Recenzja Oceanborn
Podczas gdy debiut Nightwish zyskał rozgłos głównie na rodzimym podwórku, tak Oceanborn dał zespołowi bilet do wejścia na europejskie salony metalu, a nawet poza obszar starego kontynentu. Styl jaki zademonstrował na tej płycie zespół do dzisiaj jest kojarzony z Nightwishem, mimo że grupa od ponad dekady tak nie gra. Album odbił się szerokim echem w metalowym światku, zainspirował wiele innych grup, będąc niekończącym się źródłem powstawania naśladowców i epigonów takiej estetyki.
Nie ulega wątpliwości, że to najszybsza płyta zespołu, o niespotykanej wcześniej ani później dynamice. Mimo dość śmigłej motoryki, album nie jest zbyt ciężki wręcz przeciwnie, spowija go zwiewny niemal eteryczny klimat, niepozbawiony jednak elementów mroku i iskierki demoniczności.
Pomimo całego polotu muzycznego, Oceanborn był o dziwo nagrywany w niezwykle trudnej sytuacji w zespole, ciągłych konfliktów i pretensji. Tuomas i Emppu nie rozmawiali ze sobą podczas znacznej części sesji, wymieniając uwagi li jedynie poprzez Jukkę.
W stosunku do debiutu styl zespołu wyewoluował w bardziej symfoniczny. Implikuje to pierwszy raz kooperację z kwartetem smyczkowym pod przewodnictwem Plamena Dimova, nauczyciela muzyki, który uczył Tuomasa przez wiele lat. Liczne ścieżki kwartetu słyszymy w większości utworów na płycie, a w niektórych fragmentach następuje ich multiplikacja, wiele ścieżek nałożono na siebie. Rozszerzeniu uległy także wpływy muzyki folkowej, a często pojawiające się partie fletu Esy Lethinena są ozdobą płyty w aż sześciu numerach, wprowadzając folklorystyczne pierwiastki w muzyczną płaszczyznę płyty. Muzyka stała się również bardziej energetyczna w porównaniu z poprzednim wydawnictwem, a przymiotnik epicka wcale nie będzie już używany na wyrost. Zmniejszone zostały także wpływy gothic metalu i grup typu The Gathering na rzecz bardziej wyraźnych elementów symfonicznych i większych wpływów z rejonów typowo metalowych.
Osobny akapit to kwestia wokalu, Tarja Turunen śpiewa tu najbardziej operowo ze wszystkich płyt zespołu, wychodząc nieraz wręcz poza swój normalny rejestr. Wokalistka wspomina sesje do płyty jako koszmar i bardzo niekomfortową sytuację. Jako ciekawostkę podam, że śpiew w większości utworów został zarejestrowany w ten sposób, iż Tarja zarzekała się i płakała, że nigdy owej partii nie zaśpiewa, że nie jest ona w ogóle pod nią, po czym koledzy z zespołu zachęcali ją żeby spróbowała rozluźniona na wyłączonym mikrofonie. Nikt tego nie usłyszy a nuż się uda. Jak widać los bywa przewrotny nie tylko dla pana Twardowskiego, bo owe próby usłyszało grubo ponad milion osób na całym świecie, bo w takim nakładzie sprzedała się dotychczas płyta.
Zespół po raz pierwszy nawiązał też współpracę z inżynierem dźwięku Mikką Karmila, z którym pracuje do dnia dzisiejszego. Odpowiadał on za miksy i nagrania, które obrabiał w słynnym Finnvox studio. Toteż materiał z sesji do Oceanborna brzmi jeszcze bardziej profesjonalnie niż do debiutu, o wiele więcej czasu poświęcono też na nagranie samej płyty. Generalnym założeniem jakie postawili sobie członkowie zespołu przez nagraniem, było pokazanie bandu od jak najlepszej strony, innej niż na poprzedniej płycie. Toteż powstał album bardziej techniczny, z wieloma partiami instrumentalnymi zdradzający bardzo dobry warsztat muzyków i solidne przygotowanie teoretyczne. Przeskok stylistyczny, jaki nastąpił między pierwsza, a drugą płytą zespołu był wynikiem zmieniających się fascynacji muzycznych lidera grupy oraz chęci pokazania różnorodności w muzyce zespołu.
Natomiast cała płyta jako taka, jest utrzymana mimo wewnętrznego zróżnicowania w podobnym, spójnym klimacie i kolorystyce brzmieniowej. Słysząc kawałek z tej płyty można bez trudu zgadnąć, że nie może on pochodzić na przykład z Century Child albo Once.
Produkcja jak na ówczesne czasy jest bardzo selektywna i w zasadzie nie zestarzała się od momentu wydania albumu. W tej kwestii ciężko Oceanbornowi stawiać jakikolwiek zarzut. Spośród wszystkich albumów Nightwish ten album jest płytą z miksem gdzie najbardziej do przodu wysunięty jest wokal. Głos Tarji dlatego dominuje na płycie, bo tak została ona zmiksowana. Bardzo szybko zespół odszedł od takiego miksu, natomiast ten styl produkcji, czyli wokal do przodu, a reszta w tle kontynuuje na swoich solowych albumach Tarja (co jest zrozumiałe, że nie mając warstwy muzycznej na poziomie choćby tego longplaya, robi ze swojego wokalu głównego aktora płyty).
Tym razem do wykonania męskich partii wokalnych zaproszono Tapio Wilskę, kolegę Tuomasa z wcześniejszej grupy Nattvindens Gråt, jego agresywny wokal ubarwił dwa numery na płycie.
1. Stargazers
Najszybsze otwarcie płyty w historii zespołu. Utwór ten to prawdziwa rakieta napędzana grą sekcji rytmicznej i wysoko granymi partiami solowymi Emppu. Swoje robi też kwartet smyczkowy udanie komponując się z resztą, szatkuje on zgrabnie przestrzeń aranżacyjną utworu, a reszty dopełniają klawisze Tuomasa. Sama melodia ma ewidentnie klasycyzujące korzenie przeplecione folklorystycznymi refleksami, to właśnie przepis na ciekawą kompozycje spod pióra maestro Holopainena. Uważny słuchacz może też wychwycić niejaką parafrazę melodii z Ostatniego Mohikanina , tyle że w wersji metalowej. Duże wrażenie robi wokal Tarji w tym utworze śpiewający bardzo wysoko i mocno. Ciężko wskazać jakiś inny utwór zespołu z tak wysokimi liniami wokalnymi, można wręcz obwieścić, że to wokal Tarji przykuwa uwagę słuchacza w tym kawałku, czyniąc z niej niemal pierwszoplanową gwiazdę utworu.
2. Gethsemane
Prawdopodobnie najlepszy utwór na płycie. Z wyrazistymi partiami smyczkowymi i szybkimi partiami granymi na pianinie. Przebojowy refren plus poetycki tekst. Po dwóch zwrotkach następuje krótka riffowa szarpanka i przełamanie z fletem w stylu Jethro Tull. Wprowadza to w utwór trubadurowy, niedzisiejszy klimat niemal wyjęty z kart jakiejś starej powieści. Uspokojenie przynoszą delikatne smyczki, a przysłowiową „kropkę nad i” stawia Emppu grając tu swoją prawdopodobnie najlepsza solówkę gitarową, a przynajmniej najdłuższą.
3. Devil & The Deep Dark Ocean
Jeden z dwóch najszybszych kawałków w historii Nightwish. Perkusja momentami jest ultra szybka, podobnie riffowanie gitar chwilami wchodzi na prawdziwe turbo obroty. Ze względu na łączenie szorstkiego, mrocznego agresywnego wokalu podchodzącego niemal pod growl z operowymi partiami Tarji skojarzenia biegną w kierunku Theli Theriona jednej z ulubionych płyt Tuomasa w tamtym okresie, do inspiracji którą wielokrotnie przyznawał się w wywiadach. Mroczna aura, lekko demoniczna atmosfera, teatralność, partie klawiszy a la organy z charakterystycznymi przebiegami wzbudzają znowu skojarzenia z teatralnymi grupami symfonicznego blacku typu Asgaard czy nawet Dimmu Borgir. Zwracają uwagę wręcz krzyki i piski Tarji w tle brzmiące niemalże jak owo baśniowe licho lub demoniczny chochlik. Utwór pokazuje ostrzejszą stronę Nightwish z jaką nie mieliśmy do czynienia na debiutanckim albumie, a jaka będzie powracać nieraz w przyszłości.
4. Sacrament of Wilderness
Najbardziej tradycyjnie gitarowy kawałek utrzymany w duchu melodyjnego metalu, sam styl riffów przypomina trochę Stratovarius z wydanej rok wcześniej płyty Visions, którą zafascynowany był wówczas na przykład Jukka. Trzeba zanotować, iż jest to jeden z nielicznych utworów zespołu gdzie mamy naprzemienne solówki gitar i instrumentów klawiszowych. W tamtym czasie, muzycy chcieli się pochwalić swoimi umiejętnościami, płyta miała ich pokazać jako zespół niepospolitych twórców i w dużym stopniu to się udało, bo wszyscy ze swojego zadania wywiązali się znakomicie Żaden z muzyków nie obniża poziomu płyty, a wręcz przeciwnie wszyscy dopełniają się i motywują wzajemnie.
5. Passion and the Opera
Kawałek z bardziej techniczną grą perkusji, rytmiczny z wyraźnie zaznaczonymi akcentami. Tytuł doskonale koresponduje także z zawartością muzyczną. W pierwszej części mamy żarliwe wersy erotyka wyśpiewywanego przez Tarję, za to w drugiej części utworu obcujemy z prawdziwa operą i nie chodzi tu tylko o wokal, ale o fakt że mamy do czynienia praktycznie z cytatem z arii królowej nocy z opery Czarodziejski flet Mozarta. Dziś oczywiście główna performerka nie jest zadowolona ze swojego występu wokalnego, co nie zmienia faktu, że wciąż robi on wrażenie.
6. Swanheart
Pierwsza ballada na płycie. Z wyraźnym wpływem folku. Ciepłą, przytulną atmosferą, delikatnym fletem i adamaszkowym klimatem. Piękne partie smyczkowe a całość ubarwia śliczna solówka utrzymana w duchu art rocka. Znowu prawdziwą perełką utworu staje się wokal Tarji, który wyjątkowo błyszczy na tej płycie w balladach.
7. Moondance
Utwór, który jest z jednej strony lekko klasycyzujący, słychać w nim echa twórczości krajana naszych muzyków Sibeliusa, a z drugiej strony jest to rzecz bardzo folkowa, o melodii z wyraźną ludową inspiracją. Same harmonie i styl kompozytorski przypominają tym XIX-wiecznych europejskich kompozytorów doby romantyzmu, którzy dorobek symfoniki symbiotycznie łączyli z narodową tradycją folklorystyczną. Utwór pozornie wydaje się czymś prostym, ale nic bardziej błędnego. Numer łączy w sobie harmonijnie i z gracją wydawałoby się przeciwstawne cechy: jest klimatyczny i ma ludowy przytup jednocześnie, ucieka w folk i w klasykę naraz. Ma w sobie skandynawską melancholię i północną mroźną radość ludzi skaczących przez rozpalone gdzieś w dalekiej Laponii ogniska. Nietuzinkowa rzecz jednym słowem. Oprócz zespołu, mamy tu znakomite partie fletu i około dwadzieścia ścieżek kwartetu smyczkowego.
8. The Riddler
Najbardziej przebojowa rzecz na płycie, oczywiście przebojowa w dobrym tego słowa znaczeniu. Bardzo chwytliwa, z wyrazistym refrenem i linią melodyczną prowadzoną przez gitarę solową Emppu. Przez poetycki tekst prowadzi nas kryształowy śpiew Tarji. Trzeba zauważyć, że ten numer to jakby zapowiedź kierunku, jaki grupa obierze na następnej płycie Wishmaster. Pod koniec typowe dla wielu utworów zespołu przyspieszenie z podwójną stopą perkusji.
9. The Pharoah Sails to Orion
Na pierwszy rzut oka kompozycja może się wydawać czymś w stylu Devil & The Deep Dark Ocean, jakby dwaj muzyczni kuzyni. Oczywiście takie wrażenie narzuca słuchaczowi od razu wokal Tapio Wilski, niemniej to rzecz znacznie się różniąca od poprzedniego kawałka z sympatycznym miśkowatym Finem. Primo, posiada ona wyraźniejsze barokowe wpływy, tyczy się to w szczególności motywów klawiszowych, zarówno na początku utworu, jak i w jego trakcie. Secudno, mamy tutaj pojawiające się orientalne motywy tworzące paraegipską atmosferę. Flet, który nadaje egzotyczny posmak, choć ma też w sobie coś z Jethro Tull. Triada: opera plus męski szorstki wokal połączone z orientem znowu skierowuje nas w kierunku Theli Theriona. Szybka dobra technicznie gra perkusji i basu, antyczny klimat, dużo partii instrumentalnych, wysoki głos Tarji i kontrastujący z nią agresywnie Wilska, prowadzą nas przez zakamarki greckiej i egipskiej mitologii. Cudowne gitarowe zakończenie puentuje ponad sześciominutową podróż w starożytne zaświaty.
10. Walking in the Air
Pierwszy cover w historii Nightwish umieszczony na płycie studyjnej. By zrozumieć czemu zespół nagrał ten właśnie numer, trzeba wiedzieć że jest to motyw z kreskówki Snowman, bajki która leci w Finlandi na święta, a z którą lider zespołu jest od najmłodszych lat bardzo mocno związany. To prostu kawałek jego duszy, ten moment gdy usiądzie w rodzinnej atmosferze do oglądania kreskówki z czasów dzieciństwa jest dla niego czymś magicznym, niezwykłym. A pomijając względy sentymentalne to prostu śliczna melodia, zachwycająca swoim pięknem. Na tyle że sięgali po nią także inni artyści jak choćby Ritchie Blackmore ze swoim Rainbow czy heavymetalowcy z Iron Maiden. Jeśli ktoś was kiedyś zapyta jak zrobić dobry cover to puśćcie mu ten utwór. Z całym szacunkiem do oryginału trzeba zanotować, że Nightwish zdeklasował pierwotną wersję na każdej płaszczyźnie. Co najważniejsze gdyby ktoś nie wiedział, że to cover mógłby uchodzić za kompozycje zespołu ,tak wdzięcznie wpasowuje się w stylistykę płyty.
11. Sleeping Sun
W pierwotnej wersji albumu nieobecne. Dodane potem do reedycji jako bonus. Utwór napisany z okazji zaćmienia słońca jakie miało miejsce w 1999 roku. To dziś już klasyczna Nightwishowa ballada. Z nastrojowymi klawiszami, chwytającą za serce melodią i tęskną atmosferą. Całości dodaje smaku krótka solówka gitarowa, zbliżając tym samym utwór do stylu klasycznej ballady rockowej. Prawdopodobnie dla wielu osób utwór ten, to także niezapomniany teledysk Tarją w wannie. W 2005 roku zespół zrobił remake utworu zostawiając jednak ścieżki gitar i perkusji z 1999 roku.
Od strony lirycznej to płyta mająca różnorodny odcień, począwszy od tematyki egzystencjalnej poprzez rzeczy bardzo osobiste, a na erotykach kończąc. Wszystkie utwory tradycyjnie stanowią odbicie duszy lidera zespołu Tuomasa Holopainena i interesujących go tematów.
Oceanborn to bez dwóch zdań płyta wybitna. Album jest obecnie uznawany za jedną z czołowych i kanonicznych płyt zespołu jak również jedną z najważniejszych płyt lat 90. w ciężkim graniu. Styl, jaki wypracował na tej płycie Nightwish odcisnął swoje znaczne piętno na gatunku. Powiedzenie, że mamy do czynienia z bardzo sprawną mieszanką symfoniczno – metalowych dźwięków, operowo-gotyckiej atmosfery, tu i ówdzie progresywnych wtrętów, śladów heavy/power metalowego pędu, ociupinki teatralnej symfoekstremy oraz sporych naleciałości folkowych, nijak nie oddaje zawartości albumu. Bo suma pojedyńczych komponentów nie oddaje magii, jaka towarzyszy tej płycie, tego czegoś czego nie da się określić, precyzyjnie obmierzyć i rozebrać na czynniki pierwsze, gdyż dopiero razem tworzą dzieło. To jest to przysłowiowe „coś”, a mówiąc inaczej tym się właśnie różni sztuka od gry jakiegoś nawet najlepszego zespołu. Przenikliwy artysta porusza w nas najgłębsze zakamarki duszy, najtkliwsze struny, dociera do środka. Piękno, świeżość i energia, jaką można znaleźć na tej płycie, są absolutnie niepowtarzalne (o czym przekonały się całe tabuny naśladowców). Oceanborn to Nightwishowa magia w pełnej krasie.
© Maciej Anczyk