Jump to content
  • Recenzja HUMAN. :||: NATURE.

     page-hn-color.png.35066bb1ef58a200dd100862c44afd59.png

     

    Tukidydes napisał kiedyś, że podstawą szczęścia jest wolność, a podstawą wolności odwaga. Nightwish to grupa, która nie musi już niczego udowadniać, nigdy też nie chciała zamykać się w wieży z kości słoniowej. Gatunek, jaki uprawia zespół w tej chwili to "vehicle of spirit that defies category", czyli w wolnym tłumaczeniu: wehikuł ducha, który wymyka się szufladkowaniu. To niezwykle cenny sposób myślenia o muzyce czy sztuce generalnie.

    Od razu na wstępie pragnę jasno zaznaczyć: to nie jest prosty i bezpośredni metalowy album, który sobie przyswoicie przy pierwszym kontakcie, zdecydowanie potrzebuje on więcej przesłuchań. Już sam fakt, że mamy po raz pierwszy do czynienia z wydawnictwem dwupłytowym, sprawia, że jest to niecodzienna pozycja w dyskografii zespołu. Również sama treść zawarta na obu krążkach poza nielicznymi wyjątkami daleka jest od tego, na co z wokabularza musielibyśmy sięgnąć po takie przymiotniki jak: standardowy, generyczny, typowy.

    To bez dwóch zdań najbardziej nieszablonowy i nietypowy album w historii Nightwish. Single w żadnym stopniu nie oddają zawartości płyty. To materiał piękny i odważny, nie zawsze oczywisty. Charakteryzuje go różnorodność, sypanie pomysłami jak z rękawa, a przede wszystkim spora wewnętrzna amplituda poparta niebanalną melodyką. Nawet w obrębie tego samego utworu fragmenty mocne jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustępują pola delikatnym i eterycznym. Przy czym tym razem ewidentnie postawiono na zbudowanie klimatu, a nie na bombastyczność. Każdy utwór ma swój indywidualny sznyt, własny muzyczny mikrokosmos, pełną detali teksturę, którą postaram się Wam choć trochę przybliżyć.

    Jak się ma zatem nowy album do poprzedników?

    Muzyka to naczynia połączone i uważny słuchacz znajdzie zaczyny niektórych rzeczy już wcześniej. To nie jest tak, że Nightwish przeszedł pełną metamorfozę, mamy do czynienia raczej z ewolucją niż rewolucją. Zespół rozwinął niektóre patenty z Endless Forms Most Beautiful, ale postanowił też zrobić zdecydowany krok do przodu. Przede wszystkim pierwsza płyta z Floor mimo nowego składu była poza paroma utworami dość zachowawcza muzycznie, wielokrotnie nawiązywała do przeszłości zespołu i nie była tak na dobrą sprawę początkiem nowej ery takim z prawdziwego zdarzenia. Natomiast obecny album o ile pod względem tematyki jest kuzynem poprzednika, tak pod względem całego pomysłu i podejścia muzycznego brzmi naprawdę zaskakująco świeżo. Właściwie należałoby rzec, iż jest tu pewna analogia z Imaginaerum, nie tyle pod względem brzmień i aranży, ale pewnej odwagi w łamaniu schematów i rozszerzaniu muzycznych rejonów, jakie eksplorują Tuomas i spółka. To też drugi album z nową wokalistką i dopiero teraz można powiedzieć: voilà, oto Nightwish w nowym składzie! Wszyscy wiemy, że całą kamarylą zarządza Tuomas Holopainen, ale na opisywanym krążku postawiono też na wokale Floor Jansen, multiinstrumentalizm Troya Donockleya, który osiągnął tu swoje apogeum, a perkusyjnych partii Kaia Hahto nie stłamszono w miksie. Mówiąc krótko - wszyscy „wciąż nowi” członkowie zespołu wreszcie odcisnęli znaczące piętno na materiale.

    Przejdźmy więc do szczegółów, jak wygląda pomysł na nowy album?

    Pierwszy krążek jest albumem zdecydowanie zespołowym, po raz pierwszy od dwudziestu lat zrezygnowano z pełnej orkiestry symfonicznej. Można pomyśleć, że Nightwish stracił na rozmachu, lecz paradoksalnie nie odczuwa się braku orkiestry ani o jotę. Zmieniło się brzmienie, nie ma orkiestralnego rozbuchania, masywnych sekcji dętych. Natomiast utwory wciąż są potężne, finezyjnie aranżowane i ciekawe. Wszędobylskie i różnorodnie brzmiące klawisze Tuomasa nie spełniały tak istotnej roli od praktycznie dwóch dekad. Dobrze dobrane i zdywersyfikowane barwy i brzmienia, wyraziste wejścia, klimat, czasem emulacja orkiestry, to robi wrażenie. Plus zgrabnie wkomponowane pozostawione z orkiestry smyczki i domykające muzyczną przestrzeń harmonie wokalne trojga wokalistów, wspomagane tu i ówdzie przez londyńskie chóry. Jak do tego dodamy jeszcze dodatkowe instrumenty Troya np. buzuki, bodhrán, dudy, różnorakie flety i inne aerofony, nie zapominając o gitarach akustycznych, to nagle się okaże, że muzyczny pejzaż jest pełen przepychu i orkiestra symfoniczna jest w zasadzie niepotrzebna. Nowością w muzycznej mozaice są atmosferyczne solówki gitarowe Troya, jak sam wspomina, sposób ich gry przeniósł ze space rocka, wzbogacają one teksturę utworów. To się nazywa pomysł na siebie.

    Poza singlami i może częściowo How's the Heart nie ma tu kompozycji, które charakteryzuje piosenkowość albo standardowa konstrukcja typu: zwrotka-refren -zwrotka -refren- solówka- refren. Więcej tu otwartości i dbałości o różne intrygujące fragmenty i przestrzenie w utworach. Jednakowoż podkreślę to jeszcze raz, że ewidentnie postawiono na klimat, a nie na rozbuchanie czy pęd, nawet jeśli zdarza się kilka naprawdę dynamicznych momentów.

    Mimo pewnej niekonwencjonalności pierwszy dysk daje się zamknąć w ramach szeroko pojętej muzyki rockowej. Za to na drugim dysku rocka nie ma w ogóle. Wypełnia go w stu procentach kompozycja klasyczna, rozpisana wyłącznie na orkiestrę symfoniczną i chór, z bardzo delikatnym wspomaganiem członków zespołu. Trwający ponad trzydzieści minut i podzielony na osiem podtytułów utwór. Powody rozbicia albumu na dwa krążki są z jednej strony dość prozaiczne, ponieważ długość materiału przekracza osiemdziesiąt minut, czyli standardową objętość dysku CD. Wszak post factum okazało się, że owa dychotomia ma też sens z punktu widzenia interpretacyjnego i konceptualnego. Pierwszy krążek dotyczy człowieka i różnych aspektów z nim związanych, drugi to hołd dla natury i naszej szacownej planety.

    WOKALE

    Nie sposób nie poświęcić akapitu Floor Jansen, która dopiero na tym krążku pokazuje wachlarz swoich możliwości. Jeśli ktoś poprzednim razem utyskiwał, że nie wykorzystano głosu Floor, to tym razem nie będzie mieć powodów do narzekań. Żeby zliczyć ilość różnych technik, sposobów śpiewu i styli jakich ima się Floor, potrzeba będzie palców obydwu rąk, a i to nie jestem pewien, czy wystarczy. Holenderka lśni wokalnie i zachwyca swoją uniwersalnością, skalą i dopasowaniem do wszelkiego rodzaju kompozycji. Warto zanotować, że linie wokalne są często dość nietuzinkowe i nawet jeśli wydają się nośne, to jak sama Floor mówi w wywiadach, wymagały od niej niezłej ekwilibrystyki wokalnej.

    To album, na którym także Marko Hietala i Troy Donockley bardzo dużo śpiewają, ale robią to w większości w harmoniach wokalnych, czasami zaskakujących, nie zawsze powtarzających partie Floor. Różne głosy są różnie umieszczone w miksie, a sama Floor też robi harmonie wokalne, zarówno w swoich utworach, jak i gdy panowie przejmują główną rolę. Wiodących występów mają niewiele: Troy w Harvest, zaś Marko głównie w wieńczącym płytę Endlessness. Niemniej bez ich ciągłego wspomagania wokalnego płyta brzmiałaby po prostu inaczej. Posłuchajcie tego krążka na porządnych słuchawkach, aby wychwycić wokalne smaczki.

    FOLK i RYTM

    Folk od zarania był integralną częścią stylu Nightwish, na poprzedniej płycie był on obecny w większości kawałków. Na tegorocznym wydawnictwie tego folku jest ciut mniej albo przetransformował on w trochę inne oblicze. Co prawda trzon wpływów folkowych stanowią wciąż brzmienia celtyckie, ale oprócz tego możemy zauważyć wpływy muzyki etnicznej, plemiennej, world music, szczególnie w Music, Endlessness oraz przede wszystkim Tribal. Szczególną rolę odgrywają tutaj perkusjonalia.

    Nieprzypadkowo połączyłem ustęp folkowy z perkusją. Raz, że Kai Hahto wyraźnie zaznaczył swoją obecność na albumie, a dwa obok zwykłej perkusji, sporo na nim różnego rodzaju instrumentów perkusyjnych, przeszkadzajek, a nawet tak osobliwych rzeczy jak patelnia czy metalowy blok. Nawet w tych utworach bez etnicznych naleciałości ten rytm jest wyciągnięty w miksie. Podłoże tego albumu żyje jak ściółka w lesie nocą. Większy niż zwykle nacisk położony na instrumenty o funkcji rytmicznej, sprawia, że ten album Nightwish brzmi odrobinę bardziej perkusyjnie niż standardowy krążek zespołu.

    TEKSTY

    Czy nowy krążek Nightwish jest albumem koncepcyjnym? W pewnym luźnym sensie tak, nie jest to oczywiście koncept w znaczeniu fabularnym, jak The Wall Pink Floyd bądź Scenes From a Memory Dream Theater. Natomiast wszystkie utwory z pierwszego dysku orbitują wokół tematu ludzkości i człowieka w komplementarnym w ujęciu. Jak prześledzicie uważnie liryki, to zobaczycie, że pewne słowa klucze przewijają się przez cały album i co ciekawe tymi słowami są także tytuły utworów. Wszystkie teksty łączą się ze sobą, sięgając do tych samych obszarów inspiracji, będąc swego rodzaju hołdem dla człowieka jako gatunku. Nie licząc Procession to Tuomas Holopainen pokłada dużo optymizmu w nas i w naszych możliwościach. Docenia on też nasze trwające od wielu tysięcy lat dokonania, na czele z tak wspaniałym zjawiskiem, jakim jest muzyka. Znowu wymowa drugiej części albumu to list miłosny do planety Ziemia, choć poza tytułami nie zawiera słów Tuomasa, to z cytatami z Lorda Byrona i Carla Sagana dopełnia afirmacyjny charakter płyty. Pan Holopainen pisze oczywiście tak, żeby pozostawić słuchaczowi pole do własnej interpretacji, wiedząc, że na tym polega siła poezji.

    Trzeba pamiętać, że nowy krążek Nightwish to wydarzenie nie tylko muzyczne, ale też literacko-filozoficzne. Stronę liryczną albumu należy rozpatrywać już nie tylko w kontekście poetyckim, literackim, ale w szerszym interdyscyplinarnym. Na tym albumie strona muzyczna jest praktycznie nierozerwalna z liryczno-intelektualnym przekazem utworów. Bez znajomości kontekstu, z jakiego wyrasta pomysł na utwór, sporo tracimy. Utwory Nightwish są nośnikiem pewnego podejścia do życia, do świata, do natury i w tym przypadku także do naszego dziedzictwa jako ludzkości. Rozpatrywanie tejże muzyki tylko jako jakichś tam utworów spłyca i zubaża całościowy pakiet, który oferuje nam Tuomas Holopainen, autor całej muzyki i tekstów.

     

    Po tych rozważaniach związanych z albumem jako całością przejdźmy do krótkiego przeglądu poszczególnych utworów, których tym razem jest dziesięć, chociaż samych ścieżek na dwóch krążkach jest siedemnaście. Postrzegam rolę recenzenta jako osoby, która coś wnosi i pogłębia rozumienie opisywanego dzieła przez czytającego, toteż postaram się również zwrócić uwagę na ciekawe rzeczy związane z utworami, przynajmniej te najważniejsze, bo detali tam jeszcze więcej. 

     

    1. MUSIC

    Pytanie retoryczne, czy podejrzewaliście kiedyś, że krążek Nightwish zacznie się w tak eksperymentalny sposób? Z różnymi etnicznymi brzmieniami, odgłosami, ambientem, plemiennymi bębnami i innymi dziwnymi zagrywkami. To utwór, który przedstawia historię muzyki i jej mistyczną rolę w naszej historii. Po pierwszych minutach oraz vangelisowo-chóralnych pejzażach zwrotki opierają się głównie na fortepianie. Gdy już wejdą mocniejsze momenty, to kawałek dostaje vibe’u nie tak dalekiego od tego znanego z The Greatest Show On Earth. Całość ubarwia niesamowicie wkręcający się po kilku przesłuchaniach refren. Trudny do zaśpiewania, ale nośny. To Nightwish w pełnej krasie, magiczny, porywający.

    2. NOISE

    W pewnym sensie najbardziej konwencjonalny utwór na płycie, daleki krewny Storytime, niemniej bardziej poszatkowany aranżacyjnie. W mostku koło trzeciej minuty swój czas antenowy zaczyna mieć buzuki. Śpiewany trojgiem wokalistów refren nadaje utworowi przebojowości. Czarne lustro, technologia, szum informacyjny, w którym żyjemy, zrywanie więzi z naturą na tych filarach wyrasta ów singiel.

    Ciekawostka – jak się dobrze wsłuchacie, to ten numer jest tak wyprodukowany, że przez cały utwór powraca w tle odgłos pewnego nieprzyjemnego dźwięku, w rodzaju szumu albo metalicznego brzdęku, który drażni nasz zmysł słuchu.

    3. SHOEMAKER

    Historia Eugene Shoemakera, jedynego człowieka, którego prochy spoczęły na księżycu. W tym utworze wszystko jest nietuzinkowe. Rozbujana rytmika, hipnotyzujący feeling, zmiany tempa i aranżacji. W zwolnieniach przebijają głosy Marko i Troya. Od początku mamy do czynienia ze świetnym utworem, natomiast to, co dzieje się w końcowych minutach, ustawia Shoemakera jeszcze półkę wyżej. Absolutnie atypowa końcówka, bez precedensu w historii zespołu. Tyle się w niej dzieje, że niełatwo ogarnąć wszystkie elementy. 

    Naszą uwagę pewnie najbardziej skupia Floor śpiewająca stricte operowy motyw, jakiego nawet za czasów Tarji nie uświadczyliśmy, chór i smyczki idą jej w sukurs (całość jakby będąca echem Lacrimosy Preisnera). Natomiast gdzieś na drugim, a nawet trzecim planie klimatyczna gitara Troya prowadzi podobną melodię. Słowem – cymes i muzyczna ambrozja. Wcześniej Johanna Kurkela, żona Tuomasa, recytuje strofy z Romea i Julii Williama Szekspira.

    4. HARVEST

    Co słyszymy na dzień dobry? Ano irlandzki bębenek bodhrán, taki uderzany dwustronną pałeczką. Drugi singiel spaja delikatne akustyczno-folkowe zwrotki, które mogą kojarzyć się z albumem Auri (może przez wokal Troya) oraz przebojowy refren i folkmetalowy jig z dudami i zgrabnymi smyczkami w drugiej części bliski temu, co znamy z My Walden z poprzedniego krążka. Czyli celtycko i z przytupem. W praktyce to najłatwiejszy w odbiorze utwór na krążku, a przy tym wbrew pozorom dość Nightwishowy. Nie dziwota, że wybrano go na singiel.

    5. PAN

    Numer, który jest odbiciem jednej ulubionych przez Tuomasa sentencji Carla Sagana, a mianowicie "Imagination will often carry us to worlds that never were. But without it we go nowhere". Mówiąc krótko: oda do potęgi naszej wyobraźni, bez której jako gatunek nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Tytuł to grecki bóg lasów i pól. Muzycznie to kompozycja, którą otwierają bardzo Nightwishowe klawisze, oparta na kontrastach od oniryzmu do dużej intensywności. To też popis zespołowej gry, sekcja rytmiczna z niezmordowanym Kai’em, zaciekła gitara Emppu, klawisze Tuomasa, który wykorzystuje tu wiele brzmień, włącznie z naśladowaniem uderzeń orkiestry. Mocny wokal Floor i mieszane chóry na wokalnej szpicy. Stawiam dolary przeciw orzechom, że to będzie koncertowy hicior.

    6. HOW'S THE HEART

    To jeden z bardziej piosenkowych utworów (jak na standardy tego albumu) i przy okazji trzeci singiel. Mimo to nie brakuje w nim zmian i koronkowego aranżu. Tym razem na warsztat wzięto najczulszy organ: serce. Od zarania w literaturze metaforyczne źródło miłości i empatii, o dziwo tekst nawiązuje też do Élan. Muzycznie to jakby lepszy i podrasowany kuzyn paru utworów z przeszłości. Z wyraźnie zaznaczonym folkowym posmakiem w instrumentacji, oprócz dud Troya na chwilę objawia się nam też Brytyjczyk z low whistle, ogółem numer dobrze pasowałby na poprzedni krążek. Fortepian w mostku, a sama końcówka to już highlight. Floor wchodzi na wokalne wyżyny, dosłownie i w przenośni, wirują motywy grane przez Troya, ale najbardziej interesującym elementem są harmonie wokalne, szczególnie sam finisz, w którym w piętrowych harmoniach wyraźnie słyszymy niskie rejestry wspomnianego już... Troya. Człowiek-orkiestra, który nie jest na pierwszej linii, ale jego wkład jest nieoceniony.

    7. PROCESSION

    Startujemy z syntezatorowym arpeggio zainspirowanym motywem przewodnim z serialu Stranger Things. Niezwykle emocjonalny występ Floor, jeden z najpiękniejszych momentów płyty, szczególnie jak zdacie sobie sprawę, że śpiew Floor to głos innych żyjących stworzeń, zwierząt, które zwracają się do nas, do ludzkości. Utwór jest niekonwencjonalny, buduje nowe motywy, nie posiada ani zwrotek, ani refrenu. Procession to rozwijająca się szpula nici z nanizanymi na nie kolejnymi elementami. Jest w nim miejsce na fortepian, dudy, zawodzące skrzypce, mocniejszą gitarę. Warto też zwrócić uwagę na snujące się co jakiś czas na horyzoncie atmosferyczne solówki gitarowe grane przez Troya, może mniej w nich bezpośredniej melodii, ale za to więcej operowania klimatem.

    8. TRIBAL

    Dziki, plemienny, silnie zrytmizowany, prawdziwa siurpryza, bo nomen omen 'tribal metal' to styl kojarzony raczej z Ameryką Południową. Wita nas Troy obsługujący elektroniczny aerophone Rolanda (tak ten dziwny dźwięk na początku). To utwór z mięsistym basem, pełen perkusjonaliów i etnicznych brzmień. Szalony kawałek, będący rozwinięciem myśli tekstowej Weak Fantasy. Warto zwrócić uwagę na z jednej strony kobiecy chór w tle, a z drugiej na okrzyki u-u-ha Marko i Troya, robi się wtedy klimat rodem z dżungli i słynnych brazylijskich zespołów braci Cavalera.

    9. ENDLESSNESS

    Nightwish inkorporuje na dzień dobry wpływy doom metalu, oczywiście nie takiego funeralnego, ale powiedzmy z okolic Swallow the Sun, w którym notabene grał kiedyś obecny perkusista Kai Hahto. Niemniej robią to na swoich warunkach. Dość niestandardowy, dostosowany do estetyki śpiew Marko. Nasz brodacz pełni tu rolę narratora, a kim jest owy narrator? To Czas.

    Smaczkiem są linie wokalne, w dalszych części utworu. Marko nie tylko dubluje sam siebie, ale w tylnej przestrzeni muzycznej pojawia się trzecia ścieżka. Tym razem role się odwróciły i to Floor śpiewa swoje partie niejako zza wokalu Marko. Numer zawiera też dyskretne naleciałości etniczne, nie są one takie oczywiste, ale już w mostku wyraźnie słychać pozazespołowe instrumenty perkusyjne i generalnie cała rytmiczność, w której kroczy utwór i riffy gitar, ma takowy posmak. 

    Kiedy wydaje się, że utwór - a co za tym idzie pierwszy dysk - skończy się standardowo, wchodzi instrumentalna koda. Moment szlachetnego piękna, w postaci klimatycznych klawiszy i łkających subtelnie skrzypiec.

     

    10. ALL THE WORKS OF NATURE WHICH ADORN THE WORLD

    Ostatnia pozycja na albumie to znajdująca się na drugim krążku suita, trwająca blisko 32 minuty i podzielona na osiem sekcji. Najlepiej słuchać ją w całości, acz poszczególne części słuchane osobno też potrafią zaintrygować. To kompozycja w pełni klasyczna, rozpisana na orkiestrę symfoniczną i chór, ze strony zespołowej objawiają się tu Tuomas i Troy oraz Floor robiąca wokalizy. Stosowanie do niej rockowej nomenklatury nie ma najmniejszego sensu. Wszelkie szranki i zestawiania z np. The Poet and the Pendulum lub The Greatest Show on Earth czy innym kolosem są totalnie bezcelowe i absurdalne. To tak jakby porównywać zegarek z termometrem. Wiele osób obawiało się tego utworu, niepotrzebnie. Maestro po raz kolejny stanął na wysokości zadania. To utwór bardzo spójny i dobrze przemyślany.

    Startujemy recytacją wersów z poematu Lorda Byrona pt. Wędrówki Childe Harolda. Czyta brytyjska aktorka Geraldine James. Otwiera się muzyczna panorama widokowa. Głównym aktorem pierwszych dwóch części jest wiolonczela, to ona prowadzi melodię. W Viście zaznaczą swą obecność także Floor oraz akompaniament orkiestry. The Blue wprowadza etniczną rytmiczność, nie rezygnując przy tym z wiodącej roli wiolonczeli. Jak sobie przypomnicie niektóre utwory Nightwish z solówkami wiolonczeli np. Kuolema z Once, to obraz muzyczny nie powinien wydawać Wam się obcy. Mimo że takiej rzeczy jeszcze nie mieliśmy na płycie zespołu, to niepodrabialna melodyka Tuomasa, pozwala słuchaczowi rozpoznać rękę lidera Nightwish, choć nie ukrywam, że te melodie są wyjątkowo klasycyzujące, nawet jak na Tuomasa. W trzecim akcie The Green muzyka nabiera przestrzeni i spokoju pełnego orkiestry, delikatnych uderzeń fortepianu i harfy.

    Zaś w części czwartej Moors (wrzosowiska) przebijają się folkowe refleksy, głównie za sprawą dud i potężnych kotłów. Usłyszcie tu również inaczej zaaranżowany motyw z Ad Astra. A to nie jedyna melodia, która jak przypływ i odpływ powraca w takiej bądź innej formie, słuchajcie więc w skupieniu. Niektóre motywy powracają więcej niż jeden raz, takie wariacje są zresztą spotykane w utworach klasycznych. Aurorae, czyli sekcja piąta to zorza, zmienia się nasz glob. Gwałtownym zmianom podlega też muzyka. W tej części nabierając bardziej filmowego wyrazu. Krzyżując ze sobą wpływy dwóch twórców, którzy mieli na Tuomasa największy wpływ: Vangelisa i Hansa Zimmera. Mówimy w kontekście tej kompozycji o muzyce klasycznej, ale muzyka filmowa taka, jaką ceni Tuomas, w znacznym stopniu opiera się na klasyce bądź unowocześnionej klasyce, więc poruszamy się w gruncie rzeczy w tym samym rezerwuarze.

    Szósty akt Quiet as the Snow to przez pierwszą połowę zgodnie z tytułem część minimalistyczna, wyciszona, z szeptami, druga połowa kontrastuje zaś pierwszą swoim rozmachem. Antropocen będący przedostatnią częścią to okres w dziejach będący epoką działalności człowieka. Jak go uhonorować? Trafionym pomysłem okazało się wplecenie najstarszej zachowanej na ziemi kompozycji - hurryckiego Hymnu do Nikkal z 1400 roku p.n.e. To pewnego rodzaju klamra. Niecałe osiemdziesiąt minut wcześniej zaczynaliśmy przygodę z narodzinami muzyki i zamykamy ją w ten sposób, że dźwięki z odległej starożytności gra orkiestra symfoniczna w XXI wieku. Czyż to nie jest najlepszy dowód na rolę i uniwersalność muzyki. To także ten moment, w którym na przekór tytułowi Nature, pojawia się motyw związany z człowiekiem. Pozornie najstarszy zabytek muzyczny ludzkości należałoby wpleść w krążek Human, a nie Nature. Coś tu jakby nie pasuje. Zastanawialiście się nad tym? Odbieram to jako celowe zaznaczenie pewnej nierozerwalnej symbiozy człowieka i natury, bez której nie możemy funkcjonować. Człowiek jest częścią natury.

    Finis coronat opus, w tym przypadku wieńczy dzieło znana już wcześniej Ad Astra, którą otwiera kolejna recytacja, na warsztat wzięto książkę Carla Sagana pt. Błękitna kropka. Człowiek i jego przyszłość w kosmosie. Finisz jest podniosły, seraficzny, z cudną wokalizą Floor na czele unosi nas hen wysoko, ku gwiazdom.

    To tego rodzaju rzecz, że najlepiej usiąść sobie wygodnie w fotelu albo położyć się na łóżku, zaparzyć sobie coś smacznego do picia i zamknąć oczy. Szczególnie polecane w porze, kiedy Selene zmieniła już Heliosa na dobowej warcie, a gwiazdy zaglądają nam przez okno.

     

    KONKLUZJA

    Reasumując, czterech Finów, Brytyjczyk i Holenderka z artystyczną uczciwością nagrali album nawet jeszcze lepszy od Endless Forms Most Beautiful, a na pewno bardziej zaskakujący, świeższy i ciekawszy aranżacyjnie. Ten krążek jest mniej więcej dla poprzednika tym, czym Imaginaerum było dla Dark Passion Play. Łatwo zauważyć taką paralelę. Wychodzi, że drugie płyty z kolejnymi wokalistkami są tymi bardziej odważnymi. To jest ten album, który godnie reprezentuje Nightwish ery Floor.

    Skoro zespół miał odwagę nagrać płytę będącą przedmiotem tej recenzji, tak zachęcam ciebie, Drogi słuchaczu, niezależnie od tego, czy słuchasz Nightwish od kilku miesięcy, czy od kilkunastu lat, do odważnego zanurzenia się świat nowej płyty. Może nie wszystko od razu zrozumiesz, może nie we wszystkim się zakochasz, ale to zawsze spotkanie z muzyczno-tekstową jakością, z której coś się wynosi dla siebie i która jeszcze po latach niczym dobre wino nadaje się do spożycia. Nie mam wątpliwości, że Tuomasowi Holopainenowi, artyście z takim dorobkiem i pozycją, bliska jest maksyma noblesse oblige - szlachectwo zobowiązuje. Zobowiązuje właśnie do tego, żeby Cię zaskoczyć, nie stać w miejscu, dać pożywną strawę dla duszy, nie szukać prostych rozwiązań, pozwolić słuchaczowi przeżyć kolejną opowieść, oderwać go od codzienności, a także edukować publiczność, czasem wyjść poza własne ramy.

    Nie wiem, czy to nie jest najtrudniejszy album w historii zespołu, w szczególności dla fanów metalowej konwencjonalności, a na pewno taki, który niekoniecznie sobie przyswoicie już zaraz po pierwszym przesłuchaniu, ale wystarczy małe quid pro quo (coś za coś). Wy mu poświęcicie odrobinę czasu i uwagi, a on za to odkryje przed Wami przepiękne karty. I jak już wejdzie w Wasz krwiobieg, to nie wyjdzie, i tego Wam Panie i Panowie życzę. ?

     

     

    © Maciej Anczyk

    Sign in to follow this  



×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.