Recenzja Imaginaerum
Przez cały czas drobiazgowo śledząc proces nagrywania płyty, użyte instrumenty, filmy ze studia i sam koncept Imaginaerum, obracający się wokół tematu wyobraźni i afirmacji życia. Miałem przeświadczenie graniczące z pewnością, że zespół nagra płytę wyjątkową, taką która mnie zaskoczy, a zaskoczyć kogoś, kto od kilkunastu lat zgłębia twórczość grupy, nie jest łatwo, na szczęście, nie myliłem się.
Trzeba rzec, że Nightwish na Imaginaerum wzniósł się na nowy poziom i nagrał chyba najlepszy album w karierze. Piszę album, ale faktycznie mamy tu do czynienia z czymś na podobieństwo ścieżki dźwiękowej filmu, ewentualnie spektaklu teatralnego. Pod wodzą lidera Tuomasa Holopainena, Nightwishowego capo di tutti capi, zespół przybiera dwanaście masek i odgrywa dwanaście scen za pomocą odmiennych interpretacji i środków, a wiadomo nie od dziś, że variatio delectat – odmiana sprawia przyjemność.
Na wstępie obalmy mit, który pokutuje wśród fanów zespołu. Mianowicie przekonanie, że utwory na Imaginaerum w przeciwieństwie do Dark Passion Play były pisane pod Anette. Oddajmy głos maestro w wywiadzie dla metalnewspl: Prawdę powiedziawszy pisanie utworów nie ma nic wspólnego z głosem. To jedna z tych rzeczy, które ludzie źle rozumieją – ja nie piszę utworów pod konkretny głos. Trzeba sobie przyswoić tę prawdę, że żaden album nie był nigdy pisany pod wokal. Każdy kto bliżej interesuje się zespołem, musi wiedzieć, że to wokal dostosowuje się do utworu, a nie na odwrót. Wynika to ze stylu pracy Tuomasa, który podporządkowuje wszystkie elementy utworowi. Na przykład tak uwielbiany wokalnie Oceanborn, był dla Tarji bardzo niekomfortowy do śpiewania. Jeszcze lepsze wypadnięcie wokalne Anette na tej płycie w stosunku do poprzednika wynika z większej pewności siebie, zaaklimatyzowania się w zespole i tego, że nie musi już nic udowadniać. Nie jest natomiast związane z faktem pisania utworów pod jej głos.
Do kwestii wokalu powrócę jeszcze pod koniec, przechodząc zaś do warstwy muzyczno-tekstowej trzeba zanotować, że jest to rzecz bardzo eklektyczna, szczególnie docenią ją ludzie o otwartym umyśle. Natomiast „truemetalowcy”, dla których muzyka to tylko zbiór riffów i solówek mogą sobie ten album darować, bo tak naprawdę to dużo ambitniejszy projekt i coś dużo większego. Eklektyczna podróż, muzyka filmowa, w którą włożono gdzieniegdzie trochę gitar, aby zachować metalowy płaszczyk okrywający album tu i ówdzie. W kompozycjach mocno słychać wpływy Hansa Zimmera, Danny Elfmana i Ennio Morricone. Elementy niemetalowe zdecydowanie dominują na tej płycie. Nightwish staje się coraz bardziej uwolniony z ram jednego gatunku. Album na pewno zapiera dech w piersiach pomysłowością i aranżacjami, niezwykle kompleksowymi, wielowarstwowymi, które swoim zaawansowaniem mogą przyprawić o zawrót głowy. Zespół jest w swojej klasie rolls-roysem o instrumentacji emanującej całą masą detali, które postaram się wam w dalszej części opracowania przybliżyć i zwrócić uwagę na rzeczy, o których ktoś, kto nie zna zespołu od podszewki nie ma pojęcia. Przeciętny kawałek z tej płyty ma około kilkaset ścieżek instrumentalnych, co jest rzeczą unikatową w muzyce rockowej. Złożone orkiestracje mogą zawstydzić najlepszych, w niczym nie ustępując tym z wielkich produkcji Hollywood. Lecz trzeba przyznać, że materiał który orkiestra dostała do zagrania zachwyca melodyką i swobodą.
Przede wszystkim jest to album znacznie mniej skoncentrowany na sekcji dętej. Oczywiście podstawą potężnego orkiestralnego brzmienia wciąż jest puzon, tuba, trąbki czy waltornie, ale w przeciwieństwie do DPP nie jest to aż tak duszne i dominujące. Sekcja smyczkowa też w wielu miejscach rozwija skrzydła. Zniknęły za to niemal całkowicie tak charakterystyczne dla muzyki Nightwisha partie solowe wiolonczel, zastąpione najczęściej innymi pozaorkiestralnymi instrumentami dodatkowymi.
O ile po pierwszych płytach nastąpiło przeniesienie muzycznego akcentu na orkiestrę, o tyle na Imaginaerum nastąpiło częściowo przeniesienie akcentu jeszcze z orkiestry na inne dodatkowe instrumentarium. Dzięki temu płyta jest jeszcze lepiej zbalansowana i bardziej różnorodna. Owo zróżnicowanie przesiąknęło także w aranżacje chóralne. Tradycyjne Nightwishowe rozwiązanie, czyli 32 osoby tworzące harmonię wokalną (16 kobiet i 16 mężczyzn), jest rzadko stosowane. W kilku kompozycjach w ogóle nie ma chóru, a w czterech innych numerach mamy do czynienia z chórem dziecięcym. Wspomniana już wcześniej dywersyfikacja objęła zatem także sferę wokalną.
Tuomas Holopainen po raz kolejny obwieszcza urbi et orbi, że pracuje jak kompozytor muzyki filmowej i nie chodzi tu tylko o bardzo wyraźnie słyszalne wpływy muzyczne, które każą oceniać muzykę Nightwish kategoriami muzyki filmowej, a nie muzyki rockowej, ale też o sam styl pracy.
Lider Nightwisha z iście benedyktyńską precyzją i wyczuciem, po kolei składa elementy swojej muzycznej układanki niczym fińska wersja Hansa Zimmera. Z tym, że zaryzykowałbym tezę, iż przewyższa on słynnego Niemca różnorodnością i wszechstronnością. Jedną z licznych zalet tego wydawnictwa jest perfekcyjna symbioza zespołu i orkiestry symfonicznej, dzieje się tak dlatego, że kompozycje te od razu są pisane jako rzeczy symfoniczne, filmowe. Natomiast gitary są wkładane w niektóre miejsca filmowych kompozycji, tak aby nadać metalowy charakter, a nie na odwrót. Partie orkiestry są przez Tuomasa komponowane i precyzyjnie zaplanowane od samego początku, a nie dopisywane potem. To one są główną osią kompozycji. Żaden inny zespół w świecie metalu, oprócz może Lacrimosy i czasem Theriona tak nie pracuje.
Nie bez kozery cztery lata czekaliśmy na to wydawnictwo. To misternie zaplanowana i przemyślana konstrukcja, gdzie nic nie jest przypadkowe bądź niedopracowane i właśnie dlatego zajmuje tyle czasu. To jedna z tych płyt, przy których miesiącami toczą się dyskusje, jaki efekt chce się wywołać u słuchacza? użycie jakich instrumentów sugeruje tekst? jaki nastrój chce się wykreować w utworze? co będzie służyło utworowi, a co będzie mu przeszkadzać? (np.nadmierny popis jednego instrumentu).
Przy takim filmowo-klasycznym stylu pracy, instrumenty metalowe stają się jeszcze jednymi z wielu instrumentów w wielkiej Nightwishowej machinie, mając funkcję usługową wobec kompozycji. Partie gitar mają więc przydzielone jedynie funkcje rytmiczne, mające tworzyć nośną ścianę dźwięku, która poniesie całą kompozycję. Jest to wszystko logiczną konsekwencją wybranych priorytetów, obranej drogi rozwoju zespołu i pomysłu na własną twórczość.
Nie sposób nie zauważyć też coraz większego wyrafinowania i bogactwa w niemetalowej części kompozycji, co jest niemal założeniem artystycznym współczesnego Nightwisha. Zespół już kolejną płytę z rzędu, praktycznie bije rekord w użyciu różnych ciekawych brzmień i instrumentów, ale to jest właśnie wspomniany pomysł na siebie i swoją twórczość.
Kluczem do zrozumienia Imaginaerum jest zauważenie, że muzyką Nightwisha już od dawna rządzą te same prawa i mechanizmy co soundtrackami, a owym filmem do którego pisana jest muzyka, jest w tym wypadku wizja twórcy i tekst utworu. Zespół na Imaginaerum jawi się jak zawsze jako grupa zorientowana na utwory, nie na gitary, wokal czy jakikolwiek inny instrument. Każdy element układanki, ma spełniać ściśle określoną funkcję w kompozycji. Mówiąc prozaicznie, każda piosenka ma to, co jej potrzeba, a nie ma tego, czego jej nie potrzeba. Bo tym charakteryzuje się prawdziwy artyzm, że nie jest grą dla gry, ale idealnie dobiera środki mające przedstawić emocje, opowieść, historię jaka kryję się za tekstem. Namalować przekonujący i plastyczny muzyczny obraz, który spowoduje że mamy ciarki na plecach, w oczach szkli się łza i ogarnia nas wrażenie obcowania z czymś prawdziwym i pięknym. Robert Plant z Led Zeppelin powiedział kiedyś, że sztuka musi nieść ze sobą emocjonalną prawdę i gdy śpiewa Babe I’m gonna leave you, to słuchacz musi uwierzyć słuchając utworu, że on za chwilę rzeczywiście pójdzie i zostawi swoją kobietę.
Bardzo dobrze rozumie to lider zespołu, gdyż to jest ten najważniejszy składnik każdej działalności artystycznej (muzyki w szczególności). Sztuka powinna nas uczyć także piękna i wrażliwości, tej nauczyć może tylko przenikliwy artysta, taki właśnie jak Tuomas Holopainen, który po raz kolejny zaprasza nas do swojego świata.
1. Taikatalvi
Niezwykle klimatyczny wstęp w rytmie walczyka z pozytywki, idealne preludium do wspaniałej muzyczno-literackiej przygody. Użycie języka fińskiego nadaje egzotycznego posmaku tej propozycji zespołu. Dla nas polaków język Sibeliusa i Waltariego jest czymś magicznym, niezwykłym.
2. Storytime
Rzecz lepsza od poprzednich singli w rodzaju Bye Bye Beautiful, bardzo przebojowy symphonic metal, trochę postmodernistyczny, bo słychać tu kilka wcześniejszych utworów zepołu. Napędzający całość riff jako żywo przypomina ten który znamy ze zwrotki Master Passion Greed. Natomiast orkiestracja chwilami nawiązuje do tej z The Escapist, świetne wejścia poruszającej się w bardzo niskim rejestrze sekcji dętej. Mimo że dziś Tuomas mówi, że styl Nightwisha to bycie wolnym, to jest to zdecydowanie najbardziej tradycyjny kawałek na płycie. Kompozycja która godzi twarde riffy w stylu Metalliki z orkiestracjami z soundtracków Hansa Zimmera i przebojowością rodem z Abby, czyli ma w sobie też pierwiastki z pamiętnego otwarcia płyty Once. Błyskotliwa jest również warstwa liryczna, koncept, w którym to nie my czytamy dzieła artystyczne, a one czytają nas, bo dzięki nim lepiej poznajemy siebie. Głos Anette jest głosem opowieści, ta opowieść (w domyśle także całe Imaginaerum) przeczyta nas naprawdę.
Warto zwrócić uwagę: środkowa orkiestracja z niemal cytatem z Crimson Tide Hans Zimmera i mostek z dziecięcym chórem oraz etniczymi potężnymi japońskim bębnami Taiko.
3. Ghost River
Otwierający riff niemal cytuje słynną zagrywkę Van Halena z Ain’t talkin about love, ale dalej kompozycja oczywiście nie ma nic wspólnego z tą estetyką. Dość ciemne w wyrazie skrzyżowanie metalu z symfonią. W zasadzie teatr i pojedynek między mroczną stroną życia a Gają. Utwór ciekawie poszatkowany aranżacyjnie, rozpisany na role i z zaskakującym wejściem chóru dziecięcego symbolizującego niewinność. Nightwish wchodzi tu na aktorski poziom ekspresji rodem z norweskiego Arcturusa, kawałek brzmi bardziej jak wycinek sztuki teatralnej niż zwykły metalowy numer. Jeden z najbardziej przejmujących utworów na płycie.
Warto zwrócić uwagę:wyczucie aranżacyjne, szczególnie gdy elementy następują osobno: najpierw sama gitara, potem sama symfonia, potem sam chór dziecięcy a na końcu sama Anette, słowem: idealny dobór składników. Tuomas Holopainen wyraźnie nauczył się, że separacja pomysłów aranżacyjnych zamiast kumulowanie ich wszystkich naraz, daje nieraz jeszcze lepsze efekty. Komponując partyturę musi pamiętać zarówno o fragmentach na same gitary, jak i na samą orkiestrę, czy nie przytłoczone niczym wejścia wokalne.
4. Slow, Love, Slow
Wybitne zespoły można poznać po tym, że mogą zagrać każdy gatunek pozostając sobą, tak było chociażby z grupami typu z Queen czy The Beatles, które robiły wycieczki po odległych stylach na każdym odciskając swój własny ślad. Jest to pierwszy jazzowy kawałek Nightwisha, kuszący i zmysłowy. Zaczyna się pianinem, następnie dołącza perkusja grającą jazzowy beat „shuffle”, te charakterystyczne miotełki. Zauważalne są jazzowe harmonie we fragmentach. Jest to absolutny ewenement w dyskografii zespołu, przesiąknięty zadymioną atmosferą lat 30. Bezpośrednią inspiracją był dla Tuomasa soundtrack do Twin Peaks.
Warto zwrócić uwagę: wokal Anette i błąkająca się jazzowa trąbka rodem (sic!).
5. I Want My Tears Back
Nowoczesne niskostrojone cięte riffy, całość można określić jako celtycki folk metal. Świetne dudy Troya Donockleya i Pekka Kuusisto na małych folkowych skrzypcach. W zasadzie samograj, gdzieś tam echa Last of the wilds w tym pobrzmiewają. Utwór nie tylko nie ustępuje tuzom folk metalu, w rodzaju Ensiferum, Eluveitie czy Korpiklaani, ale pod względem melodii równie mocno wgryza się w mózg. Kawałek ma wszystko czego należy wymagać od folk metalowego numeru: swego rodzaju irlandzką skoczność, kantylenę i użycie ludowych instrumentów. Jest to jedyny utwór na płycie, który nie został napisany na orkiestrę, w związku z tym nie bierze ona w nim udziału.
Warto zwrócić uwagę: porywające linie wokalne, mostek z bodhranem, partie solowe w środku zrobione w stylu „celtyckiego tańca”.
6. Scaretale
Muzycznie najlepszy utwór na płycie, z aktorskim środkiem, w którym cytując jedną recenzje:„Danny Elfman zjadł o jednego za dużo grzybka halucynogennego i zaczął tańczyć fińską humppę”. Bardzo teatralny numer, mogący spokojnie zostać zaklasyfikowany jako avant garde metal, pojawiają się też naleciałości z estetyki groteska i dark cabaret. Interludium mogłoby się znaleźć na płycie Diablo Swing Orchestra albo kanadyjskiego Unexpect. Jest to też swego rodzaju odpowiedź na Elfmanowe Miasteczko Halloween czy tytułowy Sok z Żuka. Sporo owego halloweenowego klimatu grozy, popularna dziecięca wyliczanka na początku (nagrana przez Troya) i niecodzienna konstrukcja całości.
Warto zwrócić uwagę: absolutnie rewelacyjny i przerażający (w dobrym tego słowa znaczeniu) chór dziecięcy, wiedźmowaty wokal Anette, idealnie dopasowany do tematyki utworu.
7. Arabesque
Tuomas Holopainen po raz kolejny pokazuje, że może stawać w szranki z najlepszymi kompozytorami muzyki filmowej. Tworząc często jeszcze bardziej porywające linie melodyczne. Klimat orientu i dźwięki rodem z bliskiego wschodu, ponad osiemdziesiąt ścieżek perkusjonaliów takich jak stalowe kontenery, beczki a przede wszystkim potężne japońskie bębny Taiko, mocarne i plemienne. Magiczna orkiestracja.
Warto zwrócić uwagę: solowe partie tureckiej surmy, instrumentu, który nadaje antyczny posmak całości oraz pojawiający się miejscami w tle akustyczny gong
8. Turn Loose The Mermaids
Jedyna stricte ballada, bardzo celtycka z użyciem folkowego instrumentarium. Istotne znaczenia mają tu partię bodhranu i buzuki obsługiwanych przez Troya. Całość spowita jest piękną melodią i klimatycznym śpiewem Anette. Utwór zainspirowany odejściem dziadka Tuomasa, ale mimo tak smutnej tematyki wypełnia go pewna jasność, odejście po spełnionym życiu. Afirmacja tych wszystkich przeżytych chwil.
Warto zwrócić uwagę: mostek w stylu muzyki do spaghetti westernów Ennio Morricone prawie cytujący słynne Ecstasy of Gold.
9. Rest Calm
Zainspirowana doom metalem pozycja, szczególnie początek, który mógłby się znaleźć na płycie Swallow the Sun. Sam Tuomas traktuje ten utwór jako hołd dla doom metalowych grup z połowy lat 90., których słuchał jako młody chłopak. Wciąż jest jednak epicko z zachowaniem własnego stylu. Kroczące, potężne riffy gitar i narastające napięcie. Kontrastowa budowa, ten utwór w domyśle miał brzmieć jak marsz, dostojnie i potężnie, i tak też brzmi.
Warto zwrócić uwagę: chyba najlepsze wejście dziecięcego chóru na całej płycie. Zaskakujący kontrast w budowie, zazwyczaj refreny są mocne a zwrotki spokojne, tutaj inwersja, przypominająca rozwiązanie z The Unforgiven Metalliki.
10. The Crow, The Owl And The Dove
Teoretycznie najprostsza rzecz na płycie, żadne wielkie dzieło, ale czasem geniusz tkwi w prostocie. Śliczny numer zainspirowany poezją Henry Davida Thoreau i jego tomikiem Walden. Cztery nałożone na siebie gitary akustyczne, buzuki, akustyczny bas plus Troy Donockley z flażoletem. Mocno wyeksponowana jest tez zwykła gitara basowa, a całość spina koronkowo wykonana aranżacja
Warto zwrócić uwagę: wejście Troya w środku wraz ze śpiewem w języku kumbryjskim(sic!), partie buzuki, instrumentu o brzmieniu podobnym do gitary akustycznej, przede wszystkim kojarzącego się z Grecją, ale też używanego czasem w muzyce celtyckiej. Imaginaerum to pierwsza płyta, na której Nighwtish zastosował ów instrument.
11. Last Ride Of The Day
Wejście chóru nawiązuję trochę do Carmina Burana. Dużo tu energii, zwrotki są dość synkopowane, ale refren to już dynamiczna jazda na całego, niezła solówka gitarowa. Ten kawałek jest najbardziej bezpośrednim utworem na płycie, pełnym radości i mocy. Od strony literackiej można go streścić w dwóch słowach – carpe diem. Gra instrumentów jest idealnie dobrana do założeń utworu. Owym założeniem i przesłaniem utworu jest przysłowiowy cios prosto w twarz, który ma nam dać zastrzyk pozytywnej energii na cały dzień. Przy okazji to także idealne zamknięcie koncertów i ulubiony utwór perkusisty Jukki Nevelainena.
Warto zwrócić uwagę: praca chóru, przejście zwrotki-refren, orkiestracje z mostka i tekst – pochwała życia i chwili.
12. Song Of Myself
Pod względem ogólnego wyrazu, numer jeden płyty, emocjonalna bomba. Początek, szczególnie wejścia chóralne nasuwają skojarzenia z muzyką Hansa Zimmera. Sam utwór idzie po śladach największego amerykańskiego poety Walta Whitmana. Kluczowa jest tu ostatnia część, gdzie mamy charakterystyczne Whitmanowskie wolne wersy, w których narrator jest swobodnym obserwatorem życia, ludzi, miejsc, emocji, zjawisk. Wszystko to życie i jego przejawy, do których Tuomas żywi niemal franciszkańską miłość i wykazuje głęboki humanizm. Afirmacja istnienia, ze wszystkimi jego pięknymi i mrocznymi stronami jednocześnie, (Tuomas jako muzyk kończy utwór muzyczną metaforą G i e moll, skale równoległe. Jasność i ciemność, dwie współistniejące strony tego samego medalu). Istotą tej całej recytacji jest owo przedstawienie życia w różnych jego przejawach i aspektach. Recytowany poemat, momentami może przyprawić o gęsią skórkę, szczególnie jeśli zdamy sobie sprawę, że recytują bliscy zespołu. Dzieło skończone, brak zbędnej nuty.
Warto zwrócić uwagę: poezja, wyraz całości, jeden z najlepszych momentów wokalnych Anette na płycie. W tym utworze zastosowano też pierwszy raz w historii zespołu, kojarzony z norweskim folklorem instrument o nieprzetłumaczalnej na polski nazwie „hardanger fiddle”, można usłyszeć jego wzruszające partie w tle recytacji poezji.
13. Imaginaerum
Medley złożony z melodii z sześciu kawałków z płyty, gdzie jest jedynie sama orkiestra bez gitar, czuć w tym Zimmera (Piraci z Karaibów), trochę Morricone czy Howarda Shore’a. Idealne podsumowanie wspaniałego ponad godzinnego spektaklu Imaginaerum, który wystawił nam zespół.
Podsumowując trzeba zanotować, że Anette Olzon śpiewa o wiele pewniej niż na poprzedniej płycie oraz więcej interpretuje. Różnorodność wokalna jaką zaprezentowała wokalistka jest w stanie przekonać nawet największych sceptyków. Całość materiału charakteryzuje bardzo duże zróżnicowanie stylistyczne od metalu i symfoniki na folku i jazzie kończąc. Nightwish swoją pomysłowością zostawia daleko w tyle zespoły, które robią osiem mniej lub bardziej do siebie podobnych metalowych kawałków, obowiązkową metalową balladę i na zakończenie wymęczony dłuższy utwór, w którym gitarzyści muszą się popisać, dopełniając obrazu metalowej kalki i sztampy.
Warto również zwrócić uwagę na sam koncept i poetyckie teksty, które w tym wypadku są syntezą myśli Tuomasa Holopainena i wszystkie w jakimś stopniu dotyczą afirmacji życia, pięknych chwil oraz potęgi marzeń i naszej wyobraźni. To jeden z tych albumów, który zabiera nas w podróż głęboko w życie i tak różnorodna jest to płyta jak różnorodne jest życie. Miejmy nadzieję, że w trakcie przejażdżki po świecie Imaginaerum, zdamy sobie lepiej sprawę z tego, co jest dla nas w życiu najważniejsze, a obcując z tą muzyką i słowami, poczujemy znowu moc marzeń z dzieciństwa i siłę, by je realizować w dorosłym życiu.
© Maciej Anczyk