LOREENA MCKENNITT - ELEMENTAL
Znałem kilkanaście utworów Loreeny wcześniej, ale chyba późniejszych, bo były troszkę inne. W momencie włączenia Elemental zaskoczył mnie jednak wokal, świetnie wyciągnięty w miksie, ta płyta oddycha. Materiał jest bardzo spójny, mimo że utwory się różnią, a to w otwierającym Blacksmith pojawia się akordeon, a to dodatkowy wokal męski w jednym z utworów, a to recytacja, sporo odgłosów przyrody.
Brzmienie płyty opiera się w zasadzie na trzech głównych instrumentach: harfie, wiolonczeli i klawiszach. To nie jest taki typowo folkowy zestaw, choć to płyta folkowa, może trochę też new-age'owa, ale ten folklor to nawet nie tyle aranże, ale krążek w całości przesiąknięty jest duchem lasu, łąk, przyrody, krystalicznych źródeł, wiatru i Herna czającego się za konarem. Doceniam wyrazistość, której czasem brakuje na przykład twórczości Enyi.
Czy płyta jest za krótka? Raptem trzydzieści parę minut. Myślę, że nie, to idealny czas, żeby oczarować, a nie zanudzić. Podejrzewam, że 80 minut takiego klimatu mogłoby być trochę nużące. Zatem w praktyce brak słabych punktów. Świetny krążek, sadzę, że jeszcze się na coś od panny McKennitt skuszę. :)