Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 12/20/16 in all areas
-
4 pointsFloor Jansen w Rovaniemi przed siedzibą Św.Mikołaja :) Zakończyła się świąteczna trasa "Raskasta Joulua", w której udział brała Floor, Marco oraz wielu innych artystów. Ciężarna Floor tryskała energią podczas występów, wyglądała nieziemsko i przepięknie śpiewała. W tej chwili jest w 30 tygodniu ciąży, czuje się dobrze, miejmy nadzieję, że teraz odpocznie i spokojnie przygotuje się do debiutu w roli mamy :) Sami spójrzcie na te zdjęcia! Ostatnie chwile z brzuszkiem :)!
-
1 pointBądź co bądź, możliwe że niska samoocena lepsza jest od przerośniętego ego. "Światła, błyszczące w ścianach budynków, domów, bloków i osiedli zdawały się być nowymi konstelacjami gwiazd" - śliczne! "Czuła, jak ogarnia ją okropne zdrętwienie, podobne do śmierci" - fajnie to współgra z jej imieniem. "Szeleściły trawa i liście, krople rosy błyskały gdzieniegdzie niczym Łzy Nocy" - kolejny popis! Stosunkowo wcześnie, stosunkowo mało - od-stosunkuj się ;) A Głosem był Connor, bo Luna to schizofreniczka ;) To już na pewno 100% nadinterpretacja. Głosem była supermasywna czarna dziura zwana samokrytyką, samobiczowaniem Lawendy. Chociaż końcówka może sugerować jakieś powiązanie z Connorem. Tajemniczo. Interesująco zapętlają się te dwa fragmenty pisane kursywą. Czy Luna słyszy i ma wizje samobójców? Jakby nie było, jest bardzo ciekawie.
-
1 pointCo ja mogę na to poradzić? :undecided: Zawsze będę wobec siebie surowa i krytyczna. Mam bardzo niską samoocenę i choć cieszę się, że komuś się podobają moje głupoty, jednak w gorszych dniach jestem święcie przekonana, że to tylko inni są zadowoleni, a ja oprócz tego, że zmieniłabym opowiadanie do końca, to jeszcze najchętniej wyrzuciłabym je do śmieci :-( KIITOS! Serio rumienię się i szokuję, non stop. Nie zasługuję na Twoje komentarze ♥ Yyy, jestem zua, nie miałam czasu i nie chciało mi się tych akapitów robić :P Ale tym razem zrobię. A "liście, gałęzie, liście, gałęzie"... Taaak, jak chcę, by czytelnik sobie coś bardzo wyraziście wyobraził, to tracę panowanie nad powtórzeniami. Ale i tak thanx duże. Na przyszły raz pilnuję się :) Mam nadzieję, że ją sobie wyrobisz, choć nie wiem, czy jest tak charakterystyczna jak Connor ;) Dodaję następną część, będą pewnie jeszcze z dwie ;) "Twarz piekła ją od zadrapań, oddech rwał się w płucach a ciało zdawało umierać ze zmęczenia i wyczerpania, gdy opuściła granicę lasu i stanęła na przedmieściach miasteczka. Z początku oszołomiona i wstrząśnięta, nie mogła rozeznać, gdzie się znajduje. Do gardła podeszła jej wtedy fala lęku i o mało się nie popłakała, gdy stwierdziła, że jest w takim samym lesie, nawet gdy go opuściła. I w tym momencie przejechał samochód asfaltem, oświetlając ją na poboczu i zarazem znak z nazwą ulicy, i w jednym momencie zalało ją poczucie niesamowitej ulgi. Zdawała sobie sprawę, że pomimo wszystko do domu dzieli ją prawie całe miasto, ale w tej chwili miała to dokładnie gdzieś. Czuła jedynie, że zaraz omdleje. Rozgrzana biegiem jeszcze nie czuła przenikliwego ziąbu jesiennej nocy, ale wiedziała, że zacznie. Ruszyła przed siebie, wyskrobując resztki energii. Często ktoś myśli, że już więcej nie może, nie pójdzie ani kroku dalej, ale nadzieja, czy groźba poparta siłą sprawia, że udaje mu się dokonać jeszcze raz wysiłku, by iść. W takich momentach nasuwa się pytanie, czy zmęczenie nie jest kwestią nastawienia umysłu, skoro wystarczy trochę intensywniejszych emocji, by sobie poradzić. Fakt, że po dotarciu do wyznaczonego celu dana osoba serio umiera z wyczerpania, może odnosić jakąś rolę.... Może, ale nie musi. Droga zaczęła powoli opadać w dół. Przed Luną ukazała się cała nocna panorama miasta. Światła, błyszczące w ścianach budynków, domów, bloków i osiedli zdawały się być nowymi konstelacjami gwiazd. Niebo, czarne i zasnute grubymi obłokami barwy siwego dymu, było puste niczym naga czaszka. Luna, na wpół nieprzytomna, zaczęła majaczyć, cały czas nie przerywając szybkiego marszu, podczas którego odrętwiałe i przemoczone stopy, obute w ciężkie glany, zdawały się przeć przed siebie samą siłą woli, że gwiazdy opadły z nieba, ponieważ kazał im tak Głos i przykleiły się do ziemi. Ocknęła się po chwili, słysząc swój głos, bredzący coś z zapałem. - Zasnęłam? - zdziwiła się na głos. Nikt jakoś nie podjął tego tematu, zresztą nikogo też obok Luny nie było. Zaklęła w myślach i w tym samym momencie niemal się wywróciła, kopiąc znienacka czubkiem buta w chodnik, który się zaczął. Wstąpiła na wykostkowany bruk i natychmiast zaczęła też mrużyć oczy przed pojedynczymi latarniami. Machinalnie usunęła się w cień. Bardzo rzadko mijali ją ludzie, choć było stosunkowo wcześnie. W końcu Luna wstąpiła na jakieś osiedle. Czuła, że zasypia na stojąco i prawie nie zastanawiając się, szukała jakiejś ławki, na której mogłaby przysiąść i odpocząć... choć chwilkę. Nie znalazła. Drzewa rosnące pomiędzy blokami swoim cieniem potęgowały mrok, co jednak nie przeszkadzało wiatrowi przechadzać się po ścieżkach i wyziębiać klimat jeszcze bardziej, niż to byłoby potrzebne. To, że podwijała się pod jego dech Luna, nikomu jak najwyraźniej nie przeszkadzało. Dziewczyna sunęła po trawie, opanowując zawroty głowy. Mdliło ją, ćmiło przed oczyma i zastanawiała się półprzytomnie, czy rodzice martwią się, gdzie ona się podziewa. Próbowała sobie wmówić, że tak, by poczuć się trochę lepiej, ale nie udawało jej się to. Wmawianie sobie różnych spraw opanowała do perfekcji, ale w niektórych wypadkach nawet ta umiejętność ją zawodziła. Luna osunęła się na schodek pod jakimiś drzwiami i skuliła się, obejmując się przemoczonymi rękoma i chowając głowę w głębi kaptura. Ciężki jak worek z kamieniami plecak położyła obok. Powoli zapadała w drzemkę, ukołysana zmartwieniem, co to ma wszystko znaczyć i co naprawdę było tym Głosem w lesie - przecież to dziwne, gdyby coś sobie ubzdurała w taki sposób. Koniec - nakazała sobie ponuro. - Nie myśleć o nieciekawych sprawach, na które nie ma odpowiedzi. Koniec, idiotko. Wewnętrzną samokrytykę przerwało jej trzaśnięcie otwieranych gwałtownie drzwi i facet, który w ostatniej chwili wyhamował, nie wywalając się na jej skuloną, wręcz niewidoczną sylwetkę. - Szlag!.. - wyrwał mu się wściekły okrzyk, na co Luna zareagowała sennym spojrzeniem. Czuła, jak ogarnia ją okropne zdrętwienie, podobne do śmierci. Była brudna, mokra, umierająca z zimna i zmęczenia. Czego chcieć więcej? Facet szybko się oddalił, zapalając po drodze papierosa. Drzwi, niedbale przez niego puszczone, zamykały się powoli, zahaczając o nierówności betonowych schodków. Luna patrzyła otępiałym wzrokiem na te działanie, gdy poczuła niespodziewanie podmuch ciepła z głębi klatki schodowej. W ostatniej chwili, grożącej ucięciem palców, wsadziła dłoń w niknącą szparę i poszerzywszy ją, wczołgała się do środka. Usiadła w kącie. Przyjemne ciepło ogarnęło ją całą. Zdołała jedynie oprzeć głowę o plecak, gdy zasnęła w gęstym i oleistym śnie, pełnym koszmarów w dzieciństwa, nieprzynoszącym ulgi ani spokoju. * Obudziła się cała zdrętwiała i mokra. Zamrugała oczyma, a obraz nadal się rozmywał. Gdy stwierdziła jednak, że to co widzi, nie jest kwestią rozmazanego obrazu, dobudziła się od razu. Przypomniało jej się wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Jęknęła, kryjąc twarz w dłoniach i czując wszystkie skutki nocowania na schodach, wprost na podłodze. Całe ciało ją bolało, nie mówiąc już o łupiących ciosach, które czuła wewnątrz głowy. Usta jej zaschły, na próżno oblizywała popękane wargi. Była niezwykle brudna, przyschnięte błoto i włosy przypominające wyciągnięty z sedesu kłąb kłaków przyprawiał ją o mdłości. Podniosła się z trudem. Ścierpnięte nogi rozprostowały się z trudem, a fragmenty złych snów zdawały się uciekać, im bardziej zanurzała się w zwykłe życie. W końcu nie pamiętała z koszmaru prawie nic, oprócz sceny, jak gdyby pochylała się nad brudną taflą wody i na jej dnie widziała złośliwie szczerzącą się twarz trupa, z której, pomiędzy rozkładającego się ciała, widniały fragmenty czaszki i pustych, wyssanych jakby przez próżnie oczodołów. Luna skrzywiła się z niesmakiem nad swoją chorą wyobraźnią i w tym momencie zadała sobie pytanie, czy to, co wydarzyło się wczoraj, również było wynikiem wyobraźni. To, co ją teraz cieszyło, było to, że potrafiła dosyć jasno myśleć. Pewnie - pomyślała, rozglądając się po mrocznej klatce schodowej, której jedynym źródłem światła było wąskie okienko, wpuszczające kilka bladych promieni słonecznych, przez co dziewczyna wywnioskowała, że jest wczesny ranek. Odczuła ulgę, gdyż przez chwilę zastanawiała się, jak mieszkańcy tego bloku zareagowali by na jakiegoś bezdomnego, wylegującego się na schodkach. - Pewnie. Ten dziwny, niesamowity Głos, którego serio naprawdę nie słyszałam, tylko czułam, był moim wymysłem. I to, że nie potrafiłam się cofnąć i zacząć uciekać. Ludzie! - Luna szarpnęła gwałtownie klamkę i wypadła na chodnik. Zimne, poranne powietrze uderzyło ją niczym wystrzał z karabinu maszynowego i na chwilę straciła dech. Wilgotne jeszcze ubrania nasiąkły wodą z powietrza, nie wysmażoną przez blade słońce. Wiatr wygwizdywał żałobną melodię, gdzieś w oddali słychać było już dźwięki budzącego się miasta. Szeleściły trawa i liście, krople rosy błyskały gdzieniegdzie niczym Łzy Nocy. Luna wbiła ręce w kieszenie kurtki i zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. Wydmuchując z nosa powietrze i czując powiększające się ssanie w żołądku, ruszyła przed siebie chodnikiem. Minęła zaskoczoną takim przedstawicielem młodego pokolenia, babcię z foksterierkiem na smyczy, ale nie zwróciła na nią uwagi, zajęta wewnętrznym monologiem. - Nie jestem idiotką - udowadniała sobie, lawirując pomiędzy kałużami i czując, jak wiatr szarpie jej włosy, a także zamraża skórę na twarzy. - To, co wydarzyło się w lesie, było prawdziwe. Dlaczego? Pewnie tego się nigdy nie dowiem. Tak samo się nie dowiesz, histeryzująca Luno, czemu masz aż takie sny i widzisz mutanty w zwykłych ludziach. Widocznie taka się urodziłaś i jedynym wyjściem będzie już nie zbliżanie się więcej do tego lasu. Wyszła z osiedla, mamrocząc coś pod nosem. Na ulicach panował niewielki ruch, samochodów było stosunkowo mało nawet jak na to miasto, które choć nie słynęło z wybitnie zapchanych dróg, niektórymi korkami mogło się poszczycić. Luna stanęła na przystanku i upewniwszy się, że autobus, na jaki czeka, przyjeżdża za pół godziny, przysiadła na ławeczce, uprzednio strącając z niej dwie puste puszki po piwie. Schowała twarz w rękach i stwierdziła z niezadowoleniem, że ostatnio robi to zbyt często. Matka pewnie by się wściekła, że jej córka próbuje w taki dziwny sposób odgrodzić się od społeczeństwa, pozując na świra. Ale tym razem Luna po prostu usiłowała się skupić. Nie mogła do końca przekonać samej siebie, że zwykłe wrócenie do domu, przeproszenie rodziców i zwykłe, dalsze życie z ignorowaniem spraw niezrozumiałych, będzie odpowiednim wyjściem. Co do snów i jakby... "Trzeciego Oka" to faktycznie zgodziła się, że tu nie ma miejsca na śledztwo i wyjaśnienie tych spraw. Czuła jednak, że Głos jest zupełnie innym wypadkiem i może udałoby się jej rozwiązać zagadkę, która wprawiała ją w konsternację, zwłaszcza że przypominając sobie własny lęk i oszalałe myśli podczas przyzywania, wzdrygała się całym swoim ciałem przed ponownym narażeniem się na to. Nie chcę tam iść, a jednocześnie muszę - uświadomiła sobie z całą jasnością, a to, że po raz pierwszy nie bagatelizowała podejrzanych rzeczy, które ją spotykały, wydawało jej się kolejnym powodem do wykorzystanie swojej niespodziewanej odwagi na jakiś cel, który może pomógłby jej w życiu. Ale kto może zapewnić, że poznanie Głosu, pójście wprost do niego, będzie rozwiązaniem? Może zginie, może zaplącze się w coś niezwykłego, nieludzkiego? A zresztą, co to BYŁO - ten Głos? - zapytała sama siebie, czując jak serce podchodzi jej do gardła, a w skroniach zaczyna tętnić głuche tętno. - Hej! Wsiadasz menelko, czy nie?! - wrzasnął kierowca autobusu w jej kierunku, gdyż jak się wstrząśnięta zorientowała, spacerowała blisko drzwi pojazdu, w ogóle nie zauważywszy, że wstała z ławeczki. Nie zwróciła uwagi na nazwanie się menelem, pokazała tylko szybko bilet miesięczny i opadła na tylne siedzenie autobusu, zauważając z niechęcią, że kilka osób w nim się znajdującym, gapi się na nią z nieukrywaną fascynacją przemieszaną z obrzydzeniem. Luna zapragnęła bardziej niż kiedykolwiek znaleźć się w końcu w domu i wskoczyć pod prysznic, przebrać się i coś zjeść, a także dojść do jako-takiej równowagi psychicznej. * - I może powiesz mi, gdzie spędziłaś noc? - zapytała matka, stojąc w sztywnej pozie, z wąsko zaciśniętymi ustami. Jej przedwcześnie postarzała twarz, z małym kokiem posiwiałych zimnych włosów, była chłodna niczym śnięta ryba, jedynie oczy iskrzyły się pytaniem, złością i czymś, czego Luna nie potrafiła nazwać, a co było w nich zawsze. Wzgarda, wzgardliwa duma, coś pomiędzy pychą a złośliwością. Pani Irena nigdy nie słynęła z miłego usposobienia. - Na jakiejś klatce schodowej - powiedziała zgodnie z prawdą Luna i po raz trzeci nacisnęła klamkę do łazienki i znów przeszkodziło jej przed zaznaniem higienicznej czystości kolejne pytanie matki. - Dlaczego nie wróciłaś wcześniej do domu? I skoro już urwałaś się ze szkoły, dlaczego nie mogłaś skorzystać z jakiegoś autobusu nocnego? - Mówiłam ci - warknęła Luna, wytrącona z równowagi. Otworzyła drzwi i stanęła na progu kafelek. Spojrzała wyczekująco na matkę. - Mówiłaś - przyznała niewzruszenie. - Że wagarowałaś, zgubiłaś się w lesie, wpadłaś do bagna - ledwie wyczulona ironia w matki głosie połaskotała Lunę kolcami po karku, aż zgrzytnęła zębami. - I nie mogłaś się z tamtego lasu wydostać, a potem ze zmęczenia nie postarałaś się nawet uspokoić mnie i ojca. A co poświadcza, że mówisz prawdę? - spojrzała na nią zimno znad szkieł okularów. - Może mój wygląd?! - wrzasnęła wściekła Luna. Nie dość, że matka jej nie wierzy, dręczy przesłuchaniem, to jeszcze żąda dowodów i świadków! Niech ją szlag - warknęła krnąbrnie w myślach Luna, zatrzaskując z hukiem drzwi, aż odpadł kawałek tynku z sufitu. Przekręciła z chrobotem klucz. Odkręciła gorącą wodę w wannie i zrzuciła z siebie brudne, śmierdzące ciuchy z miną, jakby sprzątała kocią kuwetę, albo grzebała się w zdechłych myszach. Wskoczyła do wanny i przez chwilę zajmowała się intensywnym doprowadzaniem się do porządku, połączonym z bardzo dużym zużyciem płynów, szamponów i szarego mydła. W końcu leżała w ciepłych, pienistych odmętach z zamkniętymi oczyma, oddychając dusznym powietrzem o ziołowym zapachu, które siedziało zmagazynowane w łazience, nie mogąc uciec przez szczelnie zamknięte okno o jak zwykle nienagannie czystych, a teraz strasznie zaparowanych jak i lustro, szybach. Bateria leków stojąca na półeczce mogłaby odstraszyć największego hipochondryka, a osobę zdrową nabawić zawału, ale matce Luny zdawała się pomagać. Kilka skromnych ręczników i przyrządów do kąpieli stało w równym rządku. Luna powoli się regenerowała. Rany od gałęzi na twarzy się zasklepiały, tak samo jak siniaki. Oddech i bicie serca, przez ostatnie kilka godzin przypominało tłukącego się z wysiłkiem o pręty klatki kanarka, uspokoiły się i wyrównały znacznie. Dziewczyna dokonała dokładnego rozważenia wszystkiego, co jej się ostatnio przydarzyło i stwierdziła ze smutkiem, że jest chyba jedyną osobą na świecie, która spotykają takie wypadki jak kontakty z Głosem. I najprawdopodobniej miała rację. * Rzuciła się na łóżko i przez chwilę czerpała przyjemność z jego błogiego ciepła i miękkości pościeli. Kilka dni temu stwierdziłaby, że jest małe, twarde i niewygodne, ale teraz, gdy powieki sklejało jej zmęczenie, wreszcie dopuszczone do głosu, po wielu godzinach napięcia i nie zwracania uwagi na stan samopoczucia ciała, zdało jej się, że spoczywa w królewskim łożu. Naciągnęła na głowę koc, opatuliła się nim jak kokonem i wtuliła twarz w poduszkę. Po paru minutach rozluźniła nieco ściśnięte powieki i założyła słuchawki MP3 leżące na szafeczce, przedmiot, który traktowała z niemal bałwochwalczym szacunkiem ze względu na to, jak długo zbierała na niego pieniądze i jak wielką był on dla niej pociechą w trudnych sytuacjach, gdy odechciewało jej się żyć. Włączyła muzykę i wsłuchała w dźwięki Six Feet Under. Jej matka pewnie by się załamała, nie widząc w zgranych playlistach żadnego Mozarta czy polskiego folku, ale jej córka postawiła stanowcze veto w kwestiach muzyki i to ona wybierała, co jej pasuje, a co nie. Postukiwała stopą o nogę łóżka, naśladując ciężki dźwięk perkusji i riffów, a usta poruszały jej się niemo tekstem utworów. Wodziła wzrokiem po suficie, niechcący zahaczając o zegar. Zbliżała się siódma. Luna poczuła radość, że jest sobota, inaczej matka nie zwracając uwagi na córeczkę, wysłałaby ją do szkoły. Luna skrzywiła się natychmiast, przypomniawszy, że nie powiedziała matce ani słowa o urwaniu się z plastyki, ale stwierdziła, że zostawi to na potem, co jej dodało znacznie więcej dobrego humoru. Pokój był ciemny, z szczelnie zasłoniętymi zasłonami. Kilka plakatów majaczyło na ścianach czarnymi plamami. Panował zaduch, który zaczynał już Lunę męczyć, ale nie chciało jej się ruszać z miękkiego łóżka i wpuszczać do środka ciepłej twierdzy znienawidzonego zimna, którego złowieszcze skutki zaczynała poznawać - drapało ją w gardle i pobolewała głowa. Wyciągnęła z szuflady obok łóżka polopirynę i popiła resztą coli, stojącej na podłodze. Przez chwilę po przełknięciu czuła nieprzyjemny kwaśno-gorzki smak, co połączone z nagłymi, bezpodstawnymi wyrzutami na siebie, stanowiło nieprzyjemny, mdły koktajl, sączący się jadowitymi kroplami do mózgu. Podsumowawszy wszystko, jestem dziwakiem, świrem i kimś, kto nie wie, kim jest - pomyślała i zemdliło ją na tyle, że podniosła się i wyłączyła muzykę. Usłyszała w tym momencie głos ciotki Klary, zwanej niegdyś pieszczotliwie przez małą Lunę - ciocią Larą. Zapewne została wezwana przez mamę na porozmawianie na temat jej niezwykle źle wychowanej córki. Na sam dźwięk tego głosu cioci, coś łagodnie tłumaczącej rozhisteryzowanej mamusi, siostrzenica, skulona pod kołdrą i pełna jakiegoś niesmaku na samą siebie, poczuła ulgę, która pomimo wszystko zdawała się nie uciszać wątpliwości, które się pojawiły. Jestem dziwakiem - powtórzyła Luna. - Ale nie takim normalnym, zwykłym, lekko zdziwaczałym człowiekiem. Ktoś mnie dręczy, prześladuje, zsyła podejrzane umiejętności i zamierza zabić. Bo że ktoś miał na myśli jej śmierć, była tego niemal pewna. Niemal. Choć serce, jakiś głosik w głębi piersi mówił jej twardo, że musi na siebie uważać. - I co ja mam zrobić?! - wyrwał się dziewczynie wściekły krzyk. Łzy napłynęły jej do oczu. Przekręciła się na brzuch, rzuciła na głowę poduszkę, przycisnęła ją do uszu, nie chcąc słyszeć milionów szeptów, wciskających swoje złe, złośliwe twarze w każdy skrawek widniejący przed oczami Luny. - Idźcie stąd - poprosiła, mamrocząc w poduszkę. To nic Ci nie pomoże. Zostałaś wybrana na ofiarę dla kogoś większego od Ciebie. Najlepiej się powieś. Nie masz po co żyć. Ktoś cię potrzebuje... Dla siebie. Jesteś zdziwaczała. Widzisz potwory w ludziach, masz koszmary, które nie wróżą dobrze o twoim umyśle i słyszysz przyzywający cię Głos. To chyba dość, by wypruć sobie żyły, nie sądzisz? - Won! - wrzasnęła Luna z pasją, ale wszystkie decybele zjadła poduszka, do której ów wrzask został skierowany. Dziewczyna zatkała sobie uszy i wybuchnęła płaczem. Czuła się chora, pusta i zagubiona. Czuła się skopana, znienawidzona i wyśmiana. Może faktycznie powinnam się zabić? - pomyślała ponuro i szarpnęła paznokciami prześcieradło, powodując głośny chrzęst rozrywanego materiału. To nic nie pomoże - zachichotał Ktoś. Trudno - warknęła w myślach Luna. - Jutro idę zarżnąć tego... ten... ten Głos. - Jestem od ciebie silniejsza! - krzyknęła prosto w sufit. Przestraszyła się swojego głosu. Brzmiał jak zdławiony, zdziczały i rozszarpany strachem wrzask osoby, która wie, że za chwilę umrze. Dziewczyna osunęła się na poduszkę, ciepłe strumienie łez płynęły jej po policzkach. Świat zaczął się kręcić, złośliwe szepty zamieniły w jednostajny szum i Luna wpadła w ciemny sen, który pewnie był gorszy od jawy. * Wysoki, na wpół zwalony dom stał tuż obok rozkopanej ulicy. Ludzi snuli się wokół jak mrowie, a tylko jedna osoba podążała w kierunku drzwi, zdecydowanym krokiem. Ręce miała wbite w kieszenie kurtki i choć jej chód był stanowczy, postronny obserwator stwierdziłby, że ta osoba jest albo pijana, albo osłabiona. Chłopak wdrapał się po schodkach, ściskając dłońmi poręcze i zostawiając na niej czerwone plamy. Światło zachodzącego słońca napawało atmosferę oczekiwaniem na coś, co wcale nie musi przynieść dobra. Promienie odbijały się od zmatowiałych szybek domu, z których składały się całe okna o dziwnym, wiktoriańskim kształcie. Dach pod wysokim kątem zdawał się wyrastać ostro ku niebu, jak gdyby komuś grożąc. Chłopak zatrzymał się na szczycie schodów i zbierał siły, a przynajmniej tak to wyglądało, gdy oddychając powoli, opierał się czołem o pomalowane na niespotykany zielony kolor drzwi. Powoli sięgnął po klamkę i przekręcił ją. Wszedł do środka, wprost do chłodnego korytarza, z wykładaną linoleum podłogą. Wnętrze wyglądało niezwykle kontrastowo w stosunku do oblicza domu z zewnątrz, gdyż tam budynek wyglądał jak XXI wieczna budowla, a tu nabrał w złym stylu nowoczesności, spowodowanej raczej brakiem pieniędzy właściciela. Chłopak nie zwracał na to uwagi, jakby spędził tu tak dużo czasu, by przestać się zastanawiać nad oczywistościami... Albo po prostu mieszkał w tej na wpół ruinie. Zostawiając krwawe ślady na podłodze, drżąc i zataczając się, zaczął wspinać się po wysokich schodach na piętro. Blada jak u trupa twarz krzywiła się z bólu. Dotarł do swojego mieszkania. Szarpnął klamkę i poczuł zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. " Ta-dam! Coraz gorsze, nie? :P Za błędy sorki.
-
1 pointOj, Lawendo, czasami strasznie mnie zasmucasz :-( Twoim największym błędem jest destrukcyjna samokrytyka. Przepraszasz, że dodałaś opowiadanie, jeśli nawet byłoby słabe (A NIE JEST!) zawsze znajdą się pozytywy, warte rozwijania. Wybacz, że tak psychologicznie zaczynam, po 12h w szpitalu jestem wykończony i fizycznie i psychicznie. Więcej wiary w siebie, mniej samokrytyki (nie znaczy, że wcale). Przejdźmy jednak do meritum (brzmi jak reklama banku ;) Co ja mogę nowego napisać? Piszesz w swojej tematyce i bardzo dobrze Ci to wychodzi. Ma niewątpliwy urok, który zawsze będzie kojarzył mi się z Twoją osobą;) Konstrukcja wielu zdań, sam sposób narracji jest przez dużą cześć tekstu, w sumie profesjonalny. Dzienniki samobójców? Stosujesz wspaniałe metafory, bardzo mi podobają;) Są takie subtelne i cudnie wpasowują się w tekst ;) Tylko co zjadło akapity? Głodny nauczyciel? ;) Liści, liści, gałęzi, gałęzi za dużo liści i gałęzi. Parę niepotrzebnych powtórzeń. I znowu przepiękne porównania. No jak to? To już koniec! W najciekawszym momencie?! Chcesz żebym dostał udaru z niedotlenienia? ;) Atmosfera grozy, pojawia się jak pająk na babim lecie, niedostrzegalnie aż wyląduję na twarzy! Bardzo zgrabnie i inteligentnie. I to ma być słabe!??! Poproszę kontynuację jak najszybciej! No, żeby takiego cliffhangera strzelić, nieładnie ;) Nawet jeszcze nie wyrobiłem sobie opinie o Lunie, aj!
-
Member Statistics