutaj mamy opowieść o sławie i w sumie dwóch "upadkach" pewnego muzyka. Każdy chyba zna jeden z kawałków znajdujących się na tym albumie - mówię tu o jednej z najpiękniejszych metalowych ballad jakie kiedykolwiek powstały, czyli o "Believe" (I am the way... I am the light... I am the dark inside the night...). Ciężko mi się zdecydować, co na tym albumie jest najlepsze - czy kapitalny, zróżnicowany i wywołujący dreszcze wokal (Jon Oliva w końcu ;) ), przemyślane kompozycje czy też genialna praca poszczególnych instrumentów. Jedno jest pewne - po połączeniu tych wszystkich elementów powstał album, który stanowi punkt odniesienia dla wszystkich zespołów obracających się w tym gatunku i chcących stworzyć album idealny. 4. Neal Morse - Sola Scriptura Teraz już nie ma wątpliwości - progressive pełną gębą ;) . Jest to album, na którym Neal udanie połączył ze sobą wiele gatunków - od metalu, poprzez rock, a na flamenco kończąc. Mamy tu zaledwie cztery utwory, z czego trzy to bardzo rozbudowane kompozycje, do tego jedną balladę (także świetną zresztą). Pełno tu technicznych popisów, zaskakujących i niebanalnych rozwiązań kompozycyjnych (z czego zresztą Neal słynie). Na tym albumie znajduje się także mój ulubiony utwór (trwający prawie pół godziny The Door, w którym to kawałku, znajduje się jedna z najlepszych solówek gitarowych jakie w życiu słyszałem). Wszystko to okraszone delikatnym wokalem Neala wspomaganego miejscami przez niewielki chórek. Jak to zwykle u Morse'a bywa liryki są mocno religijne i w przypadku tego albumu opowiadają o życiu Marcina Lutra. 3. Running Wild - Black Hand Inn Alfred Hitchcock powiedział niegdyś, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie powinno nieprzerwanie rosnąć - nie sądziłem, że tą zasadę można odnieść również do albumu muzycznego aż do momentu, gdy po raz pierwszy przesłuchałem krążek "Black Hand Inn". W czasie słuchania nie ma ani chwili wytchnienia - nasze uszy zostają "zalane" genialnymi utworami z pogranicza heavy i power metalu (łącząc w sobie to, co w obu tych gatunkach najlepsze). Riff goni kolejny riff, w każdym utworze mamy minimum dwie solówki gitarowe (a wszystkie bezbłędne i porywające), perksuja wybija opetańczy rytm, a wszystko to zostaje uzupełnione drapieżnym wokalem Rolfa Kasparka - po prostu album, przy którym trudno wysiedzieć na miejscu. Ponadto ostatni utwór na tym krążku, czyli genialna, ponad dziesięciominutowa kompozycja "Genesis" mogłaby bez żadnych kompleksów wziąć udział w konkursie na heavymetalowy utwór wszechczasów. 2. Dream Theater - Scenes from a Memory Najlepszy album progressive metalowy w historii? - być może, na pewno jeden z najlepszych. Osobiście nie znam drugiego takiego krążka, który by był tak nierozerwalnie związany z lirykami - muzyka zawsze idealnie oddaje moment historii, w którym słuchacz się aktualnie znajduje (samej historii nie będę przybliżał, ale naprawdę warto się z nią zapoznać ), co buduje niesamowity klimat. Często muzykom Dream Theater zarzuca się, że ich utwory to pozbawione duszy techniczne popisy - osoby tak twierdzące chyba nigdy nie słyszały tego albumu (w ostatnim utworze jest taki moment, gdzie stworzone muzyką oraz lirykami napięcie jest tak wielkie, że za każdym razem, gdy go słucham przechodzą mnie dreszcze i robi mi się zimno - jeśli to jest muzyka bez duszy, to ja chce słuchać tylko takiej...). Techniczne popisy oczywiście są (w końcu to Dream Theater ;) ) i to jakie - klimatyczne solówki przeplatają się z niewiarygodnie wręcz szybkimi, na tyle niewiarygodnie szybkimi, że przy oglądaniu zapisu koncertu, gdy Dreami zagrali cały ten album człowiek się zastanawia "no żesz ku*wa, jak oni to robią?" ;) . Mamy tu nawet kilka, rzadko spotykanych w przypadku innych zespołów, solówek na basie i one także robią niesamowite wrażenie. W sumie cały album to jeden, podzielony na akty utwór i został spięty takimi kompozycyjnymi klamrami, że tworzy nierozerwalną całość - to że Dreami potrafią tworzyć rozbudowane kompozycje wiadomo nie od dzisiaj, ale w przypadku tego albumu przeszli samych siebie. Ogólnie krążek wymykający się standardowej dziesięciopunktowej skali ocen ;) . 1. W.A.S.P. - The Crimson Idol Po prostu heavymetalowe dzieło! Album, na którym przejmujące akustyczne fragmenty w sposób idealny koegzystują z ciężkim graniem. Praca gitar przewyższa wszystko, co do tej pory słyszałem, same solówki są po prostu idealne. Jeśli chodzi właśnie o gitary na tym albumie, nie ma ani jednego nietrafionego dźwięku - perfekcja w pełnym wymiarze. Następna sprawa - perkusja! Tak soczystego brzmienia także nigdzie do tej pory nie słyszałem. Ponadto nie uświadczy tutaj ani trochę monotonii - perkusja bez przerwy przyspiesza, zwalnia, wybija odmienny rytm, można powiedzieć, że "żyje własnym życiem", ale przy tym w sposób, którego nie potrafię wytłumaczyć idealnie wpisuje się w kompozycję - jeśli miałbym wskazać album, który stanowiłby ideał tego jak powinny wyglądać partie oraz brzmienie perkusji, bez wahania wskazałbym na "The Crimson Idol". Wokal Blackiego brzmi po prostu niesamowicie - w ciężkich fragmentach ostro i drapieżnie, w akustycznych znowu melodyjnie. Jeśli do tego dodać jeszcze przejmującą historię tu opowiedzianą, a co za tym idzie świetne liryki (The morgue, Charlie said, was the music business where everyone sells out. Where all the artists will eventually whore themselves to commercialism, the place where the music comes to die.) wychodzi arcydzieło i wzór do naśladowania. Miało być 10 pozycji, ale złapałem się na tym, że do miejsc od 7 do 10 miałam około 20 kandydatów (między innymi Once), tak więc sobie darowałem ;) .
-
Uwielbiam jak przy braku argumentów do merytorycznej dyskusji następuje atak na autora... Odpowiadając na Twoje pytanie, to tak, przez ponad 3 lata grałem na gitarze. To czego nauczyłem się grać było raczej efektem uporu, gdyż niestety talentu u siebie nie stwierdziłem w nawet najmniejszym stopniu ;) . Obecnie gitara klasyczna zdobi mi mieszkanie, a elektryczną sprzedałem. A co do popisywania się, to wierz mi, że jeśli miałbym się czymś popisywać to na pewno nie wiedzą o muzyce, bo zbyt znikoma jest moja wiedza w tym temacie, żeby mogło to komuś zaimponować. Jeśli swoimi komentarzami obraziłem kogoś, to najmocniej przepraszam, nie było to moim zamiarem. Co z kolei było moim zamiarem, to wywołanie konstruktywnej dyskusji w paru tematach muzycznych, co jak widzę spotkało się nie tyle z małym entuzjazmem, co z próbą zaszczucia i paroma komentarzami poniżej pewnego poziomu... Proszę moderatorów o przeniesienie tego postu do odpowiedniego tematu jeśli uznają, że tu wybitnie kłuje w oczy - sam próbowałem, ale nie znalazłem dlań dobrego miejsca ;) .
-
Dałabym plusa, ale druga część wypowiedzi mi się nie zgadza. Też uważam, że te wszystkie peany na cześć Nirvany i Kurta są dalece przesadzone, bo nie widzę w tych muzykach niczego przesadnie dobrego. Grali, bo grali, ale czym się tu zachwycać? Pozwolę sobie na wyrażenie odmiennej opinii odnośnie Emppu - nie jest żadnym wirtuozem, na żywo zawala solówkę z "Slow, Love, Slow", nie ma super poziomu, ale nie nazwałabym go beznadziejnym, bo solówki w muzyce Nightwisha, choć raczej proste, są często ciepłe i chwytliwe. Generalnie to masz rację. W stylu, w którym obraca się Nightwish gitary raczej nie grają tak wielkiej roli i Emppu ogólnie daję radę. Jego solówki nie są specjalnie zaawansowane (poza chlubnym wyjątkiem Romanticide, bo to jest akurat solo, które nie powstydziłby się niejeden czołowy gitarzysta), ale idealnie wpisują się w muzykę Nightwish, bo i trudno sobie raczej wyobrazić jakieś mega skomplikowane solo w na przykład Ghost Love Score, bo pasowałoby tam jak pięść do oka. Co mnie z kolei u Emppu irytuje to, że mam wrażenie, iż mógłby dać temu zespołowi o wiele więcej (patrz Dark Chest of Wonders, czy przede wszystkim powtarzany przeze mnie do bólu przykład Romanticide ;) ). Bardzo lubię oglądać jak biega po scenie jak szalony w czasie koncertów, ale raczej pozytywnie na jego grę to nie wpływa ;) . Tak z czystej ciekawości - jak Ci się podobają solówki w Nemo oraz w Eva?
-
Nie znam się na malarstwie, więc się nie wypowiem w tym temacie, ale przecież istnieją znawcy sztuki, którzy potrafią odróżnić ziarna od plew, a robią to wykorzystując obiektywne kryteria oceniania. Sytuacja adekwatna do muzyki. To że Ty nie potrafisz określić, który z pojawiających się, jak to nazwałeś, wyrobów muzycznych jest najlepszy, wcale nie oznacza, iż jest to niemożliwe. Jest, tylko trzeba się na tym znać. Nie można przy tym całkowicie wykluczyć subiektywnego elementu oceniania, ale im większą wiedzę ktoś posiada w temacie muzyki, tym bardziej może ograniczyć jego wpływ na końcową ocenę. Z jednym się zgodzę, a mianowicie faktycznie dopóki muzyka będzie skierowana do odbiorców to tylko oni będą decydować, co im się podoba. Spójrz przy tym na obecną sytuację na rynku muzycznym, gdzie totalny kicz i banał (wystarczy posłuchać Radia ESKA, żeby wiedzieć o czym piszę) zepchnął praktycznie do podziemia muzykę ambitną, którą tworzy co raz mniej zespołów, bo zwyczajnie nie ma na nią popytu. Odpowiada Ci taka sytuacja? Bo mi nie.
-
To również nie jest żadnym wyznacznikiem poziomu albumu. Ależ jest. Zatrudnienie muzyka, która nigdy wcześniej nie miał styczności z ciężkim graniem i obracał się w zupełnie innych stylach jest zupełnym nieporozumieniem. Decyzja ta miała, jak już wspomniałem, pozwolić Tarji odciąć się od stylu Nightwish, ale niestety wyszła z tego klapa. Według ciebie może być słaby. Dla mnie to dobry krążek. Napisz mi proszę na jakiej podstawie tak twierdzisz. Od razu zastrzegam, że sam fakt, iż My Winter Storm Ci się podoba to żaden argument w dyskusji na temat tego czy to dobry album czy nie. Zawsze jestem chętny do merytorycznej dyskusji na temat muzyki, nie mam problemu do przyznania się do błędu jeśli ktoś mi udowodni, że się mylę, jednak już parę lat w temacie muzyki siedzę i przeważnie wiem o czym piszę ;) .
-
To tak jakbyś napisała, że najlepszą zupą jest pomidorowa, bo Tobie najbardziej smakuje ;) . Od lat prowadzę walkę (skłaniam się powoli ku wnioskowi, że bezsensowną... ;) ) o rozgraniczenie słów najlepsze oraz ulubione przy pisaniu o muzyce i nieustannie zaskakuje mnie to jak wiele osób nie potrafi dostrzec subtelnej różnicy między nimi ;) .
-
W głosie Floor zakochałem się dzięki binarnemu albumowi Ayreonu - do tej pory nikomu zresztą nie udało się wydobyć z głosu Floor tyle, co Arjenowi przy okazji tego projektu. Pamiętam, że słuchając 01011001 myślałem sobie jak to byłoby cudownie, gdyby zeszły się kiedyś drogi Floor i Nightwish. Jak widać, niektóre życzenia się spełniają ;) . Drugim moim marzeniem jest z kolei chęć usłyszenia Tarji na kolejnym albumie Ayreonu, ale to już temat na oddzielną dyskusję ;) .
-
Pytanie było skierowane do Taiteiliji, ale podzielam jej zdanie, więc z chęcią odpowiem, jak ja to widzę. :) Krążek "My Winter Storm" zaliczyłbym do kultury wysokiej. Słyszymy tutaj utalentowaną i profesjonalną śpiewaczkę operową, występuje orkiestra symfoniczna oraz chóry. Samo występowanie orkiestry oraz chórów to jeszcze nie jest żadna zaleta albumu, bo wypadałoby jeszcze, żeby ich obecność miała sens (najlepszym przykładem niech będzie S&M Metalliki, które jest książkowym przykładem jak nie należy angażować orkiestry w muzykę metalową). My Winter Storm jest niestety albumem najzwyczajniej słabym - monotonne i nieskomplikowane kompozycje (wielu utworom bliżej tu zresztą do popu niż do metalu), które w żaden sposób nie potrafiły wykorzystać potencjału głosu Tarji. Muzycy zatrudnieni do tego projektu też zostali wybrani raczej niefortunnie (o ile mnie pamięć nie myli to jeden z nich współpracował wcześniej z Nelly Furtado...) - słychać to doskonale w czasie obcowania z albumem. Ogólnie to Tarja na siłę chciała nagrać coś nieprzypominającego muzyki Nightwish i trochę się na tym przejechała, bo doświadczenia w takiej muzyce nie posiadała, a jej głos moim zdaniem jest stworzony do metalu. Jedyną zaletą My Winter Storm jest dla mnie fakt, iż ładnie prezentuje się u mnie na półce z oryginalnym złotym podpisem Tarji (swoją drogą przy okazji zdobywania autografu odbyłem bardzo merytoryczną dyskusję o jej skali głosu - jeśli kogoś to obchodziło to Tarja twierdzi, że dysponuje głosem o skali między 3, a 4 oktawy, co w sumie zostało potwierdzone przez osoby obeznane w wokalistyce, tak więc trzeba przyznać, że Tarja szczera jest ;) ).
-
Pomijając już samą Nirvanę (dla mnie symbol upadku czasów dobrej muzyki), to mnie zawsze śmieszy uznawanie Kurta za boga gitary - raczej bliżej mu do beznadziejności Emppu w tym aspekcie niż do największych wirtuozów tego instrumentu ;) .
-
O, widzę że nie tylko mnie nachodzi czasem niepohamowana ochota klasykę ;) . Chociaż u mnie przeważnie wygrywają symfonie Mozarta oraz Tańce Węgierskie Brahmsa ;) .