Nowa płyta Metalliki to zawsze wielkie wydarzenie w światku ciężkiego grania, od poprzedniej płyty Amerykanów minęło 8 lat. Metallica - czy to się komuś podoba, czy nie - jest prawdopodobnie najpopularniejszym zespołem metalowym na naszym globie, sprzedali ponad 125 milionów płyt. Żaden metalowy band nie osiągnął i pewnie nie osiągnie nigdy takiego wyniku. Czy słusznie, czy niesłusznie to temat na oddzielną dyskusję, zajmijmy mi się teraz tegorocznym krążkiem - Hardwired.. to Self - Destruct.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to kapitalne brzmienie, które można porównać z legendarnym Czarnym Albumem, nie ma tu fatalnie brzmiącej surowej produkcji St.Anger ani wojny głośności, która tak dotknęła Death Magnetic, to po prostu świetnie wyprodukowany album, mięsiście, potężnie, ale z zachowaniem niuansów. Oczywiście sama produkcja byłaby niczym na wietrze pył, gdyby nie towarzyszyła jej dobra muzyka, A tak się składa w przypadku tego krążka, że Metallica po licznych perturbacjach nagrała najlepszy album od czasów swoich kultowych płyt z lat 80.
To przede wszystkim bardzo równe wydawnictwo, nie ma tu żadnych wpadek. Z drugiej strony może doskwierać brak jakiegoś ewidentnego killera na miarę One czy The Unforgiven. Na płycie nie ma w ogóle ballad, są oczywiście fragmenty wolniejsze czy prawie sabbathowe granie, ale generalnie jako takich ballad tu prawie nie uświadczymy. Mamy za to soczyste i solidne gitarowe granie będące wypadkową heavy metalu i hard rocka. Do thrashowych korzeni zespołu nawiązują jedynie dwa numery: pierwszy tytułowy i zamykający album, który brzmi jak żywcem wyjęty z okresu Ride The Lightning. Wyróżnić jeszcze należy Atlas Rise. Utwór, którego roboczy tytuł to NWOBHM i brzmi on jakby nagrany przez Iron Maiden. To najbardziej maidenowy kawałek w historii zespołu, rzecz bez precedensu. Frapująco wrażenie robi także sabbatowa ballada Dream no More, w której Hedfield momentami przypomina Ozziego.
Summa Summarum album ten nie przebija co prawda najlepszej płyty zespołu, czyli Master of Puppets, brak może też takich wielkich hitów jak na Czarnym Albumie, ale to chyba najrówniejszy krążek w historii grupy i najlepsza rzecz, jaką nagrali od 25 lat. Nie napiszę, że Metallica wróciła na metalowy tron, bo moim zdaniem nigdy na nim nie była, ale niewątpliwie tą płytę pokazali wszystkim niedowiarkom, że panowie wciąż mają coś do powiedzenia i to w dobry stylu, i za to brawa.