Szczerze powiedziawszy, cień śmierci jest nieodłącznym elementem mojego powszedniego dnia. Odbywa się to na paru poziomach. W lepsze dni, naukowo-filozoficzny wymiar śmierci lub stricte biologiczno-ewolucyjny. W średnie, często myślę o zmarłych członkach rodziny, pisarzach, muzykach itp. W gorsze dni, czyli najczęstsze (w okresie jesienno-zimowym w szczególności), dominują rozważania o własnej śmierci. Nie zastanawiam się jednak, kiedy, gdzie i jak, raczej przepalają mnie mroczne scenariusze na temat, no wiadomo, gdy człowiek ma dość, czy aby nie skończyć z sobą. Jako, że nigdy nie przeszedłem do realizacji, niecnych zamiarów, uważam taki stan za normalny (przynajmniej dla mnie). Z tych względów, 1 listopada czy Halloween, nie pełni u mnie większej roli. Lubię ten klimat, cmentarze w nocy, nastawienie ludzi i emocji im towarzyszących. Rzygać mi się chce na widok gotówki, która z roku na rok idzie tak naprawdę na śmietnik, zamiast na lepsze cele. Alkoholikom robi się kosztorys wydanej kwoty na napoje wyskokowe, podliczamy i wychodzi dom lub ekstra samochód. Każdy powinien sobie zliczyć ile kasy wydał na znicze, sztuczne kwiaty i inne duperele. Wyjdzie wycieczka do Egiptu ;) No ale jeśli ktoś chce, w ten sposób okazywać szacunek umarłym, wtedy to rzecz bezcenna. Rozumiem taki sposób myślenia. Z drugiej strony u wielu osób, da się zauważyć kompletną bezmyślność i przywiązanie do tradycji. - Zapalę znicz bo tak trzeba - myśli Pankracy. Albo: - Muszę kupić kwiaty, bo ludzie pomyślą, żem bezbożnik - reflektuję Maurycy. To już totalna głupota. Marmurowy grób zastępuję pamięć o zmarłym! Chyba się powtarzam, więc kończy waść ;) Atmosfera świąteczna skłoniła mnie do nadrobienia klasyki jaką jest Frankenstein Mary Shelley ;) A jutro przy Solitude Draconian napiszę post w Osobliwych zwierzętach ;)