Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 01/27/17 in all areas
-
2 pointsDobra, to najpierw poprawimy co nieco, a potem będziemy się zachwycać. A jest czym! ;) Za dużo tych twarzy. Może lepiej pierwsze zdanie sformułować tak: "...spazmatycznymi ruchami ścierając z siebie błoto"? Wtedy druga twarz będzie jak najbardziej na miejscu. ;) I co ona w końcu czyściła? Spodnie czy kurtkę? Lub zmieniłabym na i. Jak to? Przecież matka już o tym wiedziała. Zobacz, co napisałaś wcześniej: Może lepiej brzmiałoby włożyła? I bez życia tam ;) Włożyła całą swoją duszę i serce w umknięcie przed tym diabłem. A teraz pora na zachwyty ♥ Takie to... Filozoficzne. Bardzo ładnie wyszło Ci wtrącenie tej refleksji. Ten fragment daje do myślenia. Szczególnie, że nieczęsto zastanawiamy się nad takimi sprawami. Tak! Generalnie w jakiejkolwiek szufladzie trudno utrzymać porządek. Jak najbardziej utożsamiam się z tym stwierdzeniem. ♥ ♥ ♥ No kocham Cię, po prostu. JA PIER.... To znaczy MATKO JEDYNA! W jakim ja byłam szoku jak to przeczytałam :o Nie spodziewałam się czegoś takiego. Podbiłaś moje serce całą tą sceną. Brawa i ukłony dla Lawendy! Zachwycają mnie takie filozoficzne stwierdzenia wrzucone w sam środek akcji. Wplatasz je tak umiejętnie, że nie przytłaczają czytelnika, a wprawiają go w zachwyt i skłaniają do myślenia. Podsumowując: bardzo dobre opowiadanie! Kompletnie nie rozumiem dlaczego twierdzisz inaczej... Mam tylko mieszane uczucia w stosunku do Luny. Nie polubiłam jej aż tak bardzo jak Connora. Może właśnie dlatego, że jest zupełnie inna... Oboje mają problemy psychiczne, ale mam wrażenie, że Connor był przy tym bardziej ludzki. I dobrze! To znak, że potrafisz kreować rożne postacie i wciąż możesz nimi zaskakiwać. Oby tak dalej! ♥ Liczę, że napiszesz więcej tak udanych opowiadań. Tylko uważaj, bo jeśli będą tak dobre jak do tej pory, to mogą mi się za bardzo spodobać. A jak już mi się tak spodobają, a Ty nie będziesz chciała dalej pisać, to być może skończymy jak Annie i Paul Sheldon z "Misery". Tak tylko ostrzegam xD PS. Wiesz co? W sumie to cieszę się, że nie byłam na bieżąco z publikacją kolejnych części Twoich opowiadań. Przynajmniej nie irytowałam się urwanymi zakończeniami i czekaniem na kontynuację xD
-
1 pointPewnie część z Was o niej słyszała :) Biografia itd jest na FB fanpage: https://www.facebook.com/pg/makabresku.fairy.tales/about/ Robi niesamowite baśniowe, symboliczne zdjęcia, jak dla mnie hipnotyzujące i pełne emocji. Jest z Krakowa i mam z nią wspólnych znajomych, nawet jednemu koledze z liceum robiła sesję. Znacie jej prace? Podobają się wam czy raczej nie? Zapraszam do rozmowy :) Kila wybranych zdjęć:
-
1 pointOglądaliście La La Land? Ja zazwyczaj jestem przeciwna romansom, ale w tym się zakochałam. ♥ W pełni zasługuje na te wszystkie Złote Globy i nominacje do Oskara. :) I te piosenki! ♥ [video=youtube]
-
1 pointJa ze swoich obserwacji ,częściej spotykam się z Ostatnimi wolami niż Testamentami ,wiele ludzi nie wie jak napisać testament i jak się za to zabrać ,często testamenty czy Ostatnia wola jest na tzw gębę czyli kandydat na denata mówi rodzinie jak jeszcze może co ma być .
-
1 point
-
1 pointZdecydowanie VoS. SS to koncert nagrany na festiwalu, więc setlista jest bardzo... hmm... typowa (dużo szybkich, znanych powszechnie kawałków). Ponadto nawet Tuomas był przeciwny nagrywaniu tego koncertu, bo na festiwalu nie mogli sobie pozwolić na zastosowanie wszystkich tych chytrych dyngsów, które przygotowali na widowiskowe koncerty solo, a nie festiwalowe. Dźwięk na SS jest słabiej nagrany - o wiele, wiele gorzej niż na VoS, a Floor brzmi teraz zdecydowanie lepiej niż wówczas. Miała czas, żeby piosenki sobie na spokojnie przećwiczyć, przyzwyczaić się do nich i dostała w końcu repertuar jej własnych kawałków, a nie utworów oryginalnie śpiewanych przez Tarję czy Anette. Polecam VoS też z powodów czysto ekonomicznych. SS to jeden koncert, kilka dodatków (chyba, bo moja kopia jest w niestudenckim domu) i dokument. Bardzo standardowa zawartość tego typu wydawnictw, a VoS to dwa pełne koncerty po 17 kawałków każdy i 10 utworów live w dodatkach (no i wywiad z Dawkinsem na koniec). Co jeszcze mogę dodać, żeby trochę ułatwić wybór... Dźwięk na VoS jest świetnie nagrany (słychać bas i wszystkie instrumenty!), co prawda wokal mógłby być nieco bardziej wyśrubowany, ale jest i tak o wiele lepiej niż na SS. Na Wembley jest ciekawy klimat i bardziej oryginalna, moim zdaniem, setlista, a ten drugi koncert, w Tempere - tu z kolei Floor jest w lepszej kondycji wyraźnie i lepiej śpiewa niż na Wembley. Praca kamery w obu przypadkach mogłaby być lepsza (Wembley szczególnie), ale i SS pod tym względem nie zachwyca, więc to żadna ujma dla VoS. EoaE wciąż pobija rywali w tym aspekcie. Ilość plusów i minusów obu wydawnictw nadal świadczy na korzyść VoS. :)
-
1 point
-
1 pointJeśli ktoś z Was zastanawiał się kiedyś nad tytułem tego utworu, a być może szukał na jego temat informacji we współczesnej encyklopedii zwanej Internetem, z pewnością natrafił w niej na nazwisko Emily Dickinson, amerykańskiej poetki żyjącej w latach 1830-1886. Tej samej, której inny poemat, „A Wounded Deer Leaps Highest”, już zdaje się kiedyś zainspirował naszego poetę. Jeśli znamy tekst piosenki EOAH, to wiemy, że „Wounded is the deer that leaps highest”. Emily Dickinson jest także autorką wiersza rozpoczynającego się od słów, które dały tytuł przepięknej, bonusowej balladzie z „Imaginaerum”. Oto jego treść: The Heart asks Pleasure – first – And then – excuse from Pain – And then – those little Anodynes That deaden suffering – And then – to go to sleep – And then – if it should be The will of its Inquisitor, The privilege* to die – *w niektórych wersjach „privilege” zastąpione jest przez „liberty” Autorem najbardziej znanego polskiego przekładu tego wiersza jest Stanisław Barańczak: Serce żąda Rozkoszy – najpierw Potem – Zwolnienia od Bólu Potem – tych krótkich Narkoz, Które cierpienie znieczulą. Potem – chce Snu – a potem – Jeśli tego nie wzbrania Inkwizytor – chce tylko Przywileju Skonania. Ktoś z Was zetknął się już wcześniej z tym konkretnym poematem ED? Zna jej twórczość w szerszym zakresie? Ja, przyznam, niestety nie. Ale od czego mamy naszego Maestro - zawsze coś ciekawego i inspirującego podrzuci ;)
-
1 pointCo ja mogę na to poradzić? :undecided: Zawsze będę wobec siebie surowa i krytyczna. Mam bardzo niską samoocenę i choć cieszę się, że komuś się podobają moje głupoty, jednak w gorszych dniach jestem święcie przekonana, że to tylko inni są zadowoleni, a ja oprócz tego, że zmieniłabym opowiadanie do końca, to jeszcze najchętniej wyrzuciłabym je do śmieci :-( KIITOS! Serio rumienię się i szokuję, non stop. Nie zasługuję na Twoje komentarze ♥ Yyy, jestem zua, nie miałam czasu i nie chciało mi się tych akapitów robić :P Ale tym razem zrobię. A "liście, gałęzie, liście, gałęzie"... Taaak, jak chcę, by czytelnik sobie coś bardzo wyraziście wyobraził, to tracę panowanie nad powtórzeniami. Ale i tak thanx duże. Na przyszły raz pilnuję się :) Mam nadzieję, że ją sobie wyrobisz, choć nie wiem, czy jest tak charakterystyczna jak Connor ;) Dodaję następną część, będą pewnie jeszcze z dwie ;) "Twarz piekła ją od zadrapań, oddech rwał się w płucach a ciało zdawało umierać ze zmęczenia i wyczerpania, gdy opuściła granicę lasu i stanęła na przedmieściach miasteczka. Z początku oszołomiona i wstrząśnięta, nie mogła rozeznać, gdzie się znajduje. Do gardła podeszła jej wtedy fala lęku i o mało się nie popłakała, gdy stwierdziła, że jest w takim samym lesie, nawet gdy go opuściła. I w tym momencie przejechał samochód asfaltem, oświetlając ją na poboczu i zarazem znak z nazwą ulicy, i w jednym momencie zalało ją poczucie niesamowitej ulgi. Zdawała sobie sprawę, że pomimo wszystko do domu dzieli ją prawie całe miasto, ale w tej chwili miała to dokładnie gdzieś. Czuła jedynie, że zaraz omdleje. Rozgrzana biegiem jeszcze nie czuła przenikliwego ziąbu jesiennej nocy, ale wiedziała, że zacznie. Ruszyła przed siebie, wyskrobując resztki energii. Często ktoś myśli, że już więcej nie może, nie pójdzie ani kroku dalej, ale nadzieja, czy groźba poparta siłą sprawia, że udaje mu się dokonać jeszcze raz wysiłku, by iść. W takich momentach nasuwa się pytanie, czy zmęczenie nie jest kwestią nastawienia umysłu, skoro wystarczy trochę intensywniejszych emocji, by sobie poradzić. Fakt, że po dotarciu do wyznaczonego celu dana osoba serio umiera z wyczerpania, może odnosić jakąś rolę.... Może, ale nie musi. Droga zaczęła powoli opadać w dół. Przed Luną ukazała się cała nocna panorama miasta. Światła, błyszczące w ścianach budynków, domów, bloków i osiedli zdawały się być nowymi konstelacjami gwiazd. Niebo, czarne i zasnute grubymi obłokami barwy siwego dymu, było puste niczym naga czaszka. Luna, na wpół nieprzytomna, zaczęła majaczyć, cały czas nie przerywając szybkiego marszu, podczas którego odrętwiałe i przemoczone stopy, obute w ciężkie glany, zdawały się przeć przed siebie samą siłą woli, że gwiazdy opadły z nieba, ponieważ kazał im tak Głos i przykleiły się do ziemi. Ocknęła się po chwili, słysząc swój głos, bredzący coś z zapałem. - Zasnęłam? - zdziwiła się na głos. Nikt jakoś nie podjął tego tematu, zresztą nikogo też obok Luny nie było. Zaklęła w myślach i w tym samym momencie niemal się wywróciła, kopiąc znienacka czubkiem buta w chodnik, który się zaczął. Wstąpiła na wykostkowany bruk i natychmiast zaczęła też mrużyć oczy przed pojedynczymi latarniami. Machinalnie usunęła się w cień. Bardzo rzadko mijali ją ludzie, choć było stosunkowo wcześnie. W końcu Luna wstąpiła na jakieś osiedle. Czuła, że zasypia na stojąco i prawie nie zastanawiając się, szukała jakiejś ławki, na której mogłaby przysiąść i odpocząć... choć chwilkę. Nie znalazła. Drzewa rosnące pomiędzy blokami swoim cieniem potęgowały mrok, co jednak nie przeszkadzało wiatrowi przechadzać się po ścieżkach i wyziębiać klimat jeszcze bardziej, niż to byłoby potrzebne. To, że podwijała się pod jego dech Luna, nikomu jak najwyraźniej nie przeszkadzało. Dziewczyna sunęła po trawie, opanowując zawroty głowy. Mdliło ją, ćmiło przed oczyma i zastanawiała się półprzytomnie, czy rodzice martwią się, gdzie ona się podziewa. Próbowała sobie wmówić, że tak, by poczuć się trochę lepiej, ale nie udawało jej się to. Wmawianie sobie różnych spraw opanowała do perfekcji, ale w niektórych wypadkach nawet ta umiejętność ją zawodziła. Luna osunęła się na schodek pod jakimiś drzwiami i skuliła się, obejmując się przemoczonymi rękoma i chowając głowę w głębi kaptura. Ciężki jak worek z kamieniami plecak położyła obok. Powoli zapadała w drzemkę, ukołysana zmartwieniem, co to ma wszystko znaczyć i co naprawdę było tym Głosem w lesie - przecież to dziwne, gdyby coś sobie ubzdurała w taki sposób. Koniec - nakazała sobie ponuro. - Nie myśleć o nieciekawych sprawach, na które nie ma odpowiedzi. Koniec, idiotko. Wewnętrzną samokrytykę przerwało jej trzaśnięcie otwieranych gwałtownie drzwi i facet, który w ostatniej chwili wyhamował, nie wywalając się na jej skuloną, wręcz niewidoczną sylwetkę. - Szlag!.. - wyrwał mu się wściekły okrzyk, na co Luna zareagowała sennym spojrzeniem. Czuła, jak ogarnia ją okropne zdrętwienie, podobne do śmierci. Była brudna, mokra, umierająca z zimna i zmęczenia. Czego chcieć więcej? Facet szybko się oddalił, zapalając po drodze papierosa. Drzwi, niedbale przez niego puszczone, zamykały się powoli, zahaczając o nierówności betonowych schodków. Luna patrzyła otępiałym wzrokiem na te działanie, gdy poczuła niespodziewanie podmuch ciepła z głębi klatki schodowej. W ostatniej chwili, grożącej ucięciem palców, wsadziła dłoń w niknącą szparę i poszerzywszy ją, wczołgała się do środka. Usiadła w kącie. Przyjemne ciepło ogarnęło ją całą. Zdołała jedynie oprzeć głowę o plecak, gdy zasnęła w gęstym i oleistym śnie, pełnym koszmarów w dzieciństwa, nieprzynoszącym ulgi ani spokoju. * Obudziła się cała zdrętwiała i mokra. Zamrugała oczyma, a obraz nadal się rozmywał. Gdy stwierdziła jednak, że to co widzi, nie jest kwestią rozmazanego obrazu, dobudziła się od razu. Przypomniało jej się wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Jęknęła, kryjąc twarz w dłoniach i czując wszystkie skutki nocowania na schodach, wprost na podłodze. Całe ciało ją bolało, nie mówiąc już o łupiących ciosach, które czuła wewnątrz głowy. Usta jej zaschły, na próżno oblizywała popękane wargi. Była niezwykle brudna, przyschnięte błoto i włosy przypominające wyciągnięty z sedesu kłąb kłaków przyprawiał ją o mdłości. Podniosła się z trudem. Ścierpnięte nogi rozprostowały się z trudem, a fragmenty złych snów zdawały się uciekać, im bardziej zanurzała się w zwykłe życie. W końcu nie pamiętała z koszmaru prawie nic, oprócz sceny, jak gdyby pochylała się nad brudną taflą wody i na jej dnie widziała złośliwie szczerzącą się twarz trupa, z której, pomiędzy rozkładającego się ciała, widniały fragmenty czaszki i pustych, wyssanych jakby przez próżnie oczodołów. Luna skrzywiła się z niesmakiem nad swoją chorą wyobraźnią i w tym momencie zadała sobie pytanie, czy to, co wydarzyło się wczoraj, również było wynikiem wyobraźni. To, co ją teraz cieszyło, było to, że potrafiła dosyć jasno myśleć. Pewnie - pomyślała, rozglądając się po mrocznej klatce schodowej, której jedynym źródłem światła było wąskie okienko, wpuszczające kilka bladych promieni słonecznych, przez co dziewczyna wywnioskowała, że jest wczesny ranek. Odczuła ulgę, gdyż przez chwilę zastanawiała się, jak mieszkańcy tego bloku zareagowali by na jakiegoś bezdomnego, wylegującego się na schodkach. - Pewnie. Ten dziwny, niesamowity Głos, którego serio naprawdę nie słyszałam, tylko czułam, był moim wymysłem. I to, że nie potrafiłam się cofnąć i zacząć uciekać. Ludzie! - Luna szarpnęła gwałtownie klamkę i wypadła na chodnik. Zimne, poranne powietrze uderzyło ją niczym wystrzał z karabinu maszynowego i na chwilę straciła dech. Wilgotne jeszcze ubrania nasiąkły wodą z powietrza, nie wysmażoną przez blade słońce. Wiatr wygwizdywał żałobną melodię, gdzieś w oddali słychać było już dźwięki budzącego się miasta. Szeleściły trawa i liście, krople rosy błyskały gdzieniegdzie niczym Łzy Nocy. Luna wbiła ręce w kieszenie kurtki i zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. Wydmuchując z nosa powietrze i czując powiększające się ssanie w żołądku, ruszyła przed siebie chodnikiem. Minęła zaskoczoną takim przedstawicielem młodego pokolenia, babcię z foksterierkiem na smyczy, ale nie zwróciła na nią uwagi, zajęta wewnętrznym monologiem. - Nie jestem idiotką - udowadniała sobie, lawirując pomiędzy kałużami i czując, jak wiatr szarpie jej włosy, a także zamraża skórę na twarzy. - To, co wydarzyło się w lesie, było prawdziwe. Dlaczego? Pewnie tego się nigdy nie dowiem. Tak samo się nie dowiesz, histeryzująca Luno, czemu masz aż takie sny i widzisz mutanty w zwykłych ludziach. Widocznie taka się urodziłaś i jedynym wyjściem będzie już nie zbliżanie się więcej do tego lasu. Wyszła z osiedla, mamrocząc coś pod nosem. Na ulicach panował niewielki ruch, samochodów było stosunkowo mało nawet jak na to miasto, które choć nie słynęło z wybitnie zapchanych dróg, niektórymi korkami mogło się poszczycić. Luna stanęła na przystanku i upewniwszy się, że autobus, na jaki czeka, przyjeżdża za pół godziny, przysiadła na ławeczce, uprzednio strącając z niej dwie puste puszki po piwie. Schowała twarz w rękach i stwierdziła z niezadowoleniem, że ostatnio robi to zbyt często. Matka pewnie by się wściekła, że jej córka próbuje w taki dziwny sposób odgrodzić się od społeczeństwa, pozując na świra. Ale tym razem Luna po prostu usiłowała się skupić. Nie mogła do końca przekonać samej siebie, że zwykłe wrócenie do domu, przeproszenie rodziców i zwykłe, dalsze życie z ignorowaniem spraw niezrozumiałych, będzie odpowiednim wyjściem. Co do snów i jakby... "Trzeciego Oka" to faktycznie zgodziła się, że tu nie ma miejsca na śledztwo i wyjaśnienie tych spraw. Czuła jednak, że Głos jest zupełnie innym wypadkiem i może udałoby się jej rozwiązać zagadkę, która wprawiała ją w konsternację, zwłaszcza że przypominając sobie własny lęk i oszalałe myśli podczas przyzywania, wzdrygała się całym swoim ciałem przed ponownym narażeniem się na to. Nie chcę tam iść, a jednocześnie muszę - uświadomiła sobie z całą jasnością, a to, że po raz pierwszy nie bagatelizowała podejrzanych rzeczy, które ją spotykały, wydawało jej się kolejnym powodem do wykorzystanie swojej niespodziewanej odwagi na jakiś cel, który może pomógłby jej w życiu. Ale kto może zapewnić, że poznanie Głosu, pójście wprost do niego, będzie rozwiązaniem? Może zginie, może zaplącze się w coś niezwykłego, nieludzkiego? A zresztą, co to BYŁO - ten Głos? - zapytała sama siebie, czując jak serce podchodzi jej do gardła, a w skroniach zaczyna tętnić głuche tętno. - Hej! Wsiadasz menelko, czy nie?! - wrzasnął kierowca autobusu w jej kierunku, gdyż jak się wstrząśnięta zorientowała, spacerowała blisko drzwi pojazdu, w ogóle nie zauważywszy, że wstała z ławeczki. Nie zwróciła uwagi na nazwanie się menelem, pokazała tylko szybko bilet miesięczny i opadła na tylne siedzenie autobusu, zauważając z niechęcią, że kilka osób w nim się znajdującym, gapi się na nią z nieukrywaną fascynacją przemieszaną z obrzydzeniem. Luna zapragnęła bardziej niż kiedykolwiek znaleźć się w końcu w domu i wskoczyć pod prysznic, przebrać się i coś zjeść, a także dojść do jako-takiej równowagi psychicznej. * - I może powiesz mi, gdzie spędziłaś noc? - zapytała matka, stojąc w sztywnej pozie, z wąsko zaciśniętymi ustami. Jej przedwcześnie postarzała twarz, z małym kokiem posiwiałych zimnych włosów, była chłodna niczym śnięta ryba, jedynie oczy iskrzyły się pytaniem, złością i czymś, czego Luna nie potrafiła nazwać, a co było w nich zawsze. Wzgarda, wzgardliwa duma, coś pomiędzy pychą a złośliwością. Pani Irena nigdy nie słynęła z miłego usposobienia. - Na jakiejś klatce schodowej - powiedziała zgodnie z prawdą Luna i po raz trzeci nacisnęła klamkę do łazienki i znów przeszkodziło jej przed zaznaniem higienicznej czystości kolejne pytanie matki. - Dlaczego nie wróciłaś wcześniej do domu? I skoro już urwałaś się ze szkoły, dlaczego nie mogłaś skorzystać z jakiegoś autobusu nocnego? - Mówiłam ci - warknęła Luna, wytrącona z równowagi. Otworzyła drzwi i stanęła na progu kafelek. Spojrzała wyczekująco na matkę. - Mówiłaś - przyznała niewzruszenie. - Że wagarowałaś, zgubiłaś się w lesie, wpadłaś do bagna - ledwie wyczulona ironia w matki głosie połaskotała Lunę kolcami po karku, aż zgrzytnęła zębami. - I nie mogłaś się z tamtego lasu wydostać, a potem ze zmęczenia nie postarałaś się nawet uspokoić mnie i ojca. A co poświadcza, że mówisz prawdę? - spojrzała na nią zimno znad szkieł okularów. - Może mój wygląd?! - wrzasnęła wściekła Luna. Nie dość, że matka jej nie wierzy, dręczy przesłuchaniem, to jeszcze żąda dowodów i świadków! Niech ją szlag - warknęła krnąbrnie w myślach Luna, zatrzaskując z hukiem drzwi, aż odpadł kawałek tynku z sufitu. Przekręciła z chrobotem klucz. Odkręciła gorącą wodę w wannie i zrzuciła z siebie brudne, śmierdzące ciuchy z miną, jakby sprzątała kocią kuwetę, albo grzebała się w zdechłych myszach. Wskoczyła do wanny i przez chwilę zajmowała się intensywnym doprowadzaniem się do porządku, połączonym z bardzo dużym zużyciem płynów, szamponów i szarego mydła. W końcu leżała w ciepłych, pienistych odmętach z zamkniętymi oczyma, oddychając dusznym powietrzem o ziołowym zapachu, które siedziało zmagazynowane w łazience, nie mogąc uciec przez szczelnie zamknięte okno o jak zwykle nienagannie czystych, a teraz strasznie zaparowanych jak i lustro, szybach. Bateria leków stojąca na półeczce mogłaby odstraszyć największego hipochondryka, a osobę zdrową nabawić zawału, ale matce Luny zdawała się pomagać. Kilka skromnych ręczników i przyrządów do kąpieli stało w równym rządku. Luna powoli się regenerowała. Rany od gałęzi na twarzy się zasklepiały, tak samo jak siniaki. Oddech i bicie serca, przez ostatnie kilka godzin przypominało tłukącego się z wysiłkiem o pręty klatki kanarka, uspokoiły się i wyrównały znacznie. Dziewczyna dokonała dokładnego rozważenia wszystkiego, co jej się ostatnio przydarzyło i stwierdziła ze smutkiem, że jest chyba jedyną osobą na świecie, która spotykają takie wypadki jak kontakty z Głosem. I najprawdopodobniej miała rację. * Rzuciła się na łóżko i przez chwilę czerpała przyjemność z jego błogiego ciepła i miękkości pościeli. Kilka dni temu stwierdziłaby, że jest małe, twarde i niewygodne, ale teraz, gdy powieki sklejało jej zmęczenie, wreszcie dopuszczone do głosu, po wielu godzinach napięcia i nie zwracania uwagi na stan samopoczucia ciała, zdało jej się, że spoczywa w królewskim łożu. Naciągnęła na głowę koc, opatuliła się nim jak kokonem i wtuliła twarz w poduszkę. Po paru minutach rozluźniła nieco ściśnięte powieki i założyła słuchawki MP3 leżące na szafeczce, przedmiot, który traktowała z niemal bałwochwalczym szacunkiem ze względu na to, jak długo zbierała na niego pieniądze i jak wielką był on dla niej pociechą w trudnych sytuacjach, gdy odechciewało jej się żyć. Włączyła muzykę i wsłuchała w dźwięki Six Feet Under. Jej matka pewnie by się załamała, nie widząc w zgranych playlistach żadnego Mozarta czy polskiego folku, ale jej córka postawiła stanowcze veto w kwestiach muzyki i to ona wybierała, co jej pasuje, a co nie. Postukiwała stopą o nogę łóżka, naśladując ciężki dźwięk perkusji i riffów, a usta poruszały jej się niemo tekstem utworów. Wodziła wzrokiem po suficie, niechcący zahaczając o zegar. Zbliżała się siódma. Luna poczuła radość, że jest sobota, inaczej matka nie zwracając uwagi na córeczkę, wysłałaby ją do szkoły. Luna skrzywiła się natychmiast, przypomniawszy, że nie powiedziała matce ani słowa o urwaniu się z plastyki, ale stwierdziła, że zostawi to na potem, co jej dodało znacznie więcej dobrego humoru. Pokój był ciemny, z szczelnie zasłoniętymi zasłonami. Kilka plakatów majaczyło na ścianach czarnymi plamami. Panował zaduch, który zaczynał już Lunę męczyć, ale nie chciało jej się ruszać z miękkiego łóżka i wpuszczać do środka ciepłej twierdzy znienawidzonego zimna, którego złowieszcze skutki zaczynała poznawać - drapało ją w gardle i pobolewała głowa. Wyciągnęła z szuflady obok łóżka polopirynę i popiła resztą coli, stojącej na podłodze. Przez chwilę po przełknięciu czuła nieprzyjemny kwaśno-gorzki smak, co połączone z nagłymi, bezpodstawnymi wyrzutami na siebie, stanowiło nieprzyjemny, mdły koktajl, sączący się jadowitymi kroplami do mózgu. Podsumowawszy wszystko, jestem dziwakiem, świrem i kimś, kto nie wie, kim jest - pomyślała i zemdliło ją na tyle, że podniosła się i wyłączyła muzykę. Usłyszała w tym momencie głos ciotki Klary, zwanej niegdyś pieszczotliwie przez małą Lunę - ciocią Larą. Zapewne została wezwana przez mamę na porozmawianie na temat jej niezwykle źle wychowanej córki. Na sam dźwięk tego głosu cioci, coś łagodnie tłumaczącej rozhisteryzowanej mamusi, siostrzenica, skulona pod kołdrą i pełna jakiegoś niesmaku na samą siebie, poczuła ulgę, która pomimo wszystko zdawała się nie uciszać wątpliwości, które się pojawiły. Jestem dziwakiem - powtórzyła Luna. - Ale nie takim normalnym, zwykłym, lekko zdziwaczałym człowiekiem. Ktoś mnie dręczy, prześladuje, zsyła podejrzane umiejętności i zamierza zabić. Bo że ktoś miał na myśli jej śmierć, była tego niemal pewna. Niemal. Choć serce, jakiś głosik w głębi piersi mówił jej twardo, że musi na siebie uważać. - I co ja mam zrobić?! - wyrwał się dziewczynie wściekły krzyk. Łzy napłynęły jej do oczu. Przekręciła się na brzuch, rzuciła na głowę poduszkę, przycisnęła ją do uszu, nie chcąc słyszeć milionów szeptów, wciskających swoje złe, złośliwe twarze w każdy skrawek widniejący przed oczami Luny. - Idźcie stąd - poprosiła, mamrocząc w poduszkę. To nic Ci nie pomoże. Zostałaś wybrana na ofiarę dla kogoś większego od Ciebie. Najlepiej się powieś. Nie masz po co żyć. Ktoś cię potrzebuje... Dla siebie. Jesteś zdziwaczała. Widzisz potwory w ludziach, masz koszmary, które nie wróżą dobrze o twoim umyśle i słyszysz przyzywający cię Głos. To chyba dość, by wypruć sobie żyły, nie sądzisz? - Won! - wrzasnęła Luna z pasją, ale wszystkie decybele zjadła poduszka, do której ów wrzask został skierowany. Dziewczyna zatkała sobie uszy i wybuchnęła płaczem. Czuła się chora, pusta i zagubiona. Czuła się skopana, znienawidzona i wyśmiana. Może faktycznie powinnam się zabić? - pomyślała ponuro i szarpnęła paznokciami prześcieradło, powodując głośny chrzęst rozrywanego materiału. To nic nie pomoże - zachichotał Ktoś. Trudno - warknęła w myślach Luna. - Jutro idę zarżnąć tego... ten... ten Głos. - Jestem od ciebie silniejsza! - krzyknęła prosto w sufit. Przestraszyła się swojego głosu. Brzmiał jak zdławiony, zdziczały i rozszarpany strachem wrzask osoby, która wie, że za chwilę umrze. Dziewczyna osunęła się na poduszkę, ciepłe strumienie łez płynęły jej po policzkach. Świat zaczął się kręcić, złośliwe szepty zamieniły w jednostajny szum i Luna wpadła w ciemny sen, który pewnie był gorszy od jawy. * Wysoki, na wpół zwalony dom stał tuż obok rozkopanej ulicy. Ludzi snuli się wokół jak mrowie, a tylko jedna osoba podążała w kierunku drzwi, zdecydowanym krokiem. Ręce miała wbite w kieszenie kurtki i choć jej chód był stanowczy, postronny obserwator stwierdziłby, że ta osoba jest albo pijana, albo osłabiona. Chłopak wdrapał się po schodkach, ściskając dłońmi poręcze i zostawiając na niej czerwone plamy. Światło zachodzącego słońca napawało atmosferę oczekiwaniem na coś, co wcale nie musi przynieść dobra. Promienie odbijały się od zmatowiałych szybek domu, z których składały się całe okna o dziwnym, wiktoriańskim kształcie. Dach pod wysokim kątem zdawał się wyrastać ostro ku niebu, jak gdyby komuś grożąc. Chłopak zatrzymał się na szczycie schodów i zbierał siły, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy oddychając powoli, opierał się czołem o pomalowane na niespotykany zielony kolor drzwi. Powoli sięgnął po klamkę i przekręcił ją. Wszedł do środka, wprost do chłodnego korytarza, z wykładaną linoleum podłogą. Wnętrze wyglądało niezwykle kontrastowo w stosunku do oblicza domu z zewnątrz, gdyż tam budynek wyglądał jak XXI wieczna budowla, a tu nabrał w złym stylu nowoczesności, spowodowanej raczej brakiem pieniędzy właściciela. Chłopak nie zwracał na to uwagi, jakby spędził tu tak dużo czasu, by przestać się zastanawiać nad oczywistościami... Albo po prostu mieszkał w tej na wpół ruinie. Zostawiając krwawe ślady na podłodze, drżąc i zataczając się, zaczął wspinać się po wysokich schodach na piętro. Blada jak u trupa twarz krzywiła się z bólu. Dotarł do swojego mieszkania. Szarpnął klamkę i poczuł zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. " Ta-dam! Coraz gorsze, nie? :P Za błędy sorki.
-
1 pointOj, Lawendo, czasami strasznie mnie zasmucasz :-( Twoim największym błędem jest destrukcyjna samokrytyka. Przepraszasz, że dodałaś opowiadanie, jeśli nawet byłoby słabe (A NIE JEST!) zawsze znajdą się pozytywy, warte rozwijania. Wybacz, że tak psychologicznie zaczynam, po 12h w szpitalu jestem wykończony i fizycznie i psychicznie. Więcej wiary w siebie, mniej samokrytyki (nie znaczy, że wcale). Przejdźmy jednak do meritum (brzmi jak reklama banku ;) Co ja mogę nowego napisać? Piszesz w swojej tematyce i bardzo dobrze Ci to wychodzi. Ma niewątpliwy urok, który zawsze będzie kojarzył mi się z Twoją osobą;) Konstrukcja wielu zdań, sam sposób narracji jest przez dużą cześć tekstu, w sumie profesjonalny. Dzienniki samobójców? Stosujesz wspaniałe metafory, bardzo mi podobają;) Są takie subtelne i cudnie wpasowują się w tekst ;) Tylko co zjadło akapity? Głodny nauczyciel? ;) Liści, liści, gałęzi, gałęzi za dużo liści i gałęzi. Parę niepotrzebnych powtórzeń. I znowu przepiękne porównania. No jak to? To już koniec! W najciekawszym momencie?! Chcesz żebym dostał udaru z niedotlenienia? ;) Atmosfera grozy, pojawia się jak pająk na babim lecie, niedostrzegalnie aż wyląduję na twarzy! Bardzo zgrabnie i inteligentnie. I to ma być słabe!??! Poproszę kontynuację jak najszybciej! No, żeby takiego cliffhangera strzelić, nieładnie ;) Nawet jeszcze nie wyrobiłem sobie opinie o Lunie, aj!
-
1 pointNaprawdę dziękuję - i wobec tego chcę zaprezentować fragment tego, z czym ostatnio się szarpałam, czy pokazać, czy też nie... Bo to jakaś opowiastka dla zidiociałych psycholi czyli mnie... :P I ostatecznie pokazuję, choć uprzedzam, że głupie, i w sumie cały czas się waham, czy udostępniać :P Piszę następne opowiadanie, ostatnio jakoś wena się na mnie nie obraża. Ok, proszę i pliz o wskazanie błędów ♥ "Wszedł powoli do mieszkania, czując zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. Z trudem opanowywał zawroty głowy, czarne ćmy latały mu przed oczyma, zasłaniając obraz. Dłonie, ciągnięte po tynku, zostawiały krwawe, długie smugi. Linoleum skrzypiało pod zdartymi podeszwami butów, a smród stawał się coraz wyraźniejszy. Chłopak powstrzymywał mdłości, drżał od stóp do głów, z osłabienia, albo i czegoś innego. Dotarł do łazienki, ale zanim wkroczył na kafelki, zwiesił się bezwładnie na klamce drzwi z dykty. Światło wpadało przez małe okienko, a czerwone światło zachodzącego światło barwiło wszystko kolorem posoki, która płynie w tętnicach. Oparł dłonie na brzegu starej wanny. Przełożył z trudem nogę przez jej brzeg i usiadł w środku, w ubraniu. Odkręcił gorącą wodę. Siedział wśród potoków pary i wrzątku, mamrocząc coś pod nosem. Zwiesił nisko głowę. Powieki mu drgały, a brwi podskakiwały konwulsyjnie. Twarz krzywiła się z bólu, wykręcającym rysy wręcz do niemożliwości. Gdy woda zaczęła wylewać się przez brzeg, chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą żyletkę. W martwej ciszy, przerywanej jedynie stukotem kropel wody o podłogę i szumem strumienia wypływającego z zardzewiałego kranu, suche skrzypnięcie skóry zabrzmiało nieledwie że jak wystrzał. Pojawiło się na nadgarstku jeszcze kilka ran, zadanych nie na oślep, a z wolną i dokładną determinacją. Woda w wannie zabarwiała się na karmiowo równo do tempa blednięcia twarzy samobójcy. Jego oczy zamgliły się, powieki powoli opadły. Zrozpaczony uśmiech deformował wargi w nieludzki grymas. Chwilę przed runięciem przed siebie, chłopak wydał cichy jęk, natychmiast zduszony przez krwawe fale. * Luna obudziła się z okropnym wzdrygnięciem, aż strzeliło jej coś w karku. Stęknęła zaspanym głosem i przesunęła dłonią po twarzy, próbując jakby zetrzeć z niej zły sen. Nadal miała w głębi mózgu widok zakrwawionej wanny, ale nauczona doświadczeniem i przyzwyczajeniem w stosunku z koszmarami, pojawiającymi się codziennie, zepchnęła nieprzyjemne myśli jak najdalej, starając zarazem uspokoić rozszalałe bicie serca. Przełknęła z trudem ślinę i zerknęła półprzytomnym wzrokiem na zegarek, wskazujący za kilka minut szóstą. Wyłączyła przewidująco budzik, gdyż wątpiła, aby udało jej się jeszcze zasnąć. Usiadła na łóżku, odpychając od siebie rozgrzebaną pościel, kuszącą ciepłem do ponownego zanurzenia się w jej odmętach, ale dziewczyna nakazała sobie surową dyscyplinę, choć czasem łapał ją bunt, by tego nie robić. Znalazła kapcie, założyła je, zarazem wstając i zgarniając z krzesła przygotowane ubrania, razem z przyborami toaletowymi. W łazience uwinęła się szybko, nawet jej mama twierdziła, że za prędko. Była zaskoczona, widząc nastolatkę, która nie przywiązuje specjalnie wagi do swojego wyglądu, a każdą czynność skraca do minimum. Luny to nie dziwiło, była przyzwyczajona do swoich niekiedy dziwnych zachowań. Gdyby wszyscy wiedzieli, co mi się śni, straciłabym jeszcze bardziej pozory normalnego człowieka - stwierdziła trzeźwo, czesząc się przed lustrem w pokoju. Zasznurowała glany, zdzierając sobie paznokieć i poprawiając tysiąc razy uparcie zwinięty język buta. Stwierdziła, że nie jest głodna i postarała jak najciszej wymknąć z domu, nie budząc rodziców i ich irytacji związanych z nieobyczajną tradycją córki nie-jedzenia śniadania. Luna przemknęła korytarzem, czując wściekłość na dźwięk ciężkich podeszw glanów, wzbudzających stanowczo zbyt głośny stukot na drewnianej podłodze. Jednak gdy tylko otworzyła drzwi i wyleciała na zewnątrz, opuścił ją dobry humor, jaki sobie narzuciła siłą w mieszkaniu. Sam fakt, że idzie do szkoły, a nie ma odrobionej połowy zadań domowych, był nieprzyjemny nie tylko dla kujona, ale także dla osoby nie przywiązującej specjalnej wagi do nauki. Drugą, równie nieprzyjemną rzeczą, był sen, który jej się przyśnił. Często miała koszmary, niekiedy nawet tak zawiłe i okrutne, że mogłyby być dobrym tematem na opowiadania od osiemnastu lat. Zaś koszmar z wanną i samobójcą nachodził ją zawsze, gdy miały najść ją w życiu jakieś zmiany, czy dopaść depresja, toteż zaczęła go nieledwie uważać za proroka złych wieści. Już od dawna nie miała majaków z samobójcą w kąpieli, więc chociaż starała się zepchnąć wszystkie lęki na boczny tor, nieprzyjemne uczucie, spotęgowane niewyrabianiem się z obowiązków szkolnych, otoczyło jej serce lodowatą obręczą. Kiedyś miała nadzieję, że uda jej się jakimś działaniem rozwiązać dręczące ją koszmary, ale po krótkim czasie dała sobie z tym spokój. Jak przejesz się na kolację, może ci się przyśnić wielka, goniąca cię szynka, z czego wychodzi wniosek, że lepiej się odchudzać, ale Luna wątpiła, czy da się ten sposób zastosować do krwawych wanien, samobójczych zwłok młodych mężczyzn i wymiotów leżących na podłodze w przedpokoju. Żadne, nawet najbardziej logiczne i racjonalne wytłumaczenie nie pomagało się uspokoić, ani zaprowadzić porządku. Luna nigdy nic nie mówiła swoim rodzicom, gdyż wiedziała, że została by w najlepszym razie wykpiona. Idealnym wyjściem było nie myślenie i nie zastanawianie się nad dręczącymi dziewczynę problemami... Których było więcej, niż ktoś potoczny mógł przypuszczać. Dotarła na przystanek w czasie krótszym, niż myślała. Taaak, użalanie się nad sobą jest niezwykle przydatne - stwierdziła ostro w myślach, z niemiłym uczuciem, jakby ktoś ją oszukał. Zatopiona we własnym wnętrzu i roztrząsaniu udręk, bez zastanowienia wsiadła do autobusu razem z grupą młodzieży, z której część tak samo jak i Luna była ponura i zdesperowana, choć zapewne każdy z innych powodów. Dziewczyna nie zwracała na nikogo uwagi. Skuliła się na fotelu wykładanym lichym materiałem i podkuliwszy wysoko nogi, oparła podbródek na kolanach i wbiła błędne spojrzenie w przesuwający się równomiernie ponury, szary krajobraz. Ludzie chodzący po chodnikach przekształcali się w kolorowe plamy, z zdeformowanymi twarzami i uśmiechami psychopatów. Luna skuliła się wręcz wewnątrz, pozwalając, by ciemne włosy zakryły jej twarz. Odruchowo zamknęła oczy i zapytała się cicho siebie, czy jest nienormalna. I nie było to pytanie zadane z przyjemnością, jakby odczuwała zadowolenie ze swojego dziwactwa, lecz z lękiem i nadzieją, na odpowiedź odmowną. Moje sny, myśli, skojarzenia nie są normalne - powiedziała sobie z zimną pewnością. I jeszcze to dziwne odczucie, które czasem ją napadało. Jakby ktoś na moment rozdzierał zasłonę dzielącą nas do innego świata i dziewczyna widziała wszystko zupełnie inaczej niż zwykle. Momentalnie twarze pasażerów zamieniały się w dziwaczne, pokurczone i niedorozwinięte twarze potworów o morderczych skłonnościach. Głosy brzmiały jak skrzeczące jęki potępieńców, charczenie trupów w agonii, śmiech szaleńca. W takich chwilach Lunę łapało przerażenie większe niż zazwyczaj i teraz też tak było. Z trudem zdusiła krzyk, zdławiła go natychmiast, popędzona irracjonalnym przekonaniem, że nikt nie może się dowiedzieć, że się ona boi. Twarz kierowcy spojrzała na nią z okropnym zainteresowaniem, jego niby zwyczajna twarz wygięła się w grymasie. Rysy zniekształciły do tego stopnia, że Luna odwróciła wzrok i zaraz zamknęła oczy, szarpana chęcią wzywania pomocy wrzaskiem i cofaniem wczorajszej kolacji. Niewidzialne szpony chwyciły ją za serce i ścisnęły jak wygłodniałe szczęki wilka. Histeria napadła dziewczynę z całą swoją siłą i nie pomagało wytłumaczenie, że to tylko zwidy, nieprawda. Otworzyła oczy, gdy autobus szarpnął na zakręcie. Rozejrzała się i poczuła ulgę. Wszystko wróciło do normy. Nagle jednak zmartwiała. Przyszło jej na myśl jedno pytanie - może to, co teraz widzi właśnie nie jest normą, tylko ten świat z majaków wariata, pomyleńca jest czymś, w czym każdy na serio żyje. Ten podjęty wniosek tak nią wstrząsnął, że opadła mokra od potu na oparcie fotela, ściągając na siebie zainteresowane spojrzenia pasażerów, których od początku uwagę przykuła podejrzanie zachowująca się pasażerka. Chcę umrzeć - podsumowała dziewczyna z niespotykaną u siebie gwałtownością. * [align=left]Szkoła była dużym budynkiem, przerobionym z przedwojennego komisariatu policji. Ściany, wcześniej pomalowane miłym dla oka złociszem, teraz przedstawiały całą paletę barw od jeszcze zachowanej w jako takim stanie ciemnozielonej, do wyblakłego seledynku. Tuż za placówką oświaty znajdował się stary park, ogrodzony wysokimi sztachetami, a następnie płynnie przechodzący w las. Sztachety równie płynnie się kończyły. Od czasu do czasu dało się zauważyć zbłąkane gdzieś na boisku szkolnym lisy, czy króliki, ale oprócz tego nikt by nie przypuszczał, że istnieje takie niedopatrzenie - przecież można było powiedzieć, że idzie się do parku po cokolwiek, a następnie zwiać w las i wagarować do wieczora. Na szczęście nauczyciele jako osoby o małej wyobraźni, nigdy by nie przypuszczały, że takie wydarzenie może się rozegrać na państwowym terenie. Grupa młodzieży, razem z Luną, która naciągnęła na głowę gruby kaptur kurtki lotniczej, wkroczyła do wysokiego hlu. Ściany, mające ponad cztery metry, pięły się do góry z zatwardziałą determinacją, powodując kręcenie się w głowie osobom mieszkającym w ciasnych i niskich mieszkankach. Ściany, jak wszędzie, obwieszone były rysunkami zerówkowiczów i ogłoszeniami. Lunę ściskało w żołądku na myśl o klasówce z matematyki jako pierwszej lekcji, ale starała się tego po sobie nie okazywać. Nauczyciele jak psy, wyczuwają twój strach. Gwar, wrzaski i śmiechy potrafiłyby przestraszyć najsilniejszego psychicznie. Wymalowanych nauczycielek i ich nadętych kolegów z reguły nie było widać na korytarzach, toteż uczniowie zostawieni sobie i własnej fantazji, wyciągali flaszki oraz papierosy, nie mówiąc o podziemnych przemytach marihuany, kryjąc się jedynie przed kapusiami, których jak zwykle było od grona. Ale i tak donosiciele byli powszechnie znani i dręczeni, toteż nikt się zbytnio nie wychylał i lewy handel kwitł. Luna wparowała do klasy i rzuciła się na odrapane i oklejone gumą do żucia krzesełko. Rozejrzała się po sali, choć jej widok miała zawsze przed oczyma. Jednym z dziwactw Luny było to, że zawsze zauważyła jakąś zmianę w wystroju i nie dawała sobie spokoju, dopóki sobie tego nie wyjaśniła. Przypięte do żółtego tynku wzory wyglądały identycznie jak poprzedniego dnia, jedynie na biurku leżało kilka grubych książek. Lunie kamień spadł z serca. Nauczycielka była znaną, zagorzałą czytelniczką i gdy tylko miała jakąś książkę w rękach, nie wypuściła jej dopóty, dopóki nie pochłonęła całej, więc stosunkowo łatwo dało się ściągnąć od sąsiada podczas robienia trudniejszych zadań. Powoli klasa zapełniła się. Za biurkiem usiadła pani Wentzel i obrzuciła wszystkim bacznym spojrzeniem. - Mam dla was test - powiedziała suchym, uprzejmym głosem, prawie nie poruszając wargami. - Przypomnimy sobie funkcje i tym podobne. Zobaczymy, ile zapomnieliście z przed wakacji. Rozdała białe kartki z gęsto zapisanymi zadaniami. Luna przełknęła ślinę i spojrzała błagalnie na swojego sąsiada Jurka, który uśmiechnął się domyślnie i przy uzupełnianiu rubryczek zostawił dziewczynie duży margines podglądania. Dziewczyna podziękowała mu z ulgą w myślach. Ostrożnie, zerkając z niepokojem na nauczycielkę, która z lubością oddała się przyjemnością lektury, zaczęła pisać klasówkę, dręczona gdzieś wewnętrznie niepokojem. Czasem robił się on tak silny, że omdlewały jej kolana. * Jesień zazwyczaj kojarzy się z kolorowymi liśćmi, pogodą zaczynającą stygnąć po upalnym lecie, długimi spacerami po grzybowiskach i robieniu wielobarwnych bukietów. Odkąd jednak Luna pamiętała, w jej mieście nigdy nie trafiła się aż taka pora roku - nie chodzi też o to, że nie było parku, gdzie znajdowałyby się drzewa godne zmieniania barw i napawaniu świata jesiennym klimatem, tylko że wystarczyło, by minął wrzesień, a już powietrze zamieniało się w pół zgniłą, przytłaczającą swoją ciężkością, obrzydliwą atmosferę. Liście przybierały brązowy odcień, opadając przy tym całymi wiadrami na ziemię i zakrywając trawę swoimi grubymi warstwami, grożącymi uniemożliwieniem wydostania się z pułapki, gdyby wdepnęło się w taki brudny, gęsty od błocka i spleśniałej masy liści, dołek. Między trzema chłopakami wybuchnęła sprzeczka. Luna domyślała się po części jej powodu. Tak samo jak i reszta klasy była szczerze wściekła na nauczyciela plastyki, który zgodnie ze swoimi hippisowskimi zasadami, wysłał ich w teren razem z kartkami i ołówkiem, by: narysowali jakąś niezwykle interesującą rzecz. I wrócili po kwadransie. Luna żuła pod nosem słowa krytyki pod adresem nauczyciela - w ogóle nie przyszło mu do głowy, że ktoś może się urwać z lekcji i wagarować trochę. - To zobaczysz! - usłyszała Luna chwilę przed runięciem na ścieżkę, przygnieciona ciałem jakiegoś kolegi, pchniętego przez swojego kumpla. - Hej..! - wyrwał jej się zirytowany krzyk, gdy uderzyła policzkiem w zimny i mokry kamień, a dłonie zanurzyły się po kostki w zgniłej mazi. Wyrwała je z obrzydzeniem. - Sorki - mruknął Jurek, z jej ławki. Dźwignął się na kolana i wyciągnął rękę. Luna chwyciła się jej z irytacją i podniosła do pozycji stojącej. Oprócz brudnych na kolanach spodniach oraz pogniecionej kartki (nie mówiąc już o złamanym ołówku), nie zaznała większych uraz. Trochę bolał ją policzek, ale jak zwykle, gdy zdarzyło jej się coś nieprzyjemnego, starała się o tym nie myśleć. - Dzięki - warknęła rozeźlona do Bogu ducha winnego Jurka, który siłował się w sobie pomiędzy przeproszeniem jej, a pobiegnięciu w stronę kumpli. Luna rzuciła na ziemię kartkę, z trudem powstrzymywaną wściekłością. Zawsze, gdy tylko coś ją za mocno wyrwało z zamyślenia, czuła niezrozumiane rozdrażnienie. Założyła ręce na piersiach, naciągnęła na głowę kaptur i rzuciła się przed siebie szybkim, zdecydowanym krokiem. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do szkoły, zagłębiła się jedynie w parku, coraz bardziej przypominającym las. Błoto ciamkało pod grubymi podeszwami butów. Gwar i śmiechy pozostałych członków klasy ucichł zupełnie, gdy tylko oddaliła się na znaczną odległość. Zbuntowana i z na wpół zamkniętymi oczyma nie zdała sobie sprawy, że w lesie oprócz szelestu, który sama wzbudzała, nie istniał żaden inny, naturalny dźwięk. Drzewa wysokie i wysmukłe jak kolumny kościoła, zdały się być wyrzeźbione z czarnego marmuru. Gałęzie, regularnie porostawiane po każdej stronie pnia, były łyse, gołe i mokre. Równomierny trzask, jaki wydawały po zderzeniu się ze sobą, za pomocą wiatru, przyprawiał o nieprzyjemne cierpnięcie karku. Mroczne, splątane gałązki krzewów, pełne ostrych kolców oplatały pnie drzew, niczym tonący jakiejkolwiek dłoni. Trawa wystawała w pożółkłych kępkach pomiędzy zbrązowiałymi liśćmi. Luna odniosła wrażenie, że w głębi lasu jest bardziej sucho, niż w parku, czy okolicach szkoły, ale gdy tylko wdepnęła w zdradzieckie bajoro, zaklęła pod nosem i porzuciła to zdanie. Bajorko zawierało najwięcej pięć centymetrów mętnej wody, ale mułu na dnie było z przynajmniej pół metra. Luna szarpnęła z wściekłością prawym butem, który utknął w mazi prawie po czubek cholewki, co sprawiło jedynie, że dziewczyna straciła równowagę, lewa noga obsunęła się po kępie śliskiej trawy i w jednej chwili Luna runęła w głąb bagienka zamykając odruchowo oczy, sekundę przed zetknięciu twarzy z jakby głodną taflą wody. Zakrztusiła się, wyrwała głowę nad powierzchnię, nic nie widząc i spazmatycznymi ruchami ścierając sobie błoto z twarzy. Włosy przykleiły jej się do twarzy, a szok termiczny sprawił, że prawie zwymiotowała. Zerwała się na równe nogi, zataczając i z całej siły wyrywając buty dnu bajora, wydostała się z skarpę, z której spadła. Usiadła, trzęsąc się z zimna i zgrabiałymi palcami próbowała oczyścić spodnie lub kurtkę. Na domiar złego wiatr opuścił tarmoszenie gałęzi drzew, by skorzystać z dobrej okazji, by trupim oddechem nabawić dziewczynę zapalenia płuc. Rozkaszlała się. Miała wrażenie, że palce zamieniły się jej w sople, nie słuchające rozkazów. Jęknęła, ukryła twarz w dłoniach. Czuła zbierające się pod powiekami łzy i uświadomiła sobie z przerażeniem, że nie wie, co ma robić. Było jej okropnie zimno, zęby szczękały w nieopanowanych konwulsjach. Podniosła głowę do góry i rozejrzała się dookoła siebie. Za głęboko zaszłam - dotarło do niej. Wstała niepewnie, na drżących nogach i po raz pierwszy rozejrzała się dookoła siebie. Zegarek pokazywał niewiele po piętnastej (plastyka była ostatnią lekcją), ale jak zwykle późną jesienią zaczynał zbliżać się półmrok. Cienie drzew wydłużyły się niemal dwukrotnie, słońce przybrało siną barwą i powoli kryła się za granicą horyzontu. Luna przełknęła ślinę i cofnęła kilka kroków do tyłu. Chciała krzyczeć, a zarazem miała jakąś niejasną świadomość, że ktoś jej się przygląda. Że ją zauważył. I wysila wszystkie swoje siły, by ją do siebie przywołać. Dziewczyna wpiła wzrok w ciemną ścianę drzew i z chaosem w umyśle czekała. Czuła, jak ostatkiem sił trzyma się na stojąco, jak zaraz rzuci się przed siebie i zacznie brnąć w bajorze wprost do głosu, który ją wołał. Podejdź - wydało jej się, że usłyszała czyjś głos i wbrew swojemu oporowi postąpiła krok naprzód. Stała na granicy skarpy i szarpała się wraz z wewnętrznymi myślami. Prawie nic nie widziała w otaczającym ją mroku, nie mogła racjonalnie myśleć, miała wrażenie, jakby coś lub ktoś oplatał jej umysł niewidzialnymi łańcuchami i krępował z każdą chwilą coraz bardziej jej wolną wolę. Wyrwała się do przodu, ale w tej samej chwili instynkt samozachowawczy pchnął ją w tył. Runęła na ziemię, uderzyła się tyłem głowy w mokry korzeń i to ją otrzeźwiło. W jednej chwili zrozumiała, że ktoś, kto na nią czeka, nie może jej dostać. Przekręciła się na kolana i dźwignęła do góry, po czym puszczając kompletnie nerwy, zaczęła biec. Usłyszała za sobą jakby zdławiony krzyk rozczarowania, jakby myśliwemu chwilę przed złapaniem zwierzyny, ofiara wymknęła się z rąk. Przyspieszyła biegu, nie mając pojęcia, gdzie się kieruje, mając na celu oddalić się od Głosu. W jednej chwili kajdany wokół mózgu zdały się puścić, ale dziewczyna nie skorzystała z tego, by się zatrzymać i spokojnie zastanowić, w którą stronę pójść. Miała wrażenie, że prędkość, jakąś uzyskała, unosi ją nad ziemię, a gałęzie chłoszczące po twarzy zamieniają w nieprzerwany ciąg bolesnych tortur." Patryk, jeśli spodziewałeś się czegoś lepszego, to sorry :( Kontynuację dodam wkrótce, początek jest jedynie taki "zwykły", potem się trochę rozkręcam w podobnych dla mnie klimatach, czyli "jest źle/krew/samobójstwo/deszcz/śmierć/umieram". Przepraszam, że to wrzucam :P [/align]
-
1 pointTo jest mój Odd Thomas w swoim żywiole, czyli w kuchni. Strasznie delikatnie rysowałam ołówkiem, więc sorry, że tak słabo wszystko widać :undecided: Widać wśród gości Stormy... I paru innych ludzi, wszyscy z pierwszej części serii o Oddzie, autorstwa Deana Koontza. Ale reklamuję te książki :D Mam nadzieję, że wam się spodoba....
-
1 pointTo moje dwa rysunki... Jeden przedstawia Tuomasa, bawiącego się z Naomi, z siedzącymi tuż obok Marcelem i Tarją. Johanna stoi i jest zazdrosna o Tua, buahaha. Przepraszam za duże zwały korektora - mój rysunek po bardzo krótkim czasie ukończenia został pohańbiony (czyt. zalany atramentem) przez moją małą siostrzyczkę... Drugi zaś przedstawia.... dziwny domek i plątaninę gałęzi różnych drzew. Uprzedzam, że w rzeczywistości to wygląda lepiej ;) Co o tym sądzicie? :cool:
-
Member Statistics