Długo się zbierałam z napisaniem swoich wrażeń, bo wiele z tego, co mi leży na sercu, zostało już napisane przez innych forumowiczów.
Mimo to uznałam, że dorzucę swoje trzy grosze, nie mogłam się powstrzymać, żeby w końcu podzielić odczuciami, szczególnie, że były - choć niekoniecznie w 100% pozytywne - bardzo silne.
Zacznę od tego, że to był zarówno mój pierwszy festiwal, jak i pierwszy koncert w ogóle. Zawsze uważałam, że koncerty to nie moja bajka, że ludzie, tłok, i w ogóle nie da się dobrze bawić bez obaw o swoje życie. I wiecie co? Gdyby nie to, że tydzień później za sprawą @Sami wylądowałam w Hawierzowie, prawdopodobnie myślałabym tak do teraz i zanim wybrałabym się na kolejny koncert w Polsce zastanowiłabym się 3 razy. I zapewne to, co teraz piszę, wyglądałoby zupełnie inaczej, bo to właśnie Czeski koncert przeżyłam tak, jak sobie wymarzyłam, więc wiem, że się da - po prostu na Czadzie nie do końca to wyszło i tyle ;)
Co mnie zabolało, to ludzie. Ludzie, których interesowała jedynie, żeby to ONI się świetnie bawili, a reszta, jak na przykład fakt, że robią komuś przy tym krzywdę schodziła na dalszy plan. Chciałam całą sobą przeżywać muzykę, w zamian za to czułam każde włókienko napiętego mięśnia łydki, gdy stojąc na jedynym wolnym kawałku ziemi na jednej nodze walczyłam o zachowanie równowagi. Nie mogłam się skupić przez większość koncertu, cała setlista zlałą się w jednorodną całość. Po wszystkim pamiętałam może 3 utwory, a przeglądając zdjęcia i odtwarzając nagrania myślałam tylko, jak wiele mnie ominęło - jakbym była tam bardziej ciałem, a już niekoniecznie duchem.
Pokrzepiające jest to, że prawdopodobnie niektórzy z nas po prostu mieli pecha. Z tego, co się orientuję, większość ekipy z forum stała mniej-więcej w tym samym obszarze. Po koncercie wracałam z kompletnie obcymi ludźmi i dopóki nie porównaliśmy opasek na nadgarstkach (moja - całkowicie wytarta, kompletnie pozbawiona koloru i wymiętolona i ich- lekko wygnieciona i wyblakła, ale poza tym kolorowa, wzorzysta i bez skazy) niezbyt mi wierzyli, że nie wyolbrzymiam zanadto tego, co działo się pod sceną.
Niemniej jednak długo wyczekiwałam na koncert i nie żałuję. Siniaki już zniknęły, ślady po pazurach psychofanki Tuomasa się zagoiły, niedosyt i niesmak jak był, tak jego cień wciąż czai się gdzieś z tyłu głowy, ale pierwsze wrażenie zobaczenia zespołu na żywo zakorzeni się na długo. Sam fakt, że byłam tak blisko i mogłam na żywo, po raz pierwszy zobaczyć, jak powstaje TAKA muzyka - to już wiele. To właśnie na Czadzie ich muzyka stała się dla mnie bardziej "namacalna", a ja do reszty dałam się wciągnąć w Nightwishowy fandom. Tylko i aż tyle ;) Resztę pozytywności otrzymałam z nawiązką w Hawierzowie, gdzie, co prawda większość wrażeń wizualnych wyłapywałam z telebimów i spomiędzy głów dwa razy wyższych ode mnie ludzi, ale i tak rzadko znajdowałam na to czas, pomiędzy headbangowaniem, skakaniem, zdzieraniem gardła i delektowaniem się głosem Floor. Pozostaje mieć nadzieję, że następny koncert w Polsce będzie równie dobry, jak ten w Czechach i zapomnimy o tej niesmacznej części wrażeń z Czadu - tego nam wszystkim serdecznie życzę :)