Chciałam zauważyć (chociaż to nie jest jakieś wielkie odkrycie), że Floor poza sceną ubiera się bardzo ładnie, naturalnie, ale też... normalnie. Nie wedle stereotypu rockmanki - tylko w to, w czym czuje się dobrze i dobrze wygląda. To takie... ludzkie. Pokazuje, że ona nie udaje przez całe życie wielkiej gwiazdy, że nie uważa się za nie wiadomo kogo. Że nie próbuje się wpisać w określony stereotyp, może nawet topos, swoim ubiorem, jak robi to wiele osób, dla podkreślenia swoich poglądów czy ulubionej muzyki (w kontekście subkultur; zresztą czym innym jest noszenie koszulki z ulubionym zespołem, a czym innym: pakowanie się w czarne suknie do ziemi z gorsetami, w czym zresztą też nie ma nic złego, chociaż nie jest to raczej oznaka indywidualizmu, ale raczej manifestowania swojej przynależności do określonej zbiorowości czy kategorii społecznej). No i że potrafi oddzielić pracę od życia prywatnego. To jest bardzo pozytywne. Zresztą, wg psychologów, sposób, w jaki się ubieramy pokazuje naszą osobowość i stosunek do świata. Żywe i jasne kolory mają świadczyć o energiczności, otwartości czy optymizmie. I tak jakoś, z obserwacji Floor na scenie, podczas wywiadów czy jakichś różnych relacji, zdjęć, filmików, ona wydaje się być taką właśnie osobą. Mimo całej publiczności swojej osoby i konieczności występowania przed innymi - ma w sobie tę szczerość, którą dostrzegają w niej fani. Czytałam kiedyś, że Tuomas powiedział, że zwłaszcza u nas, w Polsce, nie może zostać docenione w muzyce coś, co nie ma w sobie szczerości, bo, na jakiś właściwy nam sposób, posiadamy zdolność wyczuwania, co jest prawdziwe, a co nie. Może dlatego tak wielu z nas szybko przekonało się do Floor jako nowej wokalistki? Nie tylko dzięki niewątpliwym zdolnościom wokalnym, ale też tej naturalności i szczerości? Temu, że nie chowa się za barykadą wielkiej damy czy pokrzywdzonej przez los? Nie wiem, jak Was, ale mnie to przekonuje. Tak samo jej wizerunek sceniczny. Może nie jest idealnie, czasem jej kreacje podkreślają akurat to, czego nie powinny, ale ta nieidealność też ma w sobie swój urok - nie jest to wieczne wkładanie jakichś patetycznych, długich sukni, w których podczas biegania i skakania po scenie wygląda się dość komicznie, nie wspominając już o pasiastych rajstopach/legginsach (do których nb. i tak mam sentyment ♥) czy innych piórach na głowie i świecących nie wiadomo czym w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. I te całe moje tutejsze rozważania nie mają nic wspólnego z ich umiejętnościami jako wokalistek - ja po prostu, tu i teraz, zwyczajnie i bez zahamowań, oceniam po wyglądzie. Bo przecież tego nas uczą w szkole, przez cały ten czas - oceniać, żeby wyciągać wnioski. Ja już oceniłam, a wnioski nasuwają się same. Chociaż shitstorm też będzie super... ♥
PS Przepraszam za ten jakiś zadufany język (DUF-DUF), to chyba wina uczenia się za dużo WOS-u, historii i polskiego na rozszerzeniu. :c