Jump to content
Taiteilija

Relacja z koncertu Nightwisha - Straszęcin, Czad festiwal 2016

Recommended Posts

Dance to the whistle, to the play, to the story

To infinite encores

Laugh at the royalty with sad crowns

And repeat the chorus once more...

 

~ Nightwish, Edema Ruh

 

 

Minęło ponad dziewięć lat odkąd wybrałam się na pierwszą muzyczną przejażdżkę z Panem Holopainenem i jego hałastrą. Oczywiście – wówczas tylko w wyobraźni, słuchając z głośnika „słodkich dźwięków pianina, spisujących mój żywot”. Minęło ponad dziewięć lat i w końcu trafiła się dogodna pod niemal każdym względem okazja, by przekonać się, czy ONI faktycznie istnieją! Owszem – widziałam zdjęcia, zgadza się – oglądałam koncerty, a nawet wywiady i dokumenty, a więc miałam i dowody na to, że za dźwiękami stoją ludzie, ściskający w dłoniach odpowiednie narzędzia i majstrujący przy nich we właściwy sposób... ale, gdy muzyka tak uporczywie przywrze do człowieka i wywalczy sobie prawo do bycia jego nieodzownym pierwiastkiem, to abstrakcyjna wydaje się myśl, że stoją za nią ludzie z krwi i kości. Doszło do tego, że łatwiej było mi sobie wyobrazić członków zespołu jako humanoidalne formy samej muzyki, niż faktycznych ludzi ją tworzących. Jakby to oni byli jej wtórnymi produktami, ona zaś czymś w stosunku do nich pierwotnym... Chyba popadam w dziwny żargon pełen męczącego patosu... Pominę rozwodzenie się nad nieesencjonalnością wszechrzeczy...

Słowem – ogłoszono koncert w Polsce. Ale gdzie? No, gdzie też to mogło być? Oczywiście – w Nibylandii zwanej Straszęcinem! Nie dość, że na drugim końcu kraju, to jeszcze w miejscu mitycznym niczym Atlantyda! Przełknęłam też pigułkę goryczy zwanej „festiwalem”, zamknęłam oczy i kliknęłam: KUP BILET!

Zabrałam wiernego druha, drogiego Michała, wsiadłam w niewygodną puszkę zwaną Polskim Busem i wyruszyłam w dzikie ostępy, na poszukiwanie Atlantydy!

Forget the task enjoy the ride

And follow us into the night!

Wielokrotnie podczas podróży rozmyślałam nie o samym koncercie, ale o czymś niemalże równie istotnym – ludziach z forum. Kilka lat minęło, odkąd czynnie (w miarę możliwości) działam na rzecz Dream Emporium i niektórych Dreamerów znam niemal jak żywych ludzi... tylko bardziej eterycznych... i zastanawiałam się nieustannie jak to będzie spotkać ich wszystkich na żywo, czy jest jakaś szansa, że się polubimy, że rozmowa „zaskoczy”, że wytworzą się iskierki i inne takie...

Nie uważam się za ekstrawertyka i z nawiązywaniem kontaktów bywa u mnie różnie, więc niepokój był nieco doskwierający...

Po najdłuższych w moim krótkim życiu trzynastu godzinach podróży znalazłam się w końcu w okolicach Atlantydy, przespałam noc w jakiejś lokalnej noclegowni i ruszyłam do serca tajemniczej krainy, otoczonej przez malownicze, mityczne przyczółki takie jak np. Lubzina (czymkolwiek jest LUBZINA... brzmiało groźnie).

Rano, w dzień koncertu, przyszło mi do głowy, że ludzie z forum to też abstrakcyjny wytwór mojej wyobraźni i zadzwoniłam do Adriana tylko po to, żeby sprawdzić, czy on istnieje. Okazało się, że tak... to, albo był najbardziej przekonywającą halucynacją dźwiękową w historii dźwiękowych halucynacji. Nie dałam jednak za wygraną (nie, nie, mnie się nie da tak łatwo omamić!) i po jakimś czasie zadzwoniłam też do Ani – ponownie – żeby sprawdzić, czy ona istnieje – jej głos także brzmiał dość realistycznie. Upewniłam się dzięki obu telefonom, że Dreamerzy prawdopodobnie istnieją (czytaj: są mniej mityczni niż mityczny Straszęcin) i metodycznie zmierzają do Atlantydy.

W Dębicy poczułam wibracje mocy – stężenie ludzi w koszulkach Nightwisha było tak silne, że wezwano specjalny oddział deratyzacyjny, żeby je rozcieńczyć, gdyż groziło to nieodwracalną katastrofą ekologiczną na skalę kraju... tak naprawdę to nie... ;)

Niewątpliwie jednak coś w tym było, bo temperatura przeskoczyła samą siebie i pogalopowała w górę, histerycznie wrzeszcząc i czyniąc życie ludzi w czarnych koszulkach nieznośnym. W tym i moje, niestety.

Dotarłam do Atlantydy na obrzeżach czasu i materii, wyruszyłam niczym pewien hobbit „na przygodę”, pokonałam smoka Smauga komunikacji publicznej i obuta w glany wparadowałam dumnie do straszęcinowskiej Atlantydy!

Okazało się, że jestem pierwszym dzielnym Dreamerem na miejscu i razem z towarzyszami podróży rozejrzeliśmy się po rozległych dziedzinach tejże nieistniejącej krainy, do której, o dziwo, dotarła już cywilizacja w postaci sklepu sieci Biedronka.

Tłumy ludzi, budki z piwem, człowiek-jednorożec, kolorowowłosi, glanonodzy, irokezogłowi... przedziwna to była kraina!

Wreszcie, niestrudzenie oczekując pod bramką, wypatrując sokolim wzrokiem znanych ze zdjęć twarzy wypatrzyłam Dreamerów! Tak, tak... wyobraźcie sobie, że jednak istnieją! Chociaż tam, w Atlantydzie, mitycznej krainie na końcu kraju mogli być przecież i Dreamerzy! Adrian w kapeluszu i wysoka Evi, Ania, Paula, potem Beatka, Sahara, Sami, NighwishAnka, Sahara, HietAla... nawet Was wszystkich nie zliczę!

Moje obawy okazały się płonne; gromadka szybko przyjęła mnie pod skrzydła, a przemierzając kręte ścieżki festiwalowego zamętu, niczym śniegowa kula zgarniała coraz to nowe osoby!

O, nigdy nie zapomnę łączenia stołów w plenerowym pubie – była nas chyba trzydziestka!

Na niebezpieczną wyprawę wybraliśmy się jednak w skromnym gronie: udaliśmy się do samego serca Atlantydy, by przekazać prezenty i pocztówki od fanów zespołowi. Naprzeciw wyszedł nam honorowy Brytyjczyk zespołu – Troy Donockley. I... RUNĘŁA MOJA TEZA O HUMANOIDALNYCH FORMACH MUZYKI! :D Chociaż... może muzyka była na tyle silna, że faktycznie wytworzyła Troya... E? Może lepiej nie popadać w dyskusje natury filozoficznej...

Troy okazał się niezwykle uprzejmym człowiekiem, naturalnym i tak zwyczajnym, tak namacalnym, jak tylko może być drugi człowiek. Z chęcią zrobił sobie z nami zdjęcia, z prostodusznym zadowoleniem przyjął podarunki. Rozmowa z nim nie trwała długo, a ja, choć bardzo się staram, nie potrafię przypomnieć sobie jej szczegółów. Pamiętam, że bardzo przyjemnie brzmiał jego brytyjski akcent... cóż, rzadko słyszę na żywo Anglików, a szczególnie nieesencjonalnych (humanoidalne formy muzyki itd.).

Po spotkaniu przyszedł czas na Ostatnią Przejażdżkę Dnia, a dla nas także i Najwspanialsze Widowisko Świata – koncert.

I zasmucę chyba wszystkich, bez patosu mówiąc: MOTŁOCH! I, nie, nie, nie mam tu na myśli koncertu. Dodrapałam się do barierek w towarzystwie niezłomnej Ani i równie niezłomnego aparatu Evi, czy też może Beatki (?) (który w moich drżących dłoniach okazał się tak użyteczny jak kosiarka, podczas zimowego odśnieżania) i innych Dreamerów, a Ci tajemniczy Obcy, Inni, którym także sądzone było dostąpić tego zaszczytu i otrzymać tę koronę wyraźnie nie potrafili jej nosić!

Chwila wzruszenia, gdy po ponad godzinnym staniu, usłyszałam znajome intro (temat muzyczny Hansa Zimmera z filmu „Karmazynowy przypływ”) – patetyczne i potężne, mające poprzedzać mój pierwszy koncert ukochanej kapeli... i BUM! Atak tłumu niemal zmiótł nas z powierzchni Atlantydy! Motłoch... O, nie, pomyślałam jednak, nie dam sobie wytrącić kart z ręki, nie przed finalnym rozdaniem! Walka o pozycję potrwała chwilę, ale jej wynik był satysfakcjonujący. Widziałam Tuomasa, stałam naprzeciwko jego keyboardu, ale i tak nie udało mi się przekonać siebie samej, że był prawdziwy, że Floor, że Marco, że Emppu, że Troy i Kai Hahto... czułam się jak w trójwymiarowym koncercie na DVD! Shudder Before the Beautiful, Ever Dream, Èlan, I Want My Tears Back (chciałam My Walden, ale... i tak z Anią razem: HOP-HOP-HOP!), Ghost Love Score... i Greatest Show On Earth... Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki owego magnum opus, to coś we mnie drgnęło... może to świadomość, że był to już ostatni akt spektaklu? Niemniej, to właśnie było to, to nieuchwytne to... może krótkie, może i na Atlantydzie, może motłoch i może festiwalowy ubogi jak żebrak z jedną nogą set, ale jednak... NAJWSPANIALSZE WIDOWISKO ŚWIATA!

Tuomas, popijający wino pod keyboardem, Emppu, skaczący po scenie jak gumowa piłka, Marco-wiking, posągowa Floor (którą naprawdę chciałabym słyszeć lepiej...)... i oni wszyscy, na końcu objęci i, jak to czynią od lat, kłaniający się po raz ostatni, Kai ciskający pałeczkami (HietAla złapała jedną!)... Istny Nightwishowy impresjonizm!

Tak niewiele i trwało nie dłużej, niż ruch skrzydełek motyla. Jakby to się wcale nie zdarzyło...

Pamiętam jeszcze Sami, nucącą na pogrążonym w niezmąconym niemalże mroku parkingu:

Man, he took his time in the sun

Had a dream to understand

A single grain of sand...

To to niesamowicie rozgwieżdżone niebo Atlantydy... i spójrz! Tai! To mleczna droga!

This concert was but a single grain of sand... and I do really have a dream to understand it!

 

 

Potem był jeszcze dogorywający, skromny, ciasny dworzec w Dębicy; okrutnie rzeczywisty po pożegnaniu z Nightwishem oraz z większością Dreamerów.

Pocieszył mnie tylko niespodziewany widok Adriana i Evi zawiniętych kocem i śpiących w najlepsze na tym straszliwym mrozie, który przyszedł po upalnym dniu (nawet pogoda wyczuła, że koncert minął bezpowrotnie!), na zewnątrz na dworcowej ławce. Trzeba było nie lada wysiłku, by im wyjaśnić, że zamarzną tam na śmierć! Zapadli w sen zimowy...

Pomyślałam teraz, że być może w miarę oddalania się od Atlantydy, odrealnionej krainy i równie nieprawdopodobnej muzyki Dreamerzy też znikają... albo zapadają w sen, który potrwa aż do kolejnego razu, gdy z drzemki wyrwie ich słodki dźwięk „lutni” Maestro?

Wiem... Patos. Paskudny Patos przez duże „P”.

I tak wszyscy spaliśmy... na twardej, niegościnnej posadzce dworca w Dębicy, skąpani w paskudnym neonowo-białym świetle...

Pocieszającą zdała mi się wówczas myśl:

The dreams remain they only break...

  • Like 8

Share this post


Link to post
Share on other sites

Kapitalna relacja Tai,no tak wspólny duży stół forum zapadł w pamięci wszystkich uczestników ta nasza jedność i wspólna sztama ech coś pięknego

Share this post


Link to post
Share on other sites

Tai, naprawdę świetna relacja. :) Zawsze ciekawie jest spojrzeć na coś z perspektywy innej osoby. ;) Pamiętam jak do mnie zadzwoniłaś. Byłem wtedy w Agowym "Vehicle of Spirit" z resztą ekipy. Co który zasnął to mój telefon ich budził agresywnym intro "Shudder Before the Beautiful". :D Ostatni raz byłem tak rozchwytywany... a dobra, nie byłem. :)

 

Spotkanie z Wami wszystkimi (i to słynne łączenie stołów) to był jeden z najfajniejszych momentów. Szkoda, że tak krótko! Myślę, że prędzej czy później to nadrobimy. :)

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Justynko, to że Cię kocham to już wiesz;)? a do tego uwielbiam, to doszło! Relacja jest tak barwna i uczuciowa że moje standardowe wzruszanie się na dobrych klimatach zadziałało ze zdwojoną siłą! Dziękuję Ci kochana za najpiękniejszy opis tego wydarzenia- choć z Twojej perspektywy ale jakże bliski mi emocjonalnie:)

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Kochana Justynko :)! Relacja jest cudowna! Przeniosłam się w czasie do tamtego upalnego popołudnia, przeżyłam to wszystko jeszcze raz! Tak pięknie ubrałaś w słowa swoją wyprawę, spotkanie z całym DE, moment koncertu...Jest w tym tyle emocji, pięknych wspomnień, humoru i radości! Bardzo się cieszę, że mogłam dzielić te chwile z Tobą i naszą całą społecznością. Wspomnienia pozostaną na całe życie :)!

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Tai, genialna relacja!! Chciałam zacytować najlepszy fragment, ale musiałabym zacytować cały tekst :D Czytając go, można przeżyć wszystko jeszcze raz, poczuć te emocje. Świetnie napisane :)

Share this post


Link to post
Share on other sites

Tai, czytam Twoją relację już któryś raz i za każdym razem przeżywam ją tak samo. Z wypiekami i szerokim uśmiechem na twarzy :D Wspaniale oddałaś atmosferę i emocje, które towarzyszyły nam w tym wyjątkowym dniu, którego z pewnością nigdy nie zapomnimy! Było cudownie, choć zbyt krótko, by wszystkich poznać i nacieszyć się w pełni tym tak bardzo wyczekiwanym wydarzeniem. Obyśmy szybko mogli je powtórzyć!

Share this post


Link to post
Share on other sites

Hej, dzięki ludkowie za miłe słowa! Jesteście kochani! :) Cieszę się, że relacja Wam się podobała. Widać, że tzw. pisanie "z zamkniętymi oczami", czyli na zasadzie "cofnij się w czasie, przywołaj emocje, pisz bez zastanowienia" daje słodkie owoce. Za patos tylko przepraszam, ale jestem pod tym względem jak Tuomas - twórczość bez patosu? Łeeee! :D

Tak wspominam ten pamiętny dzień. Mogłam dodać jeszcze opis chwil na Ensiferum i kilka innych zabawnych anegdotek, ale... może to już byłoby zbyt wiele? To wszystko, co opisałam przyszło mi na myśl nagle, pod wpływem wspomnień. Z kolorowego i głośniego chaosu wyłoniła się taka właśnie całość.

Do następnego razu, Dreamerzy!

Share this post


Link to post
Share on other sites

Please sign in to comment

You will be able to leave a comment after signing in



Sign In Now

  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.