Jump to content
Arcasto

Ulubione albumy

Recommended Posts

Pomimo usilnych poszukiwań nie udało mi się znaleźć tematu poświęconego ulubionym albumom, a co za tym idzie pokusiłem się o założenie takowego.

 

6. Queensrÿche - Operation: Mindcrime

Jeden z progresywnych albumów wszech czasów (chociaż w sumie więcej tu heavy niż proga, ale album ten usilnie jest podpinany pod progresywny metal, tak więc niech będzie...). Krążek opowiada historię Nikkiego, którego poznajemy w momencie, gdy ten leży w szpitalu - jak się później dowiadujemy jest on narkomanem, który został poddany praniu mózgu, w wyniku czego staje się marionetką w rękach Doktora X, miejscowego szefa kryminalnego półświatka. Kolejną "bohaterką" jest siostra Mary, niegdyś będąca prostytutką (twenty-five bucks a fuck and John's a happy man), w której Nikki się zakochuje, jednak dostaje rozkaz zabicia jej. Dalej nie będę zdradzał, bo w tą historię warto zagłębić się samemu. Sama historia, mimo że ciekawa jest tylko przystawką do genialnej muzyki - co prawda nie ma tu za wiele technicznych popisów, jednak gdy już się pojawiają wbijają w glebę. Kompozycje też nie są zbytnio rozbudowane, ale niezwykle przebojowe (genialna praca gitar) i przy słuchaniu często można się złapać na tym, że każda akurat "wolna" kończyna wystukuje rytm ;) . Wokalnie również nie można nic temu krążkowi zarzucić, ba, wręcz należałoby go pochwalić, bo to jeden z najsilniejszych punktów tego albumu. Ogólnie, album z gatunku tych, które każdemu kto lubi cięższe brzmienie po prostu musi się spodobać.

 

5. Savatage - Streets: A Rock Opera

Praktycznie pierwsze zdanie mogłoby być tutaj takie samo jak w przypadku albumu powyżej. Pierwsze różnice pojawiają się przy historii, bowiem tutaj mamy opowieść o sławie i w sumie dwóch "upadkach" pewnego muzyka. Każdy chyba zna jeden z kawałków znajdujących się na tym albumie - mówię tu o jednej z najpiękniejszych metalowych ballad jakie kiedykolwiek powstały, czyli o "Believe" (I am the way... I am the light... I am the dark inside the night...). Ciężko mi się zdecydować, co na tym albumie jest najlepsze - czy kapitalny, zróżnicowany i wywołujący dreszcze wokal (Jon Oliva w końcu ;) ), przemyślane kompozycje czy też genialna praca poszczególnych instrumentów. Jedno jest pewne - po połączeniu tych wszystkich elementów powstał album, który stanowi punkt odniesienia dla wszystkich zespołów obracających się w tym gatunku i chcących stworzyć album idealny.

 

4. Neal Morse - Sola Scriptura

Teraz już nie ma wątpliwości - progressive pełną gębą ;) . Jest to album, na którym Neal udanie połączył ze sobą wiele gatunków - od metalu, poprzez rock, a na flamenco kończąc. Mamy tu zaledwie cztery utwory, z czego trzy to bardzo rozbudowane kompozycje, do tego jedną balladę (także świetną zresztą). Pełno tu technicznych popisów, zaskakujących i niebanalnych rozwiązań kompozycyjnych (z czego zresztą Neal słynie). Na tym albumie znajduje się także mój ulubiony utwór (trwający prawie pół godziny The Door, w którym to kawałku, znajduje się jedna z najlepszych solówek gitarowych jakie w życiu słyszałem). Wszystko to okraszone delikatnym wokalem Neala wspomaganego miejscami przez niewielki chórek. Jak to zwykle u Morse'a bywa liryki są mocno religijne i w przypadku tego albumu opowiadają o życiu Marcina Lutra.

 

3. Running Wild - Black Hand Inn

Alfred Hitchcock powiedział niegdyś, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie powinno nieprzerwanie rosnąć - nie sądziłem, że tą zasadę można odnieść również do albumu muzycznego aż do momentu, gdy po raz pierwszy przesłuchałem krążek "Black Hand Inn". W czasie słuchania nie ma ani chwili wytchnienia - nasze uszy zostają "zalane" genialnymi utworami z pogranicza heavy i power metalu (łącząc w sobie to, co w obu tych gatunkach najlepsze). Riff goni kolejny riff, w każdym utworze mamy minimum dwie solówki gitarowe (a wszystkie bezbłędne i porywające), perksuja wybija opetańczy rytm, a wszystko to zostaje uzupełnione drapieżnym wokalem Rolfa Kasparka - po prostu album, przy którym trudno wysiedzieć na miejscu. Ponadto ostatni utwór na tym krążku, czyli genialna, ponad dziesięciominutowa kompozycja "Genesis" mogłaby bez żadnych kompleksów wziąć udział w konkursie na heavymetalowy utwór wszechczasów.

 

2. Dream Theater - Scenes from a Memory

Najlepszy album progressive metalowy w historii? - być może, na pewno jeden z najlepszych. Osobiście nie znam drugiego takiego krążka, który by był tak nierozerwalnie związany z lirykami - muzyka zawsze idealnie oddaje moment historii, w którym słuchacz się aktualnie znajduje (samej historii nie będę przybliżał, ale naprawdę warto się z nią zapoznać ), co buduje niesamowity klimat. Często muzykom Dream Theater zarzuca się, że ich utwory to pozbawione duszy techniczne popisy - osoby tak twierdzące chyba nigdy nie słyszały tego albumu (w ostatnim utworze jest taki moment, gdzie stworzone muzyką oraz lirykami napięcie jest tak wielkie, że za każdym razem, gdy go słucham przechodzą mnie dreszcze i robi mi się zimno - jeśli to jest muzyka bez duszy, to ja chce słuchać tylko takiej...). Techniczne popisy oczywiście są (w końcu to Dream Theater ;) ) i to jakie - klimatyczne solówki przeplatają się z niewiarygodnie wręcz szybkimi, na tyle niewiarygodnie szybkimi, że przy oglądaniu zapisu koncertu, gdy Dreami zagrali cały ten album człowiek się zastanawia "no żesz ku*wa, jak oni to robią?" ;) . Mamy tu nawet kilka, rzadko spotykanych w przypadku innych zespołów, solówek na basie i one także robią niesamowite wrażenie. W sumie cały album to jeden, podzielony na akty utwór i został spięty takimi kompozycyjnymi klamrami, że tworzy nierozerwalną całość - to że Dreami potrafią tworzyć rozbudowane kompozycje wiadomo nie od dzisiaj, ale w przypadku tego albumu przeszli samych siebie. Ogólnie krążek wymykający się standardowej dziesięciopunktowej skali ocen ;) .

 

1. W.A.S.P. - The Crimson Idol

Po prostu heavymetalowe dzieło! Album, na którym przejmujące akustyczne fragmenty w sposób idealny koegzystują z ciężkim graniem. Praca gitar przewyższa wszystko, co do tej pory słyszałem, same solówki są po prostu idealne. Jeśli chodzi właśnie o gitary na tym albumie, nie ma ani jednego nietrafionego dźwięku - perfekcja w pełnym wymiarze. Następna sprawa - perkusja! Tak soczystego brzmienia także nigdzie do tej pory nie słyszałem. Ponadto nie uświadczy tutaj ani trochę monotonii - perkusja bez przerwy przyspiesza, zwalnia, wybija odmienny rytm, można powiedzieć, że "żyje własnym życiem", ale przy tym w sposób, którego nie potrafię wytłumaczyć idealnie wpisuje się w kompozycję - jeśli miałbym wskazać album, który stanowiłby ideał tego jak powinny wyglądać partie oraz brzmienie perkusji, bez wahania wskazałbym na "The Crimson Idol". Wokal Blackiego brzmi po prostu niesamowicie - w ciężkich fragmentach ostro i drapieżnie, w akustycznych znowu melodyjnie. Jeśli do tego dodać jeszcze przejmującą historię tu opowiedzianą, a co za tym idzie świetne liryki (The morgue, Charlie said, was the music business where everyone sells out. Where all the artists will eventually whore themselves to commercialism, the place where the music comes to die.) wychodzi arcydzieło i wzór do naśladowania.

 

Miało być 10 pozycji, ale złapałem się na tym, że do miejsc od 7 do 10 miałam około 20 kandydatów (między innymi Once), tak więc sobie darowałem ;) .

  • Like 2

Share this post


Link to post
Share on other sites

Sabaton - Metalizer (2 CD)

Haggard - Progressive

Hibria - Defying The Rules

Korpiklaani - Ukon wacka

Luxtorpeda - A morał tej historii, mógłby być taki, mimo że cukrowe to jednak buraki

 

____________________

Może nie ulubione albumy, ale ostatnio dużo ich słucham.

Nie zastanawiałem się głębiej nad ulubionymi albumami, nie klasyfikowałem ich. Może postaram się za kilka dni o merytoryczną wypowiedź i spis ulubionych płyt, po głębszej analizie :)

Share this post


Link to post
Share on other sites

Avenged Sevenfold - Nightmare

Nightwish - Oceanborn

Epica - Design Your Universe

 

To tak na szybko. Lista się powiększy w kolejne pozycje oraz krótkie notki.

Share this post


Link to post
Share on other sites

Gdzie Wy się tak spieszycie, że na szybko posty piszecie? ;)

Napiszcie coś więcej, żeby nam się nie zrobił wątek-wyliczanka.

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Gdzie Wy się tak spieszycie, że na szybko posty piszecie? ;)

Napiszcie coś więcej, żeby nam się nie zrobił wątek-wyliczanka.

 

Idąc tropem najlepszych albumów (według mnie), pokuszę się o klasyfikację w 2 kategoriach. Dlatego przechodzimy do rodzimego kraju. Tu, spotykamy na drodze Lady Pank i płytę pod tym samym tytułem. Zasłuchujemy się chwilę w Kryzysowej Narzeczonej, w Fabryce Małp i zastanawiamy się nad niesamowitym przesłaniem utworu Mniej niż zero. Pierwszy album zespołu Perfect, jest kolejną ściężką na drodze polskich płyt wszechczasów, których bardzo cenię. Obijamy się w nim, o bardzo znane utwory. Nie płacz Ewka, czy Chcemy być sobą - zna niemal każdy. 1991 to propozycja Republiki, zawierająca same niezwykłe kompozycje m.in. krążek zawiera absolutny hit tego zespołu (Biała Flaga). TSA zabiera nas, w sentymentalną podróz z płytą Proceder. Tutaj napotykamy Spóźnione pytania. Kompilacja zespołu zatytuowana The Best of TSA – jest również bardzo dobrym albumem.

Nie możemy zapominać o kobiecym wokalu. Kasia Nosowska z kapelą Hey od wielu lat karmi nas swoją chrypą. Fire jako pierwszy krążek zespołu doda nam pozytywnego kopa. [sic!] również pokazuje pełną klasę. Wokalistka nagrała swojego czasu ciekawy duet z Kazimierzem Staszewskim. Wobec tego, przechodzimy do Kult’u i Taty Kazika. Tam zasłuchamy się w Baranku i w Balu kreślarzy. Przesiadamy się na peron Luxtorpedy i wygrzebujemy z plecaka Robaki. Kończąc naszą wyprawę wspominamy albumy Dżemu (Cegła, Detox, Pod wiatr).

Gdy już zachwyci nas polska kultura, udamy się samolotem do Finlandii. Spotkamy tam m.in. eurowizyjnych zwycięzców. Lordi zaskoczy płytą Get Heavy, Nigtwish płytą Century Child a Korpiklaani płytą Ukon wacka. Turisas zabierze nas statkiem wikingów na pole walki (Stand Up and Fight). Opuszczając z sentymentem fińskie krajobrazy polecimy do USA. Tam spotkamy na ulicy Kansas z płytą Leftoverture. Steven Tyler zaczepi nas tylko po to by pokazać swoje 9 żyć (Nine Lives). Guns N’ Roses, zamiesza nam w głowie albumem Appetite for Destruction. Szukając ciekawych miejsc na świecie, natkniemy się na australijski zespół ACDC i Highway to Hell. Queen z Wielkiej Brytanii obdarzy nas płytą Greatest Hits. Nasza podróż się nie zakończy. Ona dopiero się rozpocznie...

 

C.D.N

  • Like 1

Share this post


Link to post
Share on other sites

Adrian ma rację, forumowicze; rozwijać wypowiedzi! Nawet w naszym regulaminie jest punkt o rozwijaniu postawionych tez, więc dalejże, czemu te albumy, a nie inne?

 

Moja lista w kolejności mniej, lub bardziej losowej:

 

1) Nightwish - Oceanborn - ta płyta zajmuje od lat bardzo ważne miejsce w moim sercu ze względu na ten magiczny, niewinny klimat, radość i lekkość, które bardziej, niż cokolwiek kojarzą mi się z dzieciństwem. Nie musi być doskonała technicznie, bo nie jest, fakt, ale daje mi kopa nadziei, energii i ma w sobie coś wiosennego, coś z życia, które mam już dawno za sobą.

 

2) Nightwish - Imaginaerum - album, który od pierwszych dźwięków ujął mnie niezwykłością symfonii oraz wspaniale splecioną kompozycją, tworzącą w mojej głowie obrazy, jak puzzle układające się w potężne, muzyczne dzieło. Słuchałam go od premiery przez dwa lata, co dzień rano, w kółko i do dziś nie mogę powiedzieć, by mi się znudził.

 

3) Danny Elfman - Edward Scissorhands Soundtrack - jeden z najwspanialszych, najbardziej zimowych soundtracków, jakie w życiu słyszałam. Chóry, skrzypce, pokraczne poczucie odwróconej rzeczywistości i piękna, uderza mnie za każdym razem, gdy postanowię go przesłuchać. Jestem od lat wielkim fanem muzyki filmowej i kocham wiele niesamowitych ścieżek dźwiękowych (Harry Potter, Gnijąca Panna Młoda, Władca Pierścieni, Fortepian, Osada, Miasteczko Halloween, Piraci z Karaibów, Titanic, Park Jurajski, Atlas Chmur... jest ich niezliczone mnóstwo!), ale, myślę, że ten do "Edwarda" zasługuje na szczególne wyróżnienie, bo zwyczajnie coś w sobie ma.

 

4) The Doors - Strange Days - płyta, przy której wszystkie ścieżki życia falują, a drzwi percepcji otwierają się na oścież, pozwalając na dostrzeżenie za progiem rzeczy nie do opisania. Strange Days przesłuchałam po raz pierwszy całe pewnego jesiennego wieczoru, po ciężkim dniu, z zamkniętymi szczelnie powiekami. Hipnotyzujące dźwięki, spokojny głos Jima bez reszty porwały moja dusze w jakiś atramentowy odmęt. Odprężenie oraz refleksje to jest to, co w Strange Days znajduje i co koi zmęczony mózg. Album cudo!

 

5) Nightwish - Wishmaster - najlepiej zacząć od tego, że na WM znajduje się "Dead Boy's Poem" mój prywatny testament duszy, a już samo to awansuje płytę na wysokie miejsce na mojej liście, ale nie tylko to! Uwielbiam mieszankę na tym albumie, utwory wspaniałe o każdej porze dnia i nocy, głos Tarji, moc i delikatność, marzenia, tęsknota, emocje... Wszytko perfekcyjnie.

 

6) Tuomas Holopainen - Music inspired by The Life and Times of Scrooge - od pierwszych akordów stała się jedną z moich ulubionych. Celtycka, patetyczna, poruszająca, szczególnie mnie, fankę celtyckich brzmień, symfonii i lekkiego patosu, który, jak najbardziej sprzyja artystycznej oraz życiowej wenie. Za najlepsze potwierdzenie jakości płyty posłużyć może tylko ten krótki fragment piszczałek w "Go Slowly Now, Sands of Time", który każdorazowo wbija mi, dosłownie, szkielet w serce i całkowicie odbiera głos.

 

7) John Williams - Harry Potter Soundtrack (I - III) - nie wyobrażam sobie swojego dzieciństwa bez muzyki pana Williams do filmów o Potterze. Chociaż sama muzyka filmowa zafascynowała mnie o wiele wcześniej, to właśnie, słysząc muzykę z Harry'ego wciągnęłam się w zagadnienie na całość. Inni kompozytorzy muzyki do HP, po III części nie byli źli, mieli wiele udanych kawałków, ale nawet do pięt dorosnąć nie mogli Williamsowi i jego "A Window to the Past", czy "The Arrival".

 

8) Within Temptation - The Silent Force - płyta doskonała pod względem technicznym, perfekcyjnie mroczna, klimatyczna. Uwielbiam na niej każdy kawałek i od niej zaczęłam naprawdę słuchać WT... niestety już nie słucham, nie po tym co oni ostatnio wyprawiają, moje uszy tego nie słyszą, dusza nie czuje, a umysł nie może pojąć. Dobrze, że mam chociaż ten album, by wspomnieć lepsze czasy.

 

9) The Doors - Waiting for the Sun - album ukochany za różnorodność i wielowątkowość, a mieszankę dobrej psychodelii z Strange Days i czegoś nowego, innego... W mojej głowie naprawdę, ten album GRA.

 

10) The Doors - The Doors - pierwszy album grupy, na którym można znaleźć perełki takie, jak "End Of The Night", "The End", czy "Break on through". Wciąż wspaniałe, nadal wielki majstersztyk.

  • Like 2

Share this post


Link to post
Share on other sites

W końcu znalazłam wątek, w którym mogę podzielić się moimi ulubionymi albumami :D A więc zaczynam:

1. Closterkeller - Scarlett: Jeden z tych albumów, które wieczorem kradło się rodzicom z odtwarzacza. Rozpoczął pewien etap w moim życiu, z którego nie wyrosłam do dzisiaj, rozwinął moje skrzydła, którymi poleciałam w bardziej mroczny i szczery świat.

2. HEY - Ho: Kolejny album, dzięki którym zaprzyjaźniłam się z cięższym brzmieniem, zaczęłam chodzić w starych, bazarkowych sweterkach i kraść lizaki dzidziusiom... No, nie tego drugiego nie robiłam... W każdym razie otworzył mi bramy do nowych kierunków.

3. Nightwish - Once: Ach, co ja bym dzisiaj bez Najtłiszka zrobiła?! Oczywiście wszystko zaczęło się od snu i płyty Once.

4. Christina Aguilera - Stripped: Wiele z was pewnie pomyśli, że album Christiny z 2002 roku to jedynie słodki pop, a jednak jest inaczej, gdyż są tu pomieszane wszystkie możliwe style muzyczne, od popu zaczynając na gospel rockowym brzmieniu kończąc... A głos Aguilery? Jak zawsze nieziemski!

5. Marilyn Manson - Antichrist Superstar: Płyta przepełniona smutkiem, gniewem i żalem do całego świata. Pomagała mi w najtrudniejszych chwilach życia, gdyż pomagała splunąć na cały świat, co czasami było potrzebne ;)

Share this post


Link to post
Share on other sites

Oto moje zestawienie:

 

1. Aerosmith - Rocks

Ta płyta od lat jest na szczycie moich ulubionych, daje niesamowitego "powera", mogłabym jej słuchać o każdej porze dnia i w każdym miejscu. Stanowi idealne połączenie hard - rocka w stylu Led Zeppelin i bluesa spod znaku The Rolling Stones. Ulubiony utwór: "Nobody's Fault"

2. Def Leppard - Pyromania

Czadowa płyta, idealna na balangi. Pozwala mi się wyszaleć po ciężkim dniu

3. The Doors - The Doors

Debiut Doorsów to bardzo ważny album w tym rankingu. Już na pierwszej płycie możemy usłyszeć wszystkie charakterystyczne elementy stylu tego zespołu

4. Guns N' Roses - Appetite For Destruction

Jak dla mnie - arcydzieło hard - rocka. Gitara wymiata, a wokal jeszcze nie zniszczony wódą i dragami. Kwintesencja stylu L.A.

5. Van Halen - Van Halen

Jak dla mnie Eddie Van Halen to najlepszy gitarzysta wszech czasów. Po usłyszeniu tej płyty kapcie mi spadły. Niesamowite, jak ten koleś potrafi grać!

6. Nightwish - Dark Passion Play/Century Child

Jako że ten sam wykonawca, zdecydowałam się umieścić dwa albumy na jednym miejscu. Może ktoś się zdziwi, że lubię DPP, ale dla mnie to bardzo ważna płyta, ponieważ ze wszystkich albumów NW ten jako pierwszy poznałam w całości. CC to też genialna płyta (ach, ten wokal Marco...)

Na razie to wszystko. Jak mi się jeszcze coś przypomni to dopiszę.

Share this post


Link to post
Share on other sites

1. Nightwish - Imaginaerum

Arcydzieło! Nigdy, w moim wcześniejszym życiu, muzyka nie zadziałała tak zniewalająco i inspirująco. Zawsze była jakaś melodyjka którą przyjemnie się słuchało. Widziałem tylko jedno drzewko zamiast przeogromnej puszczy. W tym albumie jest wszystko co lubię. Bogactwo orkiestracji, perfekcyjnie łączące się z ciętymi riffami, dopełniającymi bombastycznej całości (i znacząco wzmacniającymi brzmienie), perkusji i keyboardu. Słodki wokal wpasowujący się w świetne teksty (wtedy bardzo oryginalnych) i męski dla kontrastu. Niesamowita magia!

2. Nightwish - Endless Forms Most Beautiful

Długo wyczekiwany album. Do dzisiaj czuję ciarki gdy powspominam. Tyle było obaw. I choć EFMB jest w gruncie rzeczy krokiem w tył, taki był koncept tego krążka. Miał być bardziej zespołowy. Zawiodłem się nieco na "Elan" ale później było znacznie lepiej. Floor dobrze się spisała, szkoda, że Marco mało się udziela na wokalu ale ogólnie wady do przyjęcia. Dzięki tekstom (przyznam, że miejscami naiwnymi) i "The Greatest Show on Earth" , w konsekwencji bardzo cenię sobie najnowsze dzieło Finów.

3. Epica - The Holographic Principle

Zespołowi udało się przebić bardzo dobrą "Quantum Enigmę" i to w jakim stylu! Obecnie nie ma dnia aby z głośników nie płynęła muzyka któregoś ich krążka. Album posiada cechy wymienione przy "Imaginaerum" z tym, że bardziej preferuję śliczny mezzosopran Simone, ostre, ciężkie riffy, moim zdaniem nawet lepsze niż Metalliki. Jest różnorodność (Once Upon The Nighmare - najlepsza ballada, ever!), produkcja i miks najwyższej klasy i growl Marka, tłukący szyby. Naprawdę z niecierpliwością czekam na EPkę, chciałbym więcej i więcej. THP jest na trzecim miejscu ze względu na świeżość (sentyment pojawi się z czasem) i słabsze ogniwa (Dancing In A Hurricane i Tear Down Your Walls).

4. Sirenia - Perils Of Deep Blue

Gdy symfonic-metalowy maniak poznał wszystko co "najtłiszowe" i "epikowe", głód nadal doskwierał. Wtedy na scenę wkroczył Morten Veland i Ailyn. Takiego albumu oczekiwałem. Pragnęłam oczarowania niczym hippis oświecenia. W tym krążku tkwi niesamowita moc. Uwielbiam partię smyczkowe, dynamizm, zmiany tempa i wszelkie kontrasty. Ailyn brzmi jak syrenka a mnie ciągnie w morskie odmęty. Morten growluję gdy dopada mnie frustracja i agresja. I wszystko pięknie! Co chyba najważniejsze, "perełki" przetrwały próbę czasu.

5. Nightwish - Dark Passion Play

"Bye Bye Beautiful" i "Poet And The Pendulum" tak ta, muzyczna pasja się zaczęła. W sumie lubię studyjny wokal Anette, nawet bardzo. Jej głos usłyszałem jako pierwszy w Nightwish a więc może to kwestia czasu poznania albo po prostu gustu. Jednakowoż bez wkładu Marco Hietali, być może aż takiego zachwytu, by nie było. Tuomas postarał się z kompozycjami ale do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego tak okrutnie spartolił "For The Heart I Once Had". Wersja instrumentalna jest 10 razy lepsza! Symfonika i chórki zginęło pożarte przez Anette Olzon. Na szczęście są bonusy, "The Escapist" i "While Your Lips Are Still Red".

6. Eluveitie - Helvetios

Pierwszy taniec z folk-metalem. Był czas, gdy zdradziłem ukochaną "symfonię". Piosenki Szwajcarów mają energię, polot i agresję niekiedy równoważoną przez cudny głos Anne Murphy. Odkąd sięgam pamięcią, wielbiłem muzykę celtycką. Eluvietie wykorzystuje szeroki wachlarz tego typu instrumentarium, okraszone metalowym brzmieniem. I człek zaspokojony! Czekam na "Evocation II". Swoją drogą, wszystkie najciekawsze albumu tego roku, ukażą się pod jego koniec. I weź tu wytrzymaj.

7. Sabaton - Carolus Rex

Oprócz biologii, interesuję się też historią. Dlatego muzyka zespołu, trafiła w moje gusta. Power metal ma w sobie, wesołą skoczność, pokręcone solówki i pewną prostotę kompozycji. Jednak ten album Szwedów, pozytywnie się wyróżnia (nie to, że nie lubię innych albumów), chłopaki trochę poeksperymentowały, według mnie wyszło im genialnie. Szkoda, że na najnowszych albumach, zostały tylko szczątki z dawnych pomysłów ("Heroes" nie lubię, "The Last Stand" już tak).

Mógłbym ciągnąc tą listę, wymieniając inne albumy Nighwisha i Epiki. Uwzględniając zespoły, których najnowsze dokonania starałem się zrecenzować: Xandria, Diabulus in Musica, dodając Delaina, Within Temptation, Leaves Eyes, Draconian czy Tristanię. I mógłbym tak do rana... Tyle musi wystarczyć, strzępki opinii o przeróżnych wykonawcach, możecie wyłowić z innych wątków ;)

  • Like 2

Share this post


Link to post
Share on other sites

Kolejna porcja moich ulubionych albumów, tym razem postanowiłam zamieścić tu same albumy koncertowe. No to jazda!

 

1. Deep Purple - Made In Japan

Mój absolutny numer jeden, jeśli chodzi o koncertówki. Podoba mi się ze względu na brzmienie. DP na żywo brzmią bardzo energicznie, a ich muza, która w studiu jest świetna, w wydaniu koncertowym zyskuje jeszcze więcej drapieżności i czadu. Ode mnie 10/10.

2. Iron Maiden - Live After Death

Album uważany za jeden z najlepszych wydawnictw koncertowych w heavy metalu. Absolutnie się z tym zgadzam. Na żywo Ironi wypadają nawet lepiej niż na płytach studyjnych. Bruce Dickinson jest wokalistą o bardzo charakterystycznym i potężnym wokalu ( zważając na jego niezbyt wysoki wzrost), który wniósł do Maiden prawdziwego ducha heavy metalu. Przy tym albumie moje zwierzęce instynkty się budzą i mam nieodpartą chęć ciągłego headbangingu ;)

3. Led Zeppelin - The Song Remains The Same

Najdzikszy i najgorętszy album koncertowy lat 70., czysty hard rock w najlepszej odmianie. Wirtuozerskie solówki Jimmy'ego Page'a i erotyczne okrzyki Roberta Planta - po prostu orgazm dla uszu!

4. KISS - Alive

W latach 70. nie było chyba bardziej zwariowanego show niż to, które proponował zespół KISS. Maski, kostiumy, efekty pirotechniczne i oczywiście wspaniała muzyka. To wszystko łączy się w niezapomnianą całość.

To jeszcze nie koniec, bo na pewno odkryję jeszcze wiele wartościowych albumów. Czekajcie na więcej!

Share this post


Link to post
Share on other sites

Please sign in to comment

You will be able to leave a comment after signing in



Sign In Now

  • Recently Browsing   0 members

    No registered users viewing this page.

×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.