Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 12/19/16 in Posts
-
3 pointsWtorek 6 grudnia 2016 r. i swój kolejny (piąty już) koncert Tarji, na którym miałam okazję być, zapamiętam jako wydarzenie absolutnie wyjątkowe. Choć pod względem ilości „zaliczonych” dotychczas koncertów artystki można mnie uznać za weterankę, to stres i ogromne emocje związane z kolejnym jej pobytem w moim mieście (właściwie 10 minut drogi od mojego domu) odczuwałam po raz pierwszy. Wiązało się to nie tyle z ekscytacją samym koncertem, ile z wyczekiwanym spotkaniem w gronie fanklubowiczów Winter Storm Poland, organizacją skrupulatnie zaplanowanej akcji koncertowej i prezentowej, a także żywioną do samego końca nadzieją na osobiste spotkanie z Tarją. Szanse na nie były nikłe, gdyż wiedzieliśmy, że wokalistka zmaga się z chorobą i nie czuje się najlepiej. Zgodnie z przewidywaniami do spotkania nie doszło, a przygotowane przez nasz fanklub prezenty wręczyliśmy Tarji za pośrednictwem jej menedżerki. Ona także przekazała artystce do podpisu przyniesione przez nas płyty, zdjęcia i otrzymane na miejscu pamiątkowe kawałki tła z trasy „Colours In The Road Tour”. W rezultacie uzyskaliśmy autografy i czuliśmy się usatysfakcjonowani. Czas pozostały do rozpoczęcia koncertu nasza grupka fanklubowiczów postanowiła wykorzystać na integrację. Usiedliśmy przy stolikach (aby dać odpocząć nogom, które tego wieczoru jeszcze miały się nastać) i przywdzialiśmy mikołajowe czapki, będące integralną częścią naszej zaplanowanej akcji koncertowej. Humor wszystkim dopisywał, a pozytywne emocje narastały z każdą chwilą. Uśmiechnięci „Mikołajowie” zrobili sobie parę pamiątkowych zdjęć, a następnie, gotowi do boju, z flagą i banerem „All We Want For Christmas Is You” (tekst ten zwyciężył w zorganizowanym przez nas wcześniej konkursie) ruszyli jako pierwsi zająć strategiczne miejsca przy barierkach. Wkrótce brama główna została otwarta i w Sali Stadion zaczął gromadzić się tłum. Jako pierwszy support zaprezentował się hiszpański SUDDENLASH. Młoda i obiecująca kapela, która jednak niczym szczególnym się nie wyróżniła i nie porwała tłumu. Wokalistka potrafiła nawiązać dobry kontakt z publicznością, mówiła wyraźnie, jednak to wszystko, co zapamiętałam z ich występu (nie licząc uniesionej w górę włóczni na końcu jednego z utworów). Po krótkiej przerwie na scenę wyszli czterej Brytyjczycy tworzący metalowy zespół IMMENSION. Klimat wyraźnie się zaostrzył, tempo wzrosło i koncert w pewnym sensie zaczął nabierać rumieńców. Mocne gitarowe riffy i melodyjne kawałki zostały owacyjnie przyjęte przez wrocławską publiczność, która po energetycznym występie brytyjskiej formacji była gotowa na gwiazdę wieczoru. Te kilkanaście minut, które dzieli oddanego fana od pojawienia się na scenie jego idola, to moim zdaniem najbardziej emocjonujące chwile podczas koncertu. Napięcie sięga wtedy zenitu, a świadomość, że już za chwilkę marzenie stanie się rzeczywistością, przyprawia o dreszcz wzruszenia. Tak było i tym razem. TARJA wyszła na scenę uśmiechnięta i pełna energii, a Wrocław przywitał ją burzą oklasków. Zgodnie z planem w ten wyjątkowy dzień nie mogło zabraknąć Mikołaja. Fanklubowicze stojący w pierwszym rzędzie ponownie założyli na głowy biało-czerwone czapki, a także rozwinęli polską flagę i świąteczny baner. Występ artystki rozpoczęło energiczne „Demons In You”. Utwór przez wielu nielubiany i krytykowany, jednak większość z tych, którym w wersji studyjnej nie przypadł on do gustu, po wysłuchaniu wykonania live diametralnie zmieniła zdanie. Tarja wyraźnie pokazała, że ów demon w niej drzemie i tego wieczoru pokaże swój pazur. The shadow self is taking over… Artystka rozkręcała się z każdym kolejnym utworem. Nawiązała świetny kontakt z wrocławską publicznością, do której zwracała się również poprawnie po polsku. Świetnie to sobie rozpisała! Na scenie była wulkanem energii, który kipiał szczerą radością i promieniował szczęściem. Wspierana przez swój zespół, krzątającego się przy scenie męża i córeczkę, oglądającą występ mamy z boku sceny, z pewnością czuła się silna mimo choroby. Przypływ pozytywnych emocji czuła również od fanów, co podkreśliła w sposób szczególny, zapowiadając utwór „Too Many”: „You are making my dreams come true. Every day.” Podczas koncertu Tarja zaprezentowała głównie utwory ze swojego najnowszego wydawnictwa „The Shadow Self”. Największym zaskoczeniem wieczoru okazało się wykonanie na żywo „Supremacy”, niezwykle wymagającego wokalnie coveru grupy Muse. Przyznam, że przy pierwszych dźwiękach tego numeru serce zabiło mi mocniej. Słuchając tego utworu w wersji studyjnej zawsze mimowolnie porównuję go do studyjnego nagrania „Phantom Of The Opera” z CC. Uważam, że w obu przypadkach tylko wersja live oddaje prawdziwy charakter tych kompozycji i ukazuje pełny zasięg możliwości wokalnych Tarji. Moje refleksje się potwierdziły i zostałam wbita w podłogę. To był dla mnie jeden z punktów kulminacyjnych tego wieczoru (tak, było ich więcej!) Kolejnym okazał się set akustyczny, podczas którego Tarja oraz jej zespół wystąpili w czapkach Mikołaja, rzuconych na scenę przez nas, fanklubowiczów podpierających barierki. Tarja rozdała członkom zespołu czapki podpisane ich imionami, a sama założyła inną, przeznaczoną specjalnie dla niej. Pamiętam jej słowa: „This one is special, yes?” Nie pamiętam za to wszystkich utworów zagranych w secie akustycznym, gdyż byłam w stanie zbytniej euforii, by skupić się na doznaniach artystycznych. Chwyciłam szybko aparat, aby uwiecznić te wyjątkowe chwile. Tarja wyglądała tego wieczoru olśniewająco. Zaprezentowała trzy piękne kreacje, które doskonale odzwierciedlają koncepcję jej najnowszego albumu. Królował kontrast czerni i bieli. Dopasowany kolorystycznie mikrofon (biały) u wielu fanów z pewnością wzbudził jednoznaczne skojarzenia. Tarja i o nich nie zapomniała. Perfekcyjnie wykonała składankę Tutankhamen/The Riddler/Ever Dream/Slaying The Dreamer, wspomagana przez swego gitarzystę Alexa, który całkiem nieźle poradził sobie na wokalu. Lata mijają, a głos Tarji, mimo intensywnej eksploatacji w repertuarze zarówno rockowym, jak i klasycznym, zachował swoją moc i głębię. Ani się obejrzeliśmy, gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki „Too Many”. Zgasły światła, wizualizacje w tle sceny, a członkowie zespołu odłożyli swoje instrumenty i rozpłynęli się w mroku. Przyszła kolej na nas. Na sali zawrzało, a publiczność głośno domagała się bisów. Dostaliśmy trzy dodatkowe utwory. W tym czasie rzuciliśmy na scenę polską flagę podpisaną przez fanów, którą Tarja podniosła i zarzuciła sobie na plecy, po raz kolejny dziękując zgromadzonej publiczności za wsparcie i entuzjastyczne przyjęcie (trzeci punkt kulminacyjny wieczoru). W święto Mikołajek fani nie zapomnieli również o fińskim Dniu Niepodległości, obchodzonym akurat 6 grudnia. Tarja zeszła ze sceny z plakatem „Hyvää Itsenäisyyspäivää”. To był koniec tego wspaniałego wieczoru. Przyszła pora na dzielenie się wrażeniami i kolejne pamiątkowe zdjęcia. Łącznie zrobiłam ich ponad 250, co na koncercie zdarzyło mi się po raz pierwszy. Tarja wyglądała zachwycająco, a ja nie potrafiłam oderwać od niej obiektywu aparatu. Dla mnie najpiękniejszym podziękowaniem za ten wyjątkowy, Mikołajkowy koncert Tarji są dwa zdjęcia, które artystka umieściła na Instagramie, wyrażając swoją wdzięczność za ciepłe przyjęcie na obu koncertach w Polsce. Te słoiczki z kolorowymi denkami to moje własne domowe przetwory, które we wtorek rano wyjęłam ze swojej kuchennej szafki. Dać swojej idolce coś własnej produkcji – BEZCENNE. Mam nadzieję, że moje dżemiki przypadły jej do gustu. Mikołajowe czapki były zakupem czysto spontanicznym, dokonanym pod wpływem impulsu. Dzieci pytały: „Mama, po co ci tyle czapek”? A ja na to, że na akcję koncertową, dla fanów. W planach mieliśmy przywdzianie tego mikołajowego atrybutu na początku koncertu oraz do wspólnego zdjęcia na jego końcu, ale Tarja postanowiła inaczej i czapki uatrakcyjniły akustyczną część występu. Zaplanowana przez nas akcja koncertowa potoczyła się własnym trybem. Niezmiernie się cieszę, że zespół docenił nasze starania i z chęcią przyłączył się do tej mikołajkowej inicjatywy. Dziękuję Tarji i jej zespołowi za wspaniałe widowisko, jakiego byliśmy świadkami we Wrocławiu. Artystka ma wokół siebie fantastyczną, zgraną i profesjonalną ekipę, dzięki czemu każdy jej koncert jest niezapomnianym przeżyciem. Potrafi zawładnąć sceną i porwać publiczność do wspólnej zabawy. Wyraźnie widać, że cieszy się każdą chwilą spędzoną na scenie i potrafi przekazać te pozytywne emocje swoim fanom. Ma w sobie dużo ciepła i szczerej radości z bycia sobą. Jest silna, niezależna i szczęśliwa. W moim osobistym odczuciu Tarja jest kobietą spełnioną i świadomie kierującą swoją karierą. Wytrwale kroczy własną ścieżką, jednocześnie podtrzymując ducha przeszłości, ku radości fanów dawnej ery NW. W ostatnim czasie poznałam bardzo wiele osób, które z zainteresowaniem śledzą i wspierają jej solowe dokonania. To wspaniałe. Dziękuję wszystkim tym, których miałam okazję poznać osobiście i już teraz z utęsknieniem oczekuję kolejnego koncertu Tarji w naszym kraju. Kiitos!!!
-
2 pointsNaprawdę dziękuję - i wobec tego chcę zaprezentować fragment tego, z czym ostatnio się szarpałam, czy pokazać, czy też nie... Bo to jakaś opowiastka dla zidiociałych psycholi czyli mnie... :P I ostatecznie pokazuję, choć uprzedzam, że głupie, i w sumie cały czas się waham, czy udostępniać :P Piszę następne opowiadanie, ostatnio jakoś wena się na mnie nie obraża. Ok, proszę i pliz o wskazanie błędów ♥ "Wszedł powoli do mieszkania, czując zapach wczorajszych wymiocin. Skrzywił się z niesmakiem i podpierając ściany, ruszył przed siebie, kuśtykając. Z trudem opanowywał zawroty głowy, czarne ćmy latały mu przed oczyma, zasłaniając obraz. Dłonie, ciągnięte po tynku, zostawiały krwawe, długie smugi. Linoleum skrzypiało pod zdartymi podeszwami butów, a smród stawał się coraz wyraźniejszy. Chłopak powstrzymywał mdłości, drżał od stóp do głów, z osłabienia, albo i czegoś innego. Dotarł do łazienki, ale zanim wkroczył na kafelki, zwiesił się bezwładnie na klamce drzwi z dykty. Światło wpadało przez małe okienko, a czerwone światło zachodzącego światło barwiło wszystko kolorem posoki, która płynie w tętnicach. Oparł dłonie na brzegu starej wanny. Przełożył z trudem nogę przez jej brzeg i usiadł w środku, w ubraniu. Odkręcił gorącą wodę. Siedział wśród potoków pary i wrzątku, mamrocząc coś pod nosem. Zwiesił nisko głowę. Powieki mu drgały, a brwi podskakiwały konwulsyjnie. Twarz krzywiła się z bólu, wykręcającym rysy wręcz do niemożliwości. Gdy woda zaczęła wylewać się przez brzeg, chłopak sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małą żyletkę. W martwej ciszy, przerywanej jedynie stukotem kropel wody o podłogę i szumem strumienia wypływającego z zardzewiałego kranu, suche skrzypnięcie skóry zabrzmiało nieledwie że jak wystrzał. Pojawiło się na nadgarstku jeszcze kilka ran, zadanych nie na oślep, a z wolną i dokładną determinacją. Woda w wannie zabarwiała się na karmiowo równo do tempa blednięcia twarzy samobójcy. Jego oczy zamgliły się, powieki powoli opadły. Zrozpaczony uśmiech deformował wargi w nieludzki grymas. Chwilę przed runięciem przed siebie, chłopak wydał cichy jęk, natychmiast zduszony przez krwawe fale. * Luna obudziła się z okropnym wzdrygnięciem, aż strzeliło jej coś w karku. Stęknęła zaspanym głosem i przesunęła dłonią po twarzy, próbując jakby zetrzeć z niej zły sen. Nadal miała w głębi mózgu widok zakrwawionej wanny, ale nauczona doświadczeniem i przyzwyczajeniem w stosunku z koszmarami, pojawiającymi się codziennie, zepchnęła nieprzyjemne myśli jak najdalej, starając zarazem uspokoić rozszalałe bicie serca. Przełknęła z trudem ślinę i zerknęła półprzytomnym wzrokiem na zegarek, wskazujący za kilka minut szóstą. Wyłączyła przewidująco budzik, gdyż wątpiła, aby udało jej się jeszcze zasnąć. Usiadła na łóżku, odpychając od siebie rozgrzebaną pościel, kuszącą ciepłem do ponownego zanurzenia się w jej odmętach, ale dziewczyna nakazała sobie surową dyscyplinę, choć czasem łapał ją bunt, by tego nie robić. Znalazła kapcie, założyła je, zarazem wstając i zgarniając z krzesła przygotowane ubrania, razem z przyborami toaletowymi. W łazience uwinęła się szybko, nawet jej mama twierdziła, że za prędko. Była zaskoczona, widząc nastolatkę, która nie przywiązuje specjalnie wagi do swojego wyglądu, a każdą czynność skraca do minimum. Luny to nie dziwiło, była przyzwyczajona do swoich niekiedy dziwnych zachowań. Gdyby wszyscy wiedzieli, co mi się śni, straciłabym jeszcze bardziej pozory normalnego człowieka - stwierdziła trzeźwo, czesząc się przed lustrem w pokoju. Zasznurowała glany, zdzierając sobie paznokieć i poprawiając tysiąc razy uparcie zwinięty język buta. Stwierdziła, że nie jest głodna i postarała jak najciszej wymknąć z domu, nie budząc rodziców i ich irytacji związanych z nieobyczajną tradycją córki nie-jedzenia śniadania. Luna przemknęła korytarzem, czując wściekłość na dźwięk ciężkich podeszw glanów, wzbudzających stanowczo zbyt głośny stukot na drewnianej podłodze. Jednak gdy tylko otworzyła drzwi i wyleciała na zewnątrz, opuścił ją dobry humor, jaki sobie narzuciła siłą w mieszkaniu. Sam fakt, że idzie do szkoły, a nie ma odrobionej połowy zadań domowych, był nieprzyjemny nie tylko dla kujona, ale także dla osoby nie przywiązującej specjalnej wagi do nauki. Drugą, równie nieprzyjemną rzeczą, był sen, który jej się przyśnił. Często miała koszmary, niekiedy nawet tak zawiłe i okrutne, że mogłyby być dobrym tematem na opowiadania od osiemnastu lat. Zaś koszmar z wanną i samobójcą nachodził ją zawsze, gdy miały najść ją w życiu jakieś zmiany, czy dopaść depresja, toteż zaczęła go nieledwie uważać za proroka złych wieści. Już od dawna nie miała majaków z samobójcą w kąpieli, więc chociaż starała się zepchnąć wszystkie lęki na boczny tor, nieprzyjemne uczucie, spotęgowane niewyrabianiem się z obowiązków szkolnych, otoczyło jej serce lodowatą obręczą. Kiedyś miała nadzieję, że uda jej się jakimś działaniem rozwiązać dręczące ją koszmary, ale po krótkim czasie dała sobie z tym spokój. Jak przejesz się na kolację, może ci się przyśnić wielka, goniąca cię szynka, z czego wychodzi wniosek, że lepiej się odchudzać, ale Luna wątpiła, czy da się ten sposób zastosować do krwawych wanien, samobójczych zwłok młodych mężczyzn i wymiotów leżących na podłodze w przedpokoju. Żadne, nawet najbardziej logiczne i racjonalne wytłumaczenie nie pomagało się uspokoić, ani zaprowadzić porządku. Luna nigdy nic nie mówiła swoim rodzicom, gdyż wiedziała, że została by w najlepszym razie wykpiona. Idealnym wyjściem było nie myślenie i nie zastanawianie się nad dręczącymi dziewczynę problemami... Których było więcej, niż ktoś potoczny mógł przypuszczać. Dotarła na przystanek w czasie krótszym, niż myślała. Taaak, użalanie się nad sobą jest niezwykle przydatne - stwierdziła ostro w myślach, z niemiłym uczuciem, jakby ktoś ją oszukał. Zatopiona we własnym wnętrzu i roztrząsaniu udręk, bez zastanowienia wsiadła do autobusu razem z grupą młodzieży, z której część tak samo jak i Luna była ponura i zdesperowana, choć zapewne każdy z innych powodów. Dziewczyna nie zwracała na nikogo uwagi. Skuliła się na fotelu wykładanym lichym materiałem i podkuliwszy wysoko nogi, oparła podbródek na kolanach i wbiła błędne spojrzenie w przesuwający się równomiernie ponury, szary krajobraz. Ludzie chodzący po chodnikach przekształcali się w kolorowe plamy, z zdeformowanymi twarzami i uśmiechami psychopatów. Luna skuliła się wręcz wewnątrz, pozwalając, by ciemne włosy zakryły jej twarz. Odruchowo zamknęła oczy i zapytała się cicho siebie, czy jest nienormalna. I nie było to pytanie zadane z przyjemnością, jakby odczuwała zadowolenie ze swojego dziwactwa, lecz z lękiem i nadzieją, na odpowiedź odmowną. Moje sny, myśli, skojarzenia nie są normalne - powiedziała sobie z zimną pewnością. I jeszcze to dziwne odczucie, które czasem ją napadało. Jakby ktoś na moment rozdzierał zasłonę dzielącą nas do innego świata i dziewczyna widziała wszystko zupełnie inaczej niż zwykle. Momentalnie twarze pasażerów zamieniały się w dziwaczne, pokurczone i niedorozwinięte twarze potworów o morderczych skłonnościach. Głosy brzmiały jak skrzeczące jęki potępieńców, charczenie trupów w agonii, śmiech szaleńca. W takich chwilach Lunę łapało przerażenie większe niż zazwyczaj i teraz też tak było. Z trudem zdusiła krzyk, zdławiła go natychmiast, popędzona irracjonalnym przekonaniem, że nikt nie może się dowiedzieć, że się ona boi. Twarz kierowcy spojrzała na nią z okropnym zainteresowaniem, jego niby zwyczajna twarz wygięła się w grymasie. Rysy zniekształciły do tego stopnia, że Luna odwróciła wzrok i zaraz zamknęła oczy, szarpana chęcią wzywania pomocy wrzaskiem i cofaniem wczorajszej kolacji. Niewidzialne szpony chwyciły ją za serce i ścisnęły jak wygłodniałe szczęki wilka. Histeria napadła dziewczynę z całą swoją siłą i nie pomagało wytłumaczenie, że to tylko zwidy, nieprawda. Otworzyła oczy, gdy autobus szarpnął na zakręcie. Rozejrzała się i poczuła ulgę. Wszystko wróciło do normy. Nagle jednak zmartwiała. Przyszło jej na myśl jedno pytanie - może to, co teraz widzi właśnie nie jest normą, tylko ten świat z majaków wariata, pomyleńca jest czymś, w czym każdy na serio żyje. Ten podjęty wniosek tak nią wstrząsnął, że opadła mokra od potu na oparcie fotela, ściągając na siebie zainteresowane spojrzenia pasażerów, których od początku uwagę przykuła podejrzanie zachowująca się pasażerka. Chcę umrzeć - podsumowała dziewczyna z niespotykaną u siebie gwałtownością. * [align=left]Szkoła była dużym budynkiem, przerobionym z przedwojennego komisariatu policji. Ściany, wcześniej pomalowane miłym dla oka złociszem, teraz przedstawiały całą paletę barw od jeszcze zachowanej w jako takim stanie ciemnozielonej, do wyblakłego seledynku. Tuż za placówką oświaty znajdował się stary park, ogrodzony wysokimi sztachetami, a następnie płynnie przechodzący w las. Sztachety równie płynnie się kończyły. Od czasu do czasu dało się zauważyć zbłąkane gdzieś na boisku szkolnym lisy, czy króliki, ale oprócz tego nikt by nie przypuszczał, że istnieje takie niedopatrzenie - przecież można było powiedzieć, że idzie się do parku po cokolwiek, a następnie zwiać w las i wagarować do wieczora. Na szczęście nauczyciele jako osoby o małej wyobraźni, nigdy by nie przypuszczały, że takie wydarzenie może się rozegrać na państwowym terenie. Grupa młodzieży, razem z Luną, która naciągnęła na głowę gruby kaptur kurtki lotniczej, wkroczyła do wysokiego hlu. Ściany, mające ponad cztery metry, pięły się do góry z zatwardziałą determinacją, powodując kręcenie się w głowie osobom mieszkającym w ciasnych i niskich mieszkankach. Ściany, jak wszędzie, obwieszone były rysunkami zerówkowiczów i ogłoszeniami. Lunę ściskało w żołądku na myśl o klasówce z matematyki jako pierwszej lekcji, ale starała się tego po sobie nie okazywać. Nauczyciele jak psy, wyczuwają twój strach. Gwar, wrzaski i śmiechy potrafiłyby przestraszyć najsilniejszego psychicznie. Wymalowanych nauczycielek i ich nadętych kolegów z reguły nie było widać na korytarzach, toteż uczniowie zostawieni sobie i własnej fantazji, wyciągali flaszki oraz papierosy, nie mówiąc o podziemnych przemytach marihuany, kryjąc się jedynie przed kapusiami, których jak zwykle było od grona. Ale i tak donosiciele byli powszechnie znani i dręczeni, toteż nikt się zbytnio nie wychylał i lewy handel kwitł. Luna wparowała do klasy i rzuciła się na odrapane i oklejone gumą do żucia krzesełko. Rozejrzała się po sali, choć jej widok miała zawsze przed oczyma. Jednym z dziwactw Luny było to, że zawsze zauważyła jakąś zmianę w wystroju i nie dawała sobie spokoju, dopóki sobie tego nie wyjaśniła. Przypięte do żółtego tynku wzory wyglądały identycznie jak poprzedniego dnia, jedynie na biurku leżało kilka grubych książek. Lunie kamień spadł z serca. Nauczycielka była znaną, zagorzałą czytelniczką i gdy tylko miała jakąś książkę w rękach, nie wypuściła jej dopóty, dopóki nie pochłonęła całej, więc stosunkowo łatwo dało się ściągnąć od sąsiada podczas robienia trudniejszych zadań. Powoli klasa zapełniła się. Za biurkiem usiadła pani Wentzel i obrzuciła wszystkim bacznym spojrzeniem. - Mam dla was test - powiedziała suchym, uprzejmym głosem, prawie nie poruszając wargami. - Przypomnimy sobie funkcje i tym podobne. Zobaczymy, ile zapomnieliście z przed wakacji. Rozdała białe kartki z gęsto zapisanymi zadaniami. Luna przełknęła ślinę i spojrzała błagalnie na swojego sąsiada Jurka, który uśmiechnął się domyślnie i przy uzupełnianiu rubryczek zostawił dziewczynie duży margines podglądania. Dziewczyna podziękowała mu z ulgą w myślach. Ostrożnie, zerkając z niepokojem na nauczycielkę, która z lubością oddała się przyjemnością lektury, zaczęła pisać klasówkę, dręczona gdzieś wewnętrznie niepokojem. Czasem robił się on tak silny, że omdlewały jej kolana. * Jesień zazwyczaj kojarzy się z kolorowymi liśćmi, pogodą zaczynającą stygnąć po upalnym lecie, długimi spacerami po grzybowiskach i robieniu wielobarwnych bukietów. Odkąd jednak Luna pamiętała, w jej mieście nigdy nie trafiła się aż taka pora roku - nie chodzi też o to, że nie było parku, gdzie znajdowałyby się drzewa godne zmieniania barw i napawaniu świata jesiennym klimatem, tylko że wystarczyło, by minął wrzesień, a już powietrze zamieniało się w pół zgniłą, przytłaczającą swoją ciężkością, obrzydliwą atmosferę. Liście przybierały brązowy odcień, opadając przy tym całymi wiadrami na ziemię i zakrywając trawę swoimi grubymi warstwami, grożącymi uniemożliwieniem wydostania się z pułapki, gdyby wdepnęło się w taki brudny, gęsty od błocka i spleśniałej masy liści, dołek. Między trzema chłopakami wybuchnęła sprzeczka. Luna domyślała się po części jej powodu. Tak samo jak i reszta klasy była szczerze wściekła na nauczyciela plastyki, który zgodnie ze swoimi hippisowskimi zasadami, wysłał ich w teren razem z kartkami i ołówkiem, by: narysowali jakąś niezwykle interesującą rzecz. I wrócili po kwadransie. Luna żuła pod nosem słowa krytyki pod adresem nauczyciela - w ogóle nie przyszło mu do głowy, że ktoś może się urwać z lekcji i wagarować trochę. - To zobaczysz! - usłyszała Luna chwilę przed runięciem na ścieżkę, przygnieciona ciałem jakiegoś kolegi, pchniętego przez swojego kumpla. - Hej..! - wyrwał jej się zirytowany krzyk, gdy uderzyła policzkiem w zimny i mokry kamień, a dłonie zanurzyły się po kostki w zgniłej mazi. Wyrwała je z obrzydzeniem. - Sorki - mruknął Jurek, z jej ławki. Dźwignął się na kolana i wyciągnął rękę. Luna chwyciła się jej z irytacją i podniosła do pozycji stojącej. Oprócz brudnych na kolanach spodniach oraz pogniecionej kartki (nie mówiąc już o złamanym ołówku), nie zaznała większych uraz. Trochę bolał ją policzek, ale jak zwykle, gdy zdarzyło jej się coś nieprzyjemnego, starała się o tym nie myśleć. - Dzięki - warknęła rozeźlona do Bogu ducha winnego Jurka, który siłował się w sobie pomiędzy przeproszeniem jej, a pobiegnięciu w stronę kumpli. Luna rzuciła na ziemię kartkę, z trudem powstrzymywaną wściekłością. Zawsze, gdy tylko coś ją za mocno wyrwało z zamyślenia, czuła niezrozumiane rozdrażnienie. Założyła ręce na piersiach, naciągnęła na głowę kaptur i rzuciła się przed siebie szybkim, zdecydowanym krokiem. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do szkoły, zagłębiła się jedynie w parku, coraz bardziej przypominającym las. Błoto ciamkało pod grubymi podeszwami butów. Gwar i śmiechy pozostałych członków klasy ucichł zupełnie, gdy tylko oddaliła się na znaczną odległość. Zbuntowana i z na wpół zamkniętymi oczyma nie zdała sobie sprawy, że w lesie oprócz szelestu, który sama wzbudzała, nie istniał żaden inny, naturalny dźwięk. Drzewa wysokie i wysmukłe jak kolumny kościoła, zdały się być wyrzeźbione z czarnego marmuru. Gałęzie, regularnie porostawiane po każdej stronie pnia, były łyse, gołe i mokre. Równomierny trzask, jaki wydawały po zderzeniu się ze sobą, za pomocą wiatru, przyprawiał o nieprzyjemne cierpnięcie karku. Mroczne, splątane gałązki krzewów, pełne ostrych kolców oplatały pnie drzew, niczym tonący jakiejkolwiek dłoni. Trawa wystawała w pożółkłych kępkach pomiędzy zbrązowiałymi liśćmi. Luna odniosła wrażenie, że w głębi lasu jest bardziej sucho, niż w parku, czy okolicach szkoły, ale gdy tylko wdepnęła w zdradzieckie bajoro, zaklęła pod nosem i porzuciła to zdanie. Bajorko zawierało najwięcej pięć centymetrów mętnej wody, ale mułu na dnie było z przynajmniej pół metra. Luna szarpnęła z wściekłością prawym butem, który utknął w mazi prawie po czubek cholewki, co sprawiło jedynie, że dziewczyna straciła równowagę, lewa noga obsunęła się po kępie śliskiej trawy i w jednej chwili Luna runęła w głąb bagienka zamykając odruchowo oczy, sekundę przed zetknięciu twarzy z jakby głodną taflą wody. Zakrztusiła się, wyrwała głowę nad powierzchnię, nic nie widząc i spazmatycznymi ruchami ścierając sobie błoto z twarzy. Włosy przykleiły jej się do twarzy, a szok termiczny sprawił, że prawie zwymiotowała. Zerwała się na równe nogi, zataczając i z całej siły wyrywając buty dnu bajora, wydostała się z skarpę, z której spadła. Usiadła, trzęsąc się z zimna i zgrabiałymi palcami próbowała oczyścić spodnie lub kurtkę. Na domiar złego wiatr opuścił tarmoszenie gałęzi drzew, by skorzystać z dobrej okazji, by trupim oddechem nabawić dziewczynę zapalenia płuc. Rozkaszlała się. Miała wrażenie, że palce zamieniły się jej w sople, nie słuchające rozkazów. Jęknęła, ukryła twarz w dłoniach. Czuła zbierające się pod powiekami łzy i uświadomiła sobie z przerażeniem, że nie wie, co ma robić. Było jej okropnie zimno, zęby szczękały w nieopanowanych konwulsjach. Podniosła głowę do góry i rozejrzała się dookoła siebie. Za głęboko zaszłam - dotarło do niej. Wstała niepewnie, na drżących nogach i po raz pierwszy rozejrzała się dookoła siebie. Zegarek pokazywał niewiele po piętnastej (plastyka była ostatnią lekcją), ale jak zwykle późną jesienią zaczynał zbliżać się półmrok. Cienie drzew wydłużyły się niemal dwukrotnie, słońce przybrało siną barwą i powoli kryła się za granicą horyzontu. Luna przełknęła ślinę i cofnęła kilka kroków do tyłu. Chciała krzyczeć, a zarazem miała jakąś niejasną świadomość, że ktoś jej się przygląda. Że ją zauważył. I wysila wszystkie swoje siły, by ją do siebie przywołać. Dziewczyna wpiła wzrok w ciemną ścianę drzew i z chaosem w umyśle czekała. Czuła, jak ostatkiem sił trzyma się na stojąco, jak zaraz rzuci się przed siebie i zacznie brnąć w bajorze wprost do głosu, który ją wołał. Podejdź - wydało jej się, że usłyszała czyjś głos i wbrew swojemu oporowi postąpiła krok naprzód. Stała na granicy skarpy i szarpała się wraz z wewnętrznymi myślami. Prawie nic nie widziała w otaczającym ją mroku, nie mogła racjonalnie myśleć, miała wrażenie, jakby coś lub ktoś oplatał jej umysł niewidzialnymi łańcuchami i krępował z każdą chwilą coraz bardziej jej wolną wolę. Wyrwała się do przodu, ale w tej samej chwili instynkt samozachowawczy pchnął ją w tył. Runęła na ziemię, uderzyła się tyłem głowy w mokry korzeń i to ją otrzeźwiło. W jednej chwili zrozumiała, że ktoś, kto na nią czeka, nie może jej dostać. Przekręciła się na kolana i dźwignęła do góry, po czym puszczając kompletnie nerwy, zaczęła biec. Usłyszała za sobą jakby zdławiony krzyk rozczarowania, jakby myśliwemu chwilę przed złapaniem zwierzyny, ofiara wymknęła się z rąk. Przyspieszyła biegu, nie mając pojęcia, gdzie się kieruje, mając na celu oddalić się od Głosu. W jednej chwili kajdany wokół mózgu zdały się puścić, ale dziewczyna nie skorzystała z tego, by się zatrzymać i spokojnie zastanowić, w którą stronę pójść. Miała wrażenie, że prędkość, jakąś uzyskała, unosi ją nad ziemię, a gałęzie chłoszczące po twarzy zamieniają w nieprzerwany ciąg bolesnych tortur." Patryk, jeśli spodziewałeś się czegoś lepszego, to sorry :( Kontynuację dodam wkrótce, początek jest jedynie taki "zwykły", potem się trochę rozkręcam w podobnych dla mnie klimatach, czyli "jest źle/krew/samobójstwo/deszcz/śmierć/umieram". Przepraszam, że to wrzucam :P [/align]
-
1 pointBeatko, Aniu! Dziękuję Wam pięknie za wyrazy uznania i bardzo się cieszę, że moja relacja przypadła Wam do gustu :) Inaczej nie potrafiłam tego opisać! To był tak wspaniały i wyjątkowy dzień, że zapamiętam go na zawsze. Tyle pozytywnych wrażeń, emocji i tego zaraźliwego Tarjowego uśmiechu... Musiałam wylać z siebie potok osobistych refleksji, wciąż nie potrafię myśleć o tym wydarzeniu bez wypieków na twarzy :blush: Aniu - dziękuję za motywujące słowa! Dziennikarz ze mnie żaden, ale uwielbiam pisać relacje z dobrych koncertów :) Co do zdjęć, to chciałam wrzucić ich więcej, ale musiałam usunąć ze względu na limit ustanowiony przez administratora - 15. Uważam, że w przypadku tego koncertu to stanowczo za mało ;)
-
1 pointWooow, rewelacyjna relacja :)! Cudownie opisane wydarzenie, krok po kroku, z wielką pasją i zaangażowaniem! Ile pięknych zdjęć! Aga, masz niewątpliwie talent reportersko-dziennikarski! Pełen profesjonalizm, a jednocześnie mnóstwo osobistych przeżyć i refleksji..Świetna robota! Dziękujemy :)!
-
1 pointDługo mi zeszło ale w końcu jest samolot rolniczy PZL 101 Gawron ,model pomniejszony raz z modelu w skali 1:33 ,ostatni element w mojej kolekcji samolotów rolniczych który mi brakował ,a następny w kolejności jest samolot który jest jedną z moich lotniczych miłości ,ale ten za jakiś czas .możliwe że jeszcze w tym roku
-
1 pointDowiedziałam się, że na 99,9% mam tylko jeden egzamin w sesji zimowej. ♥ I to taki, który prawdopodobnie przełożymy na drugi dzień sesji i będziemy mieć dwa tygodnie wolnego. ♥ ♥ ♥ Filologia fińska daje życie, polecam.
-
1 pointDziękuję, Aneczko! Miłego łamania języka. :D Nadeszła właśnie wiekopomna chwila poznania przez Was zaimków osobowych i czasownika "być". Zacznijmy właśnie od zaimków i krótkiego komentarza na ich temat. Podobnie jak w języku polskim, w fińskim możemy pomijać zaimki osobowe, ale uwaga: tylko w pierwszej i drugiej osobie obu liczb, natomiast w trzecich osobach konieczne jest podanie tego zaimka. ja - minä ty - sinä on/ona/ono (osoba, człowiek, raczej nie o zwierzęciu - chyba że to już taki członek rodziny, ale to kwestia sporna - podobnie jak w angielskim zresztą) - hän ono (coś/zwierzę) - se my - me wy - te oni/one (człowieki) - he oni/one (cosie) - ne Czasownik być - olla minä olen sinä olet hän/se on me olemme te olette he/ne ovat Przeczenie W języku fińskim partykuła przecząca jest odmienna, podczas gdy forma czasownika pozostaje niezmieniona w przeczeniu dla wszystkich form. Dla czasownika olla jest to forma ole. minä en ole sinä et ole hän/se ei ole me emme ole te ette ole he/ne eivät ole Pytanie Możemy też zadawać pytanie za pomocą partykuły pytającej czy, która w j. fińskim występuje w postaci sufiksu (końcówki) -ko lub -kö, dołączanego do odmienionego czasownika. Póki co ominiemy problem harmonii wokalicznej i tego, kiedy pojawi się które o, ale zajmiemy się tym następnym razem. olenko (minä)? oletko (sinä)? onko hän/se? olemmeko (me)? oletteko (te)? ovatko he/ne? Pytanie zaprzeczone W fińskim można zadawać pytanie, dostawiając sufiks -ko/kö do każdej części zdania, żeby podkreślić, że właśnie o to pytamy. Przykład omówmy po polsku, żeby nie popadać w zbędne na razie przypadki. Jestem teraz w sklepie. Pytanie: Jesteś teraz w sklepie? Teraz jesteś w sklepie?(=Czy teraz?) Ty jesteś w sklepie?(=Czy ty?) W sklepie jesteś teraz?(=Czy w sklepie?) itd. Tak samo jest z partykułą -ko/kö. Możemy więc też zapytać, czy coś nie jest. Czy nie jesteś teraz w sklepie?. enkö (minä) ole? etkö (sinä) ole? eikö hän/se ole? emmekö (me) ole? ettekö (te) ole? eivätkö he/ne ole? To tyle w kwestii bytów i niebytów. Lojalnie ostrzegam, że reszta czasowników (jak to w większości języków bywa) odmienia się jakby inaczej, więc nie radzę kalkować tego sposobu. Następnym razem harmonia wokaliczna, czyli trochę teorii potrzebnej do zrozumienia, dlaczego było ette, ale i eivät albo czemu raz jest -ko, a kiedy indziej -kö. Mam nadzieję, że dzisiaj nie było za dużo na raz (jak na nasze minilekcyjki w ramach relaksu), ale wydaje mi się, że najłatwiej to zrozumieć, kiedy jest wszystko razem. :)
-
1 point
-
1 pointAria z opery 'Kniaź Igor" w nieco 'Enyowej" wersji :) [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=ZGN-Q4_cM_8
-
1 point
-
Member Statistics