Ten koncert miał być jedyny w swoim rodzaju, gdyż kolejna legenda rocka kończy działalność estradową. Bilety zostały zakupione z dużym wyprzedzeniem, bo już w grudniu. Od tego czasu w mojej głowie zaczęły krążyć dziesiątki pytań – jak sobie poradzą, czy będzie dużo ludzi, czy nic się nie stanie, czy w ogóle członkowie grupy dożyją. Koncert zbliżał się wielkimi krokami, a ja byłam coraz bardziej podekscytowana. Z niecierpliwością wyczekiwałam Tego Dnia. Wszystkim dookoła rozpowiadałam, że jadę na koncert Deep Purple (naprawdę wszystkim – ciociom, wujkom, sąsiadom, nauczycielom, kolegom, koleżankom, sprzedawcy z ulubionego sklepu muzycznego...). Dreszcz emocji zwiększał się z każdym dniem. W końcu nadszedł upragniony wtorek 23 maja. W szkole nie mogłam się skupić, na wf -ie w ogóle mi nie wychodziły serwy, a na fizyce zamiast skoncentrować swą uwagę na energii mechanicznej, ciągle uciekałam myślami do Łodzi.
Wyjechaliśmy z domu ze sporym opóźnieniem. Byłam trochę zła, że możemy się spóźnić, ale na szczęście przybyliśmy w miarę wcześnie. Miałam na sobie koszulkę Nightwisha, mama żartobliwie zasugerowała, żebym w niej weszła do sali koncertowej.
Gdy weszliśmy do hali, zobaczyłam mnóstwo ludzi, głównie w średnim wieku (tzw. „stara gwardia”). Roiło się od przeróżnych postaci - starszych panów z siwymi kucykami, młodych metalowców... O dziwo, było też sporo pań. Okazało się, że nie wszyscy byli ubrani w koszulki Deep Purple, ale też Black Sabbath, AC/DC czy Iron Maiden. W sumie i ja mogłam założyć T – shirta Led Zeppelin... W końcu na moją stylówkę złożyły się ciemne dżinsy, stare, znoszone trampki, koszulka z metalowym nadrukiem, koszula w czarno – czerwoną kratę i kapelusz. No, ale dosyć już takich szczegółów...
Od razu po przybyciu na miejsce wyszłam na chwilę z sali, by sprawdzić w lustrze, jak wyglądam. Wtedy uderzyły mnie potężne dźwięki gitary i perkusji. Przeraziłam się, że przegapię początek show, ale zapomniałam, że jeszcze gra support (jaka ja jestem rozkojarzona...).
Zespołem supportującym był niejaki Monster Truck. Grali naprawdę przebojowo, pokazali efektowną mieszankę bluesa i hard – rocka (wyobraźcie sobie połączenie Aerosmith i Lynyrd Skynyrd). Wokalista raz po raz krzyczał: „Are you ready for Deep Purple?!”, na co publiczność gromko odpowiadała: „Yeah!!!”.
W przerwie pomiędzy występami puszczano różne piosenki. Z tytułu rozpoznałam tylko jedną - „ Breaking The Law” Judas Priest. Skojarzyłam również jakiś utwór Pink Floyd. Ludzie dyskutowali o muzyce, słychać było, że to prawdziwi znawcy rocka.
Już podczas pierwszej części koncertu fani reagowali bardzo entuzjastycznie. Moją uwagę przykuła pewna starsza pani, która zachowywała się, jakby była beztroską nastolatką. Machała rękami, tańczyła... Wyglądało to doprawdy zabawnie.
Nagle na telebimie ukazał się obraz parafrazujący okładkę płyty „In Rock”, przedstawiający twarze członków zespołu, wyrzeźbione w lodowcu. Z tyłu usłyszałam czyjś komentarz: „Też bym chciał, by czas mnie zamroził i żebym trzymał tak dobrą formę”. Niezły żart.
Wreszcie na scenie pojawiła się Główna Gwiazda Wieczoru. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę i miałam wrażenie, że to tylko piękny sen, a muzycy nie są prawdziwi. Eh, tak to zwykle bywa, gdy się jest po raz pierwszy na koncercie rockowym...
Zespół był w swoim żywiole. Na początku sieknęli ostro kawałkiem „Time For Bedlam”, pochodzącym z ostatnio wydanej płyty pt. „Infinite”. Następnie zabrzmiały dwa wyborne numery - „Fireball” i „Bloodsucker”. Ian Gillan zaprezentował wyśmienitą formę wokalną, a gitarzyści dawali z siebie wszystko. Potem ze sceny popłynął wielki przebój „Strange Kind Of Woman”, a widownia świetnie się bawiła. Kapela przedstawiła jeszcze kilka nowych utworów - „Johnny's Band”, „The Surprising” i „Birds Of Prey”. Pomiędzy nimi znalazły się dwie znane kompozycje - „Uncommon Man” i „Lazy”.
Po „Hell To Pay” nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Na scenie został tylko Don Airey. Klawiszowiec trochę pobawił się efektami, po czym zaintonował... kilka utworów Fryderyka Chopina, co wywołało ogromny aplauz publiczności. Później zrobiło się jeszcze bardziej swojsko, ponieważ Airey zagrał melodię ludowej piosenki... „Szła dzieweczka do laseczka”. Tak, tak, nie żartuję. Brytyjscy muzycy wiedzieli, jak podbić serca Polaków...
Gdy klawisze ucichły, poleciały już same przeboje - „Perfect Strangers”, „Space Truckin'” i, jakżeby inaczej, „Smoke On The Water”! Fani odśpiewywali refreny. Ja też udzielałam się wokalnie.
Na bis grupa zagrała „Hush” i „Black Night”. Po występie owacjom nie było końca. Grupa godnie pożegnała się z fanami. Mój debiut koncertowy uznaję za wyjątkowo udany.