W temacie popularności Nightwish mam podobne odczucia, jak Wy. Zespół jest w Polsce stosunkowo mało znany, gra muzykę ciężką i mało przystępną dla przeciętnego odbiorcy, który nie identyfikuje się z metalową subkulturą i nie darzy uwielbieniem mocniejszych brzmień. Większość ludzi chłonie „papkę” serwowaną przez komercyjne stacje telewizyjne i radiowe i słucha zespołów będących aktualnie „na topie”. Ja do takich osób nie należę. Pamiętam taką sytuację, jak ktoś kiedyś wrzucił na jedną z fanowskich stron na FB posta z informacją, że usłyszał w radiu Jelenia Góra „Élan”. Wooow. Poczułam się dumna z mojej rodzinnej miejscowości i z radia, którego nigdy nie słuchałam. Czasami odnoszę wrażenie, że muzycznie zatrzymałam się gdzieś w latach 80-90. Bardzo lubię wracać do tamtych czasów i darzę wielkim sentymentem dokonania artystyczne sprzed przełomu wieków. A jednak to dzięki poznanemu w 2008 roku NW odnalazłam swoją muzyczną drogę, którą od tamtej pory jako słuchacz wytrwale podążam. Nie przeszkadza mi fakt, że jestem mamą rozkochaną w brzmieniu metalu symfonicznego, ani to, że jako fani tego gatunku jesteśmy w mniejszości. Szkoda tylko, że to drugie przekłada się na rzadkie odwiedziny zespołu w naszym kraju. Koncert zawsze dobrze służy promocji bandu i sprzedaży płyt, a na ten w Polsce czeka się latami. Jeśli już się odbywa, zespół wychodzi, odgrywa przeważnie okrojoną z różnych względów setlistę i wśród oklasków rozentuzjazmowanego, nienasyconego tłumu schodzi ze sceny (uroki festiwali). Brakuje bezpośredniego kontaktu z członkami grupy, szansy na zdobycie autografu (nie mówiąc o zdjęciach), okazji do rzucenia choćby zdawkowego „Kiitos” czy posłania serdecznego uśmiechu. Takie bliskie spotkania, choć krótkie i ulotne, są dla fanów przeżyciem bezcennym, nagrodą za wierność zespołowi i uwielbienie dla jego muzyki. Jeżdżę na wiele koncertów i zawsze z nadzieją czekam na możliwość spotkania się z artystami. Jest to dla mnie dodatkowa motywacja do zakupu płyt, które z podpisami bezsprzecznie zyskują w moich oczach na wartości. Fani Nightwish w Polsce mieli ku temu okazję jak dotąd tylko raz – w 2008 roku w Krakowie. Nie było mnie tam, bo jeszcze ich wtedy nie znałam (poznałam niedługo potem). Pamiętam, jak cztery lata później mój koncertowy towarzysz mąż spytał mnie, czy chcę jechać na Ursynalia do Warszawy. Popatrzyłam na niego krzywym wzrokiem i powiedziałam wprost, że nie, bo nie zniosę AO na żywo. Nawiązując do bardzo trafnie użytej przez @Taiteilija metafory kulinarnej – mimo uwielbienia pomidorowej nie miałam ochoty spożywać jej z nadmiarem soli. Wyjadałam jarzyny i makaron, ale w całości pozostawała dla mnie zwyczajnie niestrawna. Aż do niedawna...
Dokładnie tak. Niemal dziewięć lat musiało minąć, zanim to w końcu to zrozumiałam i sól w pomidorowej zaczęła mi smakować. Moim zdaniem to nie wokal jest siłą NW, lecz jego kompozycje. Magia muzyki tkwi w geniuszu Dead Boy’a, a my, oddani fani, jesteśmy jednymi z nielicznych, którzy go zauważyli i docenili. Przy tak zróżnicowanym potencjale i stylu prezentowanym przez wszystkie trzy wokalistki to prawdziwa sztuka. Nie uważam, że zespół szczyt popularności ma już za sobą, ale marzy mi się większa popularność NW w naszym kraju. Floor wyraźnie ich uskrzydliła, wniosła w szeregi grupy powiew świeżości i nutę drapieżności. Obudziła w fanach nadzieję na częściowy powrót operowego stylu śpiewania – czyli tego, co przez lata stanowiło znak rozpoznawczy zespołu. Moim zdaniem pięknie połączyła erę Tarji i Anette w jedną całość, nie kopiując przy tym żadnej ze swoich poprzedniczek. Życzyłabym sobie tylko, żeby Tuomas nie bał się skorzystać z pełnego wachlarza jej wokalnych umiejętności na kolejnym albumie, bo po EFMB mam w tej kwestii duży niedosyt. Z niecierpliwością czekam również na powrót zespołu do korzeni (20 lat „Oceanborn”) z Floor w roli głównej.
Podsumowując...
Metal symfoniczny to gatunek specyficzny i nie każdy może się z nim „zaprzyjaźnić”. Wśród moich znajomych jest kilkoro fanów grupy, ale nikt nie kibicuje im tak mocno i żarliwie, jak ja. Największych sprzymierzeńców w krzewieniu popularności naszych idoli (póki co tylko w najbliższym otoczeniu) mam w domu – męża i dwie pociechy. Mąż przygotowuje covery NW ze swoim szkolnym zespołem rockowym, a dzieci słuchają, podśpiewują, tańczą, oglądają okładki płyt i książeczki, wypisują imiona członków zespołu, rysują wszystkich po kolei i zadają masę pytań, np. A który to Emppuś? A czemu Tarja już nie śpiewa w NW? A ile Floorka ma lat? A będę mogła pójść kiedyś z tobą na koncert? To by dopiero było, gdybyśmy się kiedyś wybrali na ich występ całą rodziną! Fanki w każdym razie rosną i chłoną fińskie klimaty od dziecka. Wspaniale jest móc dzielić się swoją muzyczną pasją z młodszym pokoleniem :)