Ha! W środę w końcu odbył się wernisaż wystawy, którą organizowałam z kilkoma ludkami z roku na zaliczenie przedmiotu. Już to gdzieś pisałam, ale dawno... więc... To działa tak: od dwóch lat bodajże istnieje u nas na uniwerku coś takiego jak Kampus COOLtury, w ramach którego kulturoznawcy ze specjalności animacja i upowszechnianie kultury (rok drugi i trzeci licencjatu) realizują jednego majowego dnia projekty takie jak: koncerty, wystawy, akcje integrujące studentów, jakkolwiek. Przez rok planujemy gdzie, ile potrzebujemy pieniędzy, kto, co w grupie robi (takie grupki są ok. 3-4 osobowe), składamy podania o dofinansowanie itd., aż nadchodzi maj i mamy realizację, z której za kilka tygodni zdamy relację naszej pani doktor, a ona wpisze nam urocze ocenki. ;) Z grupą robiliśmy wystawę prac studentów, ale takich, które rysowali oni w zeszytach podczas wykładów i na ławkach w salach wykładowych. Pomysł nietuzinkowy, ale szalenie się spodobał wykładowcom, bo nikt nigdy nie wpadł na to, żeby robić wystawę bazgrołków, na których są np. karykatury wykładowców, komentarze do zajęć itp. Fajna sprawa... wystawę zatytułowaliśmy "Sztuka w kratkę - sztuka w dechę!"... choć realizacja odbyła się nie bez trudności natury rozmaitej (to za późno, budżet do poprawy, "nie zdążymy tych prac wydrukować na czas" - usłyszane od partnera, kłopoty komunikacyjne z partnerami finansowymi projektu... łeeee), ale wyszło. I to się liczy. Wyyszło. :D
Tajka ciamka lizaka i cieszy się, bo sztalugi stoją, a ludzie podchodzą i wszystko jednak działa: