Leaderboard
Popular Content
Showing content with the highest reputation on 12/21/16 in Posts
-
1 point
-
1 pointDorzucę, nieistniejący już zespół ze Szwecji, grający Doom-Death-Metal. Utwór który najbardziej mi się spodobał zawiera nietypową wstawkę. Tekst ogólnie jest ciekawy. [video=youtube]https://www.youtube.com/watch?v=pu0rlQpOc6E Lawenda, coś mi się udziela od Ciebie ;)
-
1 pointPrzed świętami, chciałbym Wam zaprezentować jeszcze jedną ciekawostkę. Antarktyda nie kojarzy się z tęczowymi kolorami, spójrzcie jednak co dzieję się pod lodem... [video=youtube] Baśniowe królestwo Syrenki z Disneya. Choinka dla ateisty. Pisząc swoje opowiadanie, inspirowałem się podwodnymi "klejnotami". Za jakiś czas więcej informacji o tego typu stworzeniach.
-
1 point"Powinnam spakować trumnę - pomyślała z czarnym humorem" - a to dobre! Nawiązanie do Predatora też fajne, wielbię ten film od dzieciństwa. "Drzewa pięły się do góry z wyniosłością zdolną przytłaczać, jakby były tak stare i tyle widziały na świecie, że wszystko co przemykało pod ich konarami, potrząsanymi wiatrem, było niegodne uwagi" - a to, genialne! Udało Ci się natchnąć tekst psychodeliczną-halucynacyjną grozą, szczerze niczego podobne jeszcze nie czytałem, "Dziewczyna która pokochała Toma Gordona" prezentowała jedynie coś zbliżonego. Ogólnie oryginalnie i dużą dozą kreatywnej wyobraźni. Czyli jednak ma wizję samobójcy, tyle, że to jakiś niezwykły jegomość. No to czekam na zakończenie;) Ciekawe jak to się wyjaśni.
-
1 pointKiitos ^^ Jak fajnie, gdy ktoś czyta ze zrozumieniem i uwagę, zauważając zdania, z których jestem szczóglnie zadowolona ;) Postaram się ;) Noooo, lekka nadinterpretacja :P Co jak co, ale nie miałam zamiaru tego wiązać z Connorem, który jest oddzielną historią ;) Dziękuję ^^ Proszę - dalsza część. Spoko, jeszcze będzie jedna i koniec ;) Mam nadzieję, że nikogo nie rozczaruję specjalnie, choć też nie wiem, czy ucieszę - końcówką :P "Luna wytrąciła się gwałtownie ze snu. Zamrugała oczyma, chcąc odgonić resztki powracającego ponownie koszmaru. Przełknęła ślinę w zaschniętych na wiór ustach i zerwała się do pozycji siedzącej, zrzucając z głowy poduszkę. Zaczęło ją łupać w tylnej części głowy, a żołądek wykręcać głód. Dziewczyna zataczając się, podążyła do kuchni, gdzie na patelni leżało kilka pierogów, przykrytych szczelnie pokrywką. Zapewne ciocia Lara kazała zostawić posiłek dla swojej siostrzenicy, gdy ta zgłodnieje i wyjdzie z zamkniętego na klucz pokoju. Inaczej matka łomotałaby w drzwi, dopóki nie zerwałaby swej córeczki na równe nogi, aby grzecznie i miło dołączyła do posiłku rodzinnego. Dzięki, ciociu - pomyślała Luna, włączając gaz i mieszając szybko pierogi, roztaczające upojną woń kapusty z grzybami. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, dlaczego ma tak zdrętwiałe policzki. Gdy rzuciła okiem na lustro w przedpokoju, dostrzegła, że posiada również zaczerwienione oczy oraz pocętkowaną charakterystycznie od płaczu twarz. Czy ja szlochałam przez sen? - zastanowiła się zaskoczona Luna. - Z jakiego powodu? I nagle wszystko sobie przypomniała. Wspomnienia męki przed zapadnięciem w koszmarny sen rzuciły się na nią jak fala, znienawidzona fala skłębionych uczuć i rozszalałych emocji. Dziewczyna stęknęła, jakby dostała kopniaka w brzuch i skuliła się, zapominając o pierogach. Walnęła czołem w jakąś klamkę szuflady, nie czując bólu. Miała wrażenia, że wnętrzności wykręcają się w niej na drugą stronę, a jakieś pazury zostawiają szramy na duszy. Znowu to samo - szepnęła w myślach Luna, czując napływające łzy do oczu. Włosy wisiały jej wilgotnymi skrzydłami po obu stronach twarzy. Dziewczyna wpiła wzrok w starą podłogę, której drobna jodełka wirowała jej przed oczyma. - Znowu to samo - powtórzyła, mając wrażenie, jakby mówiła do kogoś, kto ją słyszy, słyszy jej myśli. - Będę żyć tak do końca świata. Ktoś chce mnie zabić. Nie wiem w jaki sposób, ale chce. Ktoś na mnie poluje... Przypuszczenia, kto to może być, odebrały jej dech. Przygryzła dolną wargę tak mocno, że kropelka czerwonej krwi spłynęła jej z kącika ust. Jednak najbardziej załamała się nad jedną sprawą - wiedziała, czuła to do głębi swego jestestwa, że przegra. Przegra coś, czego nie potrafiła nazwać. Walkę z Głosem, z Szaleństwem czającym się na nią. Wyglądającym z każdej szpary jej duszy, wyrywającym się z mózgu. Do woni pierogów dołączył się zapach spalenizny. Luna zerwała się na równe nogi i szybko przełożyła zbrązowiałą zawartość patelni na talerz, a ją samą wcisnęła do zlewozmywaka i zalała zimną wodą, czując ocierające się o swoją twarz kleiste kłęby piany. Dziewczyna postawiła ciężki talerz na stole i z nagle utraconym apetytem zaczęła jeść. Miała wrażenie, jakby kęsy rosły jej w ustach do nie wiadomo jak wielkich rozmiarów, zamieniały się w kamienie i stawały w przełyku, roztaczając smak rozkładającego się truchła zwierzęcia. Zakrztusiła się, łzy z trudem powstrzymywane, trysnęły jej po policzkach. Kaszląc głośno, skoczyła do łazienki. Wolała nie wywoływać wilka ze swojej jamy, czyli matki, która zapewne siedziała w swym pokoju, szczelnie zamknięta i obrażona na swoją niewychowaną córkę, ale która również potrafiła z niego wyleźć w najmniej spodziewanym momencie. Luna zatrzasnęła drzwi, przekręciła klucz i oddychając ciężko, zwiesiła się na umywalce. Umyła się lodowatą wodą, przez co straciła swój rozszlochany wygląd. Uspokoiła się na tyle, że zbagatelizowała chwilowo swoje życie i zajęła wprowadzaniem równowagi psychicznej. Obsztorcowała się w myślach za nadmierne wylewanie łez, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. I... Najwyżej przegrać. - I co z tego? - burknęła sobie w twarz, gapiąc się do lustra. - Często przegrywałaś. Ba, przegrywasz cały czas. Nie wyj i nie wyglądaj jak idiota. Przypudrowała się starannie i pomalowała oczy. O wiele lepiej. Nie widać, że coś jej grozi, maska jakby zakryła twarz. Świetnie. Nie tylko matka nie musi wiedzieć, że jej jedyne dziecko ma kłopoty, wszyscy mieli stwierdzić, że wszystko jest idealnie, cudnie i pięknie, a to dziewczę z zawzięta miną zwykłą uczennicą liceum. Luna zaczęła czesać swoje ciemne, gęste włosy, o kosmykach przyciętych przez amatora. Nieprzywykła do częstych przesiadywań przed lustrem, obrzuciła jak zwykle niechętnym spojrzeniem lekko kwadratowy podbródek i trójkątne brwi. Co jak co, ale natura postanowiła ją... ekhm, upiększyć paroma przedmiotami nie przydającymi wielkiej urody. Dziewczyna splunęła na swoje odbicie, po czym natychmiast wytarła je papierem toaletowym. Matka zabiłaby ją za plamy na lustrze. Według nie wszędzie powinien być porządek, nawet tam, gdzie jest to niemożliwe, na przykład w szufladzie z skarpetkami. Wyszła z łazienki, gwałtownie i głośno trzaskając drzwiami. W żołądku czuła podejrzane mdłości, ale poruszała się szybko i sprężyście, ale pomimo braku apetytu zrobiła sobie kanapkę, zawinęła w folię i wrzuciła do torby, którą następnie przewiesiła przez ramię. Zabrała kilka drobiazgów, jak portfel czy latarkę, czy też chusteczki higieniczne, zasznurowała glany, założyła przewidująco sportową bluzę z wielkim napisem NFL, a dopiero na to zarzuciła kurtkę, niedokładnie oczyszczoną z nazbieranego poprzedniego dnia błota. Napisała zamaszyście długopisem na kartce: Nie czekajcie na mnie, bo nie wiem, czy w ogóle wrócę i wyszła na klatkę schodową. Nie miała najmniejszego planu, co zrobić. Chciała jedynie podejść do Głosu, nakopać mu, albo ładnie poprosić, by się odczepił. Luna nie miała pojęcia dlaczego, ale zaczęła go traktować jako winnego jej wszystkich problemów, dziwactw, napadów rozpaczy i depresji. Wobec tego udanie się do lasu i nie stracenie kontroli nad swoim ciałem i umysłem było pierwszym krokiem. - Dalej wszystko jakoś pójdzie - mruknęła pod nosem Luna, zeskakując po trzy stopnie ze schodów i nie wierząc zupełnie we własne słowa. Powinnam spakować trumnę - pomyślała z czarnym humorem, gdy torba podskoczyła jej na ramieniu, przypominając o swoim niezbyt przydatnym w chwilach zbiegania w dół z górki, ciężarze. * Na szczęście był dzień i słońce świeciło. Było więc jasno, choć nie tak jak w lecie, a jednak Luna cieszyła się z tej odrobiny słonecznego blasku. Las nie wyglądał wtedy tak złowrogo jak wieczorem czy w nocy. Gałęzie i gałązki trzaskały pod podeszwami glanów, a dziewczyna miała nerwy napięte jak postronki, w każdej chwili oczekując Głosu, wyczekując chwili, gdy zacznie przejmować władzę nad nią, a przynajmniej będzie próbował i nie dopuścić do tego. Na razie nic takiego się nie wydarzyło, choć Luna miała wrażenie, że coś... że coś przygląda się jej. Albo ktoś. Siedzi na gałęzi i mierzy spokojnym, choć pewnym i wyrachowanym spojrzeniem, jak Predator, dziewczynę, która go szuka. Szuka, a nie ucieka. Choć powinna. I ta świadomość przenikała Lunę tak głęboko, że wstrząsały nią dreszcze. Weszła do lasu przez podwórko szkolne. Musiała wspiąć się cicho i grzecznie po siatce, by nie zauważył jej żaden człowiek i dopiero po jakimś czasie, gdy się dobrze wymęczyła, nawściekała i poraniła kolczastym drutem, mogła zacząć na poważnie szukać Głosu. Za to gdy tylko dokonała tego "włamania", poczuła się niepewnie i nawet piekące, poszarpane rany na dłoniach i twarzy przestały nagle dokuczać. Pomimo słońca w lesie panował chłód, jakby drzewa chwytały ciepło i pochłaniały, zanim dotknęłoby przypadkowego człowieka. Zimno było przenikliwe i zdawało się być wysyłane z pomiędzy drzew, przez jakąś moc, która skupiwszy całą swoją wolę, pchała je przed siebie paraliżującymi strumieniami, by obmywało pnie drzew i docierało do najbardziej skrytych zakamarków, dopadając zbłąkane zwierzęta, zaczajone z norach, a także zagubionych w sobie i na świecie ludzi. Drzewa pięły się do góry z wyniosłością zdolną przytłaczać, jakby były tak stare i tyle widziały na świecie, że wszystko co przemykało pod ich konarami, potrząsanymi wiatrem, było niegodne uwagi. Luna naciągnęła mocniej kaptur na głowę i przyspieszyła kroku. Z trudem hamowała się, by nie złapać się dłonią za drżący podbródek i nie przytrzymać dolnej szczęki przy górnej, by nie wykonywała tych kompromitujących dygotów, ale przejmowało ją wrażenie, że wtedy Głos wiedziałby, że się ona boi. I to bardzo. A nie chciała tego okazać. Dziewczyna rozglądała się dookoła siebie, próbując stwierdzić, jaką drogą doszła poprzedniego dnia do bajora. Rozpoznała kilka charakterystycznych szczegółów, ale nawet nie była pewna, czy te drzewa o dziwnych kształtach, bujne mrowisko i polana zarośnięta rachitycznymi paprociami, nie zostały po prostu wymyślone przez jej mózg. Zasępiona, obejmująca się ramionami parła naprzód, niczym człowiek skazany na egzekucję, wiedzący, że już nic go nie ocali i chcący wobec tego jak najszybciej umrzeć - jak najszybciej i mało boleśnie. Co do bólu, Luna nie miała pewności, czy będzie jej oszczędzony. Podniosła z miękkiej, kleistej niczym ciało trupa ścieżki, długi i gruby kij. Oprócz tego, że pomógł jej stawiać kroki w błocie, to jeszcze poczuła się pewniej, ściskając w zgrabiałych od zimna, lodowaty i chropowaty kawałek drewna, wydający się być jedynym realistycznym przedmiotem na świecie. Słońce powoli zachodziło, a Luna machinalnie zaczęła liczyć minuty do całkowitego oddania ludzkości pod władzę mroku. Mgła mlecznymi kłębami, niekiedy o niezdrowym żółtawym zabarwieniu, zaczęła wypełzać zza drzew, niczym karaluchy z na wpół spróchniałych desek sufitu. Luna ścisnęła mocniej kij i czerpała z niego pociechę. Wątpiła, czy był on dobrą bronią przeciwko wszystkiemu, co ją otaczało. Zastanawiało ją, czy jest ona sama jedną z tak nierealistycznych i rozwianych, mgielnych postaci, ją otaczających. Czasem dziewczyna miała wrażenie, że nie posiada ciała, jest duchem, dążącym do wypełnienia się zadania. Przeoczyła moment, w którym macki Głosu chwyciły jej wolę w swoje szpony. Gdy tylko poczuła zawrót w głowie i natychmiastową wiedzę, gdzie powinna się kierować, przerażona szarpnęła się gwałtownie do tyłu. - Aa! - krzyknęła zszokowana gwałtownym, psychicznym atakiem. Ból, który nagle ścisnął jej skronie metalową obręczą, rozpaloną do czerwoności, nagle zelżał. Luna wyciągnęła kij przed siebie, zanurzając go w białe chmury, przynoszące ze sobą zapach bagna i wspomnienie czegoś niepokojącego, jakiegoś smutku, zwykle odczuwanego na cmentarzu. - Nie jestem twoja, słyszysz?! - wrzasnęła głośno i z pasją. Mokre kłęby mgły nasączyły jej włosy wilgocią. Kosmyki obkleiły czoło dziewczynie i wpadały do oczu. Odgarnęła je szybkim ruchem i z adrenaliną obejrzała się wokoło. Gdzieś czytała, w jakiejś książce zdanie wypowiedziane przez bohatera, który zauważył, że jego życie się skończy - Przynajmniej pożałują, że na mnie polowali i rozpoczął obronę. Luna nie miała pojęcia, czy łatwo się podda, czy nie. Kij wyciągnięty w sztywnych jak druty rękach nagle zaczął się trząść. Gdy dziewczyna zorientowała się, że to po prostu drżą jej dłonie, podmuch wiatru przerwał szczelną zasłonę z mgły i Luna przez moment dostrzegła ścieżkę pomiędzy drzewami - skręcała w lewo z poprzedniego traktu prowadzącego idealnie w środek lasu, co sprawiło, że podjęła decyzję. Albo ginę - powiedziała sobie. - Albo dorywam tego gościa. Mam dwa wyjścia. W każdym czeka mnie śmierć. Ale po co mi życie? Zstąpiła z udeptanej ścieżki wprost w gęstą trawę, sprężystą i ustępującą z cichym chrzęstem jej krokom. Mocniej ścisnęła swój pseudo-miecz, skuliła głowę między ramionami i zanurzyła pod niskie gałęzie, uderzające ją po twarzy. I biegła dalej na złamanie karku, nie wiedząc gdzie i po co, zasłaniając przedramieniem oczy, zrozpaczona i pełna determinacji przyprawiającej o zawroty głowy. * Kiedy wybiegła z pomiędzy drzew, potknęła się o leżącą na ziemi kłodę i wywróciła do góry nogami, myśląc, że świat zwariował. Wygrzmociła się głową w ziemię i leżała przez chwilę, patrząc zamroczonymi oczyma w niebo i czując krople wody spływające po twarzy. Wody - miała nadzieję, a nie krwi. Ból w tyle głowy powoli słabł, tak samo jak cichło dzwonienie w uszach. Przełknęła ślinę i poruszyła się ostrożnie. Podniosła się z cichym jękiem i usiadła na ziemi, chowając twarz w dłoniach. Miała gdzieś, że za chwilę odmrozi sobie siedzenie. Podczas wariackiego biegu co chwila się wywracała, a ręce i twarz w strużkach krwi nie sprawiały jej bynajmniej kłopotu czy uczucia dyskomfortu. Zbyt często jednak była święcie przekonana, że została dopadnięta, że runęła wprost na Głos, czy też do wilczego dołu, najeżonego kolcami, głodnymi jej wyprutych wnętrzności. Podczas szalonego galopu wyobraźnia płatała jej figle i zarazem tworzyła najbardziej ześwirowane wizje śmierci swojej właścicielki. Gdy Luna potknęła się o ten na wpół spróchniały pień, była święcie przekonana, że to już koniec. Ponowne wmówienie sobie, że nic się nie stało i trzeba iść dalej, znów się bać, zdawało się być ponad jej siły. Siedziała więc skurczona w sobie, czując gorące strumyki łez płynące wbrew jej woli po policzkach. Strofowała się głośno, mając gdzieś, czy ktoś ją słyszy, czy nie. Rozpamiętywała ból przeszywający jej całe ciało. Wiedziała, że jak się zatrzyma, to nie wstanie, ale odrzucała tę przecież wcale niepotrzebną wiedzę. Rozcierała sobie pękające łydki i uda, opierając czoło o kolana i szepcząc coś do siebie bez sensu. Kolka w boku aż dławiła. Od zimna ścierpła twarz, włosy pochłaniały odrobiny ciepła wytwarzanego przez ciało Luny i wisiały na niej niczym rozczochrana miotła wsadzona do szamba. Dziewczyna zapadła w krótki pół letarg. Przestała myśleć, odrętwiała. Z tego stanu wyrwał ją krzyk dobiegający jakby tuż przed nią. Otworzyła oczy z gwałtownym szarpnięciem powiek. - Co?!... - chciała krzyknąć, ale z ust wyrwał się jedynie ochrypły, pusty szept. Odchrząknęła i rozejrzała się. Nikogo, kto miałby powód krzyczeć, przed nią nie było. Jedynie... jedynie dom. Luna wstała. Znajdowała się na granicy lasu. Widziała, stojąc ze wzgórza, pierwsze budynki miasta, duży parking i stację benzynową. Niewiele, ale i tak dużo jak na wpół zaszłe słońce i ograniczoną widoczność. A oprócz tego... dziewczyna stała wprost na asfalcie a po drugiej stronie ulicy, wśród starych, niezamieszkanych budynków, stał dom... Dom, który już znała wcześniej. Ze snu. - Boże - jęknęła Luna, po raz pierwszy w życiu zobaczywszy coś w rzeczywistości, co widziała... we śnie. Opuściły ją wszystkie ludzkie uczucia. Zapomniała o zmęczeniu. Otarła policzki dłonią i wpiła wzrok w ciemne okna, od których odbijało się czerwone słońce płonącego zachodu. Tak, On tam był. W środku. Głos znajdował się w domu. I był silny. Silniejszy niż wcześniej, gdy słyszała go w lesie. Luna podniosła z ziemi kij. Wątpiła, czy do czegoś się jej przyda. Czuła zimną obojętność, nawet w stosunku do siebie i własnego losu. Wysoki dom w gotycko-wiktoriańskim stylu, stary, odrapany z tynku i gołymi gdzieniegdzie cegłami, drzwiami zarośniętymi dzikim winem oraz z mokrymi, w fatalnym stanie murami robił przygnębiające wrażenie, ale... on był niczym. Coś naprawdę znaczącego kryło się wewnątrz. W WEWNĄTRZ. Dziewczyna przecięła zdecydowanie asfalt i podeszła do drzwi. Szarpnęła za zardzewiała klamkę, której chropawa powierzchnia zraniła ją w palce. Zwróciła uwagę na resztki zielonej farby pokrywającej drzwi i zaschło jej w ustach. Zrobiło jej się zimno w środku, jak przed egzaminem, gdy weszła wprost na wykładaną linoleum podłogę. Zobaczyła brązowo-bordowe ślady butów ciągnące się kilka metrów po korytarzu, by wstąpić na schody. Obecność czegoś Złego wzrosła, gdy dziewczyna zrobiła pierwszy krok, a dalej wszystko się samo potoczyło. * Dotarła na czwarte piętro. Nie patrzyła się w dół, a jednak wiedziała, że krwawych plam znajduje się coraz więcej pod jej stopami. Szumiało jej w głowie. Ciągnęła bez namysłu do starych, drewnianych drzwi. Otworzyła klamkę. Obraz rozjeżdżał jej się przed oczyma, a z ust wyrywało się ciche stęknięcie. Potarła dłonią twarz, gdy zobaczyła przed sobą ciemny korytarz. Narastało w niej poczucie strasznego oczekiwania. Zaczęło ją mdlić, a dreszcze wstrząsały nią raz po raz. Poczuła dziwny zapach, jakby wymiocin. Przyspieszyła kroku, wprost do drzwi naprzeciwko niej. Wiedziała, że to łazienka. Zawahała się przez moment przed naciśnięciem klamki, brązowej od zakrzepłej posoki. Luna miała wrażenie, że to właśnie teraz ona śni - znalazła się w domu ze swoich koszmarów, a przeczucie, że zaraz spotka owego samobójcę w wannie, powodowało w niej niekontrolowane napady paniki. Przełknęła ślinę i odgarnęła włosy wpadające jej do oczu. Dusiła się. Otworzyła drzwi szarpnięciem, aż uderzyły w ścianę. Wytarła rękę w brudne spodnie i rozejrzała się szybko po pokrytym starymi kafelkami wnętrzu. Było idealnie ciemno, a we wnętrzu zdało się coś kryć. Coś, co zarazem chciało się ujawnić, a także... Nie chciało dopuścić, by zwykły śmiertelnik je dostrzegł. Zwykły śmiertelnik. Luna, trzęsąc się, wyrwała z plecaka latarkę i zapaliła ją. Chyboczący snop światła uderzył prosto w białą wannę, zalewając ją promieniami, odbijając się i rażąc oczy dziewczyny, której nogi wrosły w ziemię, a mózg zamieniał w poszatkowaną jajecznicę. Wanna pełna była krwi. Jej rozbryzgi widniały na ścianach, podłodze, ściekały po porcelanowym brzegu owego przedmiotu do kąpieli. Najstraszniejsze było jednak w tym to, że ktoś w nim siedział. Siedział z głową pod powierzchnią, między kolanami, także Luna dostrzegła jedynie jego fragment pleców. Dziewczynie zmiękły nogi, latarka wypadła z dłoni i potoczyła się z trzaskiem po podłodze. Światło zamrugało kilka razy i wyrównało się, oświetlając wyraźnie Samobójcę z Koszmaru. Lunie popłynęła krew z nosa, miała wrażenie, że świat się rozpada i niszczy, zamieniając w jakieś cholerne majaki psychicznie chorego. To niemożliwe - powiedziała sobie w myślach, a dziwne zimno uderzyło jej do twarzy. - To nie możliwe. To sen. Zaraz się obudzę. To nie jest możliwe. Nie jest! Przestała jednak myśleć, gdy trup zaczął się podnosić. Powoli, nie wzbudzając szelestu wody, uniósł całe ciało do góry. Twarz miał spuszczoną i ukrytą w cieniu, uwypuklającym oczodoły. Na koniec wzniósł głowę i Luna spojrzała mu prosto w zgniłe oczy. Poczuła, jakby ktoś ją zdzielił młotkiem po głowie. Runęła na kolana i cały czas mając pod oczyma rozkładającą się, a jednak żywą, ożywioną czymś dziwnym i złym, twarz trupa, zwymiotowała. Targana torsjami, oprzytomniała dopiero, gdy usłyszała cichy głos niedoszłego samobójcy: - Czekałem na ciebie." Co ja w takich dziwnych momentach urywam? Ostatnia część jest najgorsza najgłupsza, proszę się przygotować psychicznie. Życzę "miłego" czytania :)
-
1 pointFloor z brzuszkiem wygląda kwitnąco :) To pierwsze zdjęcie (nie licząc bałwana) jest mistrzowskie, wygląda tu, jakby trzymała niewidzialne dzieciątko na ręku i śpiewała mu kołysankę. To czułe spojrzenie, ten uśmiech... Widać, że już nie może się doczekać tej chwili. Idealne ujęcie! (y)
-
1 pointFloor Jansen w Rovaniemi przed siedzibą Św.Mikołaja :) Zakończyła się świąteczna trasa "Raskasta Joulua", w której udział brała Floor, Marco oraz wielu innych artystów. Ciężarna Floor tryskała energią podczas występów, wyglądała nieziemsko i przepięknie śpiewała. W tej chwili jest w 30 tygodniu ciąży, czuje się dobrze, miejmy nadzieję, że teraz odpocznie i spokojnie przygotuje się do debiutu w roli mamy :) Sami spójrzcie na te zdjęcia! Ostatnie chwile z brzuszkiem :)!
-
1 pointW tym roku zaczniemy grzecznie: "Merry Christmas Everyone" Shakin' Stevensa. Miłego śpiewania Śnieg wiruje dookoła, Dzieci psocą tu i tam, Ten czas niesie miłość, zrozumienie, Świąt wesołych życzę wam. Czas się bawić i czas świętować, Czas by noc przetańczyć wraz, Czas podarków i składania życzeń, I śpiewania kolęd czas. Zabawę mieć będziemy w tę noc, Gdzie chłopca/dziewczę* znajdę wnet, Pod jemiołę wezmę go/ją*, staniemy w świetle świec, (zależy kto śpiewa J) Noc umyka, gra muzyka, Stare hity, kocham je, Mam pragnienie, by Boże Narodzenie, Nigdy nie kończyło się! Zabawę mieć będziemy w tę noc, Gdzie chłopca/dziewczę znajdę wnet, Pod jemiołę wezmę go/ją, staniemy w świetle świec, Śnieg wiruje dookoła, Dzieci psocą tu i tam, Ten czas niesie miłość, zrozumienie, Świąt wesołych, życzę wam. Świąt wesołych, życzę wam. Ooo Świąt wesołych, życzę wam. Śnieg wiruje dookoła, Dzieci psocą tu i tam, Ten czas niesie miłość, zrozumienie, Świąt wesołych, życzę wam. Ooooo Śnieg wiruje dookoła, Dzieci psocą tu i tam, Ten czas niesie miłość, zrozumienie, Świąt wesołych, życzę wam. Świąt wesołych, życzę wam. Ooo Świąt wesołych, życzę wam.
-
Member Statistics