Myślę, że nie muszę powtarzać za Wami, że teledysk jest amatorski. To było właściwie do przewidzenia po jej pierwszym klipie (a może już dużo wcześniej?).
Podczas gdy 99,9% wykonawców albo robi teledysk pod treść piosenki, albo treść teledysku opiera się wyłącznie sama na sobie, gdzie piosenka jest po prostu nadającym rytm bełkotem, służącym wideo za tło, Anette od początku kroczy drogą nieprzekazywania w teledyskach niczego, bazując jedynie na jakichś nudnych krajobrazach, które nawet najzagorzalszym fascynatom szwedzkiej natury też w końcu brzydną. Jakiś apologeta pani Olzon/Olsson/Husgavfel (swoją drogą, mogłaby się w końcu na coś jakoś tak definitywnie zdecydować - tak, wiem, tautologia, ale u niej decyzje rzadko bywają definitywne) zarzuciłby mi tutaj stronniczość, a ja - wręcz przeciwnie, uważam siebie w tym momencie za osobę obiektywną, bo nie staję za nią ani przeciwko niej.
Pierwsze 4 riffy przywiodły mi momentalnie na myśl Going Under Evanescence, a ledwo usłyszałam refren, miałam wrażenie, że to cover, bo tę melodię doskonale znam z radia, chociaż nie jestem w stanie rzucić tytułem (prawdopodobnie późne lata 90', coś z elektroniką w tle). Sama piosenka nie przemawia do mnie w ogóle. Tekst powtarza stare banały "you'll never get lonely"... Trudno więc się dziwić, że nie udało im się do niej zrobić sensownego teledysku. Bo jeśli tekst jest głęboki, chociaż trochę, nawet jeśli opiera się na czystej abstrakcji, to można to obrazem przekazać.
Teraz jeszcze kilka detali, które zraziły mnie do tego teledysku.
1. Okropne buty Nette, chyba się ciągle zaliczają do tych modnych, nie wiem. Można je zobaczyć na 0:40. Takie pseudotrampki w panterkę. Brr! (Już pomijam fakt, jak cudownie się łączą z resztą stylizacji).
2. Równie okropne połączenie czarnej kurtki z nastroszonymi ramionami (jakkolwiek by to nazwać; w każdym razie są powiększone i szpiczaste) z białą, wąską i prostą spódnicą. Z tą szerszą, czarną/grafitową/czy jaki tam to odcień, jest już nieco lepiej.
I tu nasuwa się pytanie - po kiego diabła robili to w zimie? Ale o tym za chwilę.
3. Dziwny rulonozawijas na głowie Nette. Domyślam się, że to miała być taka rockowa, drapieżna fryzura, tylko że coś nie wyszło. Może jej się to podobało (jej się wszystko podoba...), może jest modne i obecnie powszechnie uznawane za ładne, ale mi zupełnie nie przypadło do gustu. To jest takie... niezdecydowane między nastroszoną, mocną (w sensie przekazu, charakteru... jeśli założymy, że fryzura może taki mieć), elegancką a popularną, mainstreamową formą.
4. Makijaż Nette. Momentami jest okej, ale w wielu fragmentach widać dziwnie czerwone policzki. Domyślam się (bo kiedyś czytałam jej bloga i z tego, co widziałam, makijażystkę ma akurat sensowną - a może miała?), że to wina mrozu. Nasuwa się zatem pytanie (po raz kolejny): po co oni kręcili to w mrozie? Jestem jeszcze w stanie zrozumieć potrzebę zimowego krajobrazu, ale dla mnie "zimowy" w tym przypadku wymaga pewnej dozy śniegu, nie mrozu. Rozumiem, że było zimno, ale patrząc na ogólnie małą pracę reżysera, nie był to jakiś człowiek tak wspaniały, że ma bardzo ograniczone terminy. Mogli to nakręcić, jak było odrobinę cieplej, ubrać ją sensowniej. Nie wyglądałaby na zmrożoną. Mogli nawet wziąć sztuczny śnieg albo dorobić go przy montażu, na litość Boską! I byłoby dobrze (pomijając kompletny brak fabuły i pomysłu na teledysk).
Hm. To chyba wszystko. Pewnie zaraz ktoś mnie okrzyczy za moją nietolerancyjność - i niech krzyczy. Wielu artystów, historyków (sztuki i literatury też), narzeka ciągle, że krytycy, opiniotwórcy unikają zdecydowanych, ostrych słów w obawie przed nagłą zmianą wiatrów i powszechnym uznaniem, że byli w błędzie. Ja - chociaż zawodowym krytykiem nie jestem, jeszcze - nie zamierzam stawiać tez innych, niż uważam. Może ktoś uzna, że się mylę - ma do tego prawo. Podczas gdy ja wolę postawić nawet mylną - ale zdecydowaną - opinię.
Może to trochę taki manifest z mojej strony, ze względu na ten brak zdecydowania Anette - ona ciągle się waha między rockiem/metalem i legendą zespołu, do którego niedawno należała - a tym, kim była, zanim się z nim zetknęła i tym, kim powierzchownie nigdy nie przestała być. Stąd walka mrocznawego makijażu z trampkami w panterkę, rockowej kurtki z elegancką spódnicą. I są momenty, kiedy ona się w tym odnajduje (np. bardzo ładnie wygląda w czarnej czapce i pofalowanych, rozpuszczonych włosach, abstrahując już od samej muzyki), ale przez większość czasu to po prostu staje się śmieszne. Nie każdy potrafi być MIĘDZY-POMIĘDZY, a właściwie tylko niewielu się to udaje.