Ciepło się robi, wakacje idą, idzie też sesja, więc Tai... rysuje. Oczywiście, zamiast się uczyć czy choćby spędzać czas na świeżym powietrzu. Postanowiłam wrzucać tu linki do rysunków co jakiś czas, gdy się już ich trochę nazbiera, bo i tak jest t u wystarczający autospam. ;)
Mam kolejną porcję prac z cyklu Whomadness!
TARDIS - Musiałam spróbować, czy będę zdolna narysować tę przepiękną bryłę! Mam kiepskie zdolności, jeżeli chodzi o rysowanie brył, a już w szczególności myszką, więc to było wyzwanie. Nie całkiem wyszło tak, jak miało, ale to była moja pierwsza bryła, rysowana myszką, więc... Myślę, że mogło być gorzej. Pewnie proporcje są trochę zaburzone. Przechylenie budki daje złudzenie, że nie są, a w każdym razie mam taką nadzieję!
Dwunasty Doktor - Nie jest to co prawda mój ulubiony Doktor, ale i tak go uwielbiam. Będzie mi go brakowało. Rysunek niezbyt ambitny. Chciałam się pobawić samym magicznym "rozmazywaczem" w programie Sai, trochę miękkich tonów, kolorów...
Bowties are cool - Nędzna próba pokolorowania na komputerze zdjęcia rysunku, który machnęłam kiedyś na kolanie. Gdyby jakość zdjęcia była lepsza, to z pewnością wyglądałoby lepiej.
Coward or killer? - Znowu Doctor Who. Ta scena była dość rujnująca: wybór między morderstwem całej planety a ryzykiem wojny, rozciągającej się na całą galaktykę, który był echem identycznego wyboru, którego niedawno dokonał bohater. Miałam znów chęć na zabawę z soczystymi kolorami na Sai. Łatwe, szybkie, dużo kolorowej satysfakcji!
Ostatni z Władców Czasu - Bo David Tennant. :D
Rysunek zrobiony zaskakująco szybko, jak na ten poziom realizmu i z lekka niedbałą techniką. Jestem z niego dumna. Smutny Dziesiąty Doktor robi OCZY - tak powinien brzmieć aktualny tytuł. :D
Is there life on Mars? - Bo John Simm. :D
Właśnie skończyłam oglądać "Life on Mars" i mam małego kaca z tego powodu. Naprawdę się wciągnęłam, a tu: bum! Koniec. To ładna laurka, mała ilość odcinków sprawiła, że serial nie miał szansy się "zepsuć", klamra kompozycyjna była doskonała i wszystko jest nadal niejako "otwarte", ale to koniec. Sequel serialu bez Johna Simma, to już nie będzie to samo i raczej mnie tak nie wciągnie. Może potem sobie go sprawdzę, ale... No, to nie to samo, bo bardzo lubiłam graną przez niego postać (CAN SB HUG THIS POOR UNHAPPY DONUT, PLEASE?!). LoM to cudownie brytyjska komedia, dramat, film psychologiczny, sensacyjny i o ciekawym klimacie lat '70. Oryginalny. Zasługiwał na jakiś mały rysuneczek. Halucynacja, w której bohater widział w telewizji kukiełkę przedstawiającą jego samego mnie rozbawiła. Kukiełka więc też znalazła tu swoje miejsce.
A teraz koniec autospamu i czas poważnie zabrać się do opracowywania zagadnień do egzaminu. Oh, I do hate it sooo much!