Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 10/13/15 in all areas
-
3 pointsZrobiłam to. Jako skrajny introwertyk sądzę, że to było ekstremalnie głupie i bezsensu, ale stało się, nacisnęłam 'wyślij' i poszło. Jeśli ktoś się nie boi mojego terrible english (jeśli mój angielski normalnie tak brzmi, to współczuję wszystkim obcokrajowcom, z którymi kiedykolwiek rozmawiałam), to zapraszam na Dropa.
-
1 pointTo jest moja twórczość. Muszę coś wcześniej jednak powiedzieć - ja tak wszystkiego nie piszę. Ta książka... hm, wystarczy, że powiem, że za dużo jest w niej wykrzykników i za mało opisów. Dlatego, że chciałam spróbować, jakbym pisała w takim stylu. Mam jednak nadzieję, że komuś to się spodoba. Aha, pewnie niektórzy ludzie na forum wiedzą, co to jest Dave Mustaine - sorry, ale mocno się z niego nabijam. Ok... no to proszę: "Z łazienki dobiegał lekko ochrypły śpiew i szum wody, która lała się zdecydowanie za długo. Pamela pokręciła ze zrezygnowaniem głową i sięgnęła po tosty, roztaczające swą niezwykłą woń; wyciągnęła je z tostera i ułożyła na talerzu. Na patelnię wbiła cztery jajka, dodała kilka plastrów boczku, i gdy jajecznica się ścięła, zrzuciła ją na ten sam talerzyk, gdzie już nieco pod stygły tosty. Śniadanie uzupełniła kawą z mlekiem. Kiedy obskrobywała w zlewie patelnię, do kuchni wszedł Dave Mustaine - jej mąż. Długie, już nieco siwiejące rude włosy były mokre i związane w kitkę. Mężczyzna przybrany był w szlafrok, nieco przykrótki - ukazywał on kolana i owłosione łydki. - Witaj, Pamelo! - zawołał radośnie, podśpiewując nadal "A Tout la Monde". Przysiadł na krześle, opierając łokcie o barek. - Jak ci minął dzień? - Chyba ranek - mruknęła jego żona, siadając przy stole z kawą zbożową w dłoni. - Jest już dziesiąta. Nie spóźnisz się czasem na próby? - Chyba oni się spóźnią - wybuchnął śmiechem Mustaine. - Organizuję próbę generalną w salonie. - W salonie?! - Pamela wytrzeszczyła oczy. - No, co się tak na mnie patrzysz? - obruszył się Mustaine. - Nie naśmiecimy. - I nie rozwalcie lampy - westchnęła Pamela. - A także nie doprowadźcie do tego, aby się tu policja zjechała. - Dobrze, dobrze - machnął ręką Mustaine. W drugiej trzymał tosta, którego pogryzał ze smakiem. - Wyborny - ocenił. - Acz przydała by się nutka wanilii. - Wanilia? Z tostem? - Pamela nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Uniosła wysoko brwi. - To tylko taka aluzja była. Chociaż, możesz kiedyś wykorzystać ten pomysł i... Tego już dalej Pamela nie słuchała, gdyż zadzwonił telefon. - Electra? - zapytała. Słuchała przez chwilę. - Tak, jest. Jak, jak? Uhm. To dobrze, pokażę. Na pewno będzie zachwycony. Pa, to o czwartej? Rozumiem. Cóż, będziemy czekać. Wcisnęła klawisz, kończąc rozmowę i napotkała pytające spojrzenie Mustaine'a. - Electra dzwoniła? - zapytał. - Tak, zrobiła jakiś cover twojego utworu. - Taaak? - zapytał przeciągle Mustaine. - A wydawałem jej zgodę? Pamela spojrzała na niego z politowaniem. - Przecież to twoja córka. Może chyba robić covery twoich rzeczy. Dave wzruszył ramionami. Pamela odwróciła się i otworzyła szafkę, z której wyciągnęła cukier. Posłodziła sobie kawę. Kiedy Mustaine sie nadal nie odzywał, zaskoczona odwróciła się. Ujrzała swojego męża z niedojedzonym tostem w dłoni, policzkami wydętymi jak u chomika i zapełnionymi jajecznicą a także z nieobecnym spojrzeniem. - Co się stało? - przestraszyła się. Mustaine wyciągnął palec, nakazując ciszę. - Mam natchnienie - wybełkotał, strzelając na wszystkie strony jajecznicą. Zerwał się z krzesła i pobiegł do swojego pokoju. Zaintrygowana Pamela ruszyła za nim. Nagle przypomniała sobie szczegóły rozmowy z córką. - No i Electra przyjedzie dziś o czwartej - powiedziała głośno, idąc przez korytarzyk i otwierając drzwi do pokoju. Mustaine siedział przy komputerze i klikał w niego z zapałem. Widać było, że zacięcie pracuje. Pamela dokończyła słowa: - I ta piosenka nazywała się "A Tout la Monde". Dave wzdrygnął się. - Co?! - ryknął. - Dlaczego akurat tę?! Pamelę zatkała. - A... co z różnica? - zapytała słabo. Mustaine wstał z krzesła (niechcący go wywracając) i wybuchnął: - Jedna z moich najlepszych piosenek! Jak ona mogła! I wrzuciła ją do internetu?! Skalała imię naszej rodziny! - A skąd wiesz, może dobrze jej wyszło - próbowała złagodzić go żona. - A dobrze, dobrze, zobaczymy - Mustaine z gniewu wszedł w ironię. Podniósł krzesło i zasiadł. Po sekundzie pokój zalał się muzyką. Mustaine dyszał. - Jak ona śpiewa! - wykrzyknął. - I ten chłystek! Co za bezczelność! W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. - Otwórz - polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu i Pamela podbiegła do drzwi frontowych. Szarpnęła za klamkę i zobaczyła Dave Ellefsona, potocznie zwany Juniorem. - O, cześć - powiedziała. - Gdzie reszta? - Zaraz przyjdą - Ellefson wszedł do sieni. - Gdzie Dave? - W sypialni - nagle Pamelę coś tknęło. - Poczekaj w salonie, zaraz go ściągnę. Sprintem rzuciła się do sypialni, gdzie Mustaine pisał maila do Electry pełnego wyrzutu i wykrzykników. - Dave! - wykrzyknęła Pamela, z trudem łapiąc oddech. - Ubieraj się! - Przecież jestem ubrany - mąż spojrzał na nią zaskoczony. - Jesteś w szlafroku! A już Ellefson przyszedł! Rozległ się kolejny dzwonek. - Otwieraj - polecił małżonek głosem jak spiż. - Poczęstuj kawką, ja się ubiorę. Pamela z duszą na ramieniu zaprosiła resztę zespołu na kanapę i kawę. Wszyscy się rozsiedli i raczyli napojem. Chris Adler mieszał kawę widelczykiem, a łyżką jadł ciastko. Chyba mu się coś poplątało ze zdenerwowania, gdyż następnego dnia miał być koncert. - Kiedy Mustaine przyjdzie? - zapytał Ellefson. Wtem wszyscy usłyszeli psyknięcie i zobaczyli dłoń Mustaine w szparze w drzwiach, kogoś przywołującą. Pamela z rumieńcem zakłopotania opuściła towarzystwo i wyszła na korytarz. Tam czekał na nią ubrany Mustaine - w T-shirt, spodnie. Był jedynie bosy. - Gdzie są moje skarpetki? - zapytał zdenerwowany. - Załóż buty na gołe stopy - zaproponowała Pamela, ale tak władczo, że Mustaine nawet nie myślał protestować. - I pośpiesz się, do cholery jasnej! - No dobrze, dobrze - mruczał do siebie Mustaine, wbijając tenisówki na wielkie stopy. - Nie wiem czemu zawsze się tak na mnie wkurzasz, choć nic złego nie robię... Pamela weszła z powrotem do saloniku, zamykając za sobą drzwi i tym samym kończąc rozmowę. Po chwili wszedł skruszony Mustaine. Przysiadł na boczku kanapy i westchnął cichutko. Nie pozwolono jednak mu się tak wzruszać. - Dave! - krzyknął Kiko. - Czy już skończyłeś miksować te utwory?! - Ja, ja, ja - zająknął sie Dave. - W sumie to tak, ale sami musicie sprawdzić, czy jest dobrze - tu zrobił zaniepokojoną minę. Nikt jej nie dostrzegł, bo wszyscy ruszyli - gadając, śmiejąc się i rechocząc do gabinetu Mustaine'ea. Za nimi dreptał speszony gospodarz, usiłując wepchnąć do szafy szlafrok zostawiony kompromitująco na środku podłogi i wkopnąć pod szafę wczorajsze ubrania (nie mówiąc już o trzech pustych pudełkach po pizze i dwóch niezupełnie pustych puszkach z piwem). - No, włączaj - Chris machnął zblazowany dłonią. Dave trzęsąc myszką kliknął jakiś folder, a potem jeden z piętnastu linków. - Co to za utwór? - w przeciwieństwie do Adlera, Kiko był bardzo podekscytowany. - Dddeath ffrom Wiwithinn - powiedział drżącym głosem i czekając, aż się program załaduje, przysiadł na biurku. - Nie jąkaj się - rozległ się przenikliwy szept Pameli. Dave poczerwieniał zawstydzony. Rozległo się kilka pierwszych dźwięków. Ostre łomotanie perkusji, z delikatnymi wirującymi solówkami gitar. Dave wyraźnie się odprężył. Kiedy jednak do utworu dołączył wokal, coś zaczęło się psuć. - Chręrrręęrrdeathchrrfromzzzii - rozległ się dziki pisk z głosników. Chris zatkał uszy, a Kiko, który stał najbliżej głośników, odskoczył od nich zajęczym susem, wpadł na Pamelę, która z głośnym "Boże!" wpadła na regał z kasetami. Rozległ się kwik, wrzask, dzikie jodłowanie, przerywana histerycznym chichotem Adlera. Mustaine nie wiedział co robić - ratować żonę przygniecioną ciężarem regału, zrugać Kika za wywrócenie Pameli, uciszać Chrisa, czy wyłączyć utwór, produkujący coraz głośniejsze jęki i wycia, które powstały nie wiadomo jak. - Cisza! - wrzasnął wreszcie. - Zamknąć się wszyscy! I wyłączył program. - Pomocy! - krzyczała Pamela. - Dave, pomóż mi! Nie wiadomo czemu jednak Kiko jej pomagał - co prawda nieudolnie. Podnosił regał tak, że z jednej strony parł nim w szafę, przez co starania spełzły na niczym. - Czekaj, czekaj - Dave podszedł i ujął w dłonie mebel. - Ty z jednej strony, ja z drugiej. No, właśnie tak! Głośny wrzask Pameli i stukot spadających kaset na nią tak wstrząsnęły Kikiem, że puścił regał, który zwalił się z niepokojącym trzaskiem pękającego drewna wprost na gospodarza domu, który z głuchym jękiem "Umieram!" upadł dramatycznie na dywan."
-
1 pointFajnie się czyta, jesteś dobrą obserwatorką życia. Przyczyna przeciągającej się chandry Petriego będzie jakoś wyjaśniona? Wątek z Japończykiem zaskakujący i fajnie opisany.
-
1 pointLista utworów na Noel: http://41.media.tumblr.com/4d72924d3d8090b15b0fc0e6377f21a5/tumblr_nw4l5vgFTC1qcud6fo2_1280.jpg Walking in the Air po angielsku w wersji Asi jest takie piękne. ♥ ♥ ♥ Umieram od tego czekania. ♥
-
1 point
-
1 pointPrzepraszam, wczoraj niechcący wrzuciłam złą wersję! :confused: Teraz wrzucam już wersję, która jest ok (w miarę). "Mama siedziała w kuchni i z nieobecnym wyrazem twarzy sprzątała. Tuomas chrząknął nieśmiało, dopiero wtedy ocknęła się i spojrzała na nich. - Czy możemy wyjść na dwór? - zapytał. - Tak, tak - powiedziała. Tuomas z radością pobiegł wraz z Tarją i Ernem do przedpokoju. Szybko się ubrali i wyskoczyli na dwór. - Chodźmy do parku! - krzyknął. Śnieg zachrzęścił im pod nogami. Zewsząd zaczął napływać mrok; gdzieś w oddali słychać dało się pohukiwanie sowy. Ciemne niebo usiane było gwiazdami, a w gałęziach wył wiatr. Po paru minutach znaleźli się pomiędzy wiekowymi drzewami. Tuomas odkaszlnął z podniecenia i zaczął się rozglądać. - To co będziemy robić? - zapytała Tarja. - Co? - powiedział zaskoczony Tuomas i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. - Aaa. Nie wiem. Chodźcie za mną. Kiedy po chwili znaleźli się na oblodzonym moście, Tuomas nie zwracając uwagi na jakiegoś człowieka stojącego nieopodal, zaczął się rozkręcać. - Czy widzieliście kiedyś dusze drzew? - zapytał zupełnie poważnym tonem. - Eee, chyba nie - powiedziała Tarja. - Ja nie widziałem. - Erno przyglądał mu się z uwagą. - Ja tak - wyszeptał z podnieceniem Tuomas. Spojrzeli na niego oboje - Tarja z powątpiewającą miną, Erno z nabożną czcią. - Kiedy ktoś zetnie kilka drzew, ich dusze zaczynają błąkać się pomiędzy innymi drzewami - jak duchy. Zazwyczaj widać je o zmroku. Ja sam widziałem je bardzo rzadko. Gdy naprawdę ziemię ściśnie mróz i spadnie porządny śnieg. Tak mi się wydaje. - Bo ci się wydaje! - rozległ się ochrypły, szyderczy śmiech. Odwrócili się spłoszeni. Niedaleko od nich stał jakiś stary, bezdomny pijak. - Takim naiwnym maminsynkom to można nabić różne bzdury do łba. Drzewa po ścięciu idą na spalenie, albo na meble, albo leżą sobie i GNIJĄ! - Ostatnie słowo powiedział głośno i wyraźnie. Tarja zobaczyła, że na twarzy Tuomasa widać żal, rozczarowanie i ból. Dopiero teraz spostrzegła też, jak bardzo jest późno. Pijak rechocząc jak ropucha oddalił się, co jakiś czas odwracając się i złośliwie prychając. - Chodźmy do domu - rzucił zdławionym głosem Tuomas. Nie protestowali. *** *** *** Huknęły drzwi. Robiąc sobie herbatę, kląc pod nosem zaczął narzekać na przemarznięte stopy i mróz. Mama fuknąwszy na niego ostro, zwróciła mu uwagę na to jak, wyraża swoje uczucia. - Może jakieś mniej wulgarne słowa, hm? - rzuciła. Petri burknął coś pod nosem, szukając jednocześnie łyżeczki. - A gdzie są dzieci?! - zakrzyknęła nagle. - Skąd mam wiedzieć? - No przecież musisz wiedzieć! - oburzyła się mama. - Przecież widziałeś jak wychodzą, prawda? Czemu ty im pozwoliłeś tak późno wychodzić? Ani słowem nie zapytałeś się o moje zdanie, tylko mając wszystko równo w nosie, wypuściłeś ich! A może w ogóle nie zwróciłeś uwagi na to, co robią! Petri aż się zakrztusił ze świętego oburzenia. - Co?! - powiedział wzburzony, ale mama w ogóle go nie słuchała. - Jezus, Maria, trzeba ich poszukać! - zawołała. - Idziemy, już! - Nie dawała Petriemu dojść do słowa. - Zawołaj ojca! Widzisz, co narobiłeś?! Już ósma! A jeśli im się coś stało? Mój Boże! - zaczęła w pośpiechu zakładać buty. Petri z trudem przełknął zniewagę i wszedł do pokoju dziennego. Oględnie wyjaśnił ojcu o co chodzi. Ze stoickim spokojem przyjął gniewne słowa, chociaż targały nim buntownicze uczucia. W przedpokoju pospiesznie wcisnął na stopy trampki, narzucił kurtkę na plecy i wybiegł na zewnątrz. Mroźne powietrze w jednej chwili sprawiło, że od razu odechciało mu się czegokolwiek. Lodowaty wicher dął z północy prosto na nich, a pojedyncze grube płatki śniegu wpadały mu na twarz i za kołnierz. Była już zupełna noc, mrok rozpraszały jedynie pojedyncze lampy latarń. Petri jeszcze dotąd w życiu nie czuł takiego rozgoryczenia jak w tej chwili. - Mógł zamarznąć! - biadała mama, załamując ręce. - A po zmroku przecież mogą tu łazić jacyś mordercy! Ochh!... Petri, mimo, że również denerwował się o brata, słowa matki pomijał milczeniem, a na Tuomasa bardziej czuł złość niż troskę. Co on sobie wyobraża, mądrala jeden? Ma tylko osiem lat, lata sobie w nocy gdzie chce, a on i rodzice muszą go szukać! On w ogóle nie wie, co to jest świat! Gdyby wiedział, to może by się zastanowił, co się może stać z małymi, ośmioletnimi chłopczykami wychodzącymi bez dorosłych poza działkę po zmroku. Petri zgrzytnął zębami. Stanęli przed bramą do parku. Mama drżącą dłonią otworzyła ją i weszli na ścieżkę, prowadzącą między wiekowymi drzewami. W powietrzu wisiała niewysłowiona, mroczna cisza. Mimo woli Petri poczuł się dość nieprzyjemnie. - Gdzie on jest?! - jęknęła z rozpaczą mama. Nagle o mało nie zderzyli się z obiektem poszukiwań. Prawdę mówiąc Petri poczuł lekki szok, gdy z mroku niespodziewanie wyłonił się jego młodszy brat, co jednak nie pozwoliło mu nie burknąć na niego. - Oszalałeś? - warknął. Jednakże jego słowa zagłuszył pełen ulgi głos mamy. Spośród tej szybkiej wypowiedzi, Petri nie był w stanie nic zrozumieć. Był obrzydzony tym roztkliwianiem się. Nic Tuomasowi się nie stało, więc czas wracać do domu; było mu potwornie zimno, a ci się będą rozczulać, dobrze, że jeszcze nie szlochają. Rodzice powinni mu coś powiedzieć do rozumu, ale oczywiście nie, nie, skąd. Petri wcisnąwszy ręce w kieszenie, delikatnie zaproponował powrót. Jakby się ocknęli i ruszyli przez park. Petri miał szczerze dość tego wszystkiego. *** *** *** W domu mama poprosiła go, żeby razem z Tuomasem pozmywał naczynia. Petri przyjął to z niezbyt chętną miną, po Tuomasie zaś nie dało się w ogóle odczytać emocji. - A jak ci twoi koledzy? - zapytał w pewnej chwili. - Mówiłem już wcześniej. Odprowadziłem ich do domu. - Głos brata był nieco markotny. - Mieszkają blisko siebie - dorzucił. - Uhm. - Petri sięgnął po kolejny brudny talerz po obiedzie. - Tuomasie, czemu w ogóle się mnie o nic nie pytasz? - spytała mama z wyrzutem. - Jak to? - zdziwił się. - Pytałem się ciebie i pozwoliłaś nam! - Właśnie - burknął Petri. - Ciebie się pytał, a nie mnie. - Co?! - rzuciła zaskoczona. - Nie przypominam sobie. - Uważaj z tą patelnią, opryskałeś mnie wodą - syknął Petri do młodszego brata. Pod wpływem ciężaru patelni, wątłe ręce Tuomasa nie wytrzymały i z impetem wypuściły ją na na podłogę. - Co ty wyprawiasz? - huknął Petri na niego. - Podnieś to. - Petri, przestań tak do niego mówić - rzuciła mama tonem nie znoszącym sprzeciwu. Zamilkł więc, choć nadal jego gniewne prychnięcia świadczyły o tym, co sobie myśli. - Cały czas na niego krzyczysz, chociaż nic ci nie robi - ciągnęła z wyrzutem. - Czy ty jak miałeś osiem lat, to czy ktoś- Petriemu zrobiło się mdło z obrzydzenia. Przerywając mamie w pół słowa wyszedł gwałtownie z kuchni, podczas gdy Tuomas nie okazując żadnych uczuć podnosił patelnię i otrzepywał ją dokładnie. *** *** *** Petri czuł, że musi odpocząć i wszystko sobie przemyśleć i uporządkować. Całe jego życie jest chaotyczne i bezsensowne. A jego rodzina doprowadza go do tego, żeby naprawdę oszalał i nigdy nic sobie nie ułożył. W pokoju panowała cisza, przerywana tylko gwałtownymi podmuchami wichru, który trzeszczał szybami i wył przeraźliwie. Petri nie zapalał żadnego światła, oprócz małej lampki koło łóżka, która doskonale oświetlała plakaty wiszące nad szafką na ubrania. W tym półmroku był w stanie spokojnie przypomnieć sobie ostatnie dwa dni, przez które czuł się taki już zupełnie roztrzepany i niemogący spokojnie odetchnąć. Nie miał siły na nic - nawet na słuchanie muzyki, która zwykle koiła jego nerwy. Nawet nie zauważył, kiedy przysnął. Dopiero po dwóch i pół godzinie ponownie otworzył oczy. Białe światło księżyca zalało pokój, a wiatr zdawał się coraz bardziej przybierać na sile. Petri wypoczęty sięgnął po słuchawki walkmana i po chwili pogrążył się w innym świecie - świecie muzyki. Mknął poprzez bezkresne pustkowia nut, poprzez który błąkał się duch zaklętych słów. Zapomniał o wszystkim, zagłębiał się tylko coraz dalej i dalej w magię muzyki. O mało nie dostał szoku nerwowego, kiedy nagle skończył się album. Otrząsnąwszy się, podniósł się szybko z łóżka, odłożył walkman i ziewnąwszy rozdzierająco, zbiegł po cichu na dół, żeby jeszcze coś przed snem przegryźć. Zegar tykający głośno w kuchni, dobrze widoczny z korytarza, wskazywał kwadrans po jedenastej. Zdumiał się, zobaczywszy, że w kuchni pali się nadal światło. Jeszcze nie poszliście spać?, chciał powiedzieć, ale poczuł, że to trochę nieuprzejme. Niemniej... Co oni tak późno siedzą w kuchni i gadają? Phi, gadają to mało powiedziane; dyskutują tak zażarcie, że dobrze, że tata jeszcze nie macha rękami. Nie miał jak się dyskretnie wycofać, już go zauważyli. - Cześć - powiedział ostrożnie. - Chcę tylko szybko zrobić sobie kolację - dodał na wszelki wypadek. - Uhm. - Ojciec spojrzał na niego podejrzliwie. - Jeszcze nie idziesz spać, hę? - zapytał. - Jeszcze jest wcześnie - powiedział wzburzony Petri. Już miał dodać, że zwykle kładzie się spać co najmniej dwie godziny później, ale w porę ugryzł się w język. Jeszcze by wywołał awanturę i to on znowu będzie w jej ogniu. Nie wiedział jednak, że i tak ją wywołał. - Petri - odezwał się ojciec, kiedy jego syn właśnie zaczął smarować kanapkę masłem. - Tak? - odrzekł powoli, jakby przeczuwając, że ojciec powie coś niemiłego. - Kiedy zetniesz włosy? - To pytanie tak zaskoczyło Petriego, że o mało nie wypuścił z rąk noża. Mimowolnie spojrzał w swoje odbicie w oknie. Myślał, że zapytają się o lekcje, czy coś w tym stylu. Nie, no, teraz to naprawdę się wściekł. - A co?! - rzucił gniewnie. - Przeszkadza to wam? Mama, która do tej pory w ogóle się nie odzywała, powiedziała: - Sięgają ci już prawie ramion, nie sądzisz, że... - Ale Petri nie pozwolił jej dokończyć. - Nie, nie sądzę! - wybuchnął. - Chyba mam do czegoś prawo? A włosy będę zapuszczał! To powiedziawszy, zacisnął zęby i z wymalowanym na twarzy uporem, odwrócił się i otworzywszy lodówkę, zaczął wyciągać na stół ser i wędlinę. Nie chciał kłótni, głowa mu pękała, a oni zaczynają wymyślać powody do agresji. Wszedł do kuchni i nic przecież nie zrobił. Nic! Widocznie byli już rozdrażnieni wcześniej. - Może mi powiesz, dlaczego?! - perswadował ojciec. - Czy jakiś mężczyzna w okolicy nosi długie włosy? A w ogóle pewnie zaraz wyłysiejesz! - No to co? - powiedział trochę bezczelnie Petri. - Nic wam do tego! Słucham rocku i metalu, więc chcę mieć takie włosy i już! - Co? - powiedziała zaskoczona mama i zdusiła ziewnięcie. - Do headbangingowania! - dokończył z furią Petri i usiadł z łoskotem na krześle. - Na razie jeszcze nie jestem łysy! - Popiwszy kęs kanapki herbatą, o mało nie stłukł kubka, odstawiając go z taką siłą. Gwałtownie, omal się nie zakrztusiwszy, przełknął jedzenie i dalej kontynuował: - Kto wie, może jeszcze Tuomas kiedyś zacznie zapuszczać włosy! I co wtedy? Oczywiście mu na to pozwolicie! Przecież to wasz ukochany syneczek! - dorzucił z jadowitą pogardą. - Petri! - zakrzyknęła mama słabo. - Przestań tak mówić! - Mówię tylko prawdę. - Petri ponuro wpatrywał się w stół i nic nie wyglądało, aby zmienił swoje zdanie do czegokolwiek. *** *** *** Susanna z trudem doczołgała się do drzwi, prawie wyjąc z bólu. Kiedy wracała do domu, przewróciła się na śliskiej dróżce parku i wykręciła mocno nogę. Myślała, że się nie podniesie i - zamarznie. Kto by tu się kręcił późno w nocy, w taki mróz? Ale tak ją przeraził taki widok śmierci, że złapawszy się oblodzonej poręczy ławki, podniosła się i zatrzymując co dwa kroki, dotarła do domu. Łzy jej ciekły ciurkiem, bowiem każdy ruch nogą był potwornie bolesny. Ponadto po drodze zgubiła klucze. Zadzwoniła do drzwi. W domu słychać było jakieś krzyki, ale nie wyglądało na to, aby ktoś się zbliżał. Spróbowała jeszcze parę razy, nawet walnęła pięścią w drzwi, ale na nic. Jęknęła. Nacisnęła na klamkę, a ta ku jej zdziwieniu i uldze nie stawiła oporu. Myślała, że drzwi są zamknięte. Sunąc powoli przez korytarz dotarła do schodów; następnie opierając całą wagę swego ciała na poręczy, dotarła na piętro. Ostatkami sił dopełzła do swojego pokoju i natychmiast rzuciła się na łóżko. Odetchnęła i wytarła w rękaw zapłakane oczy. Lała łzy nie tylko dlatego, że bolała ją noga - bolało ją serce. 'Jesteś wredna!' - krzyknął i to były jego ostatnie słowa. Strasznie ją to bolało, bo nie była w stanie niczego wyjaśnić. Tak była tym załamana, że nie zwróciła uwagi na oblodzoną drogę. Ach... Miała ochotę wstać i pobiec i wszystko wytłumaczyć. Ale poczuła, że pewnie nie będzie miał ochoty z nią rozmawiać. Fakt, była na końcu trochę... Trochę, powiedzmy, niemiła, lecz chciała... Och, czego ona w końcu chciała? I tak nie byłaby w stanie nic wykrztusić pod naporem ciągle wypływających łez. Nie, nie. Trzeba o tym zapomnieć. To chyba jedyne wyjście. Trzeba będzie zerwać kontakt na jakiś czas... Kto wie, czy nie na zawsze? Obraził się na nią śmiertelnie. Zawyła z wściekłej pasji. Czemu człowiek czasem musi mówić to, czego potem żałuje? Nagle przez jej nogę przepłynął ostry ból. Aż podskoczyła na łóżku; zacisnęła z całej siły ręce na brzegach poszewki i przygryzła wargi niemalże do krwi. Która może być godzina? Grzebiąc po omacku, odnalazła budzik. Już za pięć dwunasta. Zamierzała wrócić przynajmniej dwie godziny wcześniej, ale przez to wszystko znowu jest z powrotem w domu tak późno. Ach, najpierw tylko szkoła-dom, dom-szkoła, a teraz jeszcze te studia... W sumie nie wiedziała po co to wszystko. Usłyszała głośny, oburzony głos ojca, przerywany czasem zmęczonym mamy i przekrzykującym tenorem Petriego. Jezu, co oni się tak drą?, jęknęła. Jak ten Tuomas w ogóle może spać? Nie miała nawet jak sprawdzić, o co się znowu kłócą. Westchnęła głośno. Wszystko jest nie tak, jak trzeba. *** *** *** Tuomas nie mógł spać - z powodu głośnych awanturniczych głosów z parteru i natłoku myśli. Jego niewielki pokój zalewała błękitnawa poświata, a na ścianie i firankach tańczyły cienie. Wpatrywał się w nie długo, dopóki nie poczuł, że jego oczy same się już zamykają. Myślał nad wieloma sprawami. Było mu przykro, że Petri tak go nie lubi - przecież są braćmi i nie powinni się kłócić... On, Tuomas nie chciał się kłócić, naprawdę nie chciał. Nie rozumiał czemu Petri tak potwornie się na niego gniewa. Zastanawianie się nad tym przyprawiało go prawie o ból brzucha. Musiał przenieść się myślami gdzie indziej. Przypomniał sobie o przygodzie w parku - do tej pory bolało go to, że ktoś mógł tak mówić, jak tamten mężczyzna. Drzewa żyją. I mają dusze. I mogą mówić swoim językiem między sobą - szumiąc liśćmi mruczą do siebie jakieś pradawne, przedwieczne historie. Nie mógł znieść myśli o tym, że tak wiele z nich idzie na spalenie, na meble, czy nawet na zwykły papier. Dziś wieczorem przed snem czytał już po raz kolejny 'Władcę Pierścieni' - to orkowie ścinali drzewa. Fakt, wyglądem, czy charakterem ten pijak niewiele się od nich różnił. Przypomniał sobie o Entach i przech chwilę je sobie wyobrażał. Po chwili ziewnął głośno i przeciągnął się. - Wcale nie! - usłyszał wyraźnie głos Petriego. Czy coś się stało? Kłócą się już od prawie godziny. Otworzył oczy i jego spojrzenie przykuło okno. Podniósł się i podszedł do niego. Na niebie rozkwitła świetlista zorza. Jej zielonkawoturkusowy kolor mieszał się z ciemnoróżową purpurą. Na atramentowym niebie rozsiały się migoczące gwiazdy. Zorza płonęła; Tuomas zafascynowany oparł głowę o parapet - tak samo jak w szkole, ale jakże w innej sytuacji. Czuł, że jest świadkiem tej pięknej, magicznej zimowej nocy. Delikatnie poruszające się płomienie zorzy uśpiły go niczym kołysanka. Po chwili jego głowa lekko opadła i spał tak do rana, przytulając twarz do zimnego, drewnianego parapetu i oddając się marzeniom sennym. *** *** *** Następnego ranka Susanna obudziła się z dziwnym uczuciem, że wszystko będzie układało się jakoś źle. Nie myliła się. Nie dość, że na dworze szalała wichura i rozbolała ją głowa, to Petri i rodzice poobrażali się na siebie nawzajem i nie odzywali do nikogo, kiedy to nie było konieczne. Rodzice i Tuomas zaraz wyszli z domu, Petri z racji tego, że dziś zajęcia w szkole miał później siedział jeszcze w domu. Ale to niczego nie zmieniało, i tak była dziś osamotniona. Petri siedział ponury i nie odzywał się. Ani razu nie wrzasnął na Tuomasa, nic, zupełnie nic go nie obchodziło i wszystkich ignorował. Jedynie do niej jeszcze zachował jakieś ludzkie uczucia - co prawda, jeżeli rozumieć to przez podanie jej cukierniczki, zanim zdążyła go o to poprosić, to jednak niezbyt wielkie. Przynajmniej nie patrzył się na nią z takim wyrzutem we oczach. Susanna nie miała dziś zajęć - z jednej strony cieszyła się z tego, bo nie mogła wyobrazić sobie spotkania z Karim. Och, to wszystko było wczoraj takie nierealne. Nie mogła uwierzyć, że Kari jest na nią zły. Z drugiej strony zaś perspektywa siedzenia samej w domu nie była zachwycająca. Mimo, że zapaliła wszędzie światło i tak wydawało się, że jest jakoś ciemno i zimno. Westchnęła przeraźliwie i zadrżała. - Wychodzę! - rzuciła w przestrzeń, na darmo myśląc, że ktoś ją może słucha. Petri był za bardzo pogrążony w swoich niewesołych myślach. Rozpaczliwym ruchem narzuciła na siebie płaszcz i po drodze zakładając rękawiczki wyszła kulejąc na dwór. Rano zabandażowała sobie mocno kolano, ale to i tak niewiele dawało. Wprawdzie nie miała siły nigdzie wychodzić, ale i tak było to lepsze niż siedzenie z ponurym Petrim w pustym domu i tej dźwięczącej w uszach ciszy. Po chwili całą jej twarz i kołnierz oblepił śnieg. Dygocząc z zimna próbowała iść dalej, ale wiatr był tak silny, że nie była w stanie wykonać kroku. W końcu udało jej się przebrnąć przez pokrywający park grubą poduszkę śnieg i znaleźć się w miejscu, w którym stała ona i stał Kari. W tym miejscu, gdzie najpierw rozmawiali, a potem pokłócili. Zmęczona upadła na ziemię. Pomasowała obolałą nogę. Wydawało jej się to niemożliwe, żeby móc zerwać kontakt z najbliższym od dawna przyjacielem w parę minut, a jednak tak się stało. Nie wiedziała jak to naprawić. Może nigdy się nie dowie, jak. Skulona siedziała pod paroma przytulonymi do siebie brzozami. Objęła rękami kolana i po chwili widok zasłoniła jej mgła łez. *** *** *** Petri ze skrzywioną miną spostrzegł, że już trzeba iść do szkoły. Ubrał się pospiesznie i zarzuciwszy na ramię plecak, wybiegł w paru skokach z działki. Zwolniwszy kroku zaczął iść ciemną ulicą oświetloną jedynie paroma psującymi się trochę latarniami. Pogliby by w końcu wymienić te żarówki, pomyślał i z rezygnacją spojrzał przed siebie, na majaczący w dali budynek szkoły. Dziś od rana nic mu się nie chciało, a myśl o szkole była dla niego przygnębiająca. Tak samo wizja matury przyprawiała go o nieprzyjemne dreszcze. Zszedł z głównej ulicy na mniejszą, nierówną drogę przykrytą grubą warstwą śniegu, na której już jakieś małe zwierzę pozostawiło swoje drobne ślady. Po jednej stronie ścieżki ciągnęły się zaśnieżone pola, po drugiej zaś niespokojny od dzisiejszego wiatru las. Petri westchnął głośno. Odruchowo skręcił głową w bok. Leśną ścieżyną przemknęła drobna dziewczyna. Głowę miała okrytą wielkim kapturem, spod którego wyzierały duże, błyszczące oczy. Za duży na nią płaszcz i solidne buty tylko pogłębiały jej szczupłość i bladość. Nie wyglądała jak zakapturzona śmierć, tylko jak tajemnicza mieszkanka tego lasu. Przemknęła pomiędzy drzewami, tylko jej znanym szlakiem. Zanim zniknęła mu z oczu w mroku zimowego dnia, spojrzała na niego - jej wzrok wyrażał bezdenny smutek, żal, strach i ból. Jej spojrzenie rzucone było z taką siłą, że Petri musiał się aż otrząsnąć. Jak może mieć na imię?, pomyślał. Pewnie się nie dowie. Wzdrygnąwszy się od nagłego podmuchu wiatru, poczuł, że życie jest beznadziejne. Wszystko układa się źle i nie po jego myśli. Wbił skostniałe, zmarznięte ręce do kieszeni i powlókł się w kierunku szkoły. *** *** *** Tuomas obudziwszy się rano, najpierw poczuł, że jest mu strasznie zimno. Następnie w karku odezwał się silny ból. Dopiero po dobrych paru minutach przypomniał sobie, dlaczego zasnął poza łóżkiem. Ubrał się pospiesznie i zjadł śniadanie. Nigdy mu się nie zdarzało tak późno wstać. Mama już się niecierpliwiła, kiedy biegł po plecak. W szkole znowu był huk nie do zniesienia. Nie słyszał nawet, o czym mówi nauczycielka. Krew zaszumiała mu w głowie, a skronie rozbolały go do tego stopnia, że miał ochotę wybiec z klasy. Na szczęście podczas przerwy mógł porozmawiać z Tarją i Ernem - rzecz jasna z trudem, ale jakoś się dało. - Cześć - powiedział Tuomas; potrącony przez jakieś wrzeszczące dziecko, podniósł się i otrzepał spodnie. Tarja była zarumieniona z przejęcia - dostała szóstkę z muzyki. Erno miał dziś dużo lepszy humor niż wczoraj. - Przyjdźcie do mnie dzisiaj - poprosił Tuomas. - Postaram się nie wkurzyć Petriego... Choć nie wiem, czy to się uda, ale na pewno będziemy mogli się pobawić na strychu. - Mogę przynieść swoją gitarę - powiedział ożywiony Erno. Tarja uśmiechnęła się i wyraziła zgodę. Tuomas z radością poczuł, że nareszcie poznał prawdziwych przyjaciół. *** *** *** Susanna po jakimś czasie zaczęła żałować, że gdziekolwiek się wybrała. Noga zaczęła ją potwornie boleć, myślała, że zaraz odgryzie sobie język zaciskając zęby z taką siłą. Z trudem dowlokła się do domu. A mogła sobie wygodnie leżeć w łóżku i poczytać sobie książkę. Zmarznięta wbiegła z impetem do przedpokoju i natychmiast usiadła na stołku dysząc z bólu i zmęczenia. Było już dość późno, bo prawie w pół do piątej. Jak tak szybko mógł minąć czas?, pomyślała ze zgrozą. Dygocząc z zimna podreptała do kuchni i ciężko usiadła przy stole. Omal nie przetarła oczu, kiedy ukazał im się taki widok. Petri siedział przy stole i nieprzytomnym, bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę, a w dłoni ściskał szklankę pełną - jak świadczyła o tym butelka stojąca nieopodal - wódki. Zszokowana omal nie wrzasnęła. Przez chwilę się uspokajała, podczas której Petri zdążył napić się jeszcze kilka łyków. - Co-co ty wyprawiasz? - wyjąkała Susanna. Nic więcej nie była w stanie wykrztusić. Petri nie dał jej odpowiedzi. Pociągnął ostatni łyk ze szklanki i skrzywił się z niesmakiem. - Nawet ci to nie smakuje! - krzyknęła siostra. - Oszalałeś?! Chcesz się upić, czy co? - Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Zrobiło jej się słabo. Z desperacją wzięła butelkę wódki i schowała ją za jakimiś rzeczami stojącymi na lodówce. Petri nawet nie protestował. Susanna zadrżała, w kuchni był duży przeciąg. Czuła się okropnie. Jak Petri mógł?... Co mu się stało?... Nagle do kuchni wtargnął podmuch zimnego powietrza. Do pokoju wparowali Tuomas z jakąś dwójką dzieci. - Ty dopiero wróciłeś ze szkoły?! - zawołała Susanna zdumiona i trochę zagniewana. Najpóźniej powinien był być o drugiej. - Czekaj... Podgrzeję ci obiad - powiedziała z rezygnacją. Nienormalny był ten dzień. Sama była też nieludzko głodna. Zakrzątnęła się w kuchni. Wyciągnęła garnek z zupą i zaczęła ją podgrzewać. Zaproponowała Tarji i Ernowi (Tuomas już ich przedstawił), że nałoży im obiadu. Nie było sprzeciwu. Może też jeszcze nie byli u siebie w domu? Susanna współczuła ich rodzicom. Może należy zadzwonić? W końcu machnęła ręką, nie miała siły wypytywać się o numery telefonów. Kiedy obiad się podgrzewał, weszła do salonu i włączyła telewizję. Usiadła wygodnie na kanapie. W pokoju było ciemno, włączyła więc stojącą lampę. Po chwili salon pogrążył się w mdłym, nikłym świetle. Susanna wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ekran telewizora, nagle poczuła, że skądś dochodzi nieprzyjemny zapach. Wstała i rozejrzała się wokół siebie. - Coś śmierdzi! - krzyknęła. Ze skrzywioną miną zauważyła, że najbardziej ten wstrętny zapach dochodzi spod poprutego w niektórych miejscach fotela. W pewnym momencie doznała nagłego olśnienia. - Śmierdzi myszą! - jęknęła słabo. Nie miała siły podnieść się z klęczek, chociaż bolała ją noga. Do pokoju wszedł chwiejnym krokiem Petri, a za nim wygłodniali Tuomas z Tarją. - C-co się stało? - powiedział niewyraźnie. W odpowiedzi coś zaszurało w niewielkiej dziurze w fotelu i wyskoczyła z niej mysz. W paru podskokach znalazła się pod stołem; Susanna zerwała się gwałtownie z podłogi, a niezbyt trzeźwy Petri zaczął szukać jakiejś miotły. - Jezu, co ty wyprawiasz! - syknęła Susanna. - I tak jej nie złapiemy! Trzeba będzie nastawić pułapkę na myszy! - Petri jakby się ocknął, ale nogi nadal miał jak z masła. W tej samej chwili w drzwiach pojawił się przerażony Erno. - Nie! - krzyczał chłopiec. - Nie!! NIE!!! To moja mysz! Wczoraj ją tutaj zgubiłem! - Gdzieś ty ją trzymał? - Susanna wytrzeszczyła szeroko oczy. - No, w kieszeni! Proszę, zostawcie ją! - Erno prawie płakał ze zdenerwowania. Susanna wypuściła głośno powietrze. - To jak ją chcesz teraz złapać? - zapytała. - Jak? - Nniewiem... - wyjąkał pobladły z przestrachu Erno. - Albo ją dziś złapiesz, albo trzeba będzie użyć pułapki, niestety. - Głos Susanny zrobił się kategoryczny. - Pomożemy ci - zaofiarował się Tuomas, a Tarja tylko skinęła głową. Ich przyjaciel był tak nieszczęśliwy i tak żałośnie wyglądał, że aż przykro było patrzeć. - Nie martw się. Erno wytarł nos w rękaw i z nadzieją w oczach rozpoczął wraz z resztą daremne poszukiwania. Susanna pokręciła tylko głową. Jej wzrok padł na Petriego. Siedział dziwnie osowiały na kanapie i zdawał się zupełnie nie kontaktować ze światem. Susanna wolała go teraz zostawić w spokoju. Wycofała się do kuchni i zaczęła wyciągać talerze. *** *** *** Mama wróciła jakaś zadowolona. Z rękami pełnymi siatek, weszła do ciepłej kuchni. Petri siedział przy stole i nie mógł sobie za nic przypomnieć ostatnich dwóch godzin. - Cześć! - powiedziała radośnie i jakby nie pamiętając wczorajszej kłótni pocałowała syna w policzek. Niespodziewanie uśmiech znikł jej z twarzy. - Pachniesz alkoholem! - stwierdziła i pokręciła głową. Petri był już przygotowany na burę od matki. Milczał. Jednak nic takiego się nie stało. Spojrzał na mamę z zaskoczeniem. Chyba miała mu coś do powiedzenia, żeby teraz nie robić mu wykładu. Pewnie przełożyła go na później. - Wiesz, Petri - powiedziała wycierając ręce w ścierkę. - Wynajęłam takiego Japończyka, który by nam tu sprzątał i gotował. - Klasnęła w dłonie uszczęśliwiona. - Cieszysz się? Nie będziecie musieli mi pomagać, a ja sobie odpocznę! - Doprawdy, zachowywała się jakby była małym dzieckiem. - Co o nim wiesz? - spytał, a były to na razie pierwsze słowa do matki dzisiaj. - Ach, on jest taki małomówny! - roześmiała się mama beztrosko. - Niewiele o sobie mówił, ale jest bardzo kulturalny i miły! Na pewno go polubicie! - Widziałaś się z nim? - Petri przeczuwał, że otrzyma odpowiedź przeczącą. - Nie, jeszcze nie, rozmawiałam z nim przez telefon. No, idę powiedzieć dzieciom. - Mama podekscytowana poderwała się od stołu i pofrunęła do salonu. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zaniechał tego. I tak w mniemaniu rodziców nie miał nic do powiedzenia. Petri nie podzielał jakoś radości z tej nagłej decyzji mamy. Poczuł nieprzyjemny dreszcz. Po chwili usłyszał krzyk mamy: - Hej, Petri! Jutro ma nas odwiedzić ten Japończyk! Może byś odkurzył parter, proszę! Z niechęcią i z trudem podniósł się od stołu i poszedł po odkurzacz. 'Mama nawet nie wie, jak się ten człowiek nazywa' - pomyślał i z niedowierzaniem pokręcił głową. *** *** *** Następnego ranka była sobota. Petri pospał sobie do w pół do jedenastej, następnie ubrał się, coś przegryzł i ponownie zaszył się w swoim pokoju. Przekręcił klucz w zamku. Przypomniał sobie, że już jakiś czas nie słuchał Metallici; odszukał kasetę ‘Master of Puppets’ i otrzepał ją pobieżnie z kurzu. Gdzie jest mój walkman?, pomyślał ze złością. Właśnie wtedy do drzwi zapukała głośno mama. - Tak? - powiedział ze znużeniem. - Czy możesz przestać się ciągle zamykać?! - krzyknęła gniewnie. - Nie zamykałbym się, gdyby nikt mi nie wchodził do pokoju - odparł Petri i z westchnieniem podniósł się, by otworzyć drzwi. - Co to ma być?! - Mama wskazała dłońmi porozrzucane ubrania po podłodze, bałagan na biurku i w uchylonej szafie. - Pokój - odrzekł Petri. Ta odpowiedź mocno zirytowała mamę. - Masz go posprzątać - powiedziała rozkazującym tonem. - A ten Japończyk będzie tu wchodził, czy co? - zdenerwował się Petri. - Nawet gdyby chciał, to go tu nie wpuszczę - warknął. Mama załamała ręce. - Słyszałam od Susanny, że się upiłeś! Jak mogłeś!!! Czemu ty jesteś takim niedobrym dzieckiem?! Petri milczał i z pogardliwą miną wpatrywał się w ścianę. Mama nie wiedziała co robić. - Cóż, jeśli do siedemnastej nie sprzątniesz, porozmawiamy sobie z ojcem - powiedziała w końcu oschle i wyszła, cicho zamykając drzwi. A Petriego wręcz zatkało z oburzenia. *** *** *** Petri uparcie siedział sobie na tapczanie, czytał książkę i słuchał kasetę po kasecie. Przez jego głowę przemykały wściekłe myśli. Niech ten cholerny Japończyk się wypcha! Zacisnął zęby i przełożył kartkę. W pokoju zrobiło się piekielnie zimno, toteż naciągnął na siebie sweter i ponuro rozejrzał się po pokoju. Taa, posprzątać... Jasne... Pokój straciłby wtedy całą swoją dawną przytulność. Niespodziewanie muzykę zagłuszył mu głośny dźwięk silnika. Skrzywiwszy się, ściągnął słuchawki i podszedł do okna. No nie! Toż to nasz drogi gość. Petri widział, jak wychodzi z małego, poobijanego samochodu i zbliża się drobnym krokiem do ich furtki. Był niskiego wzrostu, czarne włosy miał gładko przyczesane, a jego wąskie, skośne oczy łowiły każdy ruch otoczenia. Japończyk rozejrzał się wokół niespokojnie i nerwowym ruchem obciągnął idealnie wyprasowaną marynarkę. Po chwili zniknął pod daszkiem ganku. Petri jęknął głośno i upewnił się, czy jego drzwi są zamknięte. Jednak zaraz potem podszedł ojciec i kazał mu przyjść na dół się przywitać. Petri jakoś nie bardzo śmiał się teraz ojcu sprzeciwiać. Jeszcze coś wymyślą. Z niechęcią powolnym krokiem zszedł po schodach i z nieprzystępną miną stanął w drzwiach prowadzących do przedpokoju. Ojciec zauważywszy, że gość nic nie rozumie po fińsku, spróbował zagadać do niego po angielsku i zaprowadzić go do salonu. Ten widocznie wiedział co nieco i koślawą angielszczyzną powiedział, że podróż przebiegła w całkowitym porządku. Nagle z kuchni wyskoczyła podekscytowana mama. - Petri, jak ty niechlujnie wyglądasz - syknęła do niego szeptem, spostrzegłszy jego rozwleczony, granatowy sweter. Petri tylko wzruszył ramionami. - Od kiedy będzie u nas pracował? - zapytał. - Od poniedziałku - powiedziała niewyraźnie i szybko ruszyła w kierunku drzwi. - Och, dzień dobry! - krzyknęła. Japończyk skłonił się nisko. - Konnichiwa! - powiedział uprzejmym głosem. Petri prychnął cicho i przewrócił oczami. - Ooo - zachwyciła się mama. - Chyba niedługo zacznę interesować się japońską kulturą! A pan na pewno pomoże nam się z jej zapoznaniem, prawda? - Mama chyba się cieszyła, że do kogoś może nareszcie nawijać po angielsku. W szkole jej klasa nie bardzo przykładała się do nauki i nie była z tego powodu szczęśliwa. Teraz będzie mogła się wygadać za wszystkie czasy. Petri postanowił dyskretnie się wycofać i prawie mu się to udało, kiedy nagle do sieni wskoczyła zaśnieżona Susanna. Atsushi Akihito Akutagawa, bo tak nazywał się ów Japończyk, został przygnieciony do ściany i po chwili rozległo się głośne kwiknięcio-jęknięcie a na podłogę osypały się tynk i odłamki szkła. - O mój, Boże! - krzyknęła mama. Petri złośliwie zastanawiał się, czym mama bardziej się martwi - zgniecionym Atsushim Akihitem, czy siedmioma latami nieszczęścia. W obecnym zamieszaniu znalazła się idealna okazja do ucieczki w miejsce pozbawione ludzi o chorych pomysłach, ale niestety Susanna była szybsza. Z rozmazanym makijażem na twarzy przebiegła przez korytarz, chyba nawet nie zauważywszy, że stłukła lustro. Ba, ona nawet tego Japończyka nie spostrzegła. I oczywiście, on, ofiara losu, jak zwykle pozostaje na rozporządzenia mamy. Tak było i teraz - wcisnąwszy mu do ręki miotłę i szufelkę pozostawiła w przedpokoju, a razem z ojcem zaprowadzili potłuczonego pana Akutagawę do salonu. Zanim zniknęli za framugą drzwi, Japończyk spojrzał na niego, a jego wzrok był przepełniony jakąś nienawiścią, czy czymś jeszcze gorszym, na co Petri nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa."
-
1 pointDzięki serdeczne, Lilijen! Już myślałam, ze nikt, nic mi nie powie ;) Pamiętaj, poprawiajcie błędy i mam nadzieję, że Marty Friedman przyciągnie paru fanów ;) Dalsza część: "Friedman wkurzony kopał jakiś kamyk na brudnym chodniku. Był głodny i zmęczony, a tu we wszystkich knajpach nikt nie chciał podać mu sushi. To było głęboko niesprawiedliwe. Może nie był Japończykiem, ale przyzwyczajenia żony spłynęły i na niego. Wyciągnął swojego nowoczesnego smartphone'a z kieszeni jeansowej kurtki i sprawdził na GPS, gdzie się znajduje. Nagle zatrzymał się podniecony. GPS wyraźnie mówił, że jest w miejscu... w którym podobno mieszka ten przeklęty Dave. Marty zgrzytnął zębami. Jakże nienawidził tego faceta! To ten Dave Mustaine sprawił, że wyrzucono go z Megadeth! Dłonie Marty'ego samoczynnie przybrały taką pozę, jakby zamierzały kogoś udusić. Friedman ruszył przed siebie, zatopiony w wspomnieniach. Grał w Megadeth, a kiedy udało mu się go powoli niszczyć, ten Dave się zorientował.... i - łatwo się domyślić. Upokorzenie zapiekło Friedmana tak mocno, że ten warknął, strasząc starą babuleńkę, drepczącą z naprzeciwka. - Cham! - mruknęła staruszka, ale Marty jej nie zauważył, ani nie usłyszał. Prawie potrącając przechodniów, wspominając gorzką przeszłość, wprost niespodziewanie znalazł się na przedmieściach La Mesa. Zaniepokojony rozejrzał się. Stał obok drogi, na chodniku, otaczały go wysokie, na oko bogate domy, mieszczące bogate rodziny. Jakieś stłumione wrzaski nadbiegały z jednego budynku, rozpływając się w powietrzu. Marty zatrzymał się i czujnie nasłuchiwał. Miał wrażenie, że słyszy znajome głosy. Kierując się słuchem, dotarł do jednego z domków. Przyjrzał mu się z podziwem. Aż gwizdnął. Budynek był piętrowy, zewnętrzne ściany parteru były wykładane kamieniem, pierwsze piętro - białą cegłą. Dachówka o ceglanej barwie, porośnięta bluszczem, nadawała jakiś przytulny klimat. Okna były duże, białe, z drewnianymi okiennicami. Działka była oznaką czyjegoś dobrego gustu - do drzwi, a raczej do ganku, prowadziła kamienna ścieżka, obrośnięta po obu stronach kwiatami i ziołami w barwach biało-fioletowych. Ganek był otoczony kępami irysów. Na podjeździe znajdował się wypasiony Aston Martin - lśnił blaskiem, reflektory błyszczały w świetle słońca. Wyglądał jak wprost z fabryki. Z jednej strony domu znajdowała się altana, otoczona drzewami, z pięknie umiejscowioną kuchnią polową. Marty poczuł ściśnięcie w żołądku, że czegoś takiego on nie ma. Już miał dotknąć klamki furtki, gdy usłyszał chrapliwe ujadanie jakiegoś psa. - A! - wrzasnął, mimo, że nie widział zagrożenia. Powstrzymał szczękanie zębów i rozejrzał się ostrożnie. Panicznie bał się psów. Nagle zobaczył zwierzę, które go przestraszyło. Cofnął się o krok. Na działce, którą przed chwilą podziwiał, stał wielki owczarek niemiecki. Wielkością przypominał młodą krowę. Z olbrzymich, ostrych zębów kapała mu ślina, a małe, przekrwione oczka patrzyły na niego, mówiąc coś typu "Ktoś ty? Jak zrobisz coś mojemu panu, zagryzę cię. Nie jadłem śniadania" Friedman przełknął ślinę i odchrząknął. Czuł jakiś dziwny ucisk w okolicach serca, które biło mu w przyspieszonym tempie. - Ddobbry piepiepiesekk - zająknął się. Dobry piesek obnażył kły jeszcze bardziej i warknął. Wyglądał jak nieźle wkurzona kupa mięsa, naszpikowana pazurami i zębami, mierząca go złowrogim wzrokiem. Nagle coś innego odwróciło uwagę psa. Drzwi domu otwarły się z trzaskiem i wypadło przez nie paru facetów, krzycząc: "Ratunku!", "Pomocy!" i "Mamusiu!". Marty podskoczył, lecz dzięki swemu nadzwyczajnemu refleksowi zdążył odskoczyć od furtki i przyczaić się w cieniu ogrodzenia. Za facetami wyskoczyła jakaś blondynka pod pięćdziesiątkę. Wymachiwała wałkiem do ciasta i krzyczała: - Wynocha! Przygotowujcie się do koncertu w psiej budzie, idioci!!! Jeszcze raz rozwalicie regał, a was poduszę!! To mówiąc, podbiegła do jakiegoś faceta, i walnęła go swoją bronią, po czym rozdzieliła ciosy pomiędzy resztę mężczyzn, którzy piszcząc i błagając o litość biegli w kierunku furtki. Pies przyłączył się do przedstawienia, gryząc facetów po łydkach i ujadając radośnie. "A jak sąsiedzi to widzą?" pomyślał zniesmaczony Marty. Nagle drgnął. Jeden facet miał rude włosy! Friedman przyczaił się w cieniu i wbił w tamtego wzrok pełen nienawiści. Tak, to był Mustaine. Nie ma wątpliwości. A ta baba?.. Jego żona? - A płytę wydawajcie sobie gdzie indziej!!! - wrzasnęła ponownie kobieta, odwróciła się i wróciła do domu, zatrzaskując drzwi. Mężczyźni, leżący pobici na ścieżce, zaczęli podnosić się z żałosnymi jękami skrzywdzonych niewinności. Friedman skulił się w ciemnościach, modląc się w duchu do Allacha, by nikt go nie zobaczył. *** Dave masował sobie guza dużego jak śliwka na czole i rozgoryczony myślał o swojej żonie. Czoło bolało go coraz bardziej i Dave miał wielką ochotę pójść do domu i nałożyć sobie na nie trochę maści - bał się jednak reakcji Pameli. Może ona stwierdzić, że wałek jest niewystarczającą bronią przeciwko niemu i chwyci... na przykład krzesło. Albo... talerze. Starą porcelanę. Dave aż zadrżał. "Nie, nie rób tego" poprosił w myślach, ale żona go nie mogła usłyszeć. - Dave, czemu masz taką okropną żonę? - jęknął Chris, rozcierając sobie stłuczone i bolące części ciała. Mustaine zdębiał. - Jak śmiesz! - wyrzucił z siebie zdławionym głosem i zamachał nerwowo rękoma. - Ona...ona... jest aniołem! - Ciebie też pobiła - zauważył Kiko, przerywając pochlipywanie w kącie ogrodzenia. - Proszę, zejdź z grządki - polecił Dave łagodnie i poprawił swoje miejsce na małej ogrodowej ławeczce. Nagle przypomniał sobie, co powiedział Kiko. Zmarszczył rude brwi. - Bardzo ją zdenerwowałeś tym atakiem. - To było niechcący! - W oczach Kika pojawiły się łzy. Dave się zakłopotał. On sam nigdy (no, prawie nigdy) nie płakał, a Kiko... wręcz przeciwnie. - Dave - rozległ się złośliwy głos Adlera. - Słyszałem, że kilka lat temu prawie się rozwiodłeś z tym swoim aniołem. Mustaine poderwał się z ławki, wdepnął w doniczkę, wyciągnął z niej nogę, potknął się o figurkę driady, zamachał rozpaczliwie rękami, wrzasnął urywanie, złapał równowagę (Ellefson mu pomógł) i stanął wreszcie pewnie. - Ja, ja, ja - głos mu dygotał. - To, to był kryzys małżeński! Ja, ja nigdy bym czegoś takiego nie zrobił! Były tylko takie drobne nieporozumienia! - Tak, jasne - głos Chrisa był jasny i złośliwy. - Każdy wie, że Pamela ma trudny charakter - Nie dokończył, bo pięść Dave'a właśnie zatoczyła szeroki łuk i trzasnęła go w twarz. Na działce zakotłowało się, bo do bójki dołączył również Kiko. Ellefson stał i nie wiedział co robić. Nikt nie zauważył ciemnego cienia, który wyskoczył zza krzaków i oddalił się chyłkiem w przeciwnym kierunku. *** - Zrobicie to dla mnie, ok? - Marty pilnował się, aby nie drżał mu głos. Przywódca Arabów leniwie skinął głową i podniósł plik banknotów. Spojrzał na niego z lekkim uśmieszkiem i wyniośle schował go do kieszeni. Marty przełknął ślinę i poprosił Allaha o opiekę. - Zrobimy - potwierdził Arab i uśmiechnął się, błyskając białymi zębami. - Dziękuję - powiedział z godnością Friedman i zaczął cofać się z ulgą do drzwi. Wizyta u tych nieucywilizowanych dzikusów sprawiła, że czuł się bardzo nieswojo. Bał się powiedzieć coś więcej, niż musiał, gdyż wielka pięść Ahmmeda Alego nauczyłaby go dobrych manier. - Czekaj, czekaj - Muhammed, wielki, umięśniony Arabus wstał z jakiegoś krzesełka i przeciągnął się. Górował nad Martym jakieś trzy głowy, co raczej się temu niższemu nie podobało. Cofnął się dwa kroki w tył i uśmiechnął nerwowo. - Słucham? - zapytał, starając sie, by głos zabrzmiał mu wesoło, jak podmuch letniego wiaterku w wiosenny poranek. - Gdzie mieszka ten facet? - zapytał Muhammed, wbijając wzrok w Friedmana. Ahmmed klasnął się w czoło. - Właśnie! - syknął. - Gdzie? Marty przełknął ślinkę i drżącą dłonią wyciągnął z kieszeni bluzy notes i czarnym długopisem napisał adres. - Proszę - wyjąkał, wyrywając karteczkę i podając ją drżącą dłonią Muhammedowi, który zrobił głupią i jednocześnie zaskoczoną minę, i podał Ahmmedowi Alemu, który przyjął ją ze zdenerwowanym uśmieszkiem. Marty zaczął podejrzewać, że Arabusy nie potrafią czytać. Jako cywilizowany i nowoczesny człowiek, który zdobył wiele nagród w dziedzinie j-popu, miał wystarczająco duże poczucie taktu, by stwierdzić, że jakby napomknął w jakimś delikatnym słowie, niuansem o fakcie analfabetyzmu - natychmiast zostałby wciśnięty w ziemię za pomocą łap Muhammeda, czego żaden cywilizowany człowiek by nie uważał za dużą przyjemność. Ani nawet za małą. - L a - Ahmmed Ali sylabizując, wytężając wzrok brnął literka za literką. Muhammed patrzył na niego z pełnym podziwu szacunkiem. - Mm e ss aa - zająknął się. - La Mesa?! - prychnął. - Przecież my tu mieszkamy! - Czytaj dalej - powiedział Marty i Arab faktycznie po chwili natrafił na adres, który przeczytał z szerokim uśmiechem zadowolenia. - No - powiedział Muhammed i walnął radośnie cywilizowanego Marty'ego w łopatkę z taką siłą, że ten potknął się omal runął na ziemię. Zaraz jednak złapał równowagę i spojrzał na Araba z miną skrzywdzonego psa. - No, co? - obruszył się Muhammed." Opinie? :)
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
Member Statistics