Jump to content
Sign in to follow this  
Maciek

Muzyczne podsumowanie roku (2013)

Recommended Posts

Anno Domini 2013 zbliża się do końca, czas zatem na tradycyjny temat. Czyli co na Was zrobiło wrażenie w tym roku?, a co Was może rozczarowało?. Zachęcam do dyskusji :).

 

Z mojej strony małe podsumowanie. Jakbym miał to pisać w tej chwili, to nie byłoby szans, pewnie rok bym to pisał, tudzież musiał sobie kupić nowe nadgarstki ;). Na szczęście, zazwyczaj w trakcie całego roku, spisuje sobie wrażenia z płyt tu i ówdzie, więc teraz są jak znalazł :D. Plus żeby nie pisać dwa razy o tym samym, to na temat niektórych wydawnictw już pisałem na forum (te mniejszym drukiem).

 

 

 

Albumy 8,5- 9/10

Lingua Mortis Orchestra - LMO

Debiutancka płyta zespołu, choć muzycy go tworzący to starzy wyjadacze. Muzycy Rage postanowili pod tamtą nazwą grać dalej heavy metal, a dla twórczości metalowo symfonicznej powołać do życia nowy szyld. Trzeba przyznać, że to album gdzie część metalowa jest naszpikowana świetnymi riffami, po prostu metalem z krwi i kości. Same utwory mają często wielowątkową strukturę, ujawniajac progresywne inklinację grupy.

Jednak czym byłby metal symfoniczny bez symfoniki. Również ta prezentuje się na solidnym poziomie, na albumie słyszymy bowiem prawdziwą orkiestrę symfoniczną. Wokale są różnorodne, choć dominuje śpiew wokalisty. Całości nie brakuje jednak porywających melodii.

Mówiąc krótko, świetny metalowo-symfoniczny album, na którym mamy do czynienia z muzyką, a nie tanimi radiowymi przebojami. Nie jest to kamień milowy gatunku, bo też i nie miał być. W niczym nie zmienia to faktu, iż to wyśmienta płyta.

 

Orphaned Land –All is One

Grupa sprawiła sporo zamieszania słynnym koncept-albumem o potopie pt: „Mabool” z 2004 roku, gdzie było progresywnie, orientalnie i metalowo. Potem bywało różnie, po ostatniej płycie (na której były może dwa dobre kawałki), skreśliłem ich niemal zupełnie, a oni sprawili taką niespodziankę. Growling, który był znamienny w ich stylu, odszedł w niepamięć, albowiem „All is One” to wreszcie pierwsza płyta bez growlu, niesamowicie melodyjna. Oprócz deathu, brak także progresywnego kombinowania. Muzyka izraelczyków nabrała za to epickości i rozmachu, a nawet dobrze pojmowanej przebojowości. Album bardzo równy, bez wpadek. Jak ktoś chce poznać orientalny metal, to pozycja ta jest doskonałą okazją do tego.

 

Edenbridge – The Bonding

Zawsze błąkali się gdzieś w poczekalni ekstraklasy, jeśli chodzi o grupy symphonic metalowe. Nigdy do pierwszej ligi nie wchodząc, aż do tego albumu. Podobno every dog has its day, no to Edenbridge ma właśnie swoje pięć minut. Teoretycznie tą płytą nie zaproponowali niczego nowego, ale wszystkie elementy ich stylu stały się bardziej wyraziste, a melodie zapamiętywalne. Ostatni trwający kwadrans utwór tytułowy, to jeden z kawałków roku, numer nie waham się użyć tego słowa – wybitny. Porównałbym stylistycznie to wydawnictwo do ostatniej Xandrii „Neverworld’s End”, czyli może nie wprowadza nas na nowe lądy, ale jest ze wszechmiar udane. Jednak w przeciwieństwie do Xandrii, w nagraniach wzięła udział prawdziwa orkiestra. Jest to jakby nie patrzeć, idealna pozycja dla fanów.. Nightwish zarówno starego jak i nowego.

 

Tarja – Colours in the Dark

Tarja solowo pozytywnie. Kilka momentów wręcz wybitnych jak np: "Lucid Dreamer" (psychodeliczny środek to ewidentny ukłon w stronę Pink Floyd) albo "Mystique Voyage" z ciekawymi harmoniami wokalnymi. Oczywiście są też wypełniacze jak singlowe "Never Enough" albo "Until Silence" które strasznie przypomina My Heart Will Go On wiadomej divy. Jakby te dwa kawałki, wymienić na powiedzmy „Anteroom of Death” i „Oasis” to byśmy mieli płytę znakomitą, choć i tak Tarja może zaliczyć ten album do naprawdę udanych.

 

Turisas –Turisas2013

Nazywanie Turisas folk-metalem jest lekką przesadą, owszem naleciałości folkowe są obecne, ale na chwilę obecną nie one stanowią rdzeń ich muzyki. Kompozycje opierają się na orkiestracjach oraz różnych nietypowych elementach aranżacyjnych (dopatrzyłem się na przykład wpływów starego dobrego rocka sprzed dekad). Cały ten muzyczny koktajl doprawiony został tu i ówdzie szczyptą wspomnianego już folku. Trudno precyzyjnie zaszufladkować ten album, może to i lepiej?. Najbardziej udany kawałek: Run Bhang-Eater, Run!, gdy po bałkańsko/grecko/wschodnich rytmach wchodzi zwolnienie z saksofonem (sic!), w stylu muzyki z lat 70-tych, to wiadomo bez dwóch zdań, że nie jest to zwykły metalowy band. I o to chodzi.

 

Dream Theater - Dream Theater

Muszę stwierdzić, że choć prima facie album wydawał się przeciętny, to z czasem pokazał swoje zalety. To płyta zdominowana przez gitarę. Petrucci po odejściu Portnoya stał się w praktyce liderem zespołu. Nie tylko głównym kompozytorem (choć tu pomaga mu Rudess) ale też prawie jedynym tekściarzem i przede wszystkim producentem płyty.

Eponimiczny tytuł nowego DT wydaje się uzasadniony. Album ten choć w zasadzie nie wprowadza żadnego novum do stylu grupy, to udanie spaja różne elementy z przeszłości. Ciężar gitar i mocne wyeksponowanie basu, mogą się kojarzyć z Awake lub Train of Thought. Wpleciona momentami niemal popowa melodyka w prog-metal z Images and Words. Konstrukcja i symfoniczne brzmienia odwołują się choćby do suity Six Degrees. Jeśli chodzi o wspomniane symfoniczne brzmienia, to mimo gitarowości płyty, są obecne czasem na drugim planie. Tu i ówdzie słychać różne wstawki. Szczególnie wyraźnie zaznacza się to w kolosie wieńczącym album.

Odnośnie strony lirycznej, zazwyczaj zapoznaje się z niektórymi tekstami DT, ale z tego co zaobserwowałem ze słuchu trzymają poziom w tej kwestii.

Dream Theater wrócił z niezłą płyta (mniej więcej na poziomie poprzedniej, choć zawierającej znacznie mniej nowości brzmieniowych). Przy okazji ja też wróciłem do DT.

 

Ayreon - The Theory of Everything

Album jest w porównaniu ze swoim poprzednikiem lżejszy, mniej mroczny, ma więcej przestrzeni i oddechu oraz fragmentów instrumentalnych. Przy siedmiu wokalistach idzie rozpoznać kto co śpiewa .Po pierwszym odsłuchu dziwne odczucia, głównie ze względu na ogrome poszatkowanie materiału zarówno formalne jak i samych motywów muzycznych. Arjen poczatkowo wysłał do wytwórni CD z 4 trackami, ale go przyjaciele namówili na podzielenie ich na kawałki. Przy takiej formule cięzko słuchać tego jako wyrwane z kontekstu rzeczy, do tego aranże się zmieniają jak w kalejdoskopie, rock-opera pełną gębą.

Wokalnie - Wetton miażdzy jak zawsze głównie przez swoją barwę, bo możliwości wokalne ma pewnie najskromniejsze z całego towarzystwa. Karevik i Mills jest moc i w tym kontekście, Marco wypada bardzo fajnie aczkolwiek nie można rzec, że skradł show, jest silnym punktem i tyle. Wokalistki: Scabbia też nadrabia barwą, frontmenkę Ancient Bards za to wolę w Ancient Bards, choć poziom trzyma. Arjen nie zaprasza słabych śpiewaków.

Ciekawie się prezentują instrumenaliści. Pianino Wakemana w początkowym utworze to jeden z piękniejszych momentów płyty. Późniejsze jego solówki oraz Rudessa i Emersona (chyba najbardziej pokręcona), o dziwo nie popadają w przerost formy nad treścią. Troya tez słychać, z tym, że cięzko powiedziec gdzie on gra, a gdzie flecista co zazwyczaj występuje z Arjenem. Na pewno dudy są jego, ale różne flażolety pozostają niewiadomą.

Myślę, że jest to kandydat, który będzie się liczył w walce o tytuł płyty roku. Jedyne czego brakuje to własnie jakigoś "tradycyjnego" numeru do którego chce się wracać i który można sobie słuchać tak jako standalone. O co ciężko gdy wszystko jest w granicach circa about 2 minut. Takie coś długości powiedzmy Beneath the waves albo nawet Realization by się przydało.Tak czy siak Arjen popełnił świetny album .

 

Leaves' Eyes - Symphonies of the Night

O ile pod względem produkcyjnym rzecz jest ewidentnie współczesna, o tyle wyraz całości jest trochę old-schoolowy, jeśli chodzi o ten gatunek. W stylistyce symphonic metal/gothic metal, od przełomu wieków daje się zauważyć tendencje do zmniejszania roli "bestii" w rozwiązaniu wokalnym typu "beauty and the beast". Natomiast zespół Liv Kristine wcale nie odpuścił i nagrał płytę z większą ilością growlu niż poprzednio.

Największą zmianą jest jednak sposób nomen omen operowania Liv głosem. Więcej tu utrzymanej w trochę wyższej tonacji "para-opery" niż typowego słodkiego, delikatnego śpiewu Liv. Do tego swoje robią chóry, których ilość także się zwiększyła. Nie tak często się dziś spotyka, tak tradycyjny symfometal, oczywiście dobrze zrobiony (bo tego kiepskiego to wychodzi cała masa).

Na plus spore naleciałości folkowe zarówno w melodyce jak i w instrumentacji, choćby w postaci dud, flażoletów i ludowych skrzypiec. Teksty w kilku językach, co jest już niemal normą u Leaves Eyes.

Summa summarum songwriting stoi na solidnym poziomie, momentami nawet powyżej średniej. Mamy kolejne bardzo dobre symphonic metalowe wydawnictwo w tym roku

 

 

Albumy 7,5 –8/10

Avantasia – The Mystery of Time

Zaskoczenie pozytywne, bo imć Sammet zawsze bardziej słodził niż zachwycał, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość, że nagrał płytę na dobrym poziomie. Ciężko obecną Avantasie zaklasyfikować, gdyż odejście od typowego power metalu jest znaczne. Osobiście skłaniałbym się do konglomeratu: hard rocka, heavy i power metalu oraz elementów symfonicznych. Goście tym razem bez fajerwerków, ale album broni się za to warstwą kompozycyjną. Na plus użycie prawdziwej orkiestry, bo na pierwszych metal operach królował plastik.

 

Renaissance –Grandine Il Vento

Ta zasłużona grupa grająca symfonicznego rocka, powróciła z albumem po raz pierwszy od dekady, lecz w smutnych okolicznościach. Lider grupy Michael Dunford zmarł w trakcie nagrań. Niemniej zdążył skomponować cały materiał. Materiał dodajmy najlepszy od czasu Songs for all Seasons z 1978 roku (co nie jest wielkim wyczynem biorąc pod uwagę, że grupa wydała przez ostatnie trzy dekady zaledwie trzy albumy). Wyróżnia się druga część płyty, której dodatkowo kolorytu dodają zacni goście: legendarny John Wetton i Ian Anderson z Jethro Tull.

 

Scorpions – Mtv Unplugged

Scorpionsi od lat żegnają się już ze sceną i zaraz potem wracają. W historii mają już koncert z orkiestrą i akustyczny, a odgrzewany kotlet imion ma legion: płyta koncertowa, płyta z nowymi wersjami starych kawałków itd. Tym razem nagrali płytę akustyczną z udziałem dodatkowych muzyków. Teoretycznie rzecz nie warta spojrzenia przychylnym okiem, niemniej całkiem fajnie to wyszło. Same kawałki też nie zawsze takie oczywiste. Klaus Meine śpiewa znakomicie niczym 30 lat temu, no nie ma się do czego przyczepić, nawet jeśli to odgrzewany kotlet ;).

 

Powerwolf – Preachers of The Night

Na swojej piątej płycie Powerwolf nie wymyśla prochu, tylko gra to co na poprzednich. Po co się zmieniać, skoro znaleźli swoją niszę. Czyli heavy/powerowe riffy, atmosfera grozy z przymrużeniem oka, organy w tle i kościelne wstawki po łacinie. Bez żadnych pretensji – pure entertainment, alleluja i do przodu!

 

Black Sabbath – 13

Udany comeback po latach, tyle że obecnie Black Sabbath słucham znacznie mniej niż kiedyś. Czy to najlepsza płyta od czasu Heaven and Hell. Chyba tak, choć jestem ostatnim, który rzuci kamieniem w płyty z Martinem. Generalnie jakbyśmy się przenieśli wehikułem czasu o cztery dekady do tyłu. Ozzy śpiewa charakterystycznym tembrem głosu, Iommi potężnie riffuje, a bas Geezera dudni, tylko Billa Warda brakuje, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Zwraca również uwagę mięsista produkcja i świetne brzmienie.

 

ReVamp -Wild Card

Nowy album ReVamp także trzeba rozpatrywać w kategorii niespodzianek. Przede wszystkim tzw "songwriting" stoi na lepszym poziomie niż na debiucie. To co jest solą muzyki, czyli melodie nie są tak słabe jak poprzednio, a kilka jest wręcz przednich. Płyta jest mocna, gitarowa, intensywna. Nie wiem czy okreslanie całości metalem symfonicznym jest fortunne, może pod wieloma względami tak. Niemniej sporo tu też zwykłego nowoczesnego metalowego grania oraz elementów metalu progresywnego.Album posiada dość twarde brzmienie. Nie da się ukryć, że zdominował go również wokal Floor, która nawet growluje przez moment. Teatr jednego aktora, możliwe, ale za to ów aktor wyśmienity. Wciąż to nie jest ekstraklasa, ale ReVamp wydaje się obecnie najlepszy projektem solowym, jeśli chodzi o członków Nightwish.

 

Sirenia – Perils of the Deep Blue

Jedno nie ulega wątpliwości, to płyta trochę przełomowa w ich dyskografii a jednocześnie nawiązująca też do początków Sirenii. Morten sprawiał wrażenie wypalonego, teraz chwycił wiatr w żagle.Nie myślałem że jeszcze będzie miał chęci i siłę sprawić niespodziankę. Oczywiście melodiami nie zaskakuje zbytnio, ale udało mu się w wielu miejscach niespodziewanie odświeżyć formułę przez wprowadzenie rzeczy których nie było dotychczas: intro, utwory w wielu językach i największy ewenement czyli 12 minutowy kawałek(sic!) oraz delikatne folkowe refleksy zupełne novum w muzyce Sirenii. Pojawił się też po raz pierwszy nowy chór choć brzmi tak jak te kilka osób dawniej.

Pewnym nawiązaniem do pierwszych dwóch płyt jest fakt, że mamy do czynienia z większą ilością dłuższych bardziej epickich kawałków, a także większą ilością growlu niż ostatnio. Ailyn brzmi znacznie lepiej chwilami nawet para-operowo śpiewa, na ile jest to wynik jak reklamuje strona, pracy w norweskim chórze, a na ile sztuczki studyjne wiedzą tylko oni sami.. Momentami dość wysokie są te jej linie wokalne..

Do wad zaliczyłby trochę brak większej wyrazistości, chór jak zwykle brzmi tak samo. Ailyn, która choć śpiewa i brzmi znacznie lepiej niż wcześniej to wciąż jest w drugiej lidze. To też trochę kwestia miksu który momentami zbyt do tyłu ją przesuwa.

Tak czy inaczej, mamy do czynienia z najlepszą płytą Sirenii od czasu debiutu, który przypomnijmy miał miejsce ponad dekadę temu, płytą o wiele lepszą niż poprzednia. Aż dziw, że po takiej klapie się podniesli, widać czasem trzeba sięgnąć dna. Nawet brak jakiś mega kilerów oraz porządnej ballady, pozwala mowić o tej płycie pochlebnie.

 

Arkona –Decade of Glory

Nie lubię płyt live, kupiłem w życiu może kilka, wolę oglądać koncerty niż słuchać. Tu zrobiłem wyjątek, ponieważ to koncert z chórem i kwartetem smyczkowym, muzyka Arkony nabrała przestrzeni, nie tracąc przy tym metalowego pazura.

 

Leah –Otherworld (Ep)

Tylko kilka utworów, ale wszystkie na poziomie,. Jak to możliwe że kobieta z Kanady, bez kontraktu, wychowująca kilkoro dzieci i nagrywająca wszystko w domu, wydaje praktycznie same dobre numery. Odpowiedź jest najzwyczaj prosta –talent. W ostatnim kawałku, gościnnie sam Eric Peterson z Testamentu. Gdyby to był pełny album, to dałbym w puli wyżej.

 

 

Albumy 6,5-7/10

Blackmore’s Night –Dancer and the Moon

Nie jest to poziom pierwszych płyt. Można tu usłyszeć mieszankę nowych rzeczy z coverami tudzież autocoverami. Przeróbki są słabe, własne"Temple of The King" i Heepowe "Lady in Black" brzmią bezpłciowo w porównaniu z oryginałami. Nowe rzeczy za to są niezłe, acz bez szału. Czyli mówiąc ogólnie przyjemna muzyka, lecz wątpie abym wracał. Może jedynie do „Carry On… Jon” utworu poświęconego Jonowi Lordowi z Deep Purple, w którym oczarowuje nas śliczna solówka gitarowa i delikatne klawisze w tle.

 

Camel – The Snow Goose 2013

Wyobraźcie sobie, że Pink Floyd jeszcze raz nagrywa Dark Side of The Moon albo King Crimson debiut. Można, tylko po co?. Nagrywanie klasycznych płyt na nowo mija się z celem, szczególnie że ostatni album Latimera i spółki pochodzi sprzed 11 lat. Zmiany są kosmetyczne. Brzmienie i produkcja oczywiście są współczesne i całość jest dłuższa o parę minut. Ale to nie zmienia faktu, iż to był ruch zupełnie niepotrzebny. Skąd zatem relatywnie wysoka ocena, bo nie da się ukryć, że zawartośc muzyczna jednak pozostała (prawie) bez zmian, a trudno o takiej płycie źle pisać.

 

Riverside –Shrine of New Generation Slaves

Po poprzednim intensywnym prog-metalowym albumie jakim był ADHD, tym razem jest spokojniej, kilka perełek na czele z The Depth of Self-Delusion i Deprived. Lecz całość jest dość ni to senna ni to rockowa. Może się nie wgryzłem jak należy, zresztą wakacje to nie jest najlepszy czas na taką muzykę. Może mam po prostu zapotrzebowanie na nieco inne dźwięki w tym roku, bo nowe Riverside na mnie wielkiego wrażenia nie zrobiło, choć to wciąż czołowy polski zespół progresywny.

 

Arven – Black is the Colour

Metalowy girls band tym razem ciutkę rozczarowuje, po bezpretensjonalnym debiutanckim albumie, który krzyżował symphonic/gothic, power i folk. Zabrakło większej ilości folku, całość jest solidna, ale nie brzmi już tak świeżo i porywająco jak debiut. Czekam na dalszy rozwój kariery, tej skądinąd sympatycznej grupy z Niemiec, złożonej z niemal samych pań :).

 

Brian May & Kerry Elis - Acoustic by Candlelight

Brian May to legenda, a Kerry Ellis ma kawał głosu. Lecz z perspektywy fana Queen to nie jest za dobre wydawnictwo. To co grano live a pominięto na płycie: We Will Rock You, Somebody to Love, Good Company czy '39. Akurat wszystko co mogłby być interesujące nie znalazło się na krążku. Z queenowych akcentów na plus Life is Real i przestrzenne No-one but You (oczywiście jak się zapomni o oryginale).

Osobny akapit to wokal Kerry. Z jednej strony perfekcyjny technicznie, o dużych możliwościach i szerokiej skali. Z drugiej strony ona wszystko śpiewa w ten sam sposób, przez co jej śpiew sprawia wrażenie beznamiętnego, mimo że technicznie jest bez zarzutu. Nie wiem czy to jej musicalowa maniera czy jakiś brak naturalnej ekspresji. Czemu mimo wszystko niezła ocena, primo bo gra Brian May, a secudno niektóre opracowania są naprawdę śliczne.

 

Alter Bridge –Fortress

Zespół muzyków Creed z wokalistą Mylesem Kennedym, który znany jest ze współpracy ze Slashem. Album wypełnia z jednej strony rasowy hard rock, z drugiej coś w okolicach alternatywy. Jednak ten tradycyjny, rockowy pierwiastek jest dominujący, stąd pozytywna ocena. Kawał rocka jakby nie patrzeć.

 

Deep Purple – Now What

Nie mogę powiedzieć, żebym był ortodoksem i słuchał tylko purpli z Rychem. Lecz jakby mnie ktoś pociągnął za język, to za najlepsze rzeczy, uważam te co wyszły spod ręki Blackmore’a. Znowu, to nie jest zła płyta, trochę Cooperowe „Vincent Price” wręcz porywa, parę innych kawałków też powoduje żywszy puls. A reszta?, takie solidne purpurowe średniactwo. Nie ma tu kawałka na poziomie tytułowego z Rapture of the Deep.

 

Airbag – The Greatest Show on Earth

Zaczynali jako cover band Pink Floyd i skończyli de facto jako "cover band Pink Floyd", cóż za ironia losu. Ich autorska muzyka jest bardzo mocno przesiąknięta floydami. Solówki wyborne, kompozycje niezłe, wokal przeciętny czyli nihil novi. Płyty tej często słucham, gdy normalni ludzie śpią, czyli nocą ;).

 

Ewa Farna - Winna

Nie jestem jakims specjalnym fanem, ale lubie ją odkąd usłyszałem jak kiedyś TSA zaprosiło ją na scenę, a dziewczyna przyćmiła rockowym pazurem w głosie samego Piekarczyka. Paradoksalnie to najmniej rockowa jej płyta. Wszędzie krążą naleciałości z popu, soulu a nawet elektroniki, jakieś sekcje dęte itp. Nie do końca podoba mi się taki kierunek, ale nie da się zaprzeczyć, że wszystko brzmi na swoim miejscu i w zasadzie ciężko mi skrytykować te aranżacje. Jak na krajowe podwórko pop/rock to jest plusik. Głos Farny wciąż doskonały, mimo że to kolejna rzecz, do której rzadko będę wracał.

 

Rhapsody of Fire – Dark Wings of Steel

To sprawdzian dla włochów jak sobie poradzą bez swojego wieloletniego lidera, którym był Luca Turilli. Poradzili sobie średnio na jeża, są perełki i są mielizny. Prawdę mówiąc, to lepiej wypadł Luca z zeszłoroczną płytą swojego Rhapsody. No ale do rzeczy.

Przede wszystkim to płyta odchodząca od symfonicznego power metalu czyli stylu tak znamiennego dla Rhapsody. Powerowy pęd zasilają może dwa numery. Reszta to utrzymane w wolnym, tudzież średnim tempie kompozycje lokujące się gdzieś w okolicach symfonicznego heavy metalu (momentami motoryka nawet przypomina po prostu mocny rock). Do tego dochodzą naleciałości progresywne, które jednak brzmią dość podobnie w wielu numerach. I to jest chyba główny zarzut, że brzmienia i aranże nie są aż tak bardzo zróżnicowane, parę razy miałem uczucie deja vu, jakbym słuchał tego samego numeru.

O wstawkach barokowo-dawnych można zapomnieć, zamiast tego są wspomniane wcześniej klimatyczno-progresywne elementy, nie brzmi to źle ale to nie jest to.

Nie ma Turilliego więc ultra-melodyjnych neo-klasycznych zagrywek już nie ma, a były one niewatpliwą ozdobą albumów Rhapsody..

Sumarycznie, mieszane uczucia, to nie jest zła płyta, ma parę naprawdę fajnych przebłysków, ale na razie max 6,5-7/10. Mimo wszystko po ostatniej wyśmienitej płycie rozczarowanie. Luca Turilli z zapowiedzianym na pierwszą połowę przyszłego roku albumem swojego Rhapsody, prawie na pewno przebije ten album.

 

Tristania – Darkest White

Zaczyna się nieźle, nawet growl się pojawia a la Mercyside. Album odbieram jako krok do przodu w stosunku do bezpłciowego poprzednika, Darkest White jest płytą o dziwo mocniejszą, mającą wiecej energii i bardziej gitarową. Jedyne co rzuca się w oczy (a mówiąc ściślej uszy), to brak większej różnorodności utworów i podobne aranżowanie wielu kawałków, z drugiej strony Tristania nigdy nie grzeszyła zbytnim urozmaiceniem.

Mariangela wcale nie gra pierwszych skrzypiec na płycie, jej rola nie jest wiodąca. Mamy tu do czynienia z trzema różnymi męskimi wokalami i jeszcze jednym żeńskim dodatkowym. Niektóre fragmenty przypominają trochę Green Carnation (na płycie którego notabene śpiewała kiedyś Vibeke Stene). Jak ktoś ładnie napisał better than Rubicon but still nothing special.

 

Stratovarius - Nemesis

Co do tegorocznego krążka Stratovariusa, to jest on całkiem w porządku. Nie powala, ale ma kilka lepszych momentów (kilka też bardziej miałkich). Chociaż już od dwóch płyt brakuje wieloletniego lidera Timo Tolkkiego, to zespół gra „prawie” jak z nim, przynajmniej tym razem.

Na pewno jest to krążek bardziej power metalowy, naleciałości symfoniczne, zostały wyrugowane. Mamy za to, niewielkie progresywne wtręty w paru miejscach, plus elektroniczne wstawki. Te ostatnie, nie tylko nie gryzą się z całością, ale wręcz dodają kolorytu. Kompozycji choćby na poziomie Destiny tu nie ma, lecz numery trzymają równy poziom. Może na tym tle, trochę się wyrózniają, tytułowy Nemesis i singlowy, dość przebojowy Unbreakable. Mówiąc krótko, może bez rewelacji, ale wstydu finom nie przynosi.

 

Legend - Spirit

Brytyjska grupa, która łączy stare (rock prgresywny spod znaku Jethro Tull czy Camel), z nowym (metal symfoniczny, któremu chyba najbliżej do Theriona). Wychodzi to ciekawie, wokalistka też całkiem dobra, chórki również odnotowano. Tylko całość niezbyt zgrabna, kompozycje są wydłużone na siłę. Brzmienia i aranże prima sort wręcz wykwintne. Natomiast wspomniane kompozycje raczej bez polotu, więc choć całościowo się broni, to nie jest to rzecz z najwyższej półki.

 

Ania Rusowicz -Genesis

Córka Ady Rusowicz, po świetnie przyjęte poprzedniej płycie „Mój big bit”, tym razem nagrywa rzecz bardziej w stylu zachodnio-hipisowskim. Wciąż jest klimat rodem z końca lat 60-tych, ale bardziej pokręcony. Brakuje trochę jakiegoś ewidentnego highlightu, który pociągnąłby album do góry. Wszystko jest niezłe, ale nic się nie wybija. Na plus momentami niemal Doorsowe brzmienia. Zobaczymy co pokaże na kolejnej płycie.

 

Na opisywanie płyt poniżej 6.5 szkoda mi było w tym roku czasu. Tylko tak ku przestrodze wspomnę Avalon (projekt Timo Tolkkiego, ex -Stratovarius), który kłuje w oczy znanymi nazwiskami (Sharon den Adel, Russell Allen, Tony Kakko), a to wszystko domek z kart i totalna pustka. No i nowe Bon Jovi muszę też nadmienić, gdyż to rekordowy upadek, na płycie nie ma ani jednego(!) dobrego kawałka. Ten band od blisko dwóch dekad, nie ma zupełnie nic do zaproponowania fanom rocka.

 

 

To był muzycznie udany rok, mimo że nie było w nim płyty, która miażdży przysłowiowy system. Pozostaje żywić nadzieje, że nadchodzące przyszłoroczne premiery, nie tylko nie będą rozczarowaniem, ale i dostarczą nam licznych emocji. Spowodują wypieki na twarzy i dotkną tych strun, która sprawiają, że coś zostaje z nami na długo. Czego sobie i Wam życzę :).

  • Like 13

Share this post


Link to post
Share on other sites

Maciek, znowu jestem pod meeega wrażeniem nt. Twojej wiedzy muzycznej ;o Jesteś wielki, że to wszystko ogarniasz i znasz. Pokłony :>

Ja się lepiej nie wypowiadam, bo nie mam nic ciekawego.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Wiem, że nikt tu się popem nie interesuje (a szkoda, bo to najciekawszy gatunek muzyki), ale polecam obejrzeć:

 

[video=youtube]http://www.youtube.com/watch?v=s82ALeqqeCw

 

Według mnie genialnie zrobione, świetne podsumowanie roku. ^^ Chociaż trochę szkoda, że nie pojawiła tam się Marina lub Natalia Kills (a jej album jest bardzo dobry, opłaciło się czekanie).

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Super podsumowanie, Maciek. :) (Jak zobaczyłem tytuł to pomyślałem sobie "Czyżby Ivanhoe tu zawitał?" bo przypomniały mi się jego sążniste podsumowania.) Zastanawiam się nad kupnem jakiejś płyty i już miałem nawet w głowie faworytów, ale teraz muszę się zastanowić ponownie ;) Szczególnie zainteresowało mnie to, co napisałeś o nowym Edenbridge, bo lubię ich styl w tych utworach, które znam, a nawet nie wiedziałem, że wydali coś nowego.

Wiem, że szkoda Ci czasu na opisywanie płyt poniżej pewnego poziomu w Twojej skali, ale może podasz więcej przykładów od czego radziłbyś się trzymać z daleka? Nie żebym zamierzał ślepo podążać za Twoimi wytycznymi, ale zawsze to jakieś ostrzeżenie ;)

 

Co do nowego krążka Sirenii (bo wydania nowego albumu Tristanii jakoś nawet nie zarejestrowałem) to nawet przez chwilę myślałem o przesłuchaniu go, będąc w Media Markcie, ale pomyślałem sobie "Znowu wszystkie piosenki będą brzmieć jednakowo".

Share this post


Link to post
Share on other sites

Ja od siebie dodam na podsumowanie, że ten rok był super, dwa koncerty Tarji, wydanie Colours in the dark i singiel Paradise od WT. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie też Showtime Storytime oraz The Score. W przyszłym roku niezmiernie czekam na koncerty: Tarji w Polsce i Within Temptation w Erfurcie, do tego jeszcze premiera Hydry.

Po wydaniu oświadczenia NW w sprawie Anette jakoś mniej jestem nastawiony na zakup jej solowego albumu.

Share this post


Link to post
Share on other sites

@Nymph nikt nie powinien się krępować pisać, bo przecież nie chodzi o to co kto słyszał lub nie, tylko o dzielenie się pasją :).

 

Wiem, że szkoda Ci czasu na opisywanie płyt poniżej pewnego poziomu w Twojej skali, ale może podasz więcej przykładów od czego radziłbyś się trzymać z daleka?

 

Szkoda mi czasu i siły, więc tylko samymi nazwami operując to jeszcze z rzeczy nazwijmy to okołonigtwishowych Visions of Atlantis –Ethera oraz brazylijska Hydria – obie grupy dość przeciętne rzeczy wydały tak max 5-6/10. Hydria zresztą potem ogłosiła na facebooku rozpad. The Gathering bardzo słabo, ledwo dotrwałem do końca (a poprzednia płyta to był mały renesans, choć oczywiście nie na poziomie ich klasyki z lat 90-tych.).

 

Pearl Jam – Lightning Bolt (jak ktoś zna kultowy "Ten", to panowie zapowiadali w wywiadach powrót do tego klimatu, na zapowiedziach się skończyłor). Amaranthe - The Nexus kawałki niby fajne, ale wszystko na jedno kopyto. Nowe Running Wild „Resilient”- Rolf Kasparek przebija sam siebie w sztampie, poza tym automat perkusyjny na płycie power metalowej nigga please... :D

Pewnie jeszcze trochę płyt było, ale lepiej się z tegorocznych wydawnictw zapoznać z Lingua Mortis Orchestra albo Orphaned Land niż tracić czas na zajmowanie mielizną, bo życie jest krótkie i ucieka jak francuskie TGV po szynach.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Nie chce mi się wypisywać wszystkich braków wg mojej opinii, ale biorąc pod uwagę forum na jakim się znajdujemy, to mierzi mnie brak Apocalyptiki, która Wagnerem niejako powróciła do swych korzeni, a ich aranżacje choć czasem surowe, potrafią nadać uroku.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Z odbytej dzisiaj wizyty w Media Markcie:

- Lilith (to poznańskie) "Alter Ego" - będąc na kilku koncertach Lilith dość często słyszałem z ust wokalistki wzmianki o tym krążku - zwykle chodziło o to, że nie mają tego jak wydać. Jak widać tym razem się udało :) Posłuchałem kilku fragmentów i choć nie zakochałem się, to zapewne płytkę kupię, bo melodie są, wokal Agnieszki jest i do tego grupa z Poznania :) Szkoda tylko że uparli się, aby niemal wszystkie utwory śpiewać po angielsku.

- Charlemagne: The Omens of Death Christophera Lee - słyszałem o tym projekcie i ktoś na WS nawet wrzucił jakieś próbki, ale jak dotąd się nie zapoznałem. A tu już druga część.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Dodam coś od siebie. Nie będzie tego dużo, bo jakoś nie mam siły się mocno rozpisywać, a już od tygodnia się zbieram, żeby tu coś dodać :D

1. Nine Inch Nails - Hesitation Marks - czekałam na ten album i miałam spore wymagania. Nie zawiodłam się! NIN jak zawsze na świetnym poziomie!

2. Daft Punk - Random Access Memory - jest dobrze, bardzo mi się podoba i w pełni mnie zadowala :P ale mojego ulubionego Discovery nie pobiło :)

3. Tarja - Colours in the Dark - nie miałam dużych oczekiwań po ostatnim albumie, ale miło mnie zaskoczyła :) bardzo mi się podoba i często wracam do niektórych utworów :)

4. Korn - The Paradigm Shift - powrót do "starego" Korna. Bardzo mi się podoba, chociaż chętnie posłuchałabym czegoś nowego, dubstepowego w ich wykonaniu :)

5. Ayreon - The Theory of Everything - warto było czekać na ten album, Evi zadowolona :3

6. Britney Spears - Britney Jean - tu się niestety zawiodłam, trochę za bardzo "klubowo" moim zdaniem, wolałam dwa poprzednie albumy...

 

To takie, które mi pierwsze do głowy przyszły :P

 

No i Robin Thicke i jego Blurred Lines (nie słuchałam innych jego utworów), który ostatnio całkowicie mną zawładnął xD

 

EDIT:

I tak będę dopisywać, bo zapomniałam o moim odkryciu roku:

7. The Neighbourhood - I Love You - uwielbiam od początku do końca! Klimatyczne utwory, miłe na chłodne wieczory ♥

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

"Natchło" mnie i będzie spory post :cool: Może nawet kogoś zachęcę do przesłuchania któregoś z opisanych tu krążków?

 

Depeche Mode – Delta Machine

Tak, tak i jeszcze raz TAK. Są nawiązania do starszych krążków, ale jednocześnie jest to podążanie za aktualnymi trendami. No i mamy spójne, świetne wydawnictwo. Ach i bonusy XD Jak zawsze można na nich liczyć i nie umieszczą tam nic, co nie byłoby godne uwagi.

 

D.e.p.e.c.h.e. M.a.c.h.i.n.e.: Delta Mode >>> ON :-D

 

IAMX – The Unified Field

Lepiej od poprzedniej płyty, ale jednak to nie jest do końca to, co można było uświadczyć na pierwszych trzech krążkach. Niemniej tworzenie kolejnych kopii The Alternative nie byłoby dobre. Za to mamy trochę nowych rozwiązań.

 

Materia – Case of Noise

No, brawo panowie. Porządne, mocne granie. Oby tak dalej. Mamy temat o zespole, ale odzewu brak.. Szkoda, bo jak coś jest polskie i do tego dobre, to tym bardziej trzeba promować ^^

 

Nine Inch Nails - Hesitation Mark

Nie odniosę się do całej twórczości, bo znam tylko The Downward Spiral, ale jak dla mnie jest ok. W ogóle do przesłuchania zachęciło mnie „Copy of A”, a dalej jakoś poleciało ;) Chociaż nic przełomowego tu nie słyszę, to jednak spora dawka elektroniki działa w moich uszach na korzyść tego albumu.

 

Ayreon - The Theory of Everything

Niby jest ok, ale ciągle coś mnie wstrzymuje by w całości przesłuchać ten album po raz kolejny. Będę musiała przysiąść i zagłębić się w całą historię. Na razie wstrzymam się z jakąś konkretną oceną.

 

Dream Theater - Dream Theater

Jak wyżej. Na pewno wyróżnia się kolos – „Illumination Therory”, ale czy oni kiedyś nagrali słaby kilkunastominutowy numer? Jak złapię fazę na Dreamy, to wrócę do tego albumu i wtedy będę mogła tę wypowiedź bardziej rozwinąć.

 

Tarja - Colours in the Dark

Hmmm… Już dawno mam za sobą okres intensywnej, acz krótkiej ,“fazy” na głos Tarji i niestety nie działa to na korzyść mojej oceny tegoż krążka. Niby jest lepiej niż na poprzednim albumie, znalazło się kilka smaczków, ciekawostek ale nie przekonała mnie ta płyta na tyle, by szybko (o ile w ogóle) do niej wrócić. :( Dla mnie chyba najlepszym połączeniem była muzyka Nightwish i głos Tarji jak na Wishmasterze i Oceanborn…

 

Megadeth – Super Collider

Rozczarowanie roku? Chyba tak. Spodziewałam się zupełnie czego innego. Ja nie wiem co Dave’owi strzeliło do głowy, żeby nagrać cos takiego? Niezależnie? Really? Dla mnie to odgrzewany kotlet, tyle że z niezłymi gitarami, ale co z tego jak kompozycyjnie to jest nudne, o niektórych tekstach nie wspominając. A pierwszy singiel to już w ogóle śmiech na sali :P Da się słuchać ale naprawdę to wszystko już było i to niestety w lepszym wydaniu ;/ Jak chciał robić melodyjny hard/heavy to mógł przynajmniej poczynić coś w stylu Cryptic Writings, gdzie nie ma czegoś takiego, że kawałek wpada, jest całkiem fajny i wypada i nic nie zostaje, bo szybko się nudzi.

 

Placebo – Loud Like Love

“Głosno” to tu jest chyba tylko poprzez upstrzoną jaskrawymi kolorami okładkę. Ciężko mówić ale to jest przeciętne i… nudne. Myślałam, że Battle for The Sun było średniawe ale całkiem nawet przyjemnie mi się tego słucha (szczególnie bonusów, ale mniejsza :P ), a tu? Nie wiem no, jakieś wypalenie? Molko chciał „na wesoło” i mu chyba nie wyszło :P

 

Rhye – Woman

Złapane „w locie” gdzieś przypadkiem i się spodobało. Wokal, klimat, teksty – ja kupuję takie granie. Dobre na chwilę relaksu. Zamknij oczy i odpłyń.

 

The Wiery Dogs – The Winery Dogs

Całkiem przyjemne, nic odkrywczego to nie jest, ale jak ktoś lubi klasyczny hard (blues) rock, naprawdę dobre gitary i ciekawą perkusję (wiadomo – Portnoy za garami ;) ) to może sobie przesłuchać .

 

James LaBrie – Impermanent Resonance

Fajny melodyjny metal. Szybko wpada w ucho, Jamesa da się słuchać :P Czasem sobie wrócę do tego krążka, ale to jako taki czasoumilacz bardzie aniżeli coś wartego wsłuchiwania się. Nie wiem czemu mi się skojarzyło tak, ale to takie Amaranthe bez zbytniego (pop)cukru :P

http://www.youtube.com/watch?v=s4cDTeqgv8k

  • Like 3

Share this post


Link to post
Share on other sites

zUaśny przegląd roku po miesiącach, starałam się wybierać po jednej na miesiąc;

 

 

STYCZEŃ:

 

Riverside - Shrine Of New Generation Slaves

czyli zaczynam od jednego z polskich towarów eksportowych;

Warto zwrócić uwagę na liryki pełne niezadowolenia nad światem opatulone w pełną smaczków sentymentalną i wysublimowaną muzykę. Słychać wpływy z Lunatic Soul, śpiew Dudy jak zwykle melodyjny, słucha się go z przyjemnością.

 

LUTY:

 

Nick Cave and the Bad Seeds - Push the Sky Away

Postawiono na klimat i jeszcze raz klimat, mały powrót do korzeni z The Birthday Party, Iście mroczne wydawnictwo, ponure i wciągające do swojego świata. Nick bardzo dużo melorecytuje, dźwięki są przeciągnięte czasem prawie do granic możliwości. Smaczne w bluesowej otoczce, pianinem, skrzpcami oraz mruczącym wokalem wokalisty. Minimalistycznie, ale pięknie.

 

MARZEC:

 

Depeche Mode - Delta Machine

Myślę, że mój wybór nikogo nie zdziwił :P

"Tatusiowe" djów, Daft Punków, Hurtsów, przeważającej części elektronicznego świata, powracają z nowym materiałem.

Tym razem z wpływami bluesa, niejakim ukłonem do swojego brzmienia z lat 80. Gahan w świetniej formie wokalnej. Cóż, moja płyta 2013 i sama nie wiem, czy jest to efekt eemmm obłędu(?) czy jakieś oceny...

 

W marcu wydał się też Hurts z Exile - wpływy z depeszy, "Only You" i "Cupid", tak powiedzmy z późnych 80, około Music For The Masses, trochę nierówne wydawnictwo, oprócz wymienionych utwór uwagę przykuwa "hymnowe" "Somebody For Die For".

 

Marzec, ah, co to był za miesiąc!

Stereophonics - Graffiti on the train, czyli trochę brytyjskiej melancholii w "garażowym wydaniu". Co nie ujmuje uroku tytułowemu utworu, z jakże piękną i smutną historią. Kawałek dobrego britpopu, czy tam alternatywnego rocka, jeśli ktoś się boi pierwszego określenia.

 

Na koniec marcowych tworów:

Rhye - Woman, czyli debiut, bardzo udany, zmysłowy i wyważony album, silnie oddziaływujący na zmysły, jednocześnie prosty i przestrzenny.

 

KWIECIEŃ:

The Knife - Shaking The Habitual

To nie jest proste wydawnictwo, ale czy to jest wada? Nie.

Lekko szalony, obłąkańczy album rzekłabym. Z jednej strony Karin krzyczy, z drugiej szaleje automat perkusyjny, a to wszystko w syntetycznej mrocznej, miejscami irytującej i nieprzyjemnej melodyji.... ale za to jak wciąga!

 

MAJ:

Tricky - False Idols

Share this post


Link to post
Share on other sites

Polecam przesłuchać najnowszego albumu "Asa" jednoosobowego projektu Falkenbach. Kto nie zna, jest to projekt zachowany w klimatach epickiego black/viking/folk metalu. Najnowszy album naprawdę epicki, świetny i klimatyczny :)

Share this post


Link to post
Share on other sites

Moje Muzyczne posumowanie roku 2013:

 

Nightwish - Showtime, Storytime:

 

Nie za bardzo przepadam za albumami koncertowymi, ale Nightwisha kocham. Ten koncertowy album jest przecudowny powraca dawne życie magia zespołu. Przyjecie Floor i Troya do zespołu, to najlepsza decyzja jaka podjął Tuomas. Świetne zaśpiewane Nemo, Ever Dream, Ghost Love Score, Storytime, I want my tears back, Wish i had an angel i Last Ride Of The Day. Jestem niezmiernie zachwycony tą koncertów ką. Czekam na album w tym zacnym gronie. Podsumuje jedym wielkim słowem "Floorgasm". Faworytów nie podaje, bo podam wszystkie. Ocena 1000/10.

 

 

 

Tarja – Colours in the Dark:

 

Czekałem czekałem na ten album i jak się doczekałem, to po pierwszym przesłuchaniu w głowie miałem pozytywny skok energii. Moimi faworytami na pewno zostały Victim of Ritual, 500 Letters, Neverlight i Lucid Dreamer. Album wprowadza w taki klimat symfoniczno - heavy metalowy jest zupełnie inny od poprzednich dokonań królowej Tarji. Więc ten album jest jak najbardziej godny polecenia. Ocena 10/10.

 

KoRn - The Paradigm Shift:

 

Jest, to przełomowy album zespołu, ponieważ po ośmiu latach wrócił wieloletni gitarzysta rytmiczny KoRna Brian "Head" Welch. Album jest to na prawdę rewelacyjny przypomina brzmieniem

stare albumy zespoły jak np. Untouchables, Take a Look in the Mirror, czy też Follow the Leader. Powinni ci posłuchać co nie doceniają alternative, czy nu metalu i ci co uważają muzykę KoRna, że to roztrojone gitary. Moimi faworytami są Love & Meth, Prey For Me, Victimized, Mass Hysteria i jedyne spokojne Never Never. Ocena 10/10.

 

ReVamp -Wild Card:

 

W końcu ReVamp po nie zbytnio udanym debiucie udało wam się zdobyć moje serce. Album według mnie jest zupełnie inny i lepszy od poprzedniego. Fajnie było Floor posłuchać w wersji operowej , rockowej i metalowej świetnie użyła swojego growlu co mnie miło zaskoczyło. Moimi faworytami są Wild Card, Precibus, Wolf and Dog i Nothing. Ocena 9/10.

 

Black Sabbath – 13:

 

Byłem sceptycznie nastawiony do tego albumu, ponieważ powrót po latach i takie odgrzewane kotleciory nie są czasem smaczne.Ale ten album mnie zaskoczył fajnie było posłuchać Ozzego i BS razem po latach fajnie, im powrót wyszedł jestem jak najbardziej na tak. Album ma takie nowoczesne brzmienie jak w albumie Ozzego "Scream". Moimi faworytami są „God Is Dead? i End of the Beginning. Ocena 8/10.

 

Sirenia – Perils of the Deep Blue:

 

Nie znałem twórczości Syreny. Ale po przesłuchaniu tego albumu byłem zaskoczony umiejętnościami tego zespołu. Podoba mi się wyrazisty głos Ailyn i czasem nie udany growl pana Mortena Velanda. Album sprawiał, że czułem się, jak w jakimś filmie o marynarzu i syrence szególnie po przesłuchaniu "Seven Widows Weep". Moimi faworytami jest wspomniany Seven Widows Weep, Ducere Me In Lucem i Decadence. Ocena 7/10.

 

Dziękuję za uwagę :)

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Mi najbardziej do gustu przypadł Showtime,Storytime. Później płyta Tarji ( najlepsza solowa płyta ),Arven (co tu się nie zgadzam z Maćkiem że ich drugi album jest słabszy od pierwszego),Sirenia (wcześniej nie znałam ich twórczości ale ten album bardzo przypadł do gustu ) , Linqua Mortis Orchestra (brakowało mi takiej epickiej symfoniki ) i ReVamp (mega drapieżny album).


I jeszcze nowa płyta Apocalyptici , Johanny Kurkeli i muzyka z Hobbita . Największym rozczarowaniem roku jest płyta Avril Lavigne (zgroza :P ) .

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Please sign in to comment

You will be able to leave a comment after signing in



Sign In Now
Sign in to follow this  

  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.