Jump to content

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 12/09/16 in Posts

  1. 6 points
    Ekipa forum DE pozdrawia z koncertu Tarji, który odbył się w miniony wtorek we Wrocławiu :) Bawiliśmy się wyśmienicie, a Tarja przekazała nam ze sceny tyle uśmiechu i pozytywnych wibracji, że z pewnością jeszcze długo nie zapomnimy o tym wspaniałym wydarzeniu. To był bezsprzecznie najbardziej wyjątkowy koncert Tarji, na jakim miałam okazję być, i z pewnością napiszę z niego relację :) Proszę tylko o trochę cierpliwości ;)
  2. 3 points
    [video=youtube] Hymmm, post pod postem, ale wybaczcie! Nie mogę się doczekać ;)! W poniedziałek zamawiam preorder. Tym razem obiecałam sobie, że nie będę "łapać" fragmentów, słuchać wybiórczo, na szybko, odtwarzać w laptopie lub smartfonie z zepsutymi słuchawkami ;) Gdy dostanę swój egzemplarz zamierzam przesłuchać i obejrzeć go na spokojnie, od deski, do deski, na dobrym sprzęcie, w systemie Blu-ray. Wtedy będzie można mówić o jakości nagrania, dźwięku itp. Chociaż nie jestem ekspertem, to jeśli chodzi o dźwięk, można było wyczuć różnicę między Wembley, a Tampere. Mystic ma chyba najlepszą ofertę cenową https://www.mystic.pl/produkty.htm?search_text=nightwish+vehicle+of+spirit Trzeba napisać list do Św.Mikołaja ;)
  3. 3 points
    13. Ogcocephalus darwini Należy do słabo poznanych ryb głębinowych z rodziny ogackowatych. Wybrany przeze mnie gatunek jest endemitem wód u wybrzeży Wysp Galapagos. Piękne, czerwone fluorescencyjne usta czynią naszego bohatera niesamowitym cudakiem, naukowcy głowią się do czegóż one służą. Prawdopodobnie działają jako wabik na małe skorupiaki i małże. Ryba ta praktycznie nie pływa, nie posiada pęcherza pławnego. Kroczy sobie po dnie morskim (wszystkie płetwy są zmodyfikowane) w poszukiwaniu zdobyczy. Ciało jest grzbieto-brzusznie spłaszczone, łuki skrzelowe zredukowane do dwóch po każdej stronie. Taki to, osobliwy Ocenaborn co pływać nie potrafi. Nie on jeden. 14. Histrion Ten świetnie maskujący się cwaniaczek z rodziny antenariusowatych woli dryfować w kępie gronorostów zamiast aktywnie pływać. Należy przyznać, że mimetyzm jest domeną tej ryby. Dostosowanie barw do otoczenia, nie stanowi problemu. Histrion jest bardzo drapieżny. Dzięki wabikowowi nad oczami, przyciąga swoje ofiary nie ruszając z "łódki". Elastyczne mięśnie szczęki, pozwalają połknąć mu zdobycz nawet większą od siebie. Charakter histriona przejawia się podczas godów. Jest tak agresywny, że niekiedy zabija swoją partnerkę. Świętując 18-stą rocznicę Oceanborn, składam hołd Tuomasowi Holopainenowi. Wcale mu się nie dziwię, że chciał zostać biologiem morskim, badającym nieznane głębiny... ;)
  4. 3 points
    Nowy numer od Epici Fight Your Demons :) Jest moc ;) PS. Podobno 6 bonusowych numerów zostanie ogółem wydane na światło dzienne ;)
  5. 2 points
    Długo czekałem na ten utwór i się nie zawiodłem! Jest po prostu genialny i nie rozumiem dlaczego nie znalazł się a albumie! Prawdopodobnie ograniczenia pojemności dysków o tym zdecydowały... Niemniej jednak cieszę się, że zespół postanowił podzielić się jednym z bonusów. ;) Wygląda na to, że fizyczna wersja płyty jest dostępna dla posiadaczy biletu VIP na koncerty: https://www.discogs.com/Epica-Fight-Your-Demons/release/9348082
  6. 1 point
    To jest moja twórczość. Muszę coś wcześniej jednak powiedzieć - ja tak wszystkiego nie piszę. Ta książka... hm, wystarczy, że powiem, że za dużo jest w niej wykrzykników i za mało opisów. Dlatego, że chciałam spróbować, jakbym pisała w takim stylu. Mam jednak nadzieję, że komuś to się spodoba. Aha, pewnie niektórzy ludzie na forum wiedzą, co to jest Dave Mustaine - sorry, ale mocno się z niego nabijam. Ok... no to proszę: "Z łazienki dobiegał lekko ochrypły śpiew i szum wody, która lała się zdecydowanie za długo. Pamela pokręciła ze zrezygnowaniem głową i sięgnęła po tosty, roztaczające swą niezwykłą woń; wyciągnęła je z tostera i ułożyła na talerzu. Na patelnię wbiła cztery jajka, dodała kilka plastrów boczku, i gdy jajecznica się ścięła, zrzuciła ją na ten sam talerzyk, gdzie już nieco pod stygły tosty. Śniadanie uzupełniła kawą z mlekiem. Kiedy obskrobywała w zlewie patelnię, do kuchni wszedł Dave Mustaine - jej mąż. Długie, już nieco siwiejące rude włosy były mokre i związane w kitkę. Mężczyzna przybrany był w szlafrok, nieco przykrótki - ukazywał on kolana i owłosione łydki. - Witaj, Pamelo! - zawołał radośnie, podśpiewując nadal "A Tout la Monde". Przysiadł na krześle, opierając łokcie o barek. - Jak ci minął dzień? - Chyba ranek - mruknęła jego żona, siadając przy stole z kawą zbożową w dłoni. - Jest już dziesiąta. Nie spóźnisz się czasem na próby? - Chyba oni się spóźnią - wybuchnął śmiechem Mustaine. - Organizuję próbę generalną w salonie. - W salonie?! - Pamela wytrzeszczyła oczy. - No, co się tak na mnie patrzysz? - obruszył się Mustaine. - Nie naśmiecimy. - I nie rozwalcie lampy - westchnęła Pamela. - A także nie doprowadźcie do tego, aby się tu policja zjechała. - Dobrze, dobrze - machnął ręką Mustaine. W drugiej trzymał tosta, którego pogryzał ze smakiem. - Wyborny - ocenił. - Acz przydała by się nutka wanilii. - Wanilia? Z tostem? - Pamela nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Uniosła wysoko brwi. - To tylko taka aluzja była. Chociaż, możesz kiedyś wykorzystać ten pomysł i... Tego już dalej Pamela nie słuchała, gdyż zadzwonił telefon. - Electra? - zapytała. Słuchała przez chwilę. - Tak, jest. Jak, jak? Uhm. To dobrze, pokażę. Na pewno będzie zachwycony. Pa, to o czwartej? Rozumiem. Cóż, będziemy czekać. Wcisnęła klawisz, kończąc rozmowę i napotkała pytające spojrzenie Mustaine'a. - Electra dzwoniła? - zapytał. - Tak, zrobiła jakiś cover twojego utworu. - Taaak? - zapytał przeciągle Mustaine. - A wydawałem jej zgodę? Pamela spojrzała na niego z politowaniem. - Przecież to twoja córka. Może chyba robić covery twoich rzeczy. Dave wzruszył ramionami. Pamela odwróciła się i otworzyła szafkę, z której wyciągnęła cukier. Posłodziła sobie kawę. Kiedy Mustaine sie nadal nie odzywał, zaskoczona odwróciła się. Ujrzała swojego męża z niedojedzonym tostem w dłoni, policzkami wydętymi jak u chomika i zapełnionymi jajecznicą a także z nieobecnym spojrzeniem. - Co się stało? - przestraszyła się. Mustaine wyciągnął palec, nakazując ciszę. - Mam natchnienie - wybełkotał, strzelając na wszystkie strony jajecznicą. Zerwał się z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Zaintrygowana Pamela ruszyła za nim. Nagle przypomniała sobie szczegóły rozmowy z córką. - No i Electra przyjedzie dziś o czwartej - powiedziała głośno, idąc przez korytarzyk i otwierając drzwi do pokoju. Mustaine siedział przy komputerze i klikał w niego z zapałem. Widać było, że zacięcie pracuje. Pamela dokończyła słowa: - I ta piosenka nazywała się "A Tout la Monde". Dave wzdrygnął się. - Co?! - ryknął. - Dlaczego akurat tę?! Pamelę zatkała. - A... co z różnica? - zapytała słabo. Mustaine wstał z krzesła (niechcący go wywracając) i wybuchnął: - Jedna z moich najlepszych piosenek! Jak ona mogła! I wrzuciła ją do internetu?! Skalała imię naszej rodziny! - A skąd wiesz, może dobrze jej wyszło - próbowała złagodzić go żona. - A dobrze, dobrze, zobaczymy - Mustaine z gniewu wszedł w ironię. Podniósł krzesło i zasiadł. Po sekundzie pokój zalał się muzyką. Mustaine dyszał. - Jak ona śpiewa! - wykrzyknął. - I ten chłystek! Co za bezczelność! W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. - Otwórz - polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu i Pamela podbiegła do drzwi frontowych. Szarpnęła za klamkę i zobaczyła Dave Ellefsona, potocznie zwany Juniorem. - O, cześć - powiedziała. - Gdzie reszta? - Zaraz przyjdą - Ellefson wszedł do sieni. - Gdzie Dave? - W sypialni - nagle Pamelę coś tknęło. - Poczekaj w salonie, zaraz go ściągnę. Sprintem rzuciła się do sypialni, gdzie Mustaine pisał maila do Electry pełnego wyrzutu i wykrzykników. - Dave! - wykrzyknęła Pamela, z trudem łapiąc oddech. - Ubieraj się! - Przecież jestem ubrany - mąż spojrzał na nią zaskoczony. - Jesteś w szlafroku! A już Ellefson przyszedł! Rozległ się kolejny dzwonek. - Otwieraj - polecił małżonek głosem jak spiż. - Poczęstuj kawką, ja się ubiorę. Pamela z duszą na ramieniu zaprosiła resztę zespołu na kanapę i kawę. Wszyscy się rozsiedli i raczyli napojem. Chris Adler mieszał kawę widelczykiem, a łyżką jadł ciastko. Chyba mu się coś poplątało ze zdenerwowania, gdyż następnego dnia miał być koncert. - Kiedy Mustaine przyjdzie? - zapytał Ellefson. Wtem wszyscy usłyszeli psyknięcie i zobaczyli dłoń Mustaine w szparze w drzwiach, kogoś przywołującą. Pamela z rumieńcem zakłopotania opuściła towarzystwo i wyszła na korytarz. Tam czekał na nią ubrany Mustaine - w T-shirt, spodnie. Był jedynie bosy. - Gdzie są moje skarpetki? - zapytał zdenerwowany. - Załóż buty na gołe stopy - zaproponowała Pamela, ale tak władczo, że Mustaine nawet nie myślał protestować. - I pośpiesz się, do cholery jasnej! - No dobrze, dobrze - mruczał do siebie Mustaine, wbijając tenisówki na wielkie stopy. - Nie wiem czemu zawsze się tak na mnie wkurzasz, choć nic złego nie robię... Pamela weszła z powrotem do saloniku, zamykając za sobą drzwi i tym samym kończąc rozmowę. Po chwili wszedł skruszony Mustaine. Przysiadł na boczku kanapy i westchnął cichutko. Nie pozwolono jednak mu się tak wzruszać. - Dave! - krzyknął Kiko. - Czy już skończyłeś miksować te utwory?! - Ja, ja, ja - zająknął sie Dave. - W sumie to tak, ale sami musicie sprawdzić, czy jest dobrze - tu zrobił zaniepokojoną minę. Nikt jej nie dostrzegł, bo wszyscy ruszyli - gadając, śmiejąc się i rechocząc do gabinetu Mustaine'ea. Za nimi dreptał speszony gospodarz, usiłując wepchnąć do szafy szlafrok zostawiony kompromitująco na środku podłogi i wkopnąć pod szafę wczorajsze ubrania (nie mówiąc już o trzech pustych pudełkach po pizze i dwóch niezupełnie pustych puszkach z piwem). - No, włączaj - Chris machnął zblazowany dłonią. Dave trzęsąc myszką kliknął jakiś folder, a potem jeden z piętnastu linków. - Co to za utwór? - w przeciwieństwie do Adlera, Kiko był bardzo podekscytowany. - Dddeath ffrom Wiwithinn - powiedział drżącym głosem i czekając, aż się program załaduje, przysiadł na biurku. - Nie jąkaj się - rozległ się przenikliwy szept Pameli. Dave poczerwieniał zawstydzony. Rozległo się kilka pierwszych dźwięków. Ostre łomotanie perkusji, z delikatnymi wirującymi solówkami gitar. Dave wyraźnie się odprężył. Kiedy jednak do utworu dołączył wokal, coś zaczęło się psuć. - Chręrrręęrrdeathchrrfromzzzii - rozległ się dziki pisk z głosników. Chris zatkał uszy, a Kiko, który stał najbliżej głośników, odskoczył od nich zajęczym susem, wpadł na Pamelę, która z głośnym "Boże!" wpadła na regał z kasetami. Rozległ się kwik, wrzask, dzikie jodłowanie, przerywana histerycznym chichotem Adlera. Mustaine nie wiedział co robić - ratować żonę przygniecioną ciężarem regału, zrugać Kika za wywrócenie Pameli, uciszać Chrisa, czy wyłączyć utwór, produkujący coraz głośniejsze jęki i wycia, które powstały nie wiadomo jak. - Cisza! - wrzasnął wreszcie. - Zamknąć się wszyscy! I wyłączył program. - Pomocy! - krzyczała Pamela. - Dave, pomóż mi! Nie wiadomo czemu jednak Kiko jej pomagał - co prawda nieudolnie. Podnosił regał tak, że z jednej strony parł nim w szafę, przez co starania spełzły na niczym. - Czekaj, czekaj - Dave podszedł i ujął w dłonie mebel. - Ty z jednej strony, ja z drugiej. No, właśnie tak! Głośny wrzask Pameli i stukot spadających kaset na nią tak wstrząsnęły Kikiem, że puścił regał, który zwalił się z niepokojącym trzaskiem pękającego drewna wprost na gospodarza domu, który z głuchym jękiem "Umieram!" upadł dramatycznie na dywan."
  7. 1 point
    Śniegi stopniały, przybyli Wikingowie ;) [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=un8-LWqs7YU
  8. 1 point
    Och, kochani :D ! Pozdrawiam Was serdecznie! Cudownie wyglądacie! Wrocław rządzi, bo nawet sama Tarja pochwaliła się pięknymi prezentami jakie tam otrzymała! Oj będzie nas wspominać gdy otworzy te słoiczki i będzie czytać i oglądać album o Polsce ;)! Również przymierzam się do relacji, ale dajcie mi jeszcze trochę czasu ;)!
  9. 1 point
    Tym razem, na stronie Xandrii, można przesłuchać zapowiedz pięciu akustycznych utworów z bonusowego CD. 1. Call of destiny 2. Dark Night of the Soul 3. In Remembrance 4. Sweet Atonement 5. Valentine Epica wyznacza kierunki ;) A raczej Joost van den Broek.
  10. 1 point
    Z dumą prezentuję najnowszy teledysk do utworu który promuje nowy album Crystal Viper który ukaże się w Lutym 2017 roku ,każdej kapeli która wraca po długiej przerwie życzę takiego powrotu jaki zaprezentował nam Crystal Viper [video=youtube]http://https://www.youtube.com/watch?v=caPi0V_5Tvs&feature=youtu.be
  11. 1 point
    Dzięki Nightfall za recenzję ,co do melodyjek z radia to ja osobiście wolę gościa grającego np ciszę albo Amazing Grace ,niż puszczanie songu z mp 3 i najczęściej są to melodie nie mające wspólnego z pożegnaniem np Barka i inne dziwne pieśni ,a te karteczki to niedawno weszły do branży i są tak na prawdę dla marketingu firmy . A więc przechodzimy do kolejnego rodzaju pogrzebu ,dziś tematem notki będzie pogrzeb urnowy .Na początku co nieco o Krematoriach w Polsce .Gdy nie było krematorium w Polsce kremacje odbywały się najczęściej na Słowacji ,pierwsze w Polsce Krematorium powstało w Poznaniu i Warszawie ,w 2016 roku było już ponad 30 krematorium w całej Polsce .Teraz postaram się Was poprowadzić przez cały proces kremacji oraz sam pogrzeb urnowy ,a więc zacznijmy od początku ,mamy w lodówce ciało zmarłego którego rodzina podjęła decyzję o skremowaniu ,a więc z ciała wyciągane są wszystkie sprzęty i elementy które mogą wywołać efekt Pop Corn tzn bajpasy ,protezy endoprotezy ,szyny śruby z kości ,zastawki serca stymulatory serca i mózgu itd .gdy to mamy gotowe umieszczamy denata w lodówce .i dobieramy trumnę kremacyjną drewnianą kartonową lub wiklinową ,czym ona się różni od zwykłej trumny ,a tym że pozbawiona jest m in metalowych okuć i antab a także najczęściej jeżeli drewniana jest ona nie pomalowana lakierem ,oraz dobieramy urnę którą wybiera rodzina gdy to mamy szykujemy denata do wędrówki do pieca kremacyjnego ,najczęściej przed włożeniem do trumny kremacyjnej zmarłego się ubiera choć zdarza się że owijany jest on całunem ,co krematorium to obyczaj .Gdy zmarły ląduje w kremacyjnej trumnie i mamy urnę w którą umieszczone będą prochy ,pracownik z rodziną zmarłego ustawia datę kremacji .Gdy nadchodzi dzień kremacji najczęściej na tą część nie jedzie cała rodzina jak na zwykły pogrzeb ,ale 2-3 osoby ,w zależności czy firma posiada krematorium odpada transport trumny z denatem do krematorium ,Pierwszym etapem pogrzebu jest ostatnie pożegnanie zmarłego w trumnie ,odbywa się w specjalnie przygotowanej salce obok pomieszczenia właściwego z piecem .Kolejny etap kremacji jest wprowadzenie na wózku trumny do śluzy za którą znajduje się palenisko pieca (ta część pogrzebu jest odpowiednikiem chowania trumny do grobu a więc pochowanie urny po kremacji nie można podciągać pod zam pogrzeb ,w Polsce niestety traktowane na równi z pogrzebem trumnowym ,co jest błędem ),tą część kremacji rodzina ogląda przez szybę albo na ekranie telewizora ,choć z wiadomych względów rezygnuje często z tego etapu .Gdy trumna znika za śluzą pieca dochodzi do spalenia ciała ,ciało nie jest poddane otwartego ognia tylko temperatura w piecu doprowadza że ciało wyparowywuje i pozostają tylko kości ,po zakończeniu procesu kremacji zbiera się z paleniska i umieszcza w młynku który rozdrabnia szczątki do postaci prochów i umieszcza się je w urnie którą się szczelnie zamyka .Po tym najczęściej kilka dni później do pogrzebu urnowego który od trumnowego różni się kilkoma sprawami ,po pierwsze urnę można umieścić w kilku miejscach w odróżnieniu od trumny ,można umieścić ją w grobie ziemnym jak trumnę z tym że grób urnowy jest płytszy niż trumnowy ,albo urna może wylądować w kolumbarium które jest najczęściej wolno stojącym budynkiem z szufladkami na urny albo jest ścianą np bramy cmentarza ,jest jeszcze 3 opcja rozsypania prochów na polach pamięci ,z tym że prochy nie są rozsypywane jak ziarno nad ziemią tylko kopany jest dołek do którego wsypuje się prochy .Chyba wszystkie etapy pogrzebu urnowego przedstawiłem ,a więc zapraszam do dyskusji i zadawania pytań .
  12. 1 point
    Hej, raz na jakiś czas wrzucę tu coś spoza repertuaru NW i Sabaton, co będzie się dało zaśpiewać po polsku. Jeżeli ktoś chce, żeby zrobić tłumaczenie jakiegoś konkretnego utworu, proszę o sygnał. A zacznę od czegoś absolutnie nierockowego: Barbra Streisand - Evergreen Miłość*... jak poduszeczki puch, Miłość*... jak rannej bryzy dmuch Jedną, która w dwojgu gra... Znajdę z tobą ja... (*trzeba zmieścić w „Love”) Wierzę że, niczym spod śniegu kwiat Miłość wzrośnie i rozkwitnie tak Wiecznie młoda, świeża wciąż, Kiedy w dwojgu brzmi... Każda noc dla nas tą pierwszą jest, Każdy dzień jest początkiem... Taniec dusz, gdzieś w przestworza niósł je, niósł! Ich ciepło pobudza, bo w nas blask miłości lśni! Dwa życia, jeden blask, Kwiatu kielich i zorzy brzask Żeglujemy w górę wraz Tej miłości nie odmieni czas Tak wiecznie młodej, świeżej wciąż...
  13. 1 point
    Ohohohoho, ale lista... TPR w ogóle nie znam, a Metallica trochę musi mi popracować z tyłu głowy; na razie to musi wystarczyć: URIAH HEEP - Lady in Black można sobie wyobrazić dowolną wokalistkę NW w czarnej kreacji scenicznej ;). Poza tym tekst również daje możliwości wielorakich interpretacji, podobnie jak dzieła naszego ulubionego Finnbandu. Gdy przyszła, był poranek Niedzielny był poranek, Jej długie włosy mroźny rozwiewał wiatr. Jak mnie znalazła, nie wiem, W ciemności ślepo szedłem Pośród zniszczeń w walce, której wygrać nie mam żadnych szans. Spytała kim mój wróg jest, Odparłem “żądza ludzkich serc Mordować swych współbraci tak jakby nie istniał Bóg” Poprosiłem “daj mi konie Bo wrogów w ziemię wdeptać chcę.” Z tak wielką pasją chciałem przerwać ludzi zbędną śmierć. Ona jednak nie chce dalszych walk Co dzikie bestie czynią z nas Tak łatwo zacząć je, a później skończyć nie da się. Jest matką wszystkich ludzi wszak I poradziła mądrze tak, Że dalej bałem się iść sam, prosiłem “przy mnie bądź.” Och, Pani, podaj dłonie swe, U twego boku spocząć chcę, Odrzekła „Spokój w wierze miej” i życie dała mi. “Nie w liczebności siła, Źle myślisz” – tak mówiła, „Lecz gdy mnie będziesz potrzebować zaraz zjawię się” To rzekłszy w dal odeszła wnet Choć nie wiedziałem co mam rzec Tak stałem patrząc jak w oddali znika czarny płaszcz. Mój trud łatwiejszy nie jest Lecz wiem, że już nie jestem sam Znajduję nową pasję, gdy wspominam tamten dzień. Gdy ona zaś odwiedzi cię Jej mądrość w swoje serce wlej Odwagę od niej weź jak dar, Ode mnie skłoń się jej...
  14. 1 point
    Takie rzeczy to się powinno wrzucać podczas Wielkiego Postu, a nie przed Bożym Narodzeniem, no ale cóż... GETHSEMANE Nie bij dla mnie w dzwony, Ojcze, Lecz kielich cierpienia odsuń od mych ust. Nie zsyłaj zbawcy, by leczył świat, Lecz Anioła, zwiastuna snów… Nad trzykroć tak modliłem się, Byś widział żem samotny jest… … nie moja lecz Twa wola bądź!... Budzisz się, lecz gdzie jest grób? Czy Zmartwychwstanie zawita tu? Choć Pan ze mną łka, Za tobą szlocham ja… W objęciach Bestii Znów Piękna jest Kolejna baśń i bezkresny sen… W twych oczach widniał raju blask Twój uśmiech niósł słońca brzask. Więc wybacz, nie wiem co ja z tego mam, Że w ogrodzie udręk tkwię sam… Ból straty niósł prawdę tę, Że za tym łkam, co zachować chcę… Budzisz się, lecz gdzie jest grób? Czy Zmartwychwstanie zawita tu? Choć Pan ze mną łka, Za tobą szlocham ja… „Choć wcześniej nie znałem cię, Choć drogi rozeszły się, Lecz nadzieja, miłość, ból twym pięknem są dziś, Dały cię mnie, aż do końca moich dni...” Bez ciebie… bez ciebie… Poezja we mnie martwa jest…
  15. 1 point
    Napisałam ostatnio opowiadanie. Jest dosyć krótkie, napisane zupełnie innym stylem, niż to, co tu na początku wrzucałam ( jak teraz stwierdzić, moje bzdety o Mustaine'u były głupie jak nieszczęście) i żeby się trochę zrehabilitować w waszych oczach, wrzucam to oto. Dedykuję to LucidDreamer'ce, jako że tak często wrzuca swoje teksty, opowiadania itd., że stwierdziłam, jakoby mogłabym jej też coś swojego pokazać. Mam nadzieję, że się spodoba, choć nie mam o tym jakoś zbyt wysokiego mniemania: "Szedłem wolno, noga za nogą, ale się nie zatrzymywałem. Wysokie topole szumiały delikatnie, podzwaniając dwukolorowymi listeczkami niczym srebrnymi dzwonkami. Ich mocarne, grube pnie otoczone były ciasno przez rosnące leszczyny i młode dęby, obrośnięte soczystą zielenią. Niebo było pokryte zwałami ciemnych chmur, przypominających grube warstwy szarego śniegu. Słońce nie wychodziło zza obłoków, zbliżał się wieczór. Nie padał deszcz, ale w powietrzu wyczuwało się lekką mżawkę. Dziwnie mokry wiatr, przenikał przez kurtkę i nie powiedziałbym, żeby robiło mi się od niego cieplej. Udeptana trawa na ścieżce moczyła buty, przez co nic mnie nie ciągnęło do wchodzenia głębiej w jakieś chaszcze. Kolejny podmuch wiatru. Liście topól uderzyły o siebie, drzewo rozedrgało się w zieleni i srebrze. Spojrzałem do góry, wprost na ciemne, pofałdowane niebo i wciągnąłem zimne, wilgotne powietrze. Przeszedł mnie dreszcz i choć obiecywałem sobie przejść się jedynie na krótki spacer, zanurzyłem się głębiej w drzewa. Tuż obok ścieżki stał jakiś rozwalający się płot, obrośnięty mchem i pokrzywami. Nagle zobaczyłem starą stajnię. No tak, był to rozwalający się zabytek. Dach przypominał wzburzone fale, z odpadającymi i spadającymi przez dziury do wnętrza stajni starymi, glinianymi dachówkami. Ściany zbudowane były z łączących je wysokich, ceglanych słupów i pomiędzy nimi znajdującymi się pokruszonymi deskami. Małe okienka miały powybijane szyby, jeżące się ostrymi końcówkami. Zawsze ten widok przejmował mnie grozą i jakąś niezrozumiałą wściekłością. Próbowałem sobie wyobrazić, jak ta stajnia mogła wyglądać sto lat temu, albo teraz, odnowiona, gdyby komuś z wyższych organów miasta zachciało się coś z tym zrobić, ale przychodziło mi to z trudem. Wepchnąłem dłonie w kieszenie i tak jak zwykle, stanąłem w głębokim zamyśleniu przed dużym napisem kredą, na ścianie budynku "Teren Prywatny". Po raz pierwszy stwierdziłem, że jestem ciekawy, jak wygląda stajnia od wewnątrz. Zanim się obejrzałem, już parłem przed siebie, czując, jak mokną mi skarpetki i drętwieją pace u stóp. Byłem pewien, że właśnie w tej chwili adidasy przestały być dobre do dalszego użytkowania, ale machnąłem na to ręką. Pokrzywy mokrymi łodygami chłostały mnie po łydkach, a trawa i pnącza oplątywały się dookoła stóp, jakby chciały mnie powstrzymać do dotarcia do stajni. Nie odpuszczałem, co równało się tym, że w końcu stanąłem przed budynkiem, zadzierając głowę do góry i patrząc z niewyraźną miną na dachówki wysuwające się ze swoich ustalonych miejsc i grożące stuknięciem kogoś w łeb w najmniej odpowiednim momencie. Zawahałem się na moment. Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem mokrych, obślizgłych desek. Spróbowałem zerknąć do środka przez wyrwę w murze, ale zobaczyłem jedynie ciemność. W nosie wiercił zapach zgniłej słomy. Słyszałem jakieś przytłumione skrzeczenia ptaków w zaroślach, w oddali rozbrzmiewało szczekanie psów. Z tymi dźwiękami byłem na tyle obyty i do nich przyzwyczajony, że gdy ich zabrakło, cały zdrętwiałem, zaskoczony tą niespodziewaną ciszą. Odwróciłem się gwałtownie. I prawie krzyknąłem. Z dziupli jakiegoś drzewa wysuwała się jakaś postać. Nie wiedziałem, czy to kobieta, czy mężczyzna, choć bardziej obstawałem na to pierwsze. Wytężyłem wzrok. Owa postać wysunęła się z dziupli mniej więcej do połowy i wyciągnęła w moim kierunku długą rękę, o wąskich palcach. Twarz miała śmiertelnie bladą, a włosy opadały w kosmykach na czoło. Przybrana była w ni to suknię, ni koszulę nocną. Powiał gwałtownie wiatr, cisza wręcz dzwoniła w uszach. Drzewa ponownie się poruszyły, ich gałęzie wygięły w podmuchach wichru, ale nie wydały najmniejszego szelestu. A ubranie nieznajomej nie zmieniło się pod powiewami, nawet nie drgnęło. Nagle postać podniosła głowę i wbiła we mnie mroczne spojrzenie. Miałem wrażenie, jakbym zajrzał do wnętrza studni. I jakby ktoś mnie w nią popchnął. Wydało mi się, że wpadam w otchłań bez dna. Serce ścisnął mi lęk i wtedy zrozumiałem, że nie stoję naprzeciwko człowieka. Stoję na przeciwko ducha. Nie wiem, dlaczego tak zareagowałem, ale wrzasnąłem, odwróciłem się pobiegłem przed siebie, oszalały ze strachu, nie zastanawiając się nad tym, co robię sensownie, a co nie. *** Dopadłem do jakiegoś małego domku, o którym jedynie słyszałem, że mieszka tam jakiś bezdomny. Miałem wszystko gdzieś, nawet moja przysłowiowa nieśmiałość się ulotniła. Zatrzymałem się przed drzwiami z dykty i huknąłem w nie kilka razy pięścią. "Szybciej, proszę" błagałem w myślach, woląc spotkanie z jakimś bezdomnym, niż z tym kimś, kto czekał na mnie. Który mnie przyzywał. Dopiero po chwili zauważyłem dzwonek. Walnąłem w niego otwartą dłonią, nie oglądając się za siebie, przejęty irracjonalnym strachem, że gdy to spróbuję zrobić, poczuję na swoim karku dotyk zimnych palców. Wiem, że to głupie, ale zbyt dużo się naoglądałem horrorów. W końcu zaskrzypiał zamek, jakby ktoś lękliwie przekręcał klucz w zamku i drzwi uchyliły się na tyle, na ile pozwalał im łańcuszek na który były zamknięte, od wewnątrz. Zobaczyłem przed sobą fragment brunatnej, pomarszczonej tak bardzo, ze aż to wydawało się niemożliwe. I jedno, ciemne oko, błyszczące w dodatku jak latarka. - Może mnie pan wpuścić? - wykrztusiłem, drżąc z zimna i ze strachu. Złapałem dłonią drzwi i wepchnąłem przewidująco stopę w szparę, by staruszek ich nie zamknął. Dziadek spojrzał na mnie z lękiem i spróbował coś powiedzieć, ale z ust wyszedł mu jedynie niezrozumiały szept. - Proszę! - nacisnąłem z rozpaczą. Starzec zrezygnował z oporu, przesunął zasuwkę i wpuścił mnie do środka. Zatrzasnąłem drzwi i oparłem się o nie plecami. Rozejrzałem po pomieszczeniu - mały pokoik z żelaznym łóżkiem, zasłanym nie pierwszej czystości pościelą, przenośna kuchenka z turystyczną butelką z gazem, stary, zastawiony brudnymi naczyniami i butelkami po wódce stół, mała szafeczka, z drzwiczkami trzymającymi się na jednym zawiasie i podtrzymywanymi przed kompletnym oderwaniem, przez brudne od błota buciory. W jednej ścianie widniało szczelnie zasłonięte strzępem firanki okno, a drzwiczki w drugiej ścianie dawały przypuszczać, że znajduje się tam drugie pomieszczenie. Goła żarówka na długim, czerwonym kablu rzucała mrugające światło. Zmrużyłem oczy i dopiero teraz zorientowałem się, że stoję naprzeciwko staruszka. Był on niewysoki i tak kruchy, że miałem wrażenie, jakbym jedną ręką, bez wysiłku go zdołał przewrócić na ziemię. Ubrany był w za duży sweter w bure paski, za duże spodnie i takie same stare kapcie. Patrzył na mnie nerwowo i nieufnie. - Czego tu szukasz? - powiedział głosem podobnym do darcia papieru. Wzdrygnąłem się minimalnie i dopiero teraz poczułem gwałtowny przypływ nieśmiałości. - Bo... ja.. - zająknąłem się. - Widziałem kogoś - dokończyłem desperacko. - Kogo? - kontynuował przesłuchanie staruszek. - Jeśli powiem, że ducha, potwora, czy coś w tym stylu, pan mnie wyśmieje. Ale wiem, że nie wyjdę z tego domu, zanim się nie uspokoję - powiedziałem, mając już wszystko gdzieś. Odwróciłem się, przekręciłem klucz w zamku. Zorientowałem się, że trzęsą mi się ręce. - Dlaczego miałbym ci nie uwierzyć? - zapytał staruszek po chwili milczenie, jeszcze bardziej ochryple, niż przedtem. Usiadł ociężale na metalowym taborecie i pociągnął łyk z butelki. Skrzywił się. - Dzisiaj dużo rzeczy się dzieje - westchnął. Słuchałem go z niedowierzaniem. - Czy pan zaczyna sugerować, że ja nie jestem szalony, tylko naprawdę... kogoś tu widziałem? - nie mogłem w to uwierzyć. Dziadek skinął głową. - Zamordowano raz córkę tutejszego właściciela - powiedział sucho. - Dawno temu, ale i nie tak bardzo... Ja przynajmniej wtedy nie żyłem. Mój dziadek mi mówił. Jej ojciec bardzo to przeżył. Nie mógł znaleźć jej ciała, ale codziennie mu się śniła. Zwariował. Oszalał. Wygnał ze swojego domu całą rodzinę, a potem popełnił samobójstwo. Podobno po jego śmierci jego córka, a raczej jej duch zaczął się błąkać po lesie. Czasem odnajdywano tu ludzi na wpół martwych, którzy tracili zmysły, jakby coś strasznego zobaczyli. Nigdy nikt nic sensownego nie powiedział. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest zakopana ta córka. Wszyscy mówią, że jak się znajdzie jej ciało i pogrzebie na poświęconej ziemi, przestanie się błąkać po ziemi. Cały zdrętwiałem. Poruszyłem językiem w ustach, czując w nich przejmującą suchość. Przełknąłem ślinę, powstrzymując cisnące się do głowy rozszalałe myśli. Widziałem tę córkę? Jej ducha? Dlaczego ona ukazała mi się w dziupli? Może tam jest ciało? Cały się wzdrygnąłem. W pokoiku było zimno, chłód ciągnął od nieszczelnych okien. Co ja mam zrobić? Myślałem gorączkowo, wpatrując się w dziadka, który wbijał wzrok w róg sufitu, mając nic nie mówiący wyraz twarzy. Mam pójść znów do tego miejsca, gdzie widziałem ducha i zajrzeć w głąb dziupli, gdzie znajdują się jakieś ludzkie kości, wygrzebać je, pójść na cmentarz i zakopać? - I co chcesz zrobić? - zapytał staruszek, po ciszy, która zapadła, tak jakby czytał mi w myślach. Wsadziłem rękę we włosy i przeczesałem je palcami. Westchnąłem cicho. - To, co muszę. Oderwałem się plecami od drzwi, sięgnąłem po klamkę. Zdziwiłem się, że się nie otwiera, gdy zdałem sobie sprawę, że to ja sam przekręciłem wcześniej klucz. Odkręciłem go w drugą stronę, zawahałem się przed naciśnięciem klamki. Co mnie czeka? W końcu, z dreszczem niepokoju, otworzyłem drzwi. Na dworze było bardzo, bardzo ciemno. Nad wierzchołkami drzew znajdowała się jakaś jaśniejsza poświata, ale nie nazwałbym jej rozpraszającej mrok. Chmury skłębiły się nad moją głową i puszczały drobniutkie, cieniutki strumyczki deszczu, mocząc mi ubranie i włosy. Zakląłem w myślach. Wyszedłem za próg i zapadłem się dwa centymetry w ziemi, w gęstym błocie. Wyrwałem z jego macek i tak już brudne i mokre buty i ruszyłem przed siebie, mając nieprzyjemne uczucie, że ktoś mnie śledzi. Że patrzy się na mnie zza krzaka, lub siedząc przylgnięty do gałęzi, wodzi za mną uważnym spojrzeniem, w którym jest tylko wyczekiwanie i pewność siebie. Oglądałem się za siebie, ale widziałem jedynie niewyraźne, zamazane jakby kontury drzew, których liście w mroku przypominały rozpyloną czarną mgłę, a pnie - grube, barwy kosmosu kamienne słupy. Niewidoczne wręcz w wysnuwającej się zza drzew mgle kosmyki traw ocierały mi się mokrymi kiściami o łydki, mocząc je złośliwie. Tak, to na pewno była złośliwość. Kierowałem się do stajni - widziałem jej zarys przed sobą, wielki i jakby groźny. Zatrzymywałem się niepewnie, chciałem wracać, ale coś sprawiało, że parłem naprzód. Nie wiadomo czemu, miałem wrażenie, że gdybym nie spróbował choćby odnaleźć ciała dziewczyny, jej duch prześladowałby mnie do końca życia. Ta możliwość napełniała mnie panicznym strachem. Nigdy bym nie chciał zobaczyć jej długich, bladych dłoni i głębokich oczu. To był za duży wstrząs jak dla zwykłego śmiertelnika. Podszedłem do stajni i serce zaczęło mi podchodzić do gardła. Wrażenie, że ktoś mnie śledzi, nie rozpłynęło się, tylko powiększyło. Miałem ochotę wziąć nogi za pas i uciec, nie oglądając się za siebie. Przycisnąłem dłonie do piersi i zagryzłem wargi. Tak strasznie chciałem się odwrócić... Zamiast tego skoczyłem naprzód parę susów. Liście chłostały mnie po twarzy, ale nie zwracałem na to uwagi. Po prawej miałem stajnię, naprzód drzewo, w którym zobaczyłem ducha. Był to - jeżeli mnie wzrok nie mylił - dąb. Dziupla z bliska wydała się raczej głębokim rozpęknięciem, jakby trafił ten pień niegdyś piorun. Kolana zaczęły mi się trząść, nie mówiąc już o podbródku. Strumienie potu spływały mi po skroniach, całym swym ciałem wyrywałem się jak najdalej, do domu, ale pomimo tego parłem naprzód. Przeciąłem trawę, przedarłem przez piekące niczym ogniem pokrzywy i zatrzymałem się u końca swej podróży. Poczułem, że zaraz runę na ziemię. Przed upadkiem chwyciłem się dłońmi pnia, wbijając sobie pod paznokcie korę. Zanim walnąłem kolanami w błoto, zdążyłem się powoli dźwignąć na nogi. Osłabły, mając już wszystko gdzieś, obmywany przez coraz bardziej powiększający się deszcz, poganiany przez tajemniczy wzrok i niecierpliwy szum liści, pchanym ostrym wiatrem, sprawiło, że nie ociągając się, podparłem się na jednej z gałęzi, stopę oparłem o korzeń i podciągnąłem się do góry, zaglądając w dziuplę. Jej wnętrze zarośnięte było paprociami i jakimiś roślinami. Serce, które na moment mi zamarło, teraz rozdzwoniło się coraz szybszymi uderzeniami. Zacisnąłem powieki i powiedziałem sobie w myślach "Czy ja jestem idiotą?". Odpowiedź, która się nasuwała, była twierdząca. Zimne krople deszczu wpadały mi za kołnierz i spływały po karku. Wstrząsnąłem się, dreszcz mnie przeszedł. Z trudem hamowanym obrzydzeniem, wyciągnąłem rękę naprzód i odgarnąłem z głębi jakieś liście. Były mokre, obślizgłe i wierzyłem gorąco, że zostawiły na moich palcach jakiś dziwny śluz. Powstrzymałem się, żeby nie wytrzeć ich o spodnie. Pojawiły się odruchy wymiotne, ale nie wiadomo czemu, czułem, że to jest obowiązek - odnaleźć kości i zrobić tej... dziewczynie pogrzeb. Nie jestem jakimś bardzo gorliwym katolikiem, a to, że tak niesamowicie wsiąkłem w tę sprawę, było dla mnie rzeczą niejasną równie bardzo jak to, że zobaczyłem ducha. I wszechwiedzącego staruszka, który pojawił się i powiedział mi wszystko, czego potrzebowałem. Odgarnięte liście pokazały wilgotną warstwę ściółki, pociętą wzdłuż i wszerz korzeniami i korzonkami drobnych roślinek, na niej zagospodarowanych. Dłoń drżała mi tak bardzo, że miałem wrażenie, jakby wstrząsane palpitacją palce miały zaraz odpaść. Zacisnąłem zęby i wbiłem czubki palców w miękką ziemię. Zanurzyłem całą dłoń i osłabły, zsuwając się po mokrej korze w dół, na trawę, odgarnąłem paćkę na bok. Podparłem się nogami, ściskając kolanami pień. Przestałem zwracać uwagę na to, co się dzieje wokół mnie. Zdeterminowany zanurzyłem łapę po łokieć i wtedy... Tak, czegoś dotknąłem. Czegoś twardego i zimnego, wręcz lodowatego, ziębiącego niczym kawałek lodu. Chwyciłem to i pociągnąłem do góry. Z trudem zdusiłem krzyk. Trzymałem ni to medalik, ni naszyjnik. Najlepiej nazwać medalionem. Prawie czarne od brudu, które było przyklejone do niego, z gdzieniegdzie prześwitującym złotem, w tych miejscach, gdzie syf ściągnąłem palcami. Oszołomiony wpatrywałem się w znalezisko. Wstrzymałem oddech. Mam kontynuować poszukiwania? Myśli biegły mi w głowie niczym opętane konie, dudniąc kopytami. Mam rozgrzebywać czyjś - bądź jak bądź - grób? Sama taka możliwość przejęła mnie zgrozą. Wsadziłem machinalnie medalion do kieszeni spodni. Zaraz - uspokoiłem się. To, że w pniu znajdował się medalion, wcale nie znaczy, że należał on do trupa i że drzewo jest puste. Ktoś wrzucił ten naszyjnik do środka, albo jeszcze z innych powodów się on tam znalazł... Na pewno nie mam prawa przerywać w połowie roboty. Nie odnalazłem w sobie jednak sił. Złapałem się najniższych gałęzi, podciągnąłem do góry i w jednej chwili podnosząc się pół metra w górę, zerknąłem do dziupli, prosto w dół wygrzebanej przeze mnie dziury. Przez chwilę poczułem lęk - jakbym puścił się uchwytów, runąłbym prosto na tę... wyszczerzoną do mnie czaszkę. - A! - krzyknąłem zszokowany. Puściłem się gałęzi i runąłem na ziemię, wprost na tyłek, gdzieś w jakąś brudną kałużę. Zakląłem pod nosem i nagle... Uspokoiłem się. Wzrok, wpatrujący się we mnie dotychczas, jakby zniknął. Jakaś ulga spadła mi na serce. Nareszcie spokój. Odetchnąłem. Za mną rozległy się kroki, a ja nawet nie nie podniosłem z tej kałuży. Nie czułem zimna, uśmiechałem się tylko jak głupi. Kroki nie sprawiły, bym się podniósł, dopiero gdy zobaczyłem mojego sąsiada policjanta, oprzytomniałem. Przekręciłem się na kolana i dopiero wtedy podniosłem. Nogawki jeansów przykleiły się do nóg, uniemożliwiając chodzenie. Wiedziałem, że mam przed sobą zbliżającego się ostrożnie policjanta z dużą latarką w ręce, ale nie widziałem jego twarzy. Dopiero gdy przybliżył się o kilka kroków, a rażący strumień światła poraził mi oczy, zobaczyłem, jak jego szczupła twarz, osadzona w ramionach, jakby nie posiadał szyi, jest przerażona. Na mój widok wydał z siebie głośny, radosny wręcz okrzyk. - Jezu, dziecko! - zawołał. Potknął się, biegnąc, o jakiś korzeń, latarka wypadła mu z rąk na ziemię, wpadła do kałuży, która przed chwilą jeszcze była moim fotelem i zgasła. Podniosłem ją z trudem powściąganym uśmiechem i zapaliłem ponownie. - Chłopcze - powiedział ciszej policjant. - Gdzie byłeś? Twoja mama szuka cię... Nie było cię już bardzo długo, a i deszcz taki... Machnąłem ręką. Mało mnie to obchodziło. - Muszę coś panu pokazać - powiedziałem cicho, a on spojrzał na mnie zdziwiony. Podprowadziłem go do dębu i powiedziałem mu, by zajrzał do dziupli. Posłuchał mnie posłusznie, aż się zdziwiłem. Gdy odwrócił się, miał śmiertelnie bladą twarz a w oczach malowało mu się obłąkanie. - Co.. co to? - wyjąkał. Po czole zaczęły mu płynąć krople potu, jakby nie dość, że kropli deszczu było od groma. - Znalazłem szkielet - wyjaśniłem, nie wdając się zarazem w wyjaśnienia. - Z tej legendy, która u nas krąży. Może pan zadzwonić tam, gdzie będzie to potrzebne? By ją pochować? Sąsiad zacisnął usta, zrobił się bardziej zdecydowany. - Oczywiście - powiedział, a głos miał spiżowy. Wyciągnął telefon, wystukał numer i już odbierając, rzucił do mnie: - Ty już wracaj do domu. Jesteś cały mokry, brudny i wyglądasz, jakbyś się utopił w szambie. Dzień dobry, znaczy dobry wieczór! - wykrzyknął do osoby, która właśnie odebrała. Uśmiechnąłem się przepraszająco, jakbym to ja robił jakiś kłopot. Odwróciłem się i szybkim krokiem pobiegłem przed siebie. Deszcz jakby ustał, choć chmury nadal były gęste. Zrobiło mi się strasznie zimno, wbiłem więc ręce w kieszenie i biegiem przeciąłem odległość dzielącą mnie do drogi. Wyskoczyłem na asfalt i truchtem pobiegłem przed siebie. Nagle wymacałem w kieszeni spodni coś twardego. Medalion, jak mógłbym zapomnieć? Zganiłem się w myślach. Wyciągnąłem przedmiot na zewnątrz i przyjrzałem mu się. Odgarnąłem z niego błoto. Trzymałem oto w dłoni medalion wielkości orzecha włoskiego, ale płaski i w kształcie rombu, misternie upleciony z drobnych złotych żyłek ze złotym łańcuszkiem. Tak to przynajmniej wyglądało. Co ja mam z tym fantem zrobić? Nie zgubię go - postanowiłem stanowczo. Nie zniszczę. Nikomu nie oddam. Ale zatrzymam. I będę o niego dbać. Schowałem go z powrotem do kieszeni i pobiegłem przed siebie. Spojrzałem przed siebie i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Jak miło jest zrobić coś dobrego nawet dla osoby żyjącej przed stoma latami. W oddali świeciły okna mojego domu i sąsiadów. W jednym z nich ukazała się dziewczęca postać. Pomachałem do niej ręką. I wyszczerzyłem zęby." I koniec. Jak wrażenia? Czekam na krytykę i jakieś porady od osób, które będą miały czas i ochotę to przeczytać ;)
  16. 1 point
    Obecnie narysowałam zespół Sepultura, którym zaczynam się ostatnio fascynować. U mnie się tak dzieje - interesuję się zespołem, natychmiast muszę narysować ich członków. Wewnętrzny przymus :D Mam nadzieję, że komuś się spodoba, choć trochę mi się porozmazywał :dodgy:
  17. 1 point
    Narysowałam wokalistę Pantery - Phila Anselmo. Wiem, wyszła mi za duża głowa i trochę dziwne ręce, ale mam taki dziwne, miłe wrażenie, ze jest nieco podobny do prawdziwego Phila. A może ktoś wyprowadzi mnie z błędu..? No cóż, proszę - pan Anselmo idzie się zademonstrować ;)
  18. 1 point
    Hej, już się dawno w moim wąteczku nie odzywałam :P Tak trochę od czapy wrzucam portret członków Metallici, słuchając "Kill 'Em All, tylko bez Mustaine'a, a z Kirkiem i Johnem. Mam nadzieję, że zgadniecie, który to który :-D :sleepy: . Kolejny rysunek - wokalista The Cure ;) Jeszcze niedokończony, jutro wrzucę całość - gdy poprawie mu ubranie i podrasuję ogólnie ;)
  19. 1 point
    Następny kawałek. Proszę, jeśli jest to tak złe, że aż nie chce się wam komentować, to powiedzcie, przestanę wrzucać. "Dave siedział obrażony i skulony w fotelu. Nie wiedział, dlaczego cała rodzina go tak dręczy. Przecież zrobił wszystko, co chcieli. I nie wiedział też, dlaczego zespół ma do niego tyle wyrzutów. Próba generalna, która odbyła się w garażu, gdy tylko Ellefsonowi udało się ich rozdzielić, wypadła zupełnie dobrze. Album ma Dave zupełnie zmiksowany i należy go tylko przesłuchać ( żałosne pojękiwania w utworze "Death from Witchin" zostały mechanicznie usunięte), co teraz robiła cała rodzina i zespół. Cała rodzina - bo przyjechała Electra i Justis, a także chłopak Electry - Jeason Keatson, czy jakoś tak. Dave nigdy nie pamiętał, jak on się nazywa - wiedział tylko, że to on - ten chłopak - razem z Electrą zrobili cover "A Tout le Monde", co było wyjątkowo dużą złośliwością. Dave zatrząsł się ze złości, także mu smartphone omal nie wypadł z dłoni. Z goryczą zmierzył Jeasona wzrokiem, nazywając go w myślach "Gruboszyjnym". Kiedyś, gdy to powiedział na głos, Pamela zganiła go za obrażanie innych ludzi, więc teraz Dave był cicho. Jeason siedział obok Electry. Obok! Dave poczuł się tak, jakby ktoś podłożył mu szpilki pod siedzenie. Teraz miękki fotel, z jednej strony osłonięty lampą na stojaku, a z drugiej regałem nie wydawał mu się przyjemnym miejscem do odpoczynku. W centrum salonu na dwóch kanapach rozsiedli się członkowie Megadeth. Przybierając ważne miny słuchali albumu "Dystopia" i mądrze kiwali głową po każdym utworze. Dave poczuł się niedoceniony - to on zmarnował tyle nocy, tyle głosu i gitary dla tego albumu. To on wszystko zrobił! A nikt na to nie zwraca uwagi! Jest niedoceniany i nikt go nie kocha. Zawsze tak było. Dave zwrócił swój rozżalony wzrok ku Electrze. Ta jednak chichotała i gadała Z Gruboszyjnym, który również chichotał. Justis siedział w fotelu i z ponurą miną zawzięcie coś kilkał na laptopie. A Pamela? Dave poczuł coś na kształt nadziei. Może to ona go pocieszy i ukoi jego zszargane nerwy? Nie, skąd. Ona nosi kawę i ciasto, myje talerzyki, gada z Electrą, przytula Justisa, i w ogóle ingeruje się w życie towarzyskie, nie zwracając uwagi na swojego męża, przyczajonego w kącie, z żałosną miną, dużym siniakiem na czole, nie wspominając o wiele zadrapaniach, które zarobił, walcząc o jej honor przecież! Nie, ona siedzi i z tajemniczym uśmieszkiem zagaduje Gruboszyjnego. Dave nie wiedział, że zaraz coś się wydarzy. Kiedy zastanawiał się, czy do Gruboszyjnego bardziej pasowałoby przezwisko Wkurzający i Lalusiowaty Małolat, rozległ się trzask szyby i dziki wrzask. - A! - pisnął Gruboszyjny i wskoczył Electrze w ramiona. Ona przygnieciona jego ciężarem, runęła na stolik kawowy. - Allah Agbar! - ryknął jakiś facet z kominiarką na twarzy, który właśnie wskoczył przez okno do pokoju. Wyrwał nóż zza pasa i rzucił się na Justisa, który odbił cios swoim laptopem. - Dave! - wrzasnęła histerycznie Pamela, po czym rzuciła w bandytę zestawem kryształowych talerzy. Facet runął na ziemię wśród okruchów szkła. - To jest jeden - powiedział Dave powolnym głosem. Zastanawiał się, kto śmiał go zaatakować. Wtem usłyszeli kolejny dziki wrzask i do pokoju wskoczyło paru zamaskowanych mężczyzn. - Ratunku! - wrzasnęła Pamela, złapała Electrę za rękaw i obydwie wczołgały się pod stół. Gruboszyjny wrzasnął tak głośno i piskliwie, ze na chwilę wszyscy zamarli. To jednak dało Mustaine'owi chwilę do chwycenia noża, którym przed chwilą kroiła Pamela ciasto. Wielki napastnik rzucił się na Dave'a, który na oślep wymierzył mu cios. Ku zdziwieniu obydwóch, ramię bandyty pokryło się czerwoną smugą. - Umieram! - ryknął facet i upadł na ziemię. Dave rozejrzał się. Justis odpierał właśnie dwóch uzbrojonych facetów za pomocą krzesła. - Nie bój się synku! - chuknął Dave, kopnął jakiegoś faceta (możliwe, że był to Gruboszyjny), który zagradzał mu drogę, chwycił czajnik z wrzątkiem i chlusnął nim w twarz napastnikowi.Wróg wrzasnął dziko i zamachał rozpaczliwie rękoma, wydając głośne dźwięki. Nic nie mówił, ale brzmienie jego głosu mogło nasuwać dziwne refleksje. - Uważaj! - wrzasnął Justis. - Za tobą, tato! Dave miał wspaniały refleks. Odwróciwszy się, zadał na oślep niesamowity cios karate, który ćwiczył już o sześciu lat. Już czterech facetów leżało pokonanych. Dave rozejrzał się jak pantera poszukująca ofiary. Niemal słyszał radosną muzykę, gdy w filmach wkracza dobry bohater do akcji i ratuje świat. Mustaine napędzany radosnym uczuciem, a nie jest takim łamagą, na jakiego wygląda, od razu spostrzegł, w jak niebezpiecznej sytuacji jest Pamela i Electra. Obydwie siedziały pod stołem kuchennym i na oślep zadawały miotłą ciosy wielkiemu, zamaskowanemu mężczyźnie. Był on przybrany w czarną szatę i biały turban. Ciemna kominiarka zsunęła mu się do połowy twarzy. Widać było wielki, czerwony, napuchły nos, któremu miotła musiała zadać cios i wściekłe oczka, niemal całkowicie zasłonięte przez grube, krzaczaste brwi srogo zmarszczone. - Allah Agbar! - wył facet próbując sięgnąć dłonią pod stół, jednak za każdym razem obrywał po gębie. W końcu chwycił blat i odrzucił go na drugi kąt pokoju, rozbijając kredens i ustawioną na nim drogocenną porcelanę. Chris, Kiko i Ellefson patrzyli się na wydarzenia z otwartymi ustami. - Za Pamelę! - wrzasnął Dave i rzucił się na bandziora, zbijając go z nóg i upadając prosto w szczątki mebli i okruchy szkła, oraz tego, co zostało z ciasta. Justis też coś krzyknął, ale jedyne, co zrobił, to, to, że zobaczył kolejnego napastnika, wielkiego faceta, który drobnymi kroczkami zbliżał się ku oknu. Trzymał przewieszony przez ramię jakiś tłumok. - Ilu was jest, do cholery jasnej?! - Justisowi czasem puszczały nerwy i dlatego zaklął. Jednak zobaczył, że facet nie atakuje, tylko wyskakuje z powotem na dwór. Nagle Justisowi zmiękły kolana. Ten tłumok, przewieszony przez ramię bandyty był... Jeasonem! *** - Kto to jest?! - ryknął Marty, wyrywając sobie pofarbowane loczki z głowy. - Kogo wyście tu przytargali, idioci skończeni?! To ma być Justis?! - Jest podobny - wyjąkał Muhammed. - Tak! Jest! - szalał Friedman, miotając się po pokoju. - Ale tylko waszych cholernych łepetynach! Czy on w ogóle wam przypomina Mustaine'a?! To jakis wieśniak! Gruboszyjny podniósł głowę i rozejrzał się omdlewającym spojrzeniem. - Gdzie jestem? - zapytał. Dobrze, że jeszcze nie zatrzepotał rzęsami. - A jak myślisz? - warknął Friedman. Gruboszyjny skulił się, pociągnął kilka razy nosem, a łzy zaczęły mu się wymykać na pucułowate policzki.Włosy miał potargane, ubrania w nieładzie, na czole dużego siniaka. - Proszę, nie róbcie mi krzywdy - załkał, wydymając usta w podkówkę. Spojrzał wielkimi oczami na Marty'ego, w których piętrzyły się wielkie i krystalicznie czyste łzy. Wyjąkał: - Moja mamusia... nie przeżyłaby tego! Friedman chrząknął. Wyraźnie smutek Gruboszyjnego zaczął mu wpływać na sumienie. - No dobrze, dobrze - odchrząknął. - Jak masz na imię, chłopcze? - Jeason - Gruboszyjny otarł oczy i wydmuchał nos w chusteczkę. - Ale Electra mówi do mnie "Jeasy" Friedman'owi zaświeciły się oczka. Wciągnął głośno powietrze przez zaciśnięte zęby. - Electra! - powiedział. - Znasz ją? - Tak, panie - chłopak zarumienił się, wbił zawstydzony wzrok w swoje buty. - Kim ona dla ciebie jest, chłopcze? - Marty przeobraził się ze wściekłego tyrana, w miłego wujka. Gruboszyjny westchnął. - Bardzo ją kocham - powiedział. - Ale nie wiem, co ona do mnie czuje. - Po prostu ci się podoba, tak? - zapytał Marty bezpośrednio. - Chcę, by była moją żoną - powiedział Jeason z godnością i spojrzał z góry na Friedmana. Marty chrząknął. - To... chwalebne - wykrztusił. Gruboszyjny skinął głową, wyraźnie dumny, ze swego światopoglądu. Nagle oklapł. - Tylko nigdy nie mam okazji jej się oświadczyć - szepnął. Arabusy patrzyli na niego z obrzydzeniem pomieszanym ze strachem, a Marty wyglądał, jakby ktoś mu zapalił w głowie żarówkę. - Chyba wiem, jak ci pomóc, chłopcze - powiedział szeptem. - Pomoże mi pan? - oczy Jeasona wzniosły się do góry i spojrzały na Friedmana z wdzięcznością. - Oczywiście - Marty ujął go za ramię i powiedział poufnym szeptem: - Najpierw musisz napisać list.... *** Electro! Spokojnie, jestem zdrowy i żyję. Ważne powody sprawiły, że nie mogę się wam pokazać. Nie bój się, że coś mi Arabowie zrobili. Elecro! Chcę Ci zadać ważne pytanie. Czy będziemy mogli spotkać się dziś o północy w Twoim ogrodzie? Pamiętaj, nikomu o tym nie mów. Proszę, zgódź się, a uszczęśliwisz mnie. Jeasy Electra otarła łzy, które pojawiły się w jej oczach od przeczytania liścika, który ktoś wrzucił jej przez okno. Jakie ważne pytanie? Electra przycisnęła sobie dłonie do szybko bijącego serca. Jakie? Electra zaczęła coś podejrzewać. Może... Nie, nie. Niech o tym nie myśli. Pewnie się zawiedzie... Jeason chyba nigdy by jej nie poprosił o rękę. Dla niego jest przyjaciółką... Nawet nazwanie się jego dziewczyną jest wyolbrzymione. Electra przycisnęła mocniej dłonie do piersi. Westchnęła głośno i spojrzała na zachód słońca. Dziś... Więc ma kilka godzin na wybranie ubrań i uczesanie się. Electra otworzyła szafę i zaczęła w niej gwałtownie grzebać. Biała sukienka z błękitnym pasem i złotą przepaską? Nie... Jeasy nie lubił białego koloru... Może różowa tunika z turkusowe jeansy? Hm... Może tak. A biżuteria? Złote paciorki czy perły? Lepiej się poradzić mamy. Electra na wszelki wypadek przebrała się w wybrane ciuchy, ujęła w dłonie naszyjniki i zbiegła po schodach na dół. *** Pamela skończyła odkurzać. Przez chwile jeszcze szkło gruchotało w rurze odkurzacza, ale można było stwierdzić, że po gwałtownej wizycie Arabów zapanował względny porządek. Względny - bo przed kanapą nie było stolika, regały były poniszczone i w miejscach, gdzie wcześniej stały, ziały puste dziury. Pamela westchnęła. Zawsze lubiła być estetyczna. Usłyszała lekki stukot kroków po schodach. "Electra" pomyślała Pamela, wyłączyła odkurzacz, odstawiła go pod ścianę i usiadła w fotelu. Odruchowo spojrzała na dywan, gdzie majaczyła czerwona plama. To była krew tego Araba - którego Dave zranił, chcąc ją, Pamelę, uratować. Teraz Arabów nie było, bo ich policja zgarnęła do więzienia, ale samo wspomnienie bohaterskiego Dave'a przynosiło przyjemność."
  20. 1 point
    Dzięki serdeczne, Lilijen! Już myślałam, ze nikt, nic mi nie powie ;) Pamiętaj, poprawiajcie błędy i mam nadzieję, że Marty Friedman przyciągnie paru fanów ;) Dalsza część: "Friedman wkurzony kopał jakiś kamyk na brudnym chodniku. Był głodny i zmęczony, a tu we wszystkich knajpach nikt nie chciał podać mu sushi. To było głęboko niesprawiedliwe. Może nie był Japończykiem, ale przyzwyczajenia żony spłynęły i na niego. Wyciągnął swojego nowoczesnego smartphone'a z kieszeni jeansowej kurtki i sprawdził na GPS, gdzie się znajduje. Nagle zatrzymał się podniecony. GPS wyraźnie mówił, że jest w miejscu... w którym podobno mieszka ten przeklęty Dave. Marty zgrzytnął zębami. Jakże nienawidził tego faceta! To ten Dave Mustaine sprawił, że wyrzucono go z Megadeth! Dłonie Marty'ego samoczynnie przybrały taką pozę, jakby zamierzały kogoś udusić. Friedman ruszył przed siebie, zatopiony w wspomnieniach. Grał w Megadeth, a kiedy udało mu się go powoli niszczyć, ten Dave się zorientował.... i - łatwo się domyślić. Upokorzenie zapiekło Friedmana tak mocno, że ten warknął, strasząc starą babuleńkę, drepczącą z naprzeciwka. - Cham! - mruknęła staruszka, ale Marty jej nie zauważył, ani nie usłyszał. Prawie potrącając przechodniów, wspominając gorzką przeszłość, wprost niespodziewanie znalazł się na przedmieściach La Mesa. Zaniepokojony rozejrzał się. Stał obok drogi, na chodniku, otaczały go wysokie, na oko bogate domy, mieszczące bogate rodziny. Jakieś stłumione wrzaski nadbiegały z jednego budynku, rozpływając się w powietrzu. Marty zatrzymał się i czujnie nasłuchiwał. Miał wrażenie, że słyszy znajome głosy. Kierując się słuchem, dotarł do jednego z domków. Przyjrzał mu się z podziwem. Aż gwizdnął. Budynek był piętrowy, zewnętrzne ściany parteru były wykładane kamieniem, pierwsze piętro - białą cegłą. Dachówka o ceglanej barwie, porośnięta bluszczem, nadawała jakiś przytulny klimat. Okna były duże, białe, z drewnianymi okiennicami. Działka była oznaką czyjegoś dobrego gustu - do drzwi, a raczej do ganku, prowadziła kamienna ścieżka, obrośnięta po obu stronach kwiatami i ziołami w barwach biało-fioletowych. Ganek był otoczony kępami irysów. Na podjeździe znajdował się wypasiony Aston Martin - lśnił blaskiem, reflektory błyszczały w świetle słońca. Wyglądał jak wprost z fabryki. Z jednej strony domu znajdowała się altana, otoczona drzewami, z pięknie umiejscowioną kuchnią polową. Marty poczuł ściśnięcie w żołądku, że czegoś takiego on nie ma. Już miał dotknąć klamki furtki, gdy usłyszał chrapliwe ujadanie jakiegoś psa. - A! - wrzasnął, mimo, że nie widział zagrożenia. Powstrzymał szczękanie zębów i rozejrzał się ostrożnie. Panicznie bał się psów. Nagle zobaczył zwierzę, które go przestraszyło. Cofnął się o krok. Na działce, którą przed chwilą podziwiał, stał wielki owczarek niemiecki. Wielkością przypominał młodą krowę. Z olbrzymich, ostrych zębów kapała mu ślina, a małe, przekrwione oczka patrzyły na niego, mówiąc coś typu "Ktoś ty? Jak zrobisz coś mojemu panu, zagryzę cię. Nie jadłem śniadania" Friedman przełknął ślinę i odchrząknął. Czuł jakiś dziwny ucisk w okolicach serca, które biło mu w przyspieszonym tempie. - Ddobbry piepiepiesekk - zająknął się. Dobry piesek obnażył kły jeszcze bardziej i warknął. Wyglądał jak nieźle wkurzona kupa mięsa, naszpikowana pazurami i zębami, mierząca go złowrogim wzrokiem. Nagle coś innego odwróciło uwagę psa. Drzwi domu otwarły się z trzaskiem i wypadło przez nie paru facetów, krzycząc: "Ratunku!", "Pomocy!" i "Mamusiu!". Marty podskoczył, lecz dzięki swemu nadzwyczajnemu refleksowi zdążył odskoczyć od furtki i przyczaić się w cieniu ogrodzenia. Za facetami wyskoczyła jakaś blondynka pod pięćdziesiątkę. Wymachiwała wałkiem do ciasta i krzyczała: - Wynocha! Przygotowujcie się do koncertu w psiej budzie, idioci!!! Jeszcze raz rozwalicie regał, a was poduszę!! To mówiąc, podbiegła do jakiegoś faceta, i walnęła go swoją bronią, po czym rozdzieliła ciosy pomiędzy resztę mężczyzn, którzy piszcząc i błagając o litość biegli w kierunku furtki. Pies przyłączył się do przedstawienia, gryząc facetów po łydkach i ujadając radośnie. "A jak sąsiedzi to widzą?" pomyślał zniesmaczony Marty. Nagle drgnął. Jeden facet miał rude włosy! Friedman przyczaił się w cieniu i wbił w tamtego wzrok pełen nienawiści. Tak, to był Mustaine. Nie ma wątpliwości. A ta baba?.. Jego żona? - A płytę wydawajcie sobie gdzie indziej!!! - wrzasnęła ponownie kobieta, odwróciła się i wróciła do domu, zatrzaskując drzwi. Mężczyźni, leżący pobici na ścieżce, zaczęli podnosić się z żałosnymi jękami skrzywdzonych niewinności. Friedman skulił się w ciemnościach, modląc się w duchu do Allacha, by nikt go nie zobaczył. *** Dave masował sobie guza dużego jak śliwka na czole i rozgoryczony myślał o swojej żonie. Czoło bolało go coraz bardziej i Dave miał wielką ochotę pójść do domu i nałożyć sobie na nie trochę maści - bał się jednak reakcji Pameli. Może ona stwierdzić, że wałek jest niewystarczającą bronią przeciwko niemu i chwyci... na przykład krzesło. Albo... talerze. Starą porcelanę. Dave aż zadrżał. "Nie, nie rób tego" poprosił w myślach, ale żona go nie mogła usłyszeć. - Dave, czemu masz taką okropną żonę? - jęknął Chris, rozcierając sobie stłuczone i bolące części ciała. Mustaine zdębiał. - Jak śmiesz! - wyrzucił z siebie zdławionym głosem i zamachał nerwowo rękoma. - Ona...ona... jest aniołem! - Ciebie też pobiła - zauważył Kiko, przerywając pochlipywanie w kącie ogrodzenia. - Proszę, zejdź z grządki - polecił Dave łagodnie i poprawił swoje miejsce na małej ogrodowej ławeczce. Nagle przypomniał sobie, co powiedział Kiko. Zmarszczył rude brwi. - Bardzo ją zdenerwowałeś tym atakiem. - To było niechcący! - W oczach Kika pojawiły się łzy. Dave się zakłopotał. On sam nigdy (no, prawie nigdy) nie płakał, a Kiko... wręcz przeciwnie. - Dave - rozległ się złośliwy głos Adlera. - Słyszałem, że kilka lat temu prawie się rozwiodłeś z tym swoim aniołem. Mustaine poderwał się z ławki, wdepnął w doniczkę, wyciągnął z niej nogę, potknął się o figurkę driady, zamachał rozpaczliwie rękami, wrzasnął urywanie, złapał równowagę (Ellefson mu pomógł) i stanął wreszcie pewnie. - Ja, ja, ja - głos mu dygotał. - To, to był kryzys małżeński! Ja, ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! Były tylko takie drobne nieporozumienia! - Tak, jasne - głos Chrisa był jasny i złośliwy. - Każdy wie, że Pamela ma trudny charakter - Nie dokończył, bo pięść Dave'a właśnie zatoczyła szeroki łuk i trzasnęła go w twarz. Na działce zakotłowało się, bo do bójki dołączył również Kiko. Ellefson stał i nie wiedział co robić. Nikt nie zauważył ciemnego cienia, który wyskoczył zza krzaków i oddalił się chyłkiem w przeciwnym kierunku. *** - Zrobicie to dla mnie, ok? - Marty pilnował się, aby nie drżał mu głos. Przywódca Arabów leniwie skinął głową i podniósł plik banknotów. Spojrzał na niego z lekkim uśmieszkiem i wyniośle schował go do kieszeni. Marty przełknął ślinę i poprosił Allaha o opiekę. - Zrobimy - potwierdził Arab i uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. - Dziękuję - powiedział z godnością Friedman i zaczął cofać się z ulgą do drzwi. Wizyta u tych nieucywilizowanych dzikusów sprawiła, że czuł się bardzo nieswojo. Bał się powiedzieć coś więcej, niż musiał, gdyż wielka pięść Ahmmeda Alego nauczyłaby go dobrych manier. - Czekaj, czekaj - Muhammed, wielki, umięśniony Arabus wstał z jakiegoś krzesełka i przeciągnął się. Górował nad Martym jakieś trzy głowy, co raczej się temu niższemu nie podobało. Cofnął się dwa kroki w tył i uśmiechnął nerwowo. - Słucham? - zapytał, starając sie, by głos zabrzmiał mu wesoło, jak podmuch letniego wiaterku w wiosenny poranek. - Gdzie mieszka ten facet? - zapytał Muhammed, wbijając wzrok w Friedmana. Ahmmed klasnął się w czoło. - Właśnie! - syknął. - Gdzie? Marty przełknął ślinkę i drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni bluzy notes i czarnym długopisem napisał adres. - Proszę - wyjąkał, wyrywając karteczkę i podając ją drżącą dłonią Muhammedowi, który zrobił głupią i jednocześnie zaskoczoną minę, i podał Ahmmedowi Alemu, który przyjął ją ze zdenerwowanym uśmieszkiem. Marty zaczął podejrzewać, że Arabusy nie potrafią czytać. Jako cywilizowany i nowoczesny człowiek, który zdobył wiele nagród w dziedzinie j-popu, miał wystarczająco duże poczucie taktu, by stwierdzić, że jakby napomknął w jakimś delikatnym słowie, niuansem o fakcie analfabetyzmu - natychmiast zostałby wciśnięty w ziemię za pomocą łap Muhammeda, czego żaden cywilizowany człowiek by nie uważał za dużą przyjemność. Ani nawet za małą. - L a - Ahmmed Ali sylabizując, wytężając wzrok brnął literka za literką. Muhammed patrzył na niego z pełnym podziwu szacunkiem. - Mm e ss aa - zająknął się. - La Mesa?! - prychnął. - Przecież my tu mieszkamy! - Czytaj dalej - powiedział Marty i Arab faktycznie po chwili natrafił na adres, który przeczytał z szerokim uśmiechem zadowolenia. - No - powiedział Muhammed i walnął radośnie cywilizowanego Marty'ego w łopatkę z taką siłą, że ten potknął się omal runął na ziemię. Zaraz jednak złapał równowagę i spojrzał na Araba z miną skrzywdzonego psa. - No, co? - obruszył się Muhammed." Opinie? :)
  21. 1 point
    To tłumaczenie powstało na prośbę Dave'a. Walking in the air W przestworzach spacer nasz, Księżyca światło wznosi nas... A ludzie w dole śpią Gdy my lecimy wraz... Tak mocno trzymam się, W ciemnego nieba głębię mknę, Odkrywam jak ten lot unosi z tobą mnie... W dole miga świat, Tysiące wiosek oraz drzew, Tysiące wzgórz i rzek, Strumienie, lasy też... Dzieci unoszą wzrok, Wielce dziwią się... W dole nikt oczom swym nie wierzy, nie Śmigamy w górze wciąż Pływając wśród zmrożonych chmur, Dryfując ponad szczyty Lodem krytych gór... Nagle ku głębiom mórz pikujemy w dół Wybudza się potężny stwór ze swego snu... W przestworzach spacer nasz, Po nocnym niebie płyńmy wraz, I każdy kto nas ujrzy, ten pozdrowi nas... Tak mocno trzymam się, W ciemnego nieba głębię mknę, Odkrywam jak ten lot unosi z tobą mnie...
  22. 1 point
    Spacerując w przestworzach Spacerujemy w przestworzach W blasku księżyca się unosimy Śpiący w dole ludzie nie widzą jak lecimy Trzymam się bardzo mocno Jadę na północnym lazurze Odkrywam, że mogę lecieć z tobą tak wysoko w górze Daleko w poprzek świata Wioski śmigają jak potoki Jak bory oraz wzgórza Jak szczyty drzew wysokich Dziecko wpatrzone ze zdziwieniem Wielce się dziwuje Z dołu każdy w górę z niedowierzaniem się wpatruje Pływamy w mroźnym powietrzu W przestworzach surfujemy Nad lodowymi gór szczytami Unosząc się dryfujemy Wtem zniżamy się blisko oceanu głębokiego Budząc tym samym ze snu potwora potężnego Spacerujemy w przestworzach W blasku księżyca suniemy statecznie A każdy kto nas widzi pozdrawia nas serdecznie Trzymam się bardzo mocno Jadę na północnym lazurze Odkrywam, że mogę lecieć z tobą tak wysoko w górze
  • Member Statistics

    • Total Members
      1166
    • Most Online
      1079

    Newest Member
    Miltonreinc
    Joined
×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.