Oceanborn uważam za najpiękniejszy album w dorobku zespołu. Cała płyta utrzymana jest w nastrojowym, baśniowym klimacie, ze sporą dawką energii i folku. Patrząc pod względem indywidualnym, to właśnie na tym albumie Jukka i Tarja dali z siebie wszystko co najlepsze. Wokalnie Tarja osiągnęła szczyt, choć nie było to dla niej proste, efekt - wystarczy posłuchać refrenu Stargazers (Tragedienne of heavens, Watching the eyes of the night Sailing the virgin oceans....), początek Sacrament of Wilderness (Naked in midwinter magic Lies an angel in the snow...) czy We walking in the air...
Z kolei Jukka sieje tu spustoszenie i tak jak wspomniałem, dzięki temu zaintrygowała mnie perkusja. Oczywiście Jukka wirtuozem nie jest, dziś po przesłuchaniu paru death/black metalowych kawałków już nie robi to takiego wrażenia (posłuchajcie pierwsze 30s Blessings Upon The Throne Of Tyranny), ale po pierwsze: to inny rodzaj muzyki, po drugie Jukka był moim pionierem jeśli chodzi o ten instrument, a tempa jak na NW są tu zawrotne.
Pomysł Tuomasa, by wykorzystać partie skrzypiec i fletu był świetny - partie tych instrumentów zdecydowanie dodają smaczku i uroku niektórym utworom. Przyznam, że na kolejnych albumach brakuje mi trochę tych charakterystycznych klawiszy.
3 najlepsze piosenki... moim nr 1 na tym krążku jest Pharaoh Sails To Orion, choć na początku nie podobał mi się. Wymagał dłuższego osłuchania, podobnie jak cała płytka - to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Imponuje bogactwem, zmianami tempa i perkusyjno-klawiszowym sprintem. Nr 2 to Moondance, zaś 3 to Devil and The Deep Dark Ocean. Najsłabszy, co nie znaczy, że zły jest dla mnie The Riddler, troszkę odstaje od reszty.
Obecność Tapio Wilski to strzał w dychę. Moim zdaniem to najlepszy męski wokal na albumach NW. Lepszy od Tuomasa, o co swoją drogą nietrudno, a także od Marco - ale to moja opinia (choć np. w Planet Hell Marco jest niezastąpiony). Ballady: Swanheart, Walking in the air i Sleeping Sun - każda z nich jest piękna, choć każda przemawia do serca w inny sposób. Mój faworyt - Walking in the air. Wsłuchać się, zamknąć oczy i odlecieć...
Jednym z moich marzeń jest odzyskać taką dziecięcą radość życia, odrobinę naiwności, taką wiarę w ludzi i umiejętność cieszenia się z tych błahych rzeczy. Gdy dopada mnie depresyjne myśli czy chandra, najlepszą terapią jest przesłuchanie Oceanborna, świat staje się piękniejszy...
Nie ma tu słabych utworów, są tylko dobre i bardzo dobre. Tuomas zapowiadał, że ostatni krążek będzie powrotem do korzeni. Mam nadzieję, że będzie utrzymany w tej stylistyce, ale to chyba niemożliwe. Pomimo tylu ciepłych słów nie uważam albumu Oceanborn za najlepszy. Dosłownie ciut wyżej stawiam Once. Jednak tak jak napisałem na początku, uważam ten album za najpiękniejszy pod względem muzycznym jak i lirycznym. To muzyka płynąca prosto z serca, pełna energii, ale nie pozbawiona subtelności, a także nie skażona komercją, której dziś pełno.
Ocena 9/10