Pełna najgorszych myśli, zniechęcona po tandetnej szmirze, jaką okazało się (jak przeczuwałam) "Przeklęte Dziecko" wybrałam się z Izzym ostatnio na "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" i, przyznaję z pochyloną głową, to była prawdziwa frajda!
BEZ SPOILERÓW MOŻNA BEZPIECZNIE CZYTAĆ
Oczekiwałam kolejnej pomyłki, a tymczasem film był całkiem dobry. Wiadomo, że kierował się schematem typowym dla filmów, mających zarobić krocie; typowy bohater, zwroty akcji, paczka przyjaciół, trochę sentymentu, jakiś żarcik... Ale, moim zdaniem, była to mieszanka stokroć lepsza niż, to co twórcy zrobili z ostatnimi częściami HP. Być może brak książki, powieści, na której można by się oprzeć zadziałał na korzyść, bo nie było czego okrajać.
Główny bohater na plakatach boleśnie skojarzył mi się z typowym bożyszczem dziewcząt dwudziestego pierwszego wieku; wiecie - uroczy chłopaczek z grzyweczką w kolorowych, hipsterskich ciuszkach, ale już go za to przepraszam, bo jest o wiele lepszym protagonistą niż Harry Potter. Takim nerdem w stylu Luny Lovegood skrzyżowanej z Hagridem. :D Jest sympatyczny i zdumiewająco szczery.
Tym razem mrocznym potworem w tle nie jest Voldemort, ale jego poprzednik - Grindelwald, a także jeszcze inna tajemnicza siła siejąca destrukcję. Wszystkiemu zaś nadaje oldschoolowy klimat rok 1926 i zdumiewająca nietolerancja społeczność czarodziejów z Nowego Jorku.
O efektach specjalnych się nie wypowiem, bo nigdy o nie nie dbałam.
Do dubbingu, jak zawsze średniego, szybko przywykłam (po tylu częściach HP już mi nie wadzi aż tak, a nie wybrałam napisów, bo przy filmach, w których dużo się dzieje czytanie napisów mogłoby mnie pozbawić pewnej frajdy podziwiania fajerwerków).
Muzyka Jamesa Newtona Howarda to miód! To takie połączenie Elfmana, Williamsa i solowego albumu Tuomasa z jazzowymi naleciałościami. Miłe dla ucha.
Film wydawał mi się w zapowiedziach jakiś familijny, zbyt słodki, kolorowy, a tymczasem zawierał w sobie elementy mroku... tego dobrego, powodującego delikatne ciarki mroku rodem z "Księcia Półkrwi", ale tylko momentami. Zwierzaki były urocze, a wnętrze walizki zjawiskowe... odniosłam uczucie przestrzeni niczym z "Atlasu Chmur".
Wspomnienia z filmu impulsywnie notowane to: coś jak hołd dla życia żyjątek w stylu albumu NW EFMB, uczucie tej przestrzeni z "Atlasu Chmur", coś creepy i coś przerysowanego z Tima Burtona oraz sporo magii takiej, jaka byłą zawsze w świecie HP.
Nie jest to super ambitny film, ale jest przyzwoity i zapewnia zabawę, a w każdym razie mi ją zapewnił, a poszłam tam nastawiona dość negatywnie.
Scenariusz Rowling jest na pewno lepszy niż ten z "Insygniów", gdzie co jakiś czas raczono mnie tekstami typu: "musimy to zakończyć", albo "mogę to kontrolować albo nie mogę", które obrażały mnie patetyczną bezcelowością. Patos zawsze spoko, ale niechże będzie celowy!
Smuci mnie wieść jakoby Newt nie miał być koniecznie głównym bohaterem kolejnych części, bo to ciekawy protagonista i nawet go lubię, a zwykle nie przepadam za tymi typowo dobrymi szablonowymi postaciami, ale on był całkiem ciekawy - clumsy nerd!
Jak ktoś ma sentyment do HP, nie nastawia się na super ambitne kino, ale na rozrywkę, to polecam.