Mały update:
Skończyłam Breaking Bad. Genialny serial, nie mogłam się od niego oderwać (dosłownie - jak już oglądałam to przez całe popołudnie i czasem też wieczór). Świetnie wykreowani bohaterowie - wielowymiarowi, "z krwi i kości". Aż trudno było wybrać z kim się sympatyzuje (chociaż ja mam dziwną słabość do Gustavo: uwielbiam gangsterów - dżentelmenów ♥)
Ja chcę jeszcze raz!
(i pewnie obejrzę jeszcze raz, bo mama coś mówiła, że chce zobaczyć BB)
No i wreszcie.
Narzekałam na Doktora.
Narzekałam na Doktora?
Jak mogłam narzekać na Doktora?
Padam na kolana i błagam o wybaczenie. Ostatnio na moim podwórku wylądowała niebieska budka i tak się jakoś złożyło, że weszłam do środka.
I nie wyjdę.
Przez cały sezon marudziłam, ale to marudzenie stopniowo ustępowało, aż powolutku zmieniło się w przywiązanie. A potem nastąpiła
, która sprawiła, że w moim serduszku coś pękło. I proszę bardzo, dołączyłam do Whovians.
Wczoraj skończył mi się Dziewiąty i chociaż cieszę się na Tennanta, to i tak jest mi jakoś nieswojo. Koniec końców przywiązałam się do Ecclestona. Ale nic. Dziesiąty, przybywam!