Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 12/22/16 in all areas
-
7 pointsMamy dla Was wyjątkowy prezent Świąteczny, nad którym pracowaliśmy wiele, wiele miesięcy! Oddajemy w Wasze ręce pełne polskie tłumaczenie oficjalnej biografii zespołu Nightwish "Once Upon a Nightwish" :) Przede wszystkim chciałbym podziękować @Evi, która nadzorowała ten projekt, angażowała i motywowała tłumaczy oraz sama przetłumaczyła najwięcej stron. :) Otrzymaliśmy też ogromną pomoc od @PaulaEija, która nie tylko przetłumaczyła wiele stron, ale także zajmowała się korektą oraz wspierała nas merytorycznie i językowo. Lista osób, które pracowały na nasz wspólny sukces: Evi, PaulaEija, hietAla, Sami, Arrow, Adrian, Milla, Eclipse, Spectrum Dziękuję Wam za trud i poświęcony czas! :) Jestem dumny, że mieliśmy okazję współtworzyć ten projekt! Przekład znajdziecie na tej stronie: http://nightwish.pl/once-upon-a-nightwish Życzymy miłej lektury!
-
5 pointsDzięki za to tłumaczenie ::) Widać, że istnieje jeszcze grupa ludzi, którzy są w stanie zjednoczyć się, zawziąć i stworzyć coś dobrego dla innych. High five Dreamersi, dobra robota :)
-
4 pointsCzy, gdzieś już wam pisałam, że mam ochotę was tak mocno, mocno przytulić? :)
-
4 pointsKartka gotowa i wysłana do Tuomasa :) https://docs.google.com/document/d/1D1myfRo70pT7JOsJO04upiXL8EbCsN0j66dC6kBAQR0/edit?usp=sharing
-
2 pointsDziękuję ♥ No to teraz krótka końcówka. Pocieszam, że to ostateczny koniec tej męki. "Trup wyszedł powoli z wanny, pryskając na wszystkie strony wodą z krwią. Ciało zdawało się odłazić mu od kości. Smród, jaki się roztoczył, wykręcał nozdrza na drugą stronę i przypominał o zjedzonym wcześniej posiłku. Luna pobladła jak ściana, w uszach jej bił pogrzebowy dzwon, a przed oczyma latały mroczki. Nie miała złudzeń, co zaraz się wydarzy. - Dawno chciałem, byś przyszła - powiedział Trup. Podszedł do lustra i uśmiechnął się bezzębnymi ustami. Przeczesał zielonkawymi palcami resztki włosów. - Byłaś mi potrzebna. Wiedziałem, że się boisz. - Wcale nie - powiedziała zdartym szeptem Luna, nie wierząc we własne słowa. - Tak, tak. I słusznie. Ten cały bojowy zapał, z jakim tu biegłaś, był zupełnie nie na miejscu. I czasie. Przecież wiesz, że nic nie możesz mi zrobić - zaśmiał się cicho, chrapliwie. Dziewczyna zastanawiała się, jak może on żyć, skoro jest... martwy. Przeczucie, że jest naprzeciwko czegoś większego, niż może przypuszczać, dławiło ją i szokowało. Zarazem jednak pewien siebie ton Głosu zaczynał ją denerwować, a gniew, nawet jeśli beznadziejny, rozgrzał ją od wewnątrz. Trup kontynuował, przyciskając sobie kawałek rozpływającego się policzka do twarzy: - Wiesz, że nie możesz mi nic zrobić. I to dobrze. Myślałaś, że masz wolną wolę? Dzieciaku! - prychnął. Luna nie mrugnęła nawet powieką. Czuła zbierające się łzy i wściekłość, jakby została oszukana. Dziwne upokorzenie, jakie ją ogarnęło, sprawiło, że rozbolało ją całe ciało. Miała ochotę zdzielić tego... tego diabła czymś przez łeb, by zdechł i przestał się z niej złośliwie naigrawać, gdy działała w jak najlepszym celu - by wreszcie odzyskać własne życie. - Jesteś dzieckiem - powtórzył Trup. - Teraz też. A dzieci łatwo giną. Nie ma nikogo, kto mógłby nimi pokierować. Twoja wolna wola była tak naprawdę moim rozkazem. Myślisz, że normalny człowiek by tu przyszedł? Wytłumaczyłaś sobie inaczej moją chęć - ale i tak przeczuwałaś, co tu się stanie. - A co tu się stanie? - warknęła Luna, tracąc nagle uczucie nierealności. Wpiła w niego spojrzenie szarych oczu, w których malował się już nie strach - tylko rozpacz. A czym jest rozpacz? To gniew bez nadziei. - Zginiesz - wyjaśnił Głos pogodnie. - Ale nie tak, jak możesz myśleć. Nie rzucę się na ciebie i nie oderwę ci głowy, czy roztrzaskam czaszkę przy użyciu jakiegoś tępego narzędzia. Jedyne co od ciebie chcę - zrobił lekką przerwę, Luna powstrzymała oddech. - To twoja dusza - odwrócił się i spojrzał na nią z zimnym uśmiechem. Zapadła cisza, Luna słyszała jedynie bicie swojego serca. Próbowała coś wymyślić. Nawet nie pomyślała, by spróbować ułagodzić jakoś Trupa, czy też oddać mu to co chce. Zaskoczenie, jakie ją ogarnęło i lęk, były większe, niż gdyby dowiedziała się, że Głos zamierza ją torturować, spalić na stosie, a potem zjeść jej popioły. - Dusza? - wyrwało jej się pytanie. Nie poznawała własnego głosu. - Po co ci ona? W następnej chwili zapomniała o całym świecie. * - Wyobraź sobie, że żyjesz jako skatowany członek rodziny, która naprawdę nie jest twoją rodziną. Każdy, kogo spotykasz, cię nienawidzi, a ty nienawidzisz jego. Próbujesz się ratować, poprawić, ale los spycha cię na sam dół, jakby twoim przeznaczeniem było życie w ciemności i na dnie. Szukanie ratunku w wielu różnych sposobach stało się w końcu moim całym życiem. Chodziłem na różne spotkania wywoływania duchów i tak dalej. Wiem, widzę po twojej twarzy, że uważasz mnie za głupca. Pewnie masz rację. W końcu doszedłem do wniosku... Że moja dusza wszystkiemu jest winna. Niektórzy ludzie uważają, że czegoś takiego nie ma. Mylą się. Jest ten duchowy łącznik między umysłem, a ciałem, między niebem a ziemią. Wyjaśnienie, że to wszystko jej wina, było proste. Zrobiłem odpowiedni obrządek, czy raczej rytuał... - Rytuał?... - Tak. A potem się zabiłem. Ale pominąłem jedną rzecz - Trup skrzywił się z niesmakiem. - Że w końcu to może mi się znudzić. Nie mam duszy, więc nie mogę umrzeć. Mogę się jedynie sam zabić, ale na to nie mam ochoty. Ale ciało zmienia się - nie widzisz jak wyglądam? Gdy wezmę twoją duszę - pozwól, że tak to pospolicie nazwę - stanę się znów normalny. - Ale zaraz - Lunie zaczęło się wszystko mieszać. - Jak ty teraz możesz myśleć, mówić do mnie? Przecież... nie masz duszy. - Nie wiem, co mnie ożywia - powiedział Głos. - A raczej - JA to wiem, ale ty nie musisz. Fakt jest faktem, że ożywiłem się dopiero, jak zbliżyłaś się do tego domu. Poprzednie życie nie było nim... Mogłem siedzieć w tym miejscu, gdzie pozbawiłem się życia, ale i tak byłem na świecie. Przecież - roześmiał się. - Sama mnie czułaś. Twoje sny i "zwidy", jak myślisz, kto to robił? A teraz.... - w jego głosie pojawiło się coś, co dziewczynie kazało ocknąć się z zasłuchania. Odwrócił się ostrym szarpnięciem, aż Lunie wydarł się krzyk zaskoczenia. Rzucił się na nią, wyciągając błyskawicznym ruchem przed siebie obydwie dłonie, z zakrzywionymi palcami. O włos musnął jej kaptur bluzy, ale dziewczyna zdążyła odskoczyć w bok. Przewróciła jakieś pudło, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Rozkaszlała się, ale nie straciła czujności. Uskoczyła znów w bok, prawie nic nie widząc w ciemnościach (latarka kopnięta niechcący gdzieś w bok, zgasła), z załzawionymi od kaszlu oczyma i machnęła na oślep kijem, trafiając Trupa w wyciągniętą rękę. Syknął ze złością i jednym susem znalazł się przy niej. Zdzielił ją pięścią przez głowę, aż ją zamroczyło. Machinalnie uderzyła kijem ponownie, a jęk, jaki do niej dotarł przez dzwonienie w uszach, poświadczył, że trafiła celnie. Zataczając się, cofnęła się do tyłu i usiłowała złapać ostrość widzenia. Księżyc najwidoczniej wyszedł zza chmur i zalał łazienkę zimnym blaskiem, wydobywając z ciemności rozżarzone oczy Czegoś, co nie powinno istnieć. - Zostaw mnie w spokoju - warknęła słabo Luna, wymacując klamkę w mroku. - Sam się zabiłeś. Dlaczego mnie chcesz ? Będziesz miał wtedy duszę dziewczyny. To jest idiotyczne - zastanowiła się, dlaczego używa takich śmiałych słów. Tak jakby nie wierzyła, że coś jej się może stać. - Dusze nie mają płci - odburknął Trup. Ruchem szybkim niczym światło podniósł się z podłogi, gdzie wcześniej się wywrócił i złapał ją za kołnierz. Dziewczyna poczuła smród jego ciała i z obrzydzenia prawie straciła przytomność. - Zostaw mnie - wychrypiała ponownie, niemal się dusząc. Uderzyła go w twarz, ale ruchy miała coraz bardziej osłabłe. Dopiero teraz dotarło do niej, naprzeciwko czego stoi, co zaraz się wydarzy. Mdła fala stłoczonego strachu, obrzydzenia i paniki uderzyła jej do głowy niczym stare wino. Wrzasnęła w ostatnim zrywie buntu i udało jej się wyrwać. Usłyszała za sobą krzyk gniewu i zawodu. Szarpnęła za klamkę i pobiegła, obijając się o ściany, tuż do drzwi prowadzących na klatkę schodową. Wiedziała, że Głos za nią biegnie i to dodawało jej skrzydeł. Zbiegała po schodach, pobijając chyba swoje rekordy prędkości. Modliła się, by nie potknąć się glanem na jakimś stopniu i nie wyłożyć, co było bardziej niż prawdopodobne, ale na szczęście, prowadzona jakimś nieludzkim przeczuciem, dawała sobie radę w trafianiu na stopnie i w niesamowitym tempie znajdowaniu się znów na następnej kondygnacji schodów. Miała wrażenie, że prąd powietrza bije ją po twarzy, a obślizgłe palce czepiają jej ramion. Prawie nieprzytomna wydostała się z budynku i potykając popędziła ulicą. Mroczne niebo nocy snuło swoje historie, które zawsze się źle kończą. Luna wiedziała, że niedaleko jest tu miasto, ludzie i rodzina, ale miała wrażenie, że została wessana do innego świata, w którym jest tylko ona i jej wróg. Wiatr świszczał jej w uszach, tętno waliło w skroniach. Miała wrażenie, że zaraz mózg roztrzaska się jej na milion dudniących elementów, z których każdy rwał się do ucieczki. - Myślisz, że mi się wymkniesz? - usłyszała za sobą znienawidzony głos, który popędził ją niczym bicz. Zimno zaczęło wypełzać zza drzew i nawet rozgrzanej biegiem Lunie szczękały zęby. Zacisnęła dłonie w pięści i wyrównując oddech, a także starając się zachować dużo siły na dalszy "spacerek", wbiegła pomiędzy drzewa i ślizgając się na zakrętach, oddała całe swoje życie, duszę i serce w umknięcie przed tym diabłem, co za nią biegł. Gałęzie chłostały ją po twarzy otwierając na wpół zasklepione rany oraz robiąc nowe, z ust wyrywał się na wpół zdławiony krzyk. Nie chciała myśleć o tym, co będzie, jak Głos ją dogoni, przewróci i weźmie z niej to, co jest najcenniejszego... A potem zostawi ją - pustą skorupę. Ale co ja mogę zrobić? - pomyślała, a zimny pot spływał jej po gorącym czole. Przypomniało jej się, że Trup powiedział, że jedynie on sam może się zabić. I co? - krzyknęła do samej siebie. - Przekonasz go, by się zarżnął?! Do głowy przychodziło jej milion różnych pomysłów, ale każdy odrzuciła. Myśli pracowały jej jak w diabelskim młynie, wirowały i trudno się było dziewczynie na nich skupić. Wytężała ślepy w mroku wzrok, jakby mogła dostrzec odpowiedź na może najważniejsze pytanie swojego życia. I nagle potknęła się. Przekręciła fikołka w powietrzu, poślizgnęła na rozmiękłej ziemi i wywróciła się, uderzając głową o jakiś wystający korzeń. Straciła przytomność, lecz zaraz odzyskała ją, gdy uświadomiła sobie, kogo może za chwilę oczekiwać, czyje kroki się zbliżają, a czyj śmiech za moment wybuchnie do wtóru czyjegoś krzyku przerażenia. Próbowała się podnieść, ale nie miała złudzeń, że się to uda. Osłabła i oszołomiona leżała w dziwnej pozycji na ziemi i miała wrażenie, że się już nie dźwignie do góry, a straszny ból w wykręconej pod podejrzanym kątem ręce wwiercał się w mózg. Nagromadzony przez cały dzień ból, strach i zmęczenie obezwładniło ją w najgorszy sposób, jaki jest możliwy. - Już do ciebie idę! - usłyszała głos. Zdała sobie sprawę, że jej nogi wiszą na skraju jakiejś wielkiej skarpy. Czuła jej poszarpany, gruby brzeg, wpijający pod kolana. Szok odebrał Lunie głos i władzę nad ciałem, nie drgnęła, nawet gdy Trup przeskoczył, nie zauważając dziewczyny, korzeń i wpadł prosto w macki przeznaczenia. Przeznaczenie. Jak wielu ludzi w nie wierzy. I jak wielu również uważa, że to nieprawda, że wszystko zależy od Opatrzności. Czasem nie wiadomo, czy coś wydarzyło się niechcący, wprost zaskakującym zbiegiem okoliczności, a może jest też w tym czyjaś wola, żądanie, by dane wydarzenie potoczyło się tak, a nie inaczej, nawet kompletnie nieprawdopodobnie. Gdy Głos potknął się o leżące bezwładnie ciało Luny, której powoli dochodziło do przekonania, że już jest prawie martwa, a w dodatku połamana w paru miejscach, każdy mógłby stwierdzić, że Trup wywróciłby się jedynie na ziemię, podniósł, otrzepał i złapał swoją ofiarę, która straciła już resztki instynktu samozachowawczego. Ale to, że spadłby ze skarpy, ostrego urwiska, mającego nie więcej niż trzy metry, ale najeżonego kamieniami i wyschłymi, połamanymi, poszarpanymi gałęziami martwych drzew, nikt by nie przypuścił. Luna usłyszała jego rozdzierający krzyk, który sprawił, że podpełzła pod granicę skarpy. Miękka ziemia przesączyła jej ubranie wodą i błotem pachnącym czymś niezdrowym, czymś co kojarzyć się będzie zawsze źle, a nigdy dobrze. Wytężyła wzrok i zobaczyła Trupa z wbitym przez brzuch konarem jakiegoś drzewa. Miała wrażenie, że spływa po nim czarna krew, czy jakaś ohydna maź. Trup niemrawo jak złapana na lep mucha próbował się zsunąć ze swojej pułapki, ale jednym ruchem pozbawił się dość bezpiecznego oparcia. Gałąź pękła z przeraźliwym trzaskiem, a Głos tym razem nadział się na dwie inne gałęzie, które przeszyły mu szyję i klatkę piersiową. Ciało podrygiwało jeszcze, ale po chwili znieruchomiało. Zapadła cisza, tak głęboka, że dziewczyna czuła jedynie tętno serca w skroniach. Włosy przykleiły jej się do czoła, w okropny ból w ręce i zwichniętej kostce jakby przygasł. Czy to możliwe? - zapytała sama siebie Luna. - Powiedział, że nie można go zabić. Więc... Poczuła panikę i gdyby nie zwichnięta kostka, rzuciłaby się do ucieczki. Ale nagle mózg opuściły jej okowy, o których nawet nie miała pojęcia. Poczuła ulgę i nagły dopływ świeżości do płuc. Potarła dłonią czoło, próbując sobie wszystko wyjaśnić, ale jedynym wytłumaczeniem było to, że Trup w jakiś sposób doprowadził do własnego samobójstwa. Gdyby nie próbował się uratować, nie upadłby niżej i nie oberwał gorzej, z jakby "własnej winy". Ten świat jest bez sensu - posumowała Luna. Wstała, sycząc z bólu i zrobiła kilka kroków. Usiadła pod jednym z drzew i poczuła nagłe uderzenie senności. Oczy zaczęły jej się kleić. Oparła głowę o pień i naszła ją wizja Snu. Zupełnie innego niż dotychczas. Bez koszmarów i złych wspomnień, spokój, cisza i ukojenie. Cisza na Wieczność. Coś zupełnie odmiennego niż dotąd. Uśmiechnęła się bezwiednie i zamknęła oczy. Jutro wrócę do domu - pomyślała, zapadając w otchłań. - Jeśli mi się uda - bo co do tego miała wątpliwości. Zasnęła." Amen. Wyjaśniło się. Nie zawiedziony?
-
1 pointUwielbiam książki Barbary Rosiek (tematyka dosyć ciężka,uzależnienia,choroby psychiczne itp) Jacka Higginsa (najlepsze książki sensacyjne jakie czytałam!) oraz Katarzyny Bereniki Miszczuk (Pani Miszczuk nie pisze książek,które zaliczają się do jednego gatunku. Na swoim koncie ma książki fantastyczne,kryminał,science fiction) Oprócz prozy czytuję także poezję. Moimi ulubionymi poetami są Różewicz,Stachura oraz Szymborska. Słucham Arch Enemy,Iron Maiden,The Agonist,Tristania,Epica,Katatonia,solowa Tarja,Delain,Xandria,ReVamp,After Forever,Therion,Leaves Eyes,Theatre Of Tragedy,The Gathering,Eluveitie,Apocalyptica i pół miliona innych :D Wymienienie wszystkich wykonawców których słucham zajęłoby mi ze dwa dni jak nic :D
-
1 point
-
1 pointNa imię mi Kasia :) Nie lubię zbytnio swojego imienia i posługuję się ksywką Satu. A jak Ci na imię Wishmasterze :)?
-
1 pointHej wszystkim! Kilka dni temu założyłam konto na tym forum. Z muzyką Nightwish jestem związana od 5 lat. Słucham wielu podgatunków rocka i metalu. Oprócz rocka i metalu lubię również muzykę gotycką,ambienty,dark cabaret oraz wokalistki takie jak Sarah Brightman,Katherine Jenkins i Sarah McLachlan :) Kocham muzyczne wędrowania. Dzień bez muzyki jest w moim mniemaniu dniem straconym :D Codziennie przekopuje youtube w poszukiwaniu nowych,ciekawych artystów. W wolnym czasie piszę wiersze i opowiadania oraz,słucham muzyki oraz czytam książki :)
-
1 pointAmaranth brzmi prawie tak samo jak na Showtime tylko wokal sto razy lepszy! Floor nawet w tych samych miejscach podczas zwrotem daje publiczności śpiewać i mówi prawie te same teksty. Mimo że setlisty prawie takie same to powiem szczerze że jestem pod dużym wrażeniem. Po Showtime z dystansem podchodziłam do tego DVD, Ale naprawdę mi się podoba. Obydwa show mają w sobie coś magicznego co wyciska ze mnie łzy wzruszenia. Aż przypomina mi się Czad i jeszcze bardziej wtedy chce mi się płakać. Nie potrafię opisać słowami mojego zachwytu. Dziękuję DE za szansę obejrzenia tych niesamowitych koncertów! ♥
-
1 pointByło emocjonująco i dynamicznie. Może bym i wolał aby to było halucynację, walka z własnymi demonami (Epica - Fight Your Demons), aczkolwiek truposz też jest ma swój grobowy urok. Podsumowując podobało mi się z pewnym zastrzeżeniem. To, że się nadział na gałęzie. Martwe by się połamały. W ogóle wygląda to tak, jakby nadział się na pułapkę, której nie było. Niestety jego śmierć też mnie nie przekonuję, nie ma duszy dobra, jego ciało gnije (nie ma sterownika), nadział się na gałęzie i już? Nie powinien wyrazić woli samobójstwa?! Świadomej? "Gdyby nie próbował się uratować, nie upadłby niżej i nie oberwał gorzej, z jakby "własnej winy" - no właśnie jakby. Jego ciało i tak w końcu uległoby rozkładowi, więc jak to z tym jest?! Jak wyssałby jej duszę? Jakie (S)siły stoją za rytuałem? Dlaczego nie oberwało się innemu przechodniowi? Z mało odpowiedzi. Nie śpiesz się z publikowaniem, z myśli, że nie spodoba się komuś. Zamiast tego, Zosieńko, dopracuj końcówkę. Całość oceniam jak bardzo dobre opowiadanie, zabsorbowało mnie, klimatycznie czyta się w nocy. Metafory i inne środki stylistyczne to barwne perełki.
-
1 pointO tym projekcie dowiedziałem się od Cezara z PPB, a powinien być on obowiązkową pozycją w tym fanklubie! Fiński zespół, który objeżdża kraj w listopadzie i grudniu, wykonując kolędy w aranżacji rockowej i klasycznej. Śpiewają z nimi m.in. Marco i Floor. Miło się słucha Floor śpiewającej w stylu operowym i równie miło widzieć ją rozpromienioną zbliżającym się macierzyństwem :) https://www.youtube.com/watch?v=eK1DH0ep3x0 https://www.youtube.com/watch?v=8aT-QX3Qkis
-
1 pointKiitos ^^ Jak fajnie, gdy ktoś czyta ze zrozumieniem i uwagę, zauważając zdania, z których jestem szczóglnie zadowolona ;) Postaram się ;) Noooo, lekka nadinterpretacja :P Co jak co, ale nie miałam zamiaru tego wiązać z Connorem, który jest oddzielną historią ;) Dziękuję ^^ Proszę - dalsza część. Spoko, jeszcze będzie jedna i koniec ;) Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję specjalnie, choć też nie wiem, czy ucieszę - końcówką :P "Luna wytrąciła się gwałtownie ze snu. Zamrugała oczyma, chcąc odgonić resztki powracającego ponownie koszmaru. Przełknęła ślinę w zaschniętych na wiór ustach i zerwała się do pozycji siedzącej, zrzucając z głowy poduszkę. Zaczęło ją łupać w tylnej części głowy, a żołądek wykręcać głód. Dziewczyna zataczając się, podążyła do kuchni, gdzie na patelni leżało kilka pierogów, przykrytych szczelnie pokrywką. Zapewne ciocia Lara kazała zostawić posiłek dla swojej siostrzenicy, gdy ta zgłodnieje i wyjdzie z zamkniętego na klucz pokoju. Inaczej matka łomotałaby w drzwi, dopóki nie zerwałaby swej córeczki na równe nogi, aby grzecznie i miło dołączyła do posiłku rodzinnego. Dzięki, ciociu - pomyślała Luna, włączając gaz i mieszając szybko pierogi, roztaczające upojną woń kapusty z grzybami. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, dlaczego ma tak zdrętwiałe policzki. Gdy rzuciła okiem na lustro w przedpokoju, dostrzegła, że posiada również zaczerwienione oczy oraz pocętkowaną charakterystycznie od płaczu twarz. Czy ja szlochałam przez sen? - zastanowiła się zaskoczona Luna. - Z jakiego powodu? I nagle wszystko sobie przypomniała. Wspomnienia męki przed zapadnięciem w koszmarny sen rzuciły się na nią jak fala, znienawidzona fala skłębionych uczuć i rozszalałych emocji. Dziewczyna stęknęła, jakby dostała kopniaka w brzuch i skuliła się, zapominając o pierogach. Walnęła czołem w jakąś klamkę szuflady, nie czując bólu. Miała wrażenia, że wnętrzności wykręcają się w niej na drugą stronę, a jakieś pazury zostawiają szramy na duszy. Znowu to samo - szepnęła w myślach Luna, czując napływające łzy do oczu. Włosy wisiały jej wilgotnymi skrzydłami po obu stronach twarzy. Dziewczyna wpiła wzrok w starą podłogę, której drobna jodełka wirowała jej przed oczyma. - Znowu to samo - powtórzyła, mając wrażenie, jakby mówiła do kogoś, kto ją słyszy, słyszy jej myśli. - Będę żyć tak do końca świata. Ktoś chce mnie zabić. Nie wiem w jaki sposób, ale chce. Ktoś na mnie poluje... Przypuszczenia, kto to może być, odebrały jej dech. Przygryzła dolną wargę tak mocno, że kropelka czerwonej krwi spłynęła jej z kącika ust. Jednak najbardziej załamała się nad jedną sprawą - wiedziała, czuła to do głębi swego jestestwa, że przegra. Przegra coś, czego nie potrafiła nazwać. Walkę z Głosem, z Szaleństwem czającym się na nią. Wyglądającym z każdej szpary jej duszy, wyrywającym się z mózgu. Do woni pierogów dołączył się zapach spalenizny. Luna zerwała się na równe nogi i szybko przełożyła zbrązowiałą zawartość patelni na talerz, a ją samą wcisnęła do zlewozmywaka i zalała zimną wodą, czując ocierające się o swoją twarz kleiste kłęby piany. Dziewczyna postawiła ciężki talerz na stole i z nagle utraconym apetytem zaczęła jeść. Miała wrażenie, jakby kęsy rosły jej w ustach do nie wiadomo jak wielkich rozmiarów, zamieniały się w kamienie i stawały w przełyku, roztaczając smak rozkładającego się truchła zwierzęcia. Zakrztusiła się, łzy z trudem powstrzymywane, trysnęły jej po policzkach. Kaszląc głośno, skoczyła do łazienki. Wolała nie wywoływać wilka ze swojej jamy, czyli matki, która zapewne siedziała w swym pokoju, szczelnie zamknięta i obrażona na swoją niewychowaną córkę, ale która również potrafiła z niego wyleźć w najmniej spodziewanym momencie. Luna zatrzasnęła drzwi, przekręciła klucz i oddychając ciężko, zwiesiła się na umywalce. Umyła się lodowatą wodą, przez co straciła swój rozszlochany wygląd. Uspokoiła się na tyle, że zbagatelizowała chwilowo swoje życie i zajęła wprowadzaniem równowagi psychicznej. Obsztorcowała się w myślach za nadmierne wylewanie łez, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. I... Najwyżej przegrać. - I co z tego? - burknęła sobie w twarz, gapiąc się do lustra. - Często przegrywałaś. Ba, przegrywasz cały czas. Nie wyj i nie wyglądaj jak idiota. Przypudrowała się starannie i pomalowała oczy. O wiele lepiej. Nie widać, że coś jej grozi, maska jakby zakryła twarz. Świetnie. Nie tylko matka nie musi wiedzieć, że jej jedyne dziecko ma kłopoty, wszyscy mieli stwierdzić, że wszystko jest idealnie, cudnie i pięknie, a to dziewczę z zawzięta miną zwykłą uczennicą liceum. Luna zaczęła czesać swoje ciemne, gęste włosy, o kosmykach przyciętych przez amatora. Nieprzywykła do częstych przesiadywań przed lustrem, obrzuciła jak zwykle niechętnym spojrzeniem lekko kwadratowy podbródek i trójkątne brwi. Co jak co, ale natura postanowiła ją... ekhm, upiększyć paroma przedmiotami nie przydającymi wielkiej urody. Dziewczyna splunęła na swoje odbicie, po czym natychmiast wytarła je papierem toaletowym. Matka zabiłaby ją za plamy na lustrze. Według nie wszędzie powinien być porządek, nawet tam, gdzie jest to niemożliwe, na przykład w szufladzie z skarpetkami. Wyszła z łazienki, gwałtownie i głośno trzaskając drzwiami. W żołądku czuła podejrzane mdłości, ale poruszała się szybko i sprężyście, ale pomimo braku apetytu zrobiła sobie kanapkę, zawinęła w folię i wrzuciła do torby, którą następnie przewiesiła przez ramię. Zabrała kilka drobiazgów, jak portfel czy latarkę, czy też chusteczki higieniczne, zasznurowała glany, założyła przewidująco sportową bluzę z wielkim napisem NFL, a dopiero na to zarzuciła kurtkę, niedokładnie oczyszczoną z nazbieranego poprzedniego dnia błota. Napisała zamaszyście długopisem na kartce: Nie czekajcie na mnie, bo nie wiem, czy w ogóle wrócę i wyszła na klatkę schodową. Nie miała najmniejszego planu, co zrobić. Chciała jedynie podejść do Głosu, nakopać mu, albo ładnie poprosić, by się odczepił. Luna nie miała pojęcia dlaczego, ale zaczęła go traktować jako winnego jej wszystkich problemów, dziwactw, napadów rozpaczy i depresji. Wobec tego udanie się do lasu i nie stracenie kontroli nad swoim ciałem i umysłem było pierwszym krokiem. - Dalej wszystko jakoś pójdzie - mruknęła pod nosem Luna, zeskakując po trzy stopnie ze schodów i nie wierząc zupełnie we własne słowa. Powinnam spakować trumnę - pomyślała z czarnym humorem, gdy torba podskoczyła jej na ramieniu, przypominając o swoim niezbyt przydatnym w chwilach zbiegania w dół z górki, ciężarze. * Na szczęście był dzień i słońce świeciło. Było więc jasno, choć nie tak jak w lecie, a jednak Luna cieszyła się z tej odrobiny słonecznego blasku. Las nie wyglądał wtedy tak złowrogo jak wieczorem czy w nocy. Gałęzie i gałązki trzaskały pod podeszwami glanów, a dziewczyna miała nerwy napięte jak postronki, w każdej chwili oczekując Głosu, wyczekując chwili, gdy zacznie przejmować władzę nad nią, a przynajmniej będzie próbował i nie dopuścić do tego. Na razie nic takiego się nie wydarzyło, choć Luna miała wrażenie, że coś... że coś przygląda się jej. Albo ktoś. Siedzi na gałęzi i mierzy spokojnym, choć pewnym i wyrachowanym spojrzeniem, jak Predator, dziewczynę, która go szuka. Szuka, a nie ucieka. Choć powinna. I ta świadomość przenikała Lunę tak głęboko, że wstrząsały nią dreszcze. Weszła do lasu przez podwórko szkolne. Musiała wspiąć się cicho i grzecznie po siatce, by nie zauważył jej żaden człowiek i dopiero po jakimś czasie, gdy się dobrze wymęczyła, nawściekała i poraniła kolczastym drutem, mogła zacząć na poważnie szukać Głosu. Za to gdy tylko dokonała tego "włamania", poczuła się niepewnie i nawet piekące, poszarpane rany na dłoniach i twarzy przestały nagle dokuczać. Pomimo słońca w lesie panował chłód, jakby drzewa chwytały ciepło i pochłaniały, zanim dotknęłoby przypadkowego człowieka. Zimno było przenikliwe i zdawało się być wysyłane z pomiędzy drzew, przez jakąś moc, która skupiwszy całą swoją wolę, pchała je przed siebie paraliżującymi strumieniami, by obmywało pnie drzew i docierało do najbardziej skrytych zakamarków, dopadając zbłąkane zwierzęta, zaczajone z norach, a także zagubionych w sobie i na świecie ludzi. Drzewa pięły się do góry z wyniosłością zdolną przytłaczać, jakby były tak stare i tyle widziały na świecie, że wszystko co przemykało pod ich konarami, potrząsanymi wiatrem, było niegodne uwagi. Luna naciągnęła mocniej kaptur na głowę i przyspieszyła kroku. Z trudem hamowała się, by nie złapać się dłonią za drżący podbródek i nie przytrzymać dolnej szczęki przy górnej, by nie wykonywała tych kompromitujących dygotów, ale przejmowało ją wrażenie, że wtedy Głos wiedziałby, że się ona boi. I to bardzo. A nie chciała tego okazać. Dziewczyna rozglądała się dookoła siebie, próbując stwierdzić, jaką drogą doszła poprzedniego dnia do bajora. Rozpoznała kilka charakterystycznych szczegółów, ale nawet nie była pewna, czy te drzewa o dziwnych kształtach, bujne mrowisko i polana zarośnięta rachitycznymi paprociami, nie zostały po prostu wymyślone przez jej mózg. Zasępiona, obejmująca się ramionami parła naprzód, niczym człowiek skazany na egzekucję, wiedzący, że już nic go nie ocali i chcący wobec tego jak najszybciej umrzeć - jak najszybciej i mało boleśnie. Co do bólu, Luna nie miała pewności, czy będzie jej oszczędzony. Podniosła z miękkiej, kleistej niczym ciało trupa ścieżki, długi i gruby kij. Oprócz tego, że pomógł jej stawiać kroki w błocie, to jeszcze poczuła się pewniej, ściskając w zgrabiałych od zimna, lodowaty i chropowaty kawałek drewna, wydający się być jedynym realistycznym przedmiotem na świecie. Słońce powoli zachodziło, a Luna machinalnie zaczęła liczyć minuty do całkowitego oddania ludzkości pod władzę mroku. Mgła mlecznymi kłębami, niekiedy o niezdrowym żółtawym zabarwieniu, zaczęła wypełzać zza drzew, niczym karaluchy z na wpół spróchniałych desek sufitu. Luna ścisnęła mocniej kij i czerpała z niego pociechę. Wątpiła, czy był on dobrą bronią przeciwko wszystkiemu, co ją otaczało. Zastanawiało ją, czy jest ona sama jedną z tak nierealistycznych i rozwianych, mgielnych postaci, ją otaczających. Czasem dziewczyna miała wrażenie, że nie posiada ciała, jest duchem, dążącym do wypełnienia się zadania. Przeoczyła moment, w którym macki Głosu chwyciły jej wolę w swoje szpony. Gdy tylko poczuła zawrót w głowie i natychmiastową wiedzę, gdzie powinna się kierować, przerażona szarpnęła się gwałtownie do tyłu. - Aa! - krzyknęła zszokowana gwałtownym, psychicznym atakiem. Ból, który nagle ścisnął jej skronie metalową obręczą, rozpaloną do czerwoności, nagle zelżał. Luna wyciągnęła kij przed siebie, zanurzając go w białe chmury, przynoszące ze sobą zapach bagna i wspomnienie czegoś niepokojącego, jakiegoś smutku, zwykle odczuwanego na cmentarzu. - Nie jestem twoja, słyszysz?! - wrzasnęła głośno i z pasją. Mokre kłęby mgły nasączyły jej włosy wilgocią. Kosmyki obkleiły czoło dziewczynie i wpadały do oczu. Odgarnęła je szybkim ruchem i z adrenaliną obejrzała się wokoło. Gdzieś czytała, w jakiejś książce zdanie wypowiedziane przez bohatera, który zauważył, że jego życie się skończy - Przynajmniej pożałują, że na mnie polowali i rozpoczął obronę. Luna nie miała pojęcia, czy łatwo się podda, czy nie. Kij wyciągnięty w sztywnych jak druty rękach nagle zaczął się trząść. Gdy dziewczyna zorientowała się, że to po prostu drżą jej dłonie, podmuch wiatru przerwał szczelną zasłonę z mgły i Luna przez moment dostrzegła ścieżkę pomiędzy drzewami - skręcała w lewo z poprzedniego traktu prowadzącego idealnie w środek lasu, co sprawiło, że podjęła decyzję. Albo ginę - powiedziała sobie. - Albo dorywam tego gościa. Mam dwa wyjścia. W każdym czeka mnie śmierć. Ale po co mi życie? Zstąpiła z udeptanej ścieżki wprost w gęstą trawę, sprężystą i ustępującą z cichym chrzęstem jej krokom. Mocniej ścisnęła swój pseudo-miecz, skuliła głowę między ramionami i zanurzyła pod niskie gałęzie, uderzające ją po twarzy. I biegła dalej na złamanie karku, nie wiedząc gdzie i po co, zasłaniając przedramieniem oczy, zrozpaczona i pełna determinacji przyprawiającej o zawroty głowy. * Kiedy wybiegła z pomiędzy drzew, potknęła się o leżącą na ziemi kłodę i wywróciła do góry nogami, myśląc, że świat zwariował. Wygrzmociła się głową w ziemię i leżała przez chwilę, patrząc zamroczonymi oczyma w niebo i czując krople wody spływające po twarzy. Wody - miała nadzieję, a nie krwi. Ból w tyle głowy powoli słabł, tak samo jak cichło dzwonienie w uszach. Przełknęła ślinę i poruszyła się ostrożnie. Podniosła się z cichym jękiem i usiadła na ziemi, chowając twarz w dłoniach. Miała gdzieś, że za chwilę odmrozi sobie siedzenie. Podczas wariackiego biegu co chwila się wywracała, a ręce i twarz w strużkach krwi nie sprawiały jej bynajmniej kłopotu czy uczucia dyskomfortu. Zbyt często jednak była święcie przekonana, że została dopadnięta, że runęła wprost na Głos, czy też do wilczego dołu, najeżonego kolcami, głodnymi jej wyprutych wnętrzności. Podczas szalonego galopu wyobraźnia płatała jej figle i zarazem tworzyła najbardziej ześwirowane wizje śmierci swojej właścicielki. Gdy Luna potknęła się o ten na wpół spróchniały pień, była święcie przekonana, że to już koniec. Ponowne wmówienie sobie, że nic się nie stało i trzeba iść dalej, znów się bać, zdawało się być ponad jej siły. Siedziała więc skurczona w sobie, czując gorące strumyki łez płynące wbrew jej woli po policzkach. Strofowała się głośno, mając gdzieś, czy ktoś ją słyszy, czy nie. Rozpamiętywała ból przeszywający jej całe ciało. Wiedziała, że jak się zatrzyma, to nie wstanie, ale odrzucała tę przecież wcale niepotrzebną wiedzę. Rozcierała sobie pękające łydki i uda, opierając czoło o kolana i szepcząc coś do siebie bez sensu. Kolka w boku aż dławiła. Od zimna ścierpła twarz, włosy pochłaniały odrobiny ciepła wytwarzanego przez ciało Luny i wisiały na niej niczym rozczochrana miotła wsadzona do szamba. Dziewczyna zapadła w krótki pół letarg. Przestała myśleć, odrętwiała. Z tego stanu wyrwał ją krzyk dobiegający jakby tuż przed nią. Otworzyła oczy z gwałtownym szarpnięciem powiek. - Co?!... - chciała krzyknąć, ale z ust wyrwał się jedynie ochrypły, pusty szept. Odchrząknęła i rozejrzała się. Nikogo, kto miałby powód krzyczeć, przed nią nie było. Jedynie... jedynie dom. Luna wstała. Znajdowała się na granicy lasu. Widziała, stojąc ze wzgórza, pierwsze budynki miasta, duży parking i stację benzynową. Niewiele, ale i tak dużo jak na wpół zaszłe słońce i ograniczoną widoczność. A oprócz tego... dziewczyna stała wprost na asfalcie a po drugiej stronie ulicy, wśród starych, niezamieszkanych budynków, stał dom... Dom, który już znała wcześniej. Ze snu. - Boże - jęknęła Luna, po raz pierwszy w życiu zobaczywszy coś w rzeczywistości, co widziała... we śnie. Opuściły ją wszystkie ludzkie uczucia. Zapomniała o zmęczeniu. Otarła policzki dłonią i wpiła wzrok w ciemne okna, od których odbijało się czerwone słońce płonącego zachodu. Tak, On tam był. W środku. Głos znajdował się w domu. I był silny. Silniejszy niż wcześniej, gdy słyszała go w lesie. Luna podniosła z ziemi kij. Wątpiła, czy do czegoś się jej przyda. Czuła zimną obojętność, nawet w stosunku do siebie i własnego losu. Wysoki dom w gotycko-wiktoriańskim stylu, stary, odrapany z tynku i gołymi gdzieniegdzie cegłami, drzwiami zarośniętymi dzikim winem oraz z mokrymi, w fatalnym stanie murami robił przygnębiające wrażenie, ale... on był niczym. Coś naprawdę znaczącego kryło się wewnątrz. W WEWNĄTRZ. Dziewczyna przecięła zdecydowanie asfalt i podeszła do drzwi. Szarpnęła za zardzewiała klamkę, której chropawa powierzchnia zraniła ją w palce. Zwróciła uwagę na resztki zielonej farby pokrywającej drzwi i zaschło jej w ustach. Zrobiło jej się zimno w środku, jak przed egzaminem, gdy weszła wprost na wykładaną linoleum podłogę. Zobaczyła brązowo-bordowe ślady butów ciągnące się kilka metrów po korytarzu, by wstąpić na schody. Obecność czegoś Złego wzrosła, gdy dziewczyna zrobiła pierwszy krok, a dalej wszystko się samo potoczyło. * Dotarła na czwarte piętro. Nie patrzyła się w dół, a jednak wiedziała, że krwawych plam znajduje się coraz więcej pod jej stopami. Szumiało jej w głowie. Ciągnęła bez namysłu do starych, drewnianych drzwi. Otworzyła klamkę. Obraz rozjeżdżał jej się przed oczyma, a z ust wyrywało się ciche stęknięcie. Potarła dłonią twarz, gdy zobaczyła przed sobą ciemny korytarz. Narastało w niej poczucie strasznego oczekiwania. Zaczęło ją mdlić, a dreszcze wstrząsały nią raz po raz. Poczuła dziwny zapach, jakby wymiocin. Przyspieszyła kroku, wprost do drzwi naprzeciwko niej. Wiedziała, że to łazienka. Zawahała się przez moment przed naciśnięciem klamki, brązowej od zakrzepłej posoki. Luna miała wrażenie, że to właśnie teraz ona śni - znalazła się w domu ze swoich koszmarów, a przeczucie, że zaraz spotka owego samobójcę w wannie, powodowało w niej niekontrolowane napady paniki. Przełknęła ślinę i odgarnęła włosy wpadające jej do oczu. Dusiła się. Otworzyła drzwi szarpnięciem, aż uderzyły w ścianę. Wytarła rękę w brudne spodnie i rozejrzała się szybko po pokrytym starymi kafelkami wnętrzu. Było idealnie ciemno, a we wnętrzu zdało się coś kryć. Coś, co zarazem chciało się ujawnić, a także... Nie chciało dopuścić, by zwykły śmiertelnik je dostrzegł. Zwykły śmiertelnik. Luna, trzęsąc się, wyrwała z plecaka latarkę i zapaliła ją. Chyboczący snop światła uderzył prosto w białą wannę, zalewając ją promieniami, odbijając się i rażąc oczy dziewczyny, której nogi wrosły w ziemię, a mózg zamieniał w poszatkowaną jajecznicę. Wanna pełna była krwi. Jej rozbryzgi widniały na ścianach, podłodze, ściekały po porcelanowym brzegu owego przedmiotu do kąpieli. Najstraszniejsze było jednak w tym to, że ktoś w nim siedział. Siedział z głową pod powierzchnią, między kolanami, także Luna dostrzegła jedynie jego fragment pleców. Dziewczynie zmiękły nogi, latarka wypadła z dłoni i potoczyła się z trzaskiem po podłodze. Światło zamrugało kilka razy i wyrównało się, oświetlając wyraźnie Samobójcę z Koszmaru. Lunie popłynęła krew z nosa, miała wrażenie, że świat się rozpada i niszczy, zamieniając w jakieś cholerne majaki psychicznie chorego. To niemożliwe - powiedziała sobie w myślach, a dziwne zimno uderzyło jej do twarzy. - To nie możliwe. To sen. Zaraz się obudzę. To nie jest możliwe. Nie jest! Przestała jednak myśleć, gdy trup zaczął się podnosić. Powoli, nie wzbudzając szelestu wody, uniósł całe ciało do góry. Twarz miał spuszczoną i ukrytą w cieniu, uwypuklającym oczodoły. Na koniec wzniósł głowę i Luna spojrzała mu prosto w zgniłe oczy. Poczuła, jakby ktoś ją zdzielił młotkiem po głowie. Runęła na kolana i cały czas mając pod oczyma rozkładającą się, a jednak żywą, ożywioną czymś dziwnym i złym, twarz trupa, zwymiotowała. Targana torsjami, oprzytomniała dopiero, gdy usłyszała cichy głos niedoszłego samobójcy: - Czekałem na ciebie." Co ja w takich dziwnych momentach urywam? Ostatnia część jest najgorsza najgłupsza, proszę się przygotować psychicznie. Życzę "miłego" czytania :)
-
Member Statistics